[Recenzja] Hawkwind - "Hawkwind" (1970)



Hawkwind? Ach, to ten zespół, w którym grał Lemmy. Obawiam się, ze wiele osób kojarzy tę brytyjską grupę wyłącznie z faktem, że przez jej skład przewinął się późniejszy założyciel Motörhead. O Hawkwind warto pamiętać jednak z innych powodów. Jest to jeden z najważniejszych - obok Pink Floyd i Gong - przedstawicieli tzw. space rocka, jak również bardzo wpływowy zespół, którym inspirowali się tak różni wykonawcy, jak np. Sex Pistols, Ministry czy Monster Magnet. Zespół jest wciąż aktywny (z tylko jednym muzykiem grającym od samego początku - śpiewającym gitarzystą Davem Brockiem) i ma już na koncie ponad trzydzieści albumów długogrających. Tak naprawdę warto jednak znać tylko twórczość z lat 70., zwłaszcza ich pierwszej połowy. Później muzyka zespołu stawała się coraz nudniejsza i bardziej wtórna (a najgorszy okres przypadł na lata 80., gdy Brock próbował odświeżyć brzmienie poprzez wprowadzenie elementów heavy metalu i... muzyki disco).

Debiutancki album Hawkwind, wydany w 1970 roku, to dopiero rozgrzewka. Charakterystyczny styl grupy został dopracowany dopiero na kolejnych longplayach. Już tutaj pojawiają się jednak takie utwory, jak pełen atonalnych dźwięków "The Reason Is?", czy swobodne, jamowe "Be Yourself" i "Seeing It as You Really Are", w których psychodeliczno-kosmiczny nastrój budowany jest za pomocą hipnotyzującego basu, długich, wciągających solówek na gitarze i saksofonie, oraz gęstego tła perkusyjnych talerzy i elektronicznych szumów. Instrumentalna część "Be Yourself" przypomina klimatem floydowski "Set the Controls for the Heart of the Sun". Z kolei dwuczęściowy "Paranoia" to dość hałaśliwie zaaranżowane bolero. Są tu także utwory o bardziej konwencjonalnym charakterze. "Hurry on Sundown" i "Mirror of Illusion" opierają się na dość chwytliwych melodiach, nieco folkowych partiach gitary akustycznej, oraz energetycznej grze sekcji rytmicznej. O ile ten drugi ma trochę kosmicznego klimatu, zwłaszcza w długiej części instrumentalnej, tak pierwszy jest właściwie zwykłą, choć bardzo przyjemną, piosenką, pod względem brzmienia i aranżacji tkwiącą jeszcze w poprzedniej dekadzie.

Słychać, że zespół na tym albumie dopiero szuka własnego stylu i nie jest jeszcze gotów na odważniejsze eksperymenty brzmieniowe. Paradoksalnie, najfajniej wypadają tutaj te bardziej piosenkowe utwory. Natomiast kosmiczne granie znacznie lepiej zaczęło wychodzić muzykom na kolejnych albumach. 

Ocena: 6/10



Hawkwind - "Hawkwind" (1970)

1. Hurry on Sundown; 2. The Reason Is?; 3. Be Yourself; 4. Paranoia (Part 1); 5. Paranoia (Part 2); 6. Seeing It as You Really Are; 7. Mirror of Illusion

Skład: Dave Brock - wokal, gitara, harmonijka, instr. perkusyjne; Nik Turner - saksofon, instr. perkusyjne, dodatkowy wokal; Huw Lloyd-Langton - gitara; Michael Davies - syntezator; John A. Harrison - gitara basowa; Terry Ollis - perkusja
Producent: Dick Taylor i Hawkwind


Komentarze

  1. Świetny zespół, który posiada równie znakomitą historię dotyczącą picia, ćpania (muzycy trzymani za paski aby nie pospadali ze sceny podczas koncertu). No i słynna Sacia Blake tańcząca nago na scenie. To były czasy ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja z kolei poznałem Hawkwind, gdy dowiedziałem się, że grał tam Ginger Baker :D Chciałem sprawdzić, czy faktycznie jest to tak zła grupa, jak rudzielec opisywał ją w pewnym krótkim wywiadzie. Byłem pozytywnie zaskoczony.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Baker chyba w każdym wywiadzie krytykuje wszystkich wokół ;)

      Usuń
    2. Baker to potwierdzenie zasady, że możesz być absolutnym dupkiem kiedy jesteś w czymś najlepszy

      Usuń
  3. W rzeczy samej Hawkwind nie bardzo jest u nas znany i szanowany, co jest zapewne zasługą między innymi pewnych mainstreamowych audycji i miesięczników. Ponadto, my, Polacy, lubimy przecież sielanki, a nie dzikie gonitwy po galaktycznych szlakach.
    Hawkwind w pierwszym okresie działalności był, moim zdaniem, lepszy od Pink Floyd. Więcej miaŀ fantazji, więcej jaj. Zresztą, ileż utworów Floydów można włożyć w szufladkę space rocka? Może z pięć. Cóż, czekam na omówienie kolejnych albumòw.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Death - "Human" (1991)

[Recenzja] Republika - "Nowe sytuacje" (1983) / "1984" (1984)

[Recenzja] Present - "This Is NOT the End" (2024)

[Zapowiedź] Premiery płytowe kwiecień 2024

[Recenzja] Extra Life - "The Sacred Vowel" (2024)