[Recenzja] Miles Davis - "Sketches of Spain" (1960)



"Sketches of Spain" to efekt fascynacji Davisa muzyką hiszpańską. Trębacz zainteresował się nią na początku 1959 roku, po usłyszeniu "Concierto de Aranjuez" - koncertu na gitarę i orkiestrę, skomponowanego w 1939 roku przez Joaquína Rodrigo - którego, jak wspominał, słuchał na okrągło przez dwa tygodnie. Już w kwietniu Miles nagrał ze swoim kwintetem własną kompozycję nawiązującą do muzyki hiszpańskiej, "Flamenco Sketches", która została wydana na albumie "Kind of Blue". Mniej więcej w tym samym okresie, wraz z Gilem Evansem - kompozytorem i aranżerem, z którym niejednokrotnie już wcześniej współpracował (przede wszystkim na "orkiestrowych" albumach "Miles Ahead" i "Porgy and Bess", nagranych odpowiednio w 1957 i 1958 roku) - zaczął opracowywać własną aranżację "Concierto de Aranjuez", a konkretnie jego środkowej części.

Muzycy początkowo nie planowali nagrywać niczego więcej w tym stylu, ale wkrótce zdecydowali się opracować dwa kolejne utwory: "Will o' the Wisp" to fragment baletu "El amor brujo" Manuela de Falli z 1915 roku, zaś "The Pan Piper" to interpretacja tradycyjnego utworu hiszpańskiego "Alborada de Vigo". Gdy Evans skomponował dwa utwory w stylu flamenco, materiał na cały album był już gotowy... "Sketches of Spain" zarejestrowany został podczas dwóch sesji: 20 listopada 1959 roku, oraz 10 marca następnego roku. Oprócz Davisa i Evansa (w roli dyrygenta), w nagraniach wzięła udział ówczesna sekcja rytmiczna Miles Davis Quintet, Paul Chambers i Jimmy Cobb, a także grający na perkusjonaliach Elvin Jones (późniejszy członek kwartetu Johna Coltrane'a), oraz kilkunastoosobowa orkiestra (jej skład nieznacznie się różnił podczas obu sesji). Co ciekawe, w sesji nie uczestniczył żaden pianista.

"Sketches of Spain" wpisuje się w nurt nazywany third stream, będący syntezą jazzu i europejskiej muzyki klasycznej. Longplay początkowo zbierał dużo negatywnych recenzji. Krytycy zarzucali mu przede wszystkim, że nie jest to album jazzowy, bo nie zawiera charakterystycznych dla tego gatunku elementów, jak np. synkopowane rytmy. Sporo w tym prawdy, "Sketches of Spain" brzmi raczej jak występ orkiestry. W dodatku z jednym tylko solistą, gdyż reszta orkiestry jest tylko tłem dla Davisa. W "Concierto de Aranjuez" jego trąbka przejmuje rolę, jaką w oryginalnej aranżacji pełni gitara klasyczna, co sprawia, że utwór traci nieco swojej "hiszpańskości" (choć same w sobie, partie Davisa brzmią wspaniale). Pozostałe kompozycje są zaaranżowane i zagrane bardzo podobnie, przez co wydają się przedłużeniem tej najważniejszej. Przy mniej uważnym przesłuchaniu, można odnieść wrażenie, że słucha się jednego długiego utworu.

Przyznaję, że nie przepadam ani za muzyką hiszpańską, ani za third streamem, więc "Sketches of Spain" jest jednym z najmniej lubianych przeze mnie albumów Milesa Davisa. Doceniam go za oryginalność i profesjonalizm, ale praktycznie do niego nie wracam. Jest to jednak na tyle ważny i ceniony longplay, że nie mogłem o nim nie wspomnieć. 

Ocena: 7/10



Miles Davis - "Sketches of Spain" (1960)

1. Concierto de Aranjuez (Adagio); 2. Will o' the Wisp; 3. The Pan Piper (Alborada de Vigo); 4. Saeta; 5. Solea

Skład: Miles Davis - trąbka; Paul Chambers - kontrabas; Jimmy Cobb - perkusja; Gil Evans - dyrygent; Danny Bank - klarnet basowy; Bill Barber- tuba; John Barrows - waltornia; Albert Block - flet; James Buffington - waltornia; Eddie Caine - flet; Earl Chapin - waltornia; Johnny Coles - trąbka; Harold Feldman - klarnet, flet, obój; Bernie Glow - trąbka; Dick Hixon - puzon; Elvin Jones - instr. perkusyjne; Taft Jordan - trąbka; Jack Knitzer - fagot; Jose Mangual - instr. perkusyjne; Jimmy McAllister - tuba; Tony Miranda - waltornia; Louis Mucci - trąbka; Romeo Penque - obój; Janet Putnam - harfa; Frank Rehak - puzon; Ernie Royal - trąbka; Joe Singer - waltornia
Producent: Teo Macero i Irving Townsend


Komentarze

  1. Uwielbiam "Saetę" z tej płyty, jeden z najbardziej przejmujących utworów, jakie znam. Reszta też pozostawia mnie w stanie... pełnej uznania obojętności, ale dla tego jednego kawałka warto mieć płytę.

    OdpowiedzUsuń
  2. Pierwszy album Davisa, który naprawdę lubię. Zaproponował coś na tle ówczesnego jazzu naprawdę oryginalnego, bardzo mi się podoba styl tej płyty. Może jestem jakimś dziwnym przypadkiem, ale to jedyny album Davisa od początku jego działalności do "In a Silent Way", który naprawdę do mnie trafia. Nawet za tym "Kind of Blue" niespecjalnie przepadam - dla mnie to taka trochę staroświecka muzyka, która może i ma swój urok, ale na dłuższą metę nie mógłbym tego słuchać (mimo że już kilkukrotnie podchodziłem do albumów z tego okresu). Uwielbiam natomiast właściwie wszystko, co Davis nagrał w latach 69-79 z moimi najulubieńszymi albumami wszech czasów - "Bitches Brew" i "Dark Magus" - na czele.

    PS. Zmieniłeś godzinę wstawiania recenzji?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, po prostu dziś wyjątkowo są dwie recenzje, więc jedna pojawiła się pół godziny przed zwykłą porą, a druga pół godziny po ;)

      Usuń
    2. A odnosząc się do meritum Twojej wypowiedzi, dla mnie "Kind of Blue" jest albumem, który w ogóle się nie starzeje. Brzmienie jest niesamowite, jak na lata 50., chyba żaden inny album z tamtej dekady nie brzmi tak naturalnie, bez spadku jakości spowodowanego ówczesnymi technikami nagrywania. Nie sądzę też, żeby sposób grania muzyków się zestarzał, bo w ten sposób (lecz niekoniecznie na tak wysokim poziomie) grano jeszcze co najmniej przez całe lata 60. Dla mnie "Kind of Blue" to jeden z albumów wszech czasów ;)<

      Usuń
    3. co Ci się ni podoba w muzyce hiszpańskiej?

      Usuń
    4. Po prostu kompletnie nie trafia w mój gust. Tak samo jak muzyka latynoska. Jest zbyt "pstrokata". I jednoznacznie kojarzy się z ciepłym klimatem, którego nie znoszę.

      Usuń
    5. Ale Sketches właśnie jest tak zagrane że nie jest pstrokate a dostojne. Ja też nie cierpię banalnego flamenco i tych południowych klimatów ani żadnych innych folków ale ta płyta nie brzmi banalnie a właśnie bardzo poważnie, przez co jest trochę patetyczna.

      Usuń
  3. Aż dziwne że nie wykorzystano tej muzyki do filmu. Mi najbardziej kojarzy się z westernem, w którym ukazana jest wojna secesyjna lub konflikt na granicy z Meksykiem. Rewelacyjnie by to zabrzmiało w The Good, The Bad And The Ugly.
    Ogólnie album dobry. Z czasem męczą mnie, mam nadzieję że dobrze sie wyrażę, te cykajace 'kastaniety' w każdym kawałku.

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziwi mnie, że pominięto tu osobę znakomitego aranżera tego projektu - znakomitego Gila Evansa (przedstawiony jedynie jako dyrygent). Przecież wspaniała aranżacja, w której pobrzmiewa stylistyka jazzowa, jest głównym atutem tejże ciekawej płyty.

    OdpowiedzUsuń
  5. Długo próbowałem się przekonać do tego albumu. Nauczyłem się go doceniać, jednak ciężko mi się go słuchało. W pewnych momentach dęciaki wychodzą na takie rejestry, że aż kuło w uszy. I generalnie nie wracałem już do niego.

    Z czasem zmieniłem sprzęt na lepszy. Zdarzyło mi się przesłuchać kolejny raz mojego CDka, ale lepszy sprzęt jeszcze bardziej uwydatnił to drażniące brzmienie.

    Aż trafiła się okazja posłuchać tej płyty w wydaniu MoFi na SACD. Inna bajka. Brzmienie jest pełne, zgrzytliwe dęciaki zaczęły brzmieć potężniej, irytujące talerze nabrały blasku.

    Ten album jest jednym z tych, na który odbiór ogromny wpływ ma master oraz sprzęt, na którym jest grany. Ta "powszechna" wersja, która jest na streamingach i którą mam na CD (w wersji z trzema bonusami) przy MoFi brzmi po prostu tanio i tandetnie. Dzięki temu i same kompozycje nabrały w moich oczach (uszach) sznytu i dzięki właśnie wydaniu zrozumiałem fenomen tej płyty. Zamówiłem też od razu swoją kopię :). Będę chciał jeszcze kiedyś dopaść wersje mono na winylu.

    OdpowiedzUsuń
  6. Właśnie dorwałem tę płytę Milesa Davisa. Faktycznie emanuje hiszpańskim leniwym ciepłem, gdzie nawet muchy nie latają. W Polsce zimny marzec, ale ja już czuję lato (dzięki tej muzyce). Magia! Jak dla mnie super i ta oszczędność instrumentarium wydaje się na miejscu. Tak jak ktoś napisał wcześniej, nadawałaby się do filmu.. spaghetti western może nie, bo jest lekko taneczna. Z większością recenzji na blogu czuję zgodność, ale Sketches Of Spain odkładam na półkę z napisem "rewelacja" ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dobrze, zachęcam do wyrabiania sobie własnych opinii na temat recenzowanych płyt. Możliwe, że dziś też inaczej odebrałbym ten album, zwłaszcza że gust przesunął mi się w stronę pogodniejszego grania.

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Laurie Anderson - "Big Science" (1982)

[Recenzja] Julia Holter - "Something in the Room She Moves" (2024)

[Recenzja] Alice Coltrane - "The Carnegie Hall Concert" (2024)

[Recenzja] Księżyc - "Księżyc" (1996)

[Zapowiedź] Premiery płytowe marzec 2024