[Recenzja] Rage Against the Machine - "Rage Against the Machine" (1992)



Na przełomie lat 80. i 90. nastąpiło ostatnie wyraźne odrodzenie muzyki rockowej. Nagle pojawiło się mnóstwo nowych zespołów, które postanowiły zaprezentować alternatywę dla wszechobecnego w mainstreamie kiczu. Część z nich wprost odwoływała się do już wtedy klasycznych odmian rocka (za sprawą mediów wrzucono je wszystkie do worka z napisem "grunge"), inne postanowiły łączyć rock lub metal z elementami nowych gatunków. Cały ten zryw trwał ledwie kilka lat, główni przedstawiciele szybko się wypalili, a ich naśladowcy jeszcze szybciej sprowadzili te nowe odmiany rocka do poziomu dna. Po tym wszystkim pozostało jednak trochę interesujących albumów. Do nich z pewnością zalicza się debiutancki longplay rapmetalowej grupy Rage Against the Machine - jeden z największych klasyków lat 90.

Rage Against the Machine nie byli prekursorami łączenia metalowego ciężaru z rapowanymi partiami wokalnymi. Już wcześniej działały przecież takie zespoły, jak Faith No More czy Red Hot Chili Peppers. Nawet takie grupy, jak Aerosmith i Anthrax, nawiązywały współpracę z raperami. Jednak muzycy RAtM wypracowali swój własny, od razu rozpoznawalny styl. Składają się na niego:

  • charakterystyczne partie wokalne Zacka de la Rochy, bliższe punkowego skandowania, niż murzyńskiego rapowania, 
  • równie rozpoznawalna gra gitarzysty Toma Morello, który oprócz tworzenia świetnych riffów, wypracował własną technikę, polegającą na wydobywaniu z gitary dźwięków podobnych do DJ-skich skreczów
  • oraz ciężka, funkowa gra sekcji rytmicznej, składającej się z basisty Tima Commerforda i perkusisty Brada Wilka.

Równie rozpoznawalnym elementem były, niestety, infantylne teksty popierające komunizm. Najlepiej jednak całkowicie je zignorować i skupić się na samej muzyce. Ta wypada znacznie ciekawiej, choć nie jest pozbawiona wad. Ta najpoważniejsza, to zbyt mała różnorodność. Wszystkie utwory są zbudowane z tych samych patentów, co po pewnym czasie zaczyna nużyć. Przydałoby się więcej urozmaiceń - choćby takich, jak w "Know Your Enemy", w którym fragment tekstu gościnnie zaśpiewał Maynard James Keenan z Tool, bo słuchanie jednostajnych partii de la Rochy jest na dłuższą metę męczące. Podobnie ma się sprawa z warstwą muzyczną. Szkoda, ponieważ poszczególne utwory zwykle sprawiają dobre wrażenie - mnóstwo w nich energii, czasem naprawdę dobrych riffów Morello, oraz świetnej, wyrazistej gry sekcji rytmicznej. Wyróżniają się zwłaszcza takie kawałki, jak doskonale łączący agresję z przebojowością "Killing in the Name", mocno funkowe w warstwie rytmicznej "Take the Power Back", "Know Your Enemy" i "Wake Up" (w pierwszym z nich pojawiają się nawet dość tradycyjne gitarowe solówki), oraz dynamicznie zróżnicowany "Settle for Nothing". Całość można by jednak skrócić o kilkanaście minut, bo końcówka albumu (szczególnie kawałki "Fistful of Steel" i "Township Rebellion") nic już nie wnosi.

"Rage Against the Machine" to jeden z najważniejszych i, niestety, najbardziej wpływowych (niestety, ze względu na żenującą twórczość naśladowców w rodzaju Limp Bizkit i Linkin Park) rockowych albumów lat 90. Niepozbawiony co prawda wad, jednak w ogólnym rozrachunku wypadający całkiem dobrze. Czuć tu świeżość, jakiej od dawna brakuje muzyce rockowej.

Ocena: 7/10



Rage Against the Machine - "Rage Against the Machine" (1992)

1. Bombtrack; 2. Killing in the Name; 3. Take the Power Back; 4. Settle for Nothing; 5. Bullet in the Head; 6. Know Your Enemy; 7. Wake Up; 8. Fistful of Steel; 9. Township Rebellion; 10. Freedom

Skład: Zack de la Rocha - wokal; Tom Morello - gitara; Tim Commerford - gitara basowa, dodatkowy wokal; Brad Wilk - perkusja i instr. perkusyjne, dodatkowy wokal
Gościnnie: Maynard James Keenan - dodatkowy wokal (6); Stephen Perkins - instr. perkusyjne (6)
Producent: Garth Richardson, Rage Against the Machine


Komentarze

  1. Z dzisiejszej perspektywy - straszna płyta. Lewackie teksty, riffy czasem sztampowe do bólu. Trzeba jednak pamiętać, że w rzeczy samej był to jeden z pierwszych albumów tego typu. Pamiętam, jak katowaliśmy to w akademiku:) Dużo ciekawszy, o ile pamiętam, był album grupy Senser "Stack Up", który wyszedł 2 lata po debiucie RATM. Sentymentu jednak ni do jednego, ni do drugiego zespołu żadnego we mnie nie zostało. Ta muzyka miała swoich 5 minut i skurwiła się nadzwyczaj szybko. Nie dałbym 7/10, najwyżej 5. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Red hot chili peppers i Faith no more to duzo lepsze zespoły,przynajmniej w tamtym czasie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Moja ulubiona płyta. Nie jest różnorodna, bo taka nie miała być. Miała za to dawać porządnego kopa energii i takiego daje ;) Dla mnie 10/10!
    PS. Gdzieś czytałem, że członkowie RATM przeprosili, że przez nich powstały takie zespoły gówniane zespoły jak Limp Bizkit czy Linkin Park.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na pewno nie był to Tom Morello, mu nie przeszkadza Linkin Park, bo nawet miał udział w powstawaniu utworu na ich płycie.

      Usuń
  4. A ja tam się z recenzją zgadzam. Uwielbiam początek płyty, ale pomimo krótkiego czasu trwania i tak robi się nużąca pod koniec. Na pewno jednak do teraz brzmi bardzo świeżo - udanych połączeń rapu i metalu faktycznie nie było w historii tak wiele. Może rodzimy Kazik na Żywo jeszcze (tu za to teksty są największym plusem).
    Od RATM, nieco bardziej różnorodnie brzmi ich trzecia płyta, "The Battle of Los Angeles". "Evil Empire" to za to typowy sekwel, chociaż widzę że u ciebie ma tę samą ocenę co debiut. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Evil Empire" wydaje mi się jednak nieco bardziej zróżnicowany.

      Usuń
    2. Artur gdzie niby ma taką samą ocenę jak debiut? Na Evil Empire znajdują się jednak 2-3 średnie kawałki, a na debiucie takowego nie ma.

      Usuń
    3. Na moim RYM-ie ma taką samą ocenę. Na debiucie też są wyraźnie słabsze momenty.

      Usuń
    4. Na debiucie może tylko Fistful of Steel jest dość średni (choć wg mnie dużo nadrabia końcówką). Natomiast Township Rebelion ma świetną linię basu i również świetną końcówkę. A o Freedom nie ma co pisać, bo to jeden z ich najlepszych numerów.

      Usuń
  5. Spiritus Omnipraesens28 marca 2018 15:35

    Dlaczego słowem nie wspomniałeś, że Wake Up jest plagiatem Kashmiru?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo nie jest? Tylko początek jest podobny, ale w "Wake Up" w całości składa się z jednego powerchordu, a w "Kashmir" Page powoli schodzi w dół gryfu.

      Usuń
    2. Wake up grany jest na dwie gitary. Pierwsza to dwa powerchordy, a druga to podwyższanie i obniżanie stroju. Można to dostrzec na nagraniach z koncertów gdzie najpierw gra jedną gitarę, a pod koniec utworu tą gitarę z powerchordem.

      Usuń
  6. Średni album, wiadomo to była nowość ale do mnie nie przemawaia niekóre piosenki są fajne a np. ten beznadziejny Limp Bizkit ma taką piosenke jak "Rollin'" i do tej piosenki mam sentyment bo była w szybcy i wściekli takie klimaty były też w NFSach lata 2002-2007 Ale ogólnie ten rapmetal do mnie nie przemawia 6/10.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wrzucanie Limp Bizkit i RATM do jednego worka... ��‍♂️

      Usuń
    2. Rozwiń swoją wypowiedź, nie potrafię odczytać jej sensu.

      Usuń
  7. Wyśmienita sekcja rytmiczna, fajna gitara, zniechęcający wokal i pozostawiające bardzo duży niesmak pro-komunistyczne teksty

    OdpowiedzUsuń
  8. Linkin Park i Limp Bizkit to są albo raczej były fundamenty dla dzieciaków w Gimnazjum, które interesowały później takie gatunki jak Metal/Rock czy Rap. Sam od LP zaczynałem swoją przygodę jakieś 16 lat temu jak nie więcej od muzyki Rock/Metal pewnie gdyby nie LP nie zainteresował bym się później Iron Maiden, Metallicą, Systemem of a Down czy Disturbed i Korn (Dzisiaj już prawie wgl dwóch ostatnich nie słucham a Systemu mam z sentymentu 1 album Toxicity po który sporadycznie sięgam) no z takich bytów generalnie się wyrasta jak Limp Bizkit i Linkin Park i w wieku 20-30 lat zaczyna się doceniać klasyki bardziej Deep Purple, Led Zeppelin, Cream, Pink Floyd czy The Doors, aczkolwiek ja wciąż poza docenianiem tych kapel nadal uwielbiam Amerykański Thrash a moja trójka ulubionych zespołów to Anthrax za oryginalność na starych albumach i zabawny klimat luzacki (State of Euphoria), Testament oraz Slayer za technike i niekonwencjonalność, dalej mogę wrzucić Acid Drinkers za łączenie na starych albumach oryginalności, technicznego grania i klimat zabawiacko Thrashowy, no i Judas Priest za technike i potrafienie do perfekcji doprowadzić prostote, dalej bym mógł z sentymentu dać Metallice aczkolwiek po 90 roku zaliczyli zjazd, Megadeth, oraz Sepulture.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeżeli muzykę porównać do drabiny, to jej szczeble reprezentowałyby kolejne stopnie muzycznego wtajemniczenia. Nu metal z pewnością powinien znaleźć się na najniższym szczeblu. Ale thrash czy heavy metal byłyby drugim stopniem, zaś klasyczny rock trzecim, częściowo może czwartym. A do szczytu drabiny jest jeszcze z kilkanaście szczebli...

      Usuń
    2. Czy ta drabina jest wbita w ziemie i ten niewidoczny z zewnątrz fragment reprezentuje d*sco p*lo?
      Co jest na najwyższym poziomie?

      Usuń
    3. Thrash dałbym jednak wyżej ale to być może dlatego bo to mój ulubiony gatunek, z wiekiem za to uważam, że Nu Metal to był beznadziejny eksperyment, który zabił Thrash, ale na całe szczęście jakoś w 2008 roku wrócił

      Usuń
    4. Adrithgor: Disco polo w ogóle nie powinno się znaleźć na drabinie muzycznego wtajemniczenia. Przecież to jest coś, czego słuchają ludzie, których muzyka kompletnie nie interesuje i co nie doprowadzi ich do słuchania czegoś sensownego. Od nu metalu można natomiast stopniowo przechodzić do coraz ciekawszej muzyki.

      Na najwyższych stopniach tej drabiny byłyby różne formy muzyki poważnej, ale tez najwybitniejsze dziela jazzu.

      Te rozważania nie mają jednak teraz wiekszego znaczenia, bo chodziło mi tylko o obrazowe przedstawienie, że słuchanie thrashu czy paru rockowych klasyków to wciąż początek drogi, a nie osiągnięcie absolutu.

      @Luko: tak naprawdę pomiędzy nu, a innymi formami metalu, różnica jest ledwo zauważalna z perspektywy całej istniejącej muzyki. Prawie cały metal to granie stricte użytkowe bez krzty artystycznych walorów.

      Usuń
    5. Chciałem zakończyć odkopywanie recenzji wykonawców na temat których mam bardzo kamienne zdanie, ale mam pytanie odnośnie tej "drabiny":

      Jak to się ma do startowania poszczególnych gatunków muzyki w różnych dyscyplinach i ich rzekomej nieporównywalności? Pamiętasz jakie teorie kiedyś głosiłem. A to w sumie podobny mechanizm.

      Usuń
    6. Jeżeli różne rodzaje muzyki stosują zupełnie inne środki muzyczne, w celu osiągnięcia odmiennego efektu, to chyba się zgodzisz, że nie ma jak ich ze sobą porównać? porównywalne jest to, co da się zmierzyć jedną miarą.

      Jednak pewne cechy są wspólne dla kilku lub wszystkich rodzajów muzyki. Więc możliwe jest zmierzenie, która muzyka pod danym względem (a nie ogólnie) jest bardziej wartościowa.

      Dzieła muzyki poważnej czy jazzowej mogą być najbardziej wartościowe pod takimi względami, że oferują najwyższy poziom kompozycji i/lub wykonania, ale to nie znaczy, że zawsze będzie to lepsza muzyka od rocka. Bo może mieć też inne cechy, np. być odtwórcza, podczas gdy w rocku zdarzają się wykonawcy, którzy nie dysponując tak dużymi możliwościami, tworzyli muzykę znacznie bardziej twórczą i oryginalną.

      Usuń
    7. Poza tym ta drabina wartościuje, które rodzaje muzyki wymagają największego wtajemniczenia słuchacza, a nie które są bezsprzecznie pod każdym względem najlepsze.

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Laurie Anderson - "Big Science" (1982)

[Recenzja] Julia Holter - "Something in the Room She Moves" (2024)

[Recenzja] Alice Coltrane - "The Carnegie Hall Concert" (2024)

[Recenzja] Księżyc - "Księżyc" (1996)

[Zapowiedź] Premiery płytowe marzec 2024