[Recenzja] Marillion - "Misplaced Childhood" (1985)



Rock neo-progresywny to jeden z najbardziej kuriozalnych rodzajów muzyki. Czerpiąc inspirację z najbardziej postępowej i eksperymentatorskiej odmiany rocka (choć raczej od jej przystępniej grających przedstawicieli), jest tworem absolutnie wtórnym i schematycznym. Niestety, tego typu muzyka dała wielu słuchaczom, a nawet niektórym krytykom przekonanie, że rock progresywny polega na graniu w ściśle określonej konwencji, powielając pewne elementy zaczerpnięte od prekursorów stylu. Tymczasem nazwa rock progresywny została wymyślona na określenie muzyki zespołów, które cechowała silna indywidualność i chęć poszerzania ram rocka o nowe rozwiązania.

"Misplaced Childhood" grupy Marillion to prawdopodobnie najsłynniejszy album neo-progowy. Często można spotkać się z opiniami, że to jedno z najlepszych lub wręcz najlepsze progresywne wydawnictwo lat 80., a nawet kwintesencja tego stylu. Takie twierdzenie miałoby jeszcze uzasadnienie (mocno naciągane) w przypadku wcześniejszych albumów zespołu, "Script for a Jester's Tear" i "Fugazi", które mimo rażącego braku oryginalności, faktycznie zawierają pewne elementy, które dekadę wcześniej czyniły Genesis i Camel (ewidentnie największe inspiracje Marillion) zespołami progresywnymi. Jednak na "Misplaced Childhood" trudno w ogóle znaleźć takie podobieństwa.

Całość co prawda jest albumem koncepcyjnym, a wszystkie utwory (z danej strony płyty winylowej) płynnie między sobą przechodzą, jednak na tym (i podobieństwie głosu Fisha do Petera Gabriela - największego atutu Marillion) kończą się wszelkie związki z rockiem progresywnym. Znajdziemy tu natomiast takie cuda, jak "Kayleigh" i "Lavender" - proste, stricte popowe piosenki o zwyczajnie mdłych melodiach. Reszta albumu bynajmniej nie jest bardziej ambitna, choć zdecydowanie mniej przebojowa. To muzyka, która w sam raz nadaje się do odtwarzania w windach czy centrach handlowych - zupełnie nieabsorbująca, odpowiednio wygładzona. Najdłuższe w zestawie "Bitter Suite" i "Blind Curve", trwające odpowiednio osiem i dziewięć minut, są po prostu bardziej rozwleczone od pozostałych kawałków - nie zaznamy tu ani porywających popisów instrumentalnych, ani tym bardziej żadnych eksperymentów.

To bardzo zachowawczy album, skrojony pod przeciętnego słuchacza radia, zgodnie z obowiązującymi wówczas trendami. A zatem brzmienie jest dokładnie tak kiczowate, jak zapowiada okładka - zdominowane przez tandetne syntezatory. Instrumentaliści nie pozwalają sobie na żadne szaleństwa, po prostu sztywno odgrywają skomponowane wcześniej partie. Dodać do tego trzeba sporą dawkę obowiązkowego w neo-progu smęcenia i patosu, a otrzymamy pełną charakterystykę tego albumu. W skrócie: "Misplaced Childhood" to dwa miałkie przeboje i sporo nadętego nudzenia.

Ocena: 3/10

PS. Nie będzie więcej recenzji Marillion ani żadnego innego zespołu neo-progowego.



Marillion - "Misplaced Childhood" (1985)

1. Pseudo Silk Kimono; 2. Kayleigh; 3. Lavender; 4. Bitter Suite; 5. Heart of Lothian; 6. Waterhole (Expresso Bongo); 7. Lords of the Backstage; 8. Blind Curve; 9. Childhoods End?; 10. White Feather

Skład: Fish - wokal; Steve Rothery - gitara; Mark Kelly - instr. klawiszowe; Pete Trewavas - gitara basowa; Ian Mosley - perkusja i instr. perkusyjne
Producent: Chris Kimsey


Komentarze

  1. Kayleigh to słyszałem w radio dziesiątki razy.Na płycie jest dużo muzyki AOR tak popularnej w tym czasie,wystarczy wymienić album Heart-Heart(z tego samego roku)klasyka gatunku.
    Tak że całość określiłbym jak progresive-AOR i dałbym wyzszą ocenę 6/10.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale tutaj naprawdę nie ma niczego progresywnego. Ani w ścisłym znaczeniu (czyli nowatorskiego), ani nawet w sensie kopiowania progresywnych grup.

      Usuń
    2. Neo prog to bardziej mi sie kojarzy Porcupitne Tree i Dream Theater.

      Usuń
  2. Dobra recenzja. Dodajmy jeszcze, że teksty są po prostu żenujące. Szczególnie, jak się ma więcej, niż 16 lat.

    OdpowiedzUsuń
  3. O tym, że komukolwiek przyszło do głowy, że Marillion to rock progresywny dowiedziałem się dopiero z ProgArchives. Znałem ich wcześniej, miałem nawet kasetę z Fugazi, ale stała na półce obok składanki INXS jako pop rock z lat 80'. Bo w sumie jako ejstosowy pop rock Marillion z Fishem jest całkiem okej. Może niekoniecznie ten album (bo jest strasznie nudny), ale dwa pierwsze czemu nie ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Kolejna recenzja, z którą się zgadzam całkowicie. Tylko z różnicą że te dwa hiciorki akurat lubię. :p

    OdpowiedzUsuń
  5. Gdzieś kiedyś czytałem (nie pamiętam gdzie), że na początku ten album miał mieć tylko dwa wielkie utwory, po jednym na każdą stronę. Ciekawe jakie koszmarki by wtedy nagrali :D

    OdpowiedzUsuń
  6. "Sleepless" King Crimson, "Owner of a Lonely Heart" Yes i sporo kawałków Genesis od lat 80. do początku 90. - to były przeboje spopowionego rocka progresywnego. "Kayleigh" wypada przy nich blado.

    OdpowiedzUsuń
  7. Złą płytę wybrałeś do recenzji. Co prawda nie uważam w ogóle Marillion za jakiś bardzo wartościowy zespół ale jak już pisać recenzję to o Fugazi a przede wszystkim Script for a Jester's Tear. Childhood to już radiowy pop.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tych dwóch albumach wspominam w tekście, więc nie będę się powtarzał. Natomiast celowo wybrałem najsłynniejszy i najbardziej ceniony przez większość album, aby obnażyć jego miałkość.

      Usuń
  8. Do niedawna uważałem zespół Marillion za jeden z najbardziej intrygujących na scenie rockowej, ale w miarę poznawania coraz to nowych wykonawców,zwłaszcza tych klasycznych przejrzałem na oczy.To pewnie nie jest do końca zła muzyka,ale też z pewnością nie jest odkrywcza.Obie odsłony Marillionu tzn.wielbione przez starych fanów płyty z Fishem na wokalu,jak i te z ery Hogarthowskiej to taki przekładaniec. Raz próbujemy być progresywni, by potem odplynac w jakiś pop niemalże. Pamiętam jak swego czasu bardzo chwalilem ten album,słuchałem go namiętnie, a potem czar prysl.Później zetknąłem się z albumem Marbles,który też jest uznawany za jedno z dzieł zespołu i cóż..Powiela wiele schematów.Słyszałem też ostatni album "F.E.A.R", bardzo chwalony tu i ówdzie, ale to już tak bardziej z ciekawości i powiem tyle:nigdy więcej! Ciekaw jestem innych opinii na temat tego albumu.A może w ogóle nie warto pochylić się nad takim graniem.W końcu jest tyle ciekawsze muzyki ..

    OdpowiedzUsuń
  9. Mimo tego czy ktoś lubi Marillion czy nie i czy istnienie tego zespołu ma sens to nie można zrównywać poprzednich płyt a zwłaszcza Script for a Jester's Tear do miałkiego popu jakim jest Misplaced Childhood. Script to płyta w 100 % rockowa a brzmienie gitary zahacza nawet o heavy metal a perkusja jest ciężka, wręcz punkowa (choć bardzo prosta, z ciągłym powtarzaniem tego samego przejścia a perkusista był tak słaby że zaraz po wydaniu płyty został wyrzucony z Marillion). Tak więc trzeba oddać cesarzowi co cesarskie i dla kogoś nowego który zespołu nie zna musi być informacja że jednak Script to całkiem inne granie niż Misplaced Childhood. Fugazi to już hybryda rocka i popu choć nie tak miałkiego jak Misplaced.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale te poprzednie albumy to i tak tylko kiepska kopia Genesis. Więc wystarczy raz tego przesłuchać, żeby wiedzieć co to w ogóle jest, a potem nie ma już po co wracać.

      Usuń
    2. Debiut i "Fugazi" mają u Ciebie na RYM oceny 5 i 6 (czyli podobnie jak niektóre płyty Genesis z lat 80. i więcej niż "Abacab", choć mniej od gabrielowego Genesis, do którego Marillion nawiązuje), więc chyba nie ma tragedii. Choć może teraz byłoby mniej.

      Usuń
    3. No bo te dwie pierwsze płyty to właśnie kopiowania gabrielowego Genesis z bardziej ejtisowym brzmieniem (podobno "Fugazi" ma coś wspólnego z post-punkiem, ale jakoś się tego nie dosłyszałem), więc są przynajmniej utrzymane w znośnej stylistyce i ogólnie tragedii nie ma, ale nie ma też większego sensu w słuchaniu tego, skoro istnieje ciekawszy pierwowzór (też nie pozbawiony pewnych wad). Koszmarny jest dopiero "Misplaced Childhood", na którym nawet dobrych wzorców nie słychać.

      Usuń
  10. Już lepsza Asia, bo nie próbują nikomu wmówić, że takie Heat Of The Moment (dobra, to jedyna piosenka Asia jaką znam) to jakaś ambitną muzyka, którą można porównywać z progiem lat 70
    Ale Howe chociaż w latach 70 robił coś porządnego

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie tylko Howe, ale też Palmer i przede wszystkim Wetton (King Crimson!). A w kwestii tych dwóch zespołów, sam nie wiem który gorszy. Chyba jednak Asia, bo Marillion sprzed "Misplaced Childhood" jest może i okropnie nudny, ale słuchalny. A jeśli o wmawianie chodzi, to przede wszystkim fani tych grup wmawiają sobie, że Marillion gra rock progresywny, a Asia jest ambitniejsza od zwykłego popu, bo grają tam muzycy King Crimson, Yes i ELP.

      Usuń
    2. Asia to ogólnie kuriozum

      Usuń
  11. W sumie to taki Kenny G prog.

    OdpowiedzUsuń
  12. @Gabrielpeter Przesłuchałem Script for a Jester’s Tear i Fugazi. Nie było jakoś nadzwyczaj tragicznie, raczej przeciętnie, i do bólu stereotypowo, schematycznie. Można, ale na pewno nie trzeba, i raczej nie warto. Za dużo dobrej, lepszej i wartościowszej muzyki jest do posłuchania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo te dwa pierwsze albumy nie są tragiczne. Po prostu brzmią jak zubożała wersja Genesis z Gabrielem w bardziej ejtisowym wydaniu. Okropny jest dopiero trzeci, wyżej recenzowany longplay. No bo co to właściwie jest? Typowe dla tamtej dekady pop-rockowe piosenki, tyle że strasznie miałki melodycznie i w większości porozciągane bez pomysłu. Panowie redaktorzy z Trójki musieli się strasznie natrudzić, by wmówić ludziom, że to arcydzieło proga.

      Usuń
    2. "Misplaced Childhood" już nie zamierzam poznawać :D

      Usuń
  13. Bardzo często wymienia się "Misplaced Childhood" jako najlepszy album progresywny...
    I lekko mówiąc jest to irytujące.
    Nie rozumiem dlaczego ten album miałby być lepszy od dzieł takich jak "Lizard" czy "Third".
    "Misplaced Childhood" to dla mnie przeciętny pop-rockowy album z przyjemnymi piosenkami i nic więcej. Dałbym mu może 5/10.
    Jest więcej zespołów, które moim zdaniem niesłusznie rozpatruje się jako rock progresywny, np. Supertramp, czy The Alan Parsons Project (swoją drogą co o tych dwóch zespołach sądzisz?). Oba to dla mnie niezłe zespoły rockowe, ale porównywanie ich do absolutnych wyżyn rocka to nieporozumienie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może nie tyle najlepszy album progowy, co najlepszy z lat 80. A to też krzywdzące dla wielu wspaniałych wydawnictw z tej dekady, które z progiem mają więcej wspólnego. Myślę tu np. o płytach King Crimson, Dun, Art Bears, Kultivator, Eskaton, Univers Zero, Thinking Plague, This Heat, Camberwell Now czy Tuxedomoon, a pewnie nie wszystkich wymieniłem.

      O tamtej dwójce mam podobne zdanie. Zdecydowanie nie jest to prog. I nie ma w tej muzyce nic, co mogłoby mnie zaciekawić.

      Usuń
    2. Szczerze mówiąc, to zaskoczyło mnie, że Marillion trafił na okładkę czerwcowego Lizarda. Jest dla mnie masa istotniejszych wykonawców, która mogłaby się tam znaleść, a szczególnie jazzowych.

      Usuń
    3. Czysty marketing. Na okładki "Lizarda" trafiają rozpoznawalne twarze lub okładki płyt, żeby zachęcić do kupna nowych odbiorców. Marillion to popularny w Polsce zespół, a gdyby na okładkę trafiło np. zdjęcie z Twojego awatara, to mało kto wiedziałby o co chodzi.

      Usuń
  14. Ok. Ja mam wszystkie płyty Marillion z Fishem i pierwszą po "Seasons end" moim zdaniem niedocenioną i chyba już całkiem zapomnianą. Uważam, że te 5 albumów plus pierwszy minialbum zdecydowanie jest warte poznania. Wtedy to był świetny zespół. Mnie ta muzyka przekonuje. Ciekawy wokal, kwiecisty język tekstów Fisha, mieli swoje brzmienie. Może i grali jak Genesis, ale robili to po swojemu. Powiem szczerze, gdy poznawałem ich muzykę jakieś 25 lat temu nie skojarzyłem tego z Genesis - które już znałem wcześniej. Dopiero jak gdzieś przeczytałem, że to podróbka w/w zespołu, stwierdziłem, że tak rzeczywiście jest. Czy to zmieniło moje nastawienie do zespołu? - nie no to by było śmieszne. Nie obchodzi mnie to, że grają podobnie, ważne że mi się podoba. Jeśli lubię lody truskawkowe, to już mam nie próbować poziomkowych - będą nie dobre?
    To Genesis słychać najbardziej na pierwszej płycie, wtedy też ich występy przypominały występy Genesis z początku kariery - charakteryzacja i zachowanie Fisha. Jednak w Wielkiej Brytanii byli wtedy doceniani przez krytyków, chyba bardziej niż ówczesne wcielenie Genesis, mieli swoich wiernych fanów.
    Uważam, że Fish świetnie śpiewał, miał charyzmę, dawał charakter temu zespołowi, taki prawdziwy lider. Po rozstaniu z zespołem jednak poległ na całej linii. Wszystko co robił potem było co najwyżej średnie, a w większości wręcz słabe. Nie był kompozytorem, brakowało kogoś utalentowanego przy nim.
    jeśli piszesz że Marillion to popularny zespół w Polsce zastanawiam się na jakiej podstawie?
    To grupa dawno zapomniana, słuchana, tylko przez niektórych starszych odbiorców takich jak ja, albo i starszych. Nikt z moich znajomych nie słucha tej grupy - chyba że o czymś nie wiem. Młodzi ludzie nic nie wiedzą o żadnym Marillionie, a "Lizard" to pismo ultra niszowe, nie potrzebujące okładek ze znanymi postaciami - to nie ten target.
    To wszystko oczywiście mój punkt widzenia. Wiem co lubię i zdania nie zmienię, przynajmniej na razie. Znam większość wykonawców, których Ty preferujesz - nie jest tak, że nie słyszałem naprawdę dobrej muzyki i zadawalam się ochłapami. Zresztą dobra muzyka to pojęcie względne. Dla mnie wczesne Marillion to dobra lecz raczej zapomniana muzyka. tylko "Keighley" w radiu wiecznie żywe.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście, Marillion jest popularny jedynie wśród starszych odbiorców, którzy pamiętają czasy, gdy jako jeden z nielicznych zachodnich zespołów zagrał parę koncertów w Polsce i był mocno promowany przez radiową "Trójkę". Nie wiem jak obecnie, ale jeszcze kilkanaście lat temu było publikowane na jego temat sporo entuzjastycznych materiałów w "Teraz Rocku", a "Kayleigh" stale gościł na playlistach niektórych stacji radiowych. Więc jak najbardziej zespół był obecny w polskim mainstreamie. A do dzisiaj w różnych zakątkach polskiego internetu można spotkać jego zaciekłych obrońców, podczas gdy o wielu twórcach muzyki około-progowej, którzy mieli na siebie własny pomysł, w ogóle się tam nie dyskutuje.

      "Lizard" potrzebuje okładek, które będą przyciągać główny target, czyli słuchaczy klasycznego rocka i jego epigonów. Mimo że paru autorów, w tym i ja, stara się polecać tam też inną muzykę, to jednak właśnie pisanie o Pink Floyd czy Marillion napędza sprzedaż. Przynajmniej na tyle, by razem z reklamami zwracały się koszty druku.

      Usuń
  15. Nie potrafię zrozumieć popularności “Lavender” i “Kayleigh”. Przeboje AOR-owe są równie kiczowate, ale przynajmniej nie można im odmówić pewnej chwytliwości (no, przynajmniej niektórym, bo takie “Heat of the Moment” jest równie bezbarwne). A tu nawet nie słyszę jakiegoś zapadającego w pamięć motywu. Strasznie jakieś takie mdłe te melodie, tak jak napisałeś. A reszta albumu jest chyba jeszcze gorsza.

    OdpowiedzUsuń
  16. Wczoraj przesłuchałem ten album i powiem że według mnie Marillion brzmi identycznie jak Genesis. Nic oryginalnego i świeżego nie wnosi, brzmienie identycznie jak dany zespół to robota dla tribute bandów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie do końca się z tym mogę zgodzić. Marillion inspirował się głównie wczesnym Genesis z czasów Gabriela i Hacketta, a tam brzmienie było jednak znacznie bogatsze. Tak więc nie dość, że kopia, to jeszcze zubożona względem pierwowzoru.

      Usuń
  17. Nie ma nic złego w muzyce popowej. Marillion to bodaj jedyny zespół, który w udany sposób połączył progową estetykę z popową przebojowością. Chociaż, oczywiście, nie każdemu musi taka muzyka odpowiadać. Sam nie słucham ich już praktycznie, ale polecam późniejsze płyty po odejściu Fisha. Warto czasem wyjść ze swojej szufladki. Takie numery jak Interior Lulu, Invisible Man czy Quartz to wielkie sprawy. Mój ulubiony album to chyba Happiness is the Road. Do dzisiaj do niego wracam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście, że nie ma nic złego w popie. Jak każdy inny rodzaj muzyki ma lepsze i gorsze momenty.

      Problemem jest sam Marillion. Nie jest to ani dobry pop (za bardzo to smętne, anemiczne i rozwleczone), ani dobry prog - właściwie to żaden z tego prog, za bardzo to odtwórcze.

      Jest sporo muzyki, która udanie łączy popowy potencjał - żywsze, wyraziste melodycznie piosenki - z ambicjami na miarę proga, tylko objawiającymi się nie w strukturze utworów, a w aranżacjach, brzmieniu, produkcji. Przykłady? Piosenkowe płyty Briana Eno i Petera Gabriela, David Bowie z okresu berlińskiego, Talking Heads, Talk Talk, Kate Bush, King Crimson z lat 80., z nowszych twórców np. Björk czy Radiohead, a już z całkiem współczesnych - grupa Black Country, New Road.

      Usuń
    2. Porównywanie tych zespołów mija się z celem. Marillion wychodził z konkretnej bańki muzycznej i zestawianie go w tym względzie z Eno czy Bush jest bez sensu. Tak, Gabriel, ale on zasadniczo przedefiniował swój styl, inna historia. Najbardziej się trzyma zestawienie z KC, ale Fripp lata na własnej wysokości. M chciało po prostu nagrywać ładne piosenki, KC używał popowej formy jak narzędzia.
      Po drugie, jakkolwiek lubię Radiohead, to zarzucać Marillion smęcenie i dawać właśnie RH jako kontrprzykład, to trochę strzał w kolano.
      Po trzecie, ten spór o to że marillion nie jest zespołem wystarczająco "progresywnym" to dysputa semantyczna. Raczej pusta i nic niewnosząca. Zwłaszcza jeżeli uwzględnimy dalszą ewolucję zespołu.

      Usuń
    3. Wszystkie przykłady są adekwatne w temacie łączenia popowej przebojowości z rzeczywistą progresywnością.

      Radiohead ma smętny wokal, ale muzyka jest na ogół, szczególnie od "Kid A" w górę, bardzo konkretna i zwarta, faktycznie przybiera piosenkową formę. A jednocześnie wnosi do rocka nowe elementy (np. wpływ IDM), czyli spełnia definicję bycia progresywną.

      Zobacz tylko, jak różnorodny jest klasyczny rock progresywny. Z jednej strony masz symfoniczny, poważny i dostojny Yes, a z drugiej lekki, folkowy Jethro Tull, frywolny Gentle Giant albo dekadencki, ocierający się o free jazz Van der Graaf Generator. Progiem jest zarówno idący jeszcze dalej w jazz Soft Machine, jak i Magma czy Henry Cow, którym pomimo rockowego instrumentarium bliżej do XX-wiecznej muzyki poważnej, albo psychodeliczno-awangardowy Can lub szalenie eklektyczny Frank Zappa. Prog nie jest zatem stylem o ściśle zdefiniowanych ramach. Wspólnymi mianownikami wymienionych twórców okazują się wyłącznie związki z rockiem oraz podejście polegające na poszerzaniu ram rocka - ewentualnie na dokonywaniu syntezy różnych elementów obecnych już wcześniej w rocku, ale połączonych w unikalny sposób.

      Kopiowanie wybranych elementów z muzyki Genesis jest całkowitym zaprzeczeniem powyższego podejścia.

      Usuń
    4. Radiohead apogeum smęcenia osiągnęło po Kid A - na Amnesiacu. Najbardziej piosenkowe, w tradycyjnym tego słowa rozumieniu, i żwawe RH było na pierwszych dwóch albumach.

      Co do reszty - to dalej jest zabawa w semantykę. Ja mówiąc prog mam na myśli konkretny gatunek, który wykształcił się na przełomie lat 60/70, pewną szufladkę, która ułatwia dyskusję; Ty - podejście do muzyki. Tylko w tym drugim przypadku lepiej mówić o "twórczym" podejściu, albo "eksperymentalnym" czy czymkolwiek innym, bo inaczej dochodzimy do punktu, że każdy zespół poszukujący jest "progresywny" i mamy kwiatki tego typu, że zespoły punkowe były bardziej progresywne niż pink floyd.
      Co do wymienianych twórców też pewnie można by się spierać, czy takie CAN albo Zappa są progresywni. Dzielenie włosa na czworo.

      Co do kopiowania Genesis, wracając do Marillion, to ono było obecne na ilu płytach zespołu? Pierwszych 3? Może 4? Ja po prostu nie podzielam poglądu, że muzyka musi być zawsze odkrywcza czy ambitna. Czasami ma po prostu być dobrą rozrywką, czasami robić za tło, a czasami grać na emocjach i wspomnieniach. Warto też pamiętać, że gdy M debiutował, to nie kopie Genesis królowały na parkietach. I tak jak pisałem wyżej - sam ich praktycznie już nie słucham, ale nie da się zaprzeczyć, że patrząc na całą ścieżkę jaką przeszli, to nie da się zaprzeczyć, że był to zespół, który przez lata szukał nowych form wyrazu. Oczywiście nie były to nigdy wielkie wolty, ale jednak jak się weźmie trzy przypadkowe albumy z ostatnich 40 lat, to ewidentnie widać sporą ewolucję.

      Usuń
    5. W warstwie instrumentalnej "Amnesiac" nie ma nic smętnego. Jest sporo klimatycznych momentów, ale to wielowarstwowa muzyka, bez przynudzania.

      Ale co to za „konkretny gatunek”? Czym konkretnym się charakteryzuje, skoro nawet biorąc pod uwagę tylko jego ośmiu głównych przedstawicieli - ELP, Genesis, Gentle Giant, Jethro Tull, King Crimson, Pink Floyd, Yes, Van der Graaf Generator - jest to osiem zupełnie różnych pomysłów na granie? Wypracowanie własnego stylu w odrębnie rocka to jedyne, co łączy każdy z tych zespołów. Marillion nie wypracował sobie własnego stylu, który zawierałby elementy wcześniej nieobecne w rocku, ani nawet nie połączył ze sobą jakiś niełączonych wcześniej odmian rocka. Nie przypadkiem tego rodzaju muzykę nazywa się neo-progiem, wskazując na inspiracje, ale wyraźnie oddzielając od rzeczywiście progresywnego rocka. Ja bym poszedł dalej i nazwał to wprost rockiem regresywnym. Natomiast Can i Zappa jak najbardziej byli progresywni.

      Usuń
    6. Jak pisałem wyżej - rock progresywny to szufladka powstała w celach czysto użytkowych. Tak jak terminy hard rock, pop rock czy rock psychodeliczny. Aby zobrazować - termin istnieje po to, że gdy przy piwie rzucisz, że ostatnio słuchasz dużo rocka progresywnego, to twój rozmówca będzie miał ogólne pojęcie, co cię interesuje. Będzie wiedział, że chodzi bardziej o coś w klimacie Pink Floyd i Genesis niż Abby czy AC/DC.
      Da się też pewnie kilka cech wyróżnić - rock progresywny rozwijał się na przełomie lat 60. i 70, osiągając swój szczyt gdzieś koło 73', by następnie sukcesywnie tracić na znaczeniu. Charakteryzowało go odejście od 3-minutowej piosenkowej formy i poszukiwanie bardziej "artystycznych" środków wyrazu. Ponadto zabawy aranżami, eksperymenty, ale również patos i pretensjonalność. Długie, kilkunastominutowe utwory, traktowanie albumu jak zamkniętej opowieści, a nie zbioru przypadkowych piosenek. To tak na szybko.
      Ale powtarzam - nie chodzi o spis konkretnych cech, tylko o uchwycenie pewnego zjawiska muzycznego i oddzielenie go od innych gatunków muzyki rockowej.

      Kłóciłbym się, że Marillion nie wypracowało sobie własnego stylu. Zgoda, że nie wprowadzili do muzyki niczego innowacyjnego. Tylko że ja nigdy nie twierdziłem czegoś takiego. Wprost przeciwnie.

      Usuń
    7. To nie jest tak proste, jak to przedstawiasz. Różne osoby mówiąc „słucham rocka progresywnego” mogą w rzeczywistości słuchać zupełnie innych rzeczy - jedna będzie dopiero na etapie Pink Floyd, Genesis czy Yes, a druga już zagłębia się w niszowe nurty zeuhlu czy Rock in Opposition. I obie mogą być zupełnie źle zrozumiane przez kogoś, dla kogo rockiem progresywnym jest Rush czy Marillion.

      Definicja, jaką przedstawiasz, to raczej opis rocka symfonicznego, choć też mniej lub bardziej trafny w zależności od konkretnych wykonawców. Rock progresywny to raczej zbiorcze określenie dla różnych postępowych nurtów . Z jednej strony jest faktycznie pełen patosu i rozbudowanych form rock symfoniczny, choć są przecież reprezentujące ten nurt zespoły, które patos równoważyły humorem i wcale nie stroniły od trzyminutowych piosenek (np. Gentle Giant, Jethro Tull), a z drugiej masz np. Zappę czy scenę Canterbury, czyli granie zupełnie bezpretensjonalne, lekkie i nierzadko humorystyczne, albo krautrock (czyli np. Can), który też idealnie pasuje do zaproponowanej definicji, jeśli wykreślić z niej „patos i pretensjonalność”. Za to bez wykreślania czegokolwiek można ją stosować do opisania zeuhlu czy RiO, ale już do najsłynniejszej progowej kapeli, Pink Floyd, średnio będzie pasować, bo tam patosu i rozbudowanych form jest w śladowych ilościach. Zmierzam do tego, że pomiędzy różnymi progresywnymi nurtami są liczne wspólne cechy, ale tylko to, jak je określiłeś, „artystyczne i eksperymentalne” podejście jest wspólne dla wszystkich. A tej cechy akurat nie ma muzyka Marillion. Swoją drogą, na podstawie nagrań tej grupy, sam bym nie wpadł na to, by uznać ten zespół za cześć tego samego zjawiska, co innych wymienianych tu wykonawców.

      Usuń
    8. Ależ to nie była żadna definicja. Po prostu luźny zbiór cech. Istotny jest sam termin grupujący pewne zjawisko - uogólniający i upraszczający.
      Można się kłócić z częścią tego co piszesz np czy Krautrock to część próg rocka. Dla mnie to była na tyle oryginalna scena, że traktuje ją jednak jako osobne zjawisko. Ale znowu to jest spór o szufladki. Wiadomo że można wchodzić głębiej i głębiej ale tak w pewnym momencie szeregowanie samo w sobie traci sens bo przecież można i pojedyncze albumy wydzielać.
      Fajna dyskusja nam się zrobiła ale trochę płyniemy w dygresje od dygresji.
      Co do Marillion jeszcze, to swego czasu sam zespół uciekał od latki prog rocka i nawet starał się dość drastycznie z nią zerwać przy pomocy popowego albumu Holidays in Eden. Zupełnie nieudanej płyty tak swoją drogą.
      Inna sprawa że ile z tych eksperymentalnych zespołów, które nazywasz progresywnymi, było prawdziwie eksperymentalne przez całą karierę? Dajmy na to Pink Floyd - im późniejszy okres tym brzmienie coraz bardziej popowe i coraz bezpieczniejsze. Z drugiej strony np VDGG - intrygujący zespół ale czy taki Godbluff wyznaczał cokolwiek nowego w ich dyskografii? Albo selling England dla Genesis - to był już bodaj piąty album zespołu i ciężko powiedzieć by był on szalenie eksperymentalny, progresywny.
      No i wracając do samego Misplaced Childhood - na pewno nie jest to album eksperymentalny, ale po prostu dobrze skomponowana opowieść z ładnymi melodiami i kilkoma pięknymi momentami. Na pewno nie jest to moja ulubiona plyta i to nawet w samym M. Ma ona swoje doły, głównie kiczowate przestarzałe aspekty, ale nie potrafiłbym jej ocenić niżej niż 7. A że nie jest odkrywcza? No nie jest. Ale jak się pojawiają pierwsze dźwięki Blind Curve to nie ma to dla mnie znaczenia

      Usuń
    9. W rocku było bardzo niewielu wykonawców, którzy przez całą karierę pozostawali poszukującymi twórcami. Znam dwa przykłady: King Crimson oraz David Bowie. Fripp za każdym razem, gdy wymieniał towarzyszących mu muzyków - czyli niemal z płyty na płytę - próbował też zupełnie różnych rzeczy. Dopiero te ostatnie reaktywacje nic nie wniosły, ale jeszcze na wieńczącym studyjną dyskografię „The Power to Believe” był to poszukujący zespół. A Bowie - wiadomo, człowiek kameleon, zawsze uważnie śledzący muzyczne trendy. Karierę zakończył jednym ze swoich najbardziej ambitnych albumów.

      Rock progresywny to szerokie zjawisko, do którego zaliczyłbym te wszystkie postępowe odmiany rocka od końcówki lat 60. do co najmniej połowy kolejnej dekady (ze względu na avant-prog / Rock in Opposition to nawet do początku ejtisów). Jednak nie byłbym aż tak radykalny, żeby uznawać tylko te faktycznie innowacyjne albumy. Te, na których dany zespół kontynuował granie w taki sposób, jak na swoich najbardziej nowatorskich dziełach, też bym uznał. „Godbluff” to ciekawy przykład, bo rzeczywiście trudno tam wskazać jakieś nowe elementy dla VdGG. A jednocześnie brzmi on bardziej surowo i dekadencko od poprzednich - można wręcz powiedzieć, że zespół obdarł tam swój styl z elementów, które zbliżały go do typowego rocka symfonicznego. Tym samym jest to płyta jeszcze bardziej unikalna na tle rocka, a więc jak najbardziej progowa. Inny ciekawy przykład to grupa Hatfield and the North, która w zasadzie nie wniosła nowych elementów do sceny Canterbury, ale dokonała doskonałej syntezy stylów tak różnych grup, jak Caravan, Soft Machine i Gong (pionierów tejże sceny), bez której chyba trudno byłoby mówić o odrębnym nurcie.

      Marillion - czy też szerzej: neo-prog - to już jednak inne zjawisko, ponieważ z założenia nie chodziło tam nigdy o poszukiwania, a o imitowanie muzyki sprzed x lat. Warto też zauważyć, że ci wszyscy pionierzy rocka symfonicznego, sceny Canterbury, krautrocka, zeuhlu czy RiO, czerpali inspiracje bezpośrednio spoza rocka, najczęściej z różnych odmian muzyki poważnej, ale często też jazzu nowoczesnego, folku, elektroniki lub muzyki spoza europejskiego kręgu kulturowego. Pionierzy neo-proga czerpali inspiracje już wyłącznie od 2-3 grup rockowych.

      Usuń
    10. Można by pewnie poszukać jeszcze kogoś oprócz KC i Bowiego. Na szybko do głowy przychodzi mi Ulver, Ale np. Miles też szukał właściwie całe życie i niestety kilka razy się przez to przejechał. Jakby się zastanowić na spokojnie, to pewnie kogoś tam się jeszcze wygrzebie. Scott Walker? Talk Talk?
      Z Bowiem to o tyle ciekawy przykład, że jakkolwiek często szukał nowych środków wyrazu, to sam niczego nowego do muzyki nie wprowadzał. Był bardzo dobrym obserwatorem - dostrzegał złoto w kupie gnoju i dzięki swojemu statusowi potrafił je dać na mainstreamowy świecznik.

      I rodzi się oczywiste pytanie, czy za progresywny uważasz zespół który wnosi do muzyki coś nowego (i później przez dwie dekady ogrywa ten sam patent), czy zespół, który cały czas ewoluuje, mimo że niczego nowego do muzyki nie wnosi?

      Usuń
    11. Talk Talk - niby tak, ale dyskografia zespołu to pięć płyt wydanych na przestrzeni dekady, więc trudno tu mówić o imponującym okresie utrzymywania postępowego podejścia. Miles Davis w końcu też utracił swoją kreatywność, ale u niego ten postępowy okres trwał dobre ćwierć wieku i przyniósł kilkadziesiąt wydawnictw. Trudno go jednak nazwać rockowym muzykiem, choć grywał i muzykę do rocka zbliżoną.

      Zwróciłeś uwagę na ważną rzecz, o której nie wspomniałem. Otóż o byciu progresywnym powinna decydować też aktualność muzyki. "Godbluff" czy "Still Life" są jeszcze aktualne, bo powstały tuż przed tym, jak tego typu granie stało się passe zdaniem krytyków i dużej części słuchaczy, tracąc popularność na rzecz nowych, nowofalowych nurtów. A z kolei muzyka np. Yes z ostatnich 30 lat, która nawiązuje do ich progowych płyt, nie jest aktualna, bo to po prostu granie z innej epoki, nieprzystające do obecnych trendów.

      Usuń
    12. A co do pytania, to tutaj każdy przypadek rozpatrywałbym indywidualnie. Zależy, w jakim kierunku przebiega ta ewolucja, czy faktycznie jest to postep, czy trywializacja muzyki.

      Usuń
    13. Myślę że te pięć płyt Talk Talk to i tak lepsza seria niż niejednego progowego zespołu ;) Wszak choćby to Yes albo Genesis to jak długo było innowacyjne? Na pierwszych kilku płytach, by potem popłynąć w stronę mainstreamowego popu.

      Co do Davisa to chyba próbował do końca szukać nowych i inspiracji, ale po prostu poziom tych płyt jest drastycznie niższy w porównaniu z klasykami.

      No i jest też pytanie o obecnie możliwości bycia innowacyjneym. Wskazane przez ciebie BC,NR wszak nie proponuje jakiejś rewolucyjnej zmiany w muzyce tylko bierze właśnie inspiracje z poprzednich dekad i daje je w nowym opakowaniu. Black midi w sumie podobnie. W latach 70 czy 80 było jednak łatwiej grać oryginalna muzykę niż obecnie. Przyajmniej w rejonach muzyki popularnej - rocka, popu,.jazzu

      Usuń
    14. To nie ulega wątpliwości, że dyskografia Talk Talk jest równiejsza niż w.w. czy wielu innych wykonawców. Jednak dużo łatwiej utrzymać wysoki poziom, gdy się nagrało pięć płyt, a nie dwadzieścia. Plus dla TT, że wiedzieli kiedy zakończyć karierę, ale to nie przesądza, że byli to bardziej kreatywni muzycy niż zespoły z mniej równymi dyskografiami. Jest to trochę nieuczciwe porównanie.

      Miles przed przerwą, którą zrobił sobie w drugiej połowie lat 70., nie tylko sięgał po nowe inspiracje, ale też kilkukrotnie rewolucjonizował jazz, przecierał nowe szlaki rozwoju gatunku. Po przerwie wciąż starał się być na czasie i adaptował nowe elementy do swojej twórczości, ale już nie stworzył nic przełomowego.

      Nie sądzę, żeby obecnie dało się w ramach rocka (ale też wielu innych gatunków) zaproponować coś całkiem nowego. Lubię powtarzać, że trwa epoka post-muzyki, w której można wyłącznie albo być bezmyślnym epigonem - jak np. Greta Van Fleet, która brzmi jak Led Zeppelin wygenerowany przez sztuczną inteligencję - albo ze znanych elementów budować coś bez oczywistego odpowiednika z przeszłości, jak robią chociażby black midi, BC,NR czy inne grupy z tej młodej brytyjskiej sceny.

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Laurie Anderson - "Big Science" (1982)

[Recenzja] Julia Holter - "Something in the Room She Moves" (2024)

[Recenzja] Alice Coltrane - "The Carnegie Hall Concert" (2024)

[Recenzja] Księżyc - "Księżyc" (1996)

[Zapowiedź] Premiery płytowe marzec 2024