[Recenzja] Captain Beefheart - "The Spotlight Kid" (1972)



Po wydaniu pięciu albumów, Captain Beefheart i muzycy jego Magicznego Zespołu wciąż żyli w biedzie. Byli świadomi, że sytuacja ta się nie zmieni, dopóki będą grać zwariowaną, nieokiełznaną, muzykę w stylu "Trout Mask Replica". Stąd też decyzja o złagodzeniu swojego oblicza. Album "The Spotlight Kid" - sygnowany wyłącznie pseudonimem Van Vlieta (bez dopisku "...and His Magic Band") - zawiera muzykę bardziej przystępną, często o wręcz piosenkowym charakterze. Choć jest to piosenkowość raczej bluesowa niż popowa (np. "White Jam", "Blabber 'n Smoke", instrumentalny "Alice in Blunderland", "Click Clack", "Glider"). Jednak gdzieniegdzie słychać jeszcze przebłyski dawnej dzikości i bezkompromisowości ("I'm Gonna Booglarize You Baby", "When It Blows Its Stacks"). Jest też odrobina jamowego luzu, wywołująca - mimo piosenkowej formy  - skojarzenia z "Mirror Man" ("There Ain't No Santa Claus on the Evenin' Stage"). Jeśli chodzi o instrumentarium, to Beefheart całkowicie zrezygnował z saksofonu i klarnetu basowego, za to znów chętnie sięga po harmonijkę. Nierzadko brzmienie interesująco dopełniają partie nietypowego dla bluesrockowej stylistyki instrumentu, jakim jest marimba (np. "Blabber 'n Smoke", "Alice in Blunderland", tytułowy "The Spotlight Kid"). Daje to naprawdę ciekawy efekt.

Choć muzycy zespołu zgodnie krytykowali ten materiał, a sam lider uważał go ponoć za swoje najsłabsze wydawnictwo, "The Spotlight Kid" to całkiem udany album. Nie tak szokujący i zwariowany, jak "Trout Mask Replica", ani tak porywający jak "Mirror Man", ale wciąż bardzo interesujący. Captain Beefheart i jego Magiczny Zespół zaproponowali tutaj bardzo oryginalne, odświeżające podejście do blues rocka. I to w czasach, gdy wydawać się mogło, że w takiej stylistyce nie da się zaproponować już nic nowego. "The Spotlight Kid" ma też jeszcze jedną niewątpliwą zaletę, a mianowicie jest albumem całkiem przystępnym. Podobnie, jak debiutancki "Safe as Milk", ma dużą szansę spodobać się słuchaczom zwykłego rocka, nie mających doświadczenia z ambitniejszymi formami muzyki. Jednocześnie - w przeciwieństwie do debiutu - jest to jednak dość niekonwencjonalny materiał. Może być zatem dobrym punktem wyjścia do stopniowego zagłębiania się w te dziwniejsze płyty Beefhearta i w ogóle w trudniejszą muzykę. 

Ocena: 7/10



Captain Beefheart - "The Spotlight Kid" (1972)

1. I'm Gonna Booglarize You Baby; 2. White Jam; 3. Blabber 'n Smoke; 4. When It Blows Its Stacks; 5. Alice in Blunderland; 6. The Spotlight Kid; 7. Click Clack; 8. Grow Fins; 9. There Ain't No Santa Claus on the Evenin' Stage; 10. Glider

Skład: Don Van Vliet (Captain Beefheart) - wokal, harmonijka; Bill Harkleroad - gitara; Mark Boston - gitara basowa; John French - perkusja i instr. perkusyjne; Art Tripp - perkusja i instr. perkusyjne
Gościnnie: Elliot Ingber - gitara (5); Rhys Clark - perkusja (10)
Producent: Captain Beefheart i Phil Schier


Komentarze

  1. Fajna płyta z bluesowym zadziorem. Taka surowa. A głos Van Vlieta nie wiem czemu kojarzy mi się z Morrisonem z czasu 'L.A.Woman'. Przypuszczam, że gdyby Morrison dożył'72 i nagrał płytę z The Doors, to jego głos mógłby mieć już taką, a może i lepsza 'chrypkę'.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Biorąc pod uwagę tempo, w jakim pod wpływem używek zmieniał się jego głos, jest to prawdopodobne ;) A w śpiewie Beefhearta, oprócz tych wszystkich udziwnień, słychać też wyraźnie inspirację starymi bluesmanami, np. Howlin' Wolfem.

      Usuń
    2. Generalnie to mój pierwszy kontakt Captain'em. Tak trochę zacząłem z d...y strony, bo od ostatniej interesującej płyty. Ale w kolejce zakupione czekają do odsłuchu debiut i 'Mirror Man'.
      Co do Howlin Wolfa, to przyznam, że jeszcze nie słuchałem. Ale generalnie cały ten album to dobre bluesowe granie, że o śpiewie nie wspomnę ;)

      Usuń
    3. Nie, to nie tak. Późniejsze albumy nie są złe (poza przeciętnym "Unconditionally Guaranteed" są co najmniej dobre), tylko po prostu ich (jeszcze?) nie zrecenzowałem. A "The Spotlight Kid" to na pewno lepszy album na początek, niż "Trout Mask Replica", "Lick My Decals Off, Baby", czy nawet "Mirror Man". Bo z jednej strony zdecydowanie bardziej przystępne, a z drugiej - są tu też jednak dziwniejsze fragmenty, które trochę przygotowują do odsłuchu tych bardziej szalonych albumów. Debiut też jest przystępny, ale to właściwie muzyka z zupełnie innej beczki, praktycznie bez dziwności.

      Howlin' Wolf to autor lub przynajmniej oryginalny wykonawca mnóstwa bluesowych standardów, które z pewnością znasz. "Smokestack Lightning", "How Many More Years", "No Place to Go", "Killing Floor", "The Red Rooster", "Spoonful", "I Ain't Superstitious", "Evil" i "Back Door Man" to niektóre z nich. Polecam album "The Howlin' Wolf London Session", nagrany m.in. z pomocą Claptona, Winwooda i sekcji rytmicznej Stonesów.

      Usuń
    4. 'Spoonful' w wersji Cream to być może mój ulubiony kawałek tego zespołu.
      A co Howlin' Wolfa, to sam siebie zaskoczyłem. Do odsłuchu czeka zakupione takie coś:
      Polish Radio Jazz Archives. Volume 19: Big City Blues & Howlin' Wolf In Warsaw. Podobno świetne.

      Usuń
    5. Nie mam pojęcia co to jest, ani czemu wydano Howlin' Wolfa w serii z jazzem w nazwie, ale jeśli faktycznie takie świetne, to daj znać gdy już przesłuchasz ;)

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Julia Holter - "Something in the Room She Moves" (2024)

[Recenzja] Alice Coltrane - "The Carnegie Hall Concert" (2024)

[Recenzja] Laurie Anderson - "Big Science" (1982)

[Recenzja] Księżyc - "Księżyc" (1996)

[Zapowiedź] Premiery płytowe marzec 2024