[Recenzja] King Gizzard & the Lizard Wizard - "Flying Microtonal Banana" (2017)
Australijski septet King Gizzard & the Lizard Wizard wyrasta na jednego z najważniejszych i najciekawszych przedstawicieli retro rocka. Grupa istnieje od 2010 roku i od tego czasu zdążyła wydać już dziesięć albumów studyjnych (z których dwa najnowsze ukazały się w tym roku). Na każdym z nich muzycy eksplorują nieco inne rejony. Podstawą zawsze jest rock psychodeliczny i garażowy, a wzbogacały go już m.in. wpływy muzyki ze spaghetti westernów (drugi w dyskografii "Eyes Like the Sky"), jazz rocka (szósty "Quarters!", składający się czterech utworów trwających równo 10 minut 10 sekund) czy folku (siódmy "Paper Mâché Dream Balloon"). Głośniej o zespole zrobiło się w zeszłym roku, za sprawą ósmego longplaya, "Nonagon Infinity" (na którym wszystkie utwory płynnie się przenikają, włącznie z ostatnim, który "przechodzi" w pierwszy, tworząc iluzję nigdy nie kończącego się albumu). Dobra prasa i komercyjny sukces wydawnictwa dodały zespołowi jeszcze więcej energii. Muzycy zbudowali własne studio i korzystając z nieograniczonego czasu postanowili przygotować cykl czterech lub pięciu albumów, zatytułowany "Explorations Into Microtonal Tuning". W lutym ukazała się pierwsza część, "Flying Microtonal Banana"; druga, "Murder of the Universe", właśnie trafia do sprzedaży; kolejne również mają ukazać się w tym roku.
Pomysł cyklu narodził się, gdy lider zespołu, Stu Mackenzie, zakupił gitarę pozwalającą grać w skalach mikrotonowych. Takie skale były używane w muzyce starożytnej Grecji, są także podstawą muzyki bliskiego, środkowego i dalekiego wschodu. Charakteryzuje się ona podziałem oktawy na więcej interwałów, niż typowe dla muzyki zachodniej dwanaście półtonów (przeważnie około 22-24). Mackenzie zafascynował się brzmieniem nowego instrumentu do tego stopnia, że wypłacił pozostałym muzykom po 200$ na zakup nowych lub przerobienie posiadanych instrumentów, aby też mogli grać mikrotonami. Stąd też nazwa "Explorations Into Microtonal Tuning" - założeniem cyklu jest właśnie eksplorowanie muzyki mikrotonowej. Efekt tych eksperymentów - przynajmniej na pierwszej odsłonie, "Flying Microtonal Banana" - jest naprawdę intrygujący. Album wypełnia hipnotyzująca, transowa muzyka, oparta na nerwowych rytmach, utrzymana w szybkim tempie, cechująca się wyraźnymi naleciałościami orientalnymi. Czasem bliżej jest muzyki indyjskiej (np. "Open Water"), kiedy indziej arabskiej (np. "Billabong Valley" i utwór tytułowy, w których istotną rolę odgrywa brzmienie surmy - aerofonu pochodzenia środkowowschodniego). Poszczególne utwory są do siebie dość podobne, różnią się przede wszystkim intensywnością (od subtelniejszego "Melting", po niemal hardrockowo zadziorne kawałki w rodzaju "Anoxia" i "Doom City"). Ta pozorna monotonia służy jednak wytworzeniu mantrowego klimatu, typowego dla muzyki wschodniej. Całość zachowuje psychrockowy charakter i aż kipi od świetnych, wpadających w ucho melodii (np. wspomniane "Open Water" i "Billabong Valley", energetyczny "Rattlesnake", czy oparty na rewelacyjnym basie "Nuclear Fusion").
Muszę przyznać, że dawno nie słyszałem tak dobrego nowego albumu, jak "Flying Microtonal Banana". Z jednej strony ewidentnie czerpiącego z pomysłów eksperymentujących grup rockowych z przełomu lat 60./70., a z drugiej brzmiącego współcześnie i świeżo. Dziwaczny, ale na swój sposób piękny longplay. Jeżeli kolejne odsłony "Explorations Into Microtonal Tuning" będą równie dobre, to może nie spełni się moja niedawna przepowiednia o końcu muzyki rockowej w 2017 roku. Choć z drugiej strony - jeden zespół, kontynuujący na swój sposób eksperymenty sprzed pół wieku, niewielkie ma szansę wpłynąć na ogólną kondycję współczesnego rocka.
Pomysł cyklu narodził się, gdy lider zespołu, Stu Mackenzie, zakupił gitarę pozwalającą grać w skalach mikrotonowych. Takie skale były używane w muzyce starożytnej Grecji, są także podstawą muzyki bliskiego, środkowego i dalekiego wschodu. Charakteryzuje się ona podziałem oktawy na więcej interwałów, niż typowe dla muzyki zachodniej dwanaście półtonów (przeważnie około 22-24). Mackenzie zafascynował się brzmieniem nowego instrumentu do tego stopnia, że wypłacił pozostałym muzykom po 200$ na zakup nowych lub przerobienie posiadanych instrumentów, aby też mogli grać mikrotonami. Stąd też nazwa "Explorations Into Microtonal Tuning" - założeniem cyklu jest właśnie eksplorowanie muzyki mikrotonowej. Efekt tych eksperymentów - przynajmniej na pierwszej odsłonie, "Flying Microtonal Banana" - jest naprawdę intrygujący. Album wypełnia hipnotyzująca, transowa muzyka, oparta na nerwowych rytmach, utrzymana w szybkim tempie, cechująca się wyraźnymi naleciałościami orientalnymi. Czasem bliżej jest muzyki indyjskiej (np. "Open Water"), kiedy indziej arabskiej (np. "Billabong Valley" i utwór tytułowy, w których istotną rolę odgrywa brzmienie surmy - aerofonu pochodzenia środkowowschodniego). Poszczególne utwory są do siebie dość podobne, różnią się przede wszystkim intensywnością (od subtelniejszego "Melting", po niemal hardrockowo zadziorne kawałki w rodzaju "Anoxia" i "Doom City"). Ta pozorna monotonia służy jednak wytworzeniu mantrowego klimatu, typowego dla muzyki wschodniej. Całość zachowuje psychrockowy charakter i aż kipi od świetnych, wpadających w ucho melodii (np. wspomniane "Open Water" i "Billabong Valley", energetyczny "Rattlesnake", czy oparty na rewelacyjnym basie "Nuclear Fusion").
Muszę przyznać, że dawno nie słyszałem tak dobrego nowego albumu, jak "Flying Microtonal Banana". Z jednej strony ewidentnie czerpiącego z pomysłów eksperymentujących grup rockowych z przełomu lat 60./70., a z drugiej brzmiącego współcześnie i świeżo. Dziwaczny, ale na swój sposób piękny longplay. Jeżeli kolejne odsłony "Explorations Into Microtonal Tuning" będą równie dobre, to może nie spełni się moja niedawna przepowiednia o końcu muzyki rockowej w 2017 roku. Choć z drugiej strony - jeden zespół, kontynuujący na swój sposób eksperymenty sprzed pół wieku, niewielkie ma szansę wpłynąć na ogólną kondycję współczesnego rocka.
Ocena: 8/10
King Gizzard & the Lizard Wizard - "Flying Microtonal Banana" (2017)
1. Rattlesnake; 2. Melting; 3. Open Water; 4. Sleep Drifter; 5. Billabong Valley; 6. Anoxia; 7. Doom City; 8. Nuclear Fusion; 9. Flying Microtonal Banana
Skład: Stu Mackenzie - wokal (1-4,7,8), gitara, gitara basowa (2,8), surma (1,3,5-7,9), instr. perkusyjne (1-3,9); Joey Walker - gitara (1,3,4,6,8,9), gitara basowa (5), wokal (6); Cook Craig - gitara (1,3,7), gitara basowa (4,6); Lucas Skinner - gitara basowa (1-3,7); Ambrose Kenny-Smith - instr. klawiszowe (1-3,5,8,9), harmonijka (1,4,7-9), wokal (5); Michael Cavanagh - perkusja i instr. perkusyjne; Eric Moore - perkusja (1,3), instr. perkusyjne (9)
Producent: King Gizzard & the Lizard Wizard
King Gizzard & the Lizard Wizard - "Flying Microtonal Banana" (2017)
1. Rattlesnake; 2. Melting; 3. Open Water; 4. Sleep Drifter; 5. Billabong Valley; 6. Anoxia; 7. Doom City; 8. Nuclear Fusion; 9. Flying Microtonal Banana
Skład: Stu Mackenzie - wokal (1-4,7,8), gitara, gitara basowa (2,8), surma (1,3,5-7,9), instr. perkusyjne (1-3,9); Joey Walker - gitara (1,3,4,6,8,9), gitara basowa (5), wokal (6); Cook Craig - gitara (1,3,7), gitara basowa (4,6); Lucas Skinner - gitara basowa (1-3,7); Ambrose Kenny-Smith - instr. klawiszowe (1-3,5,8,9), harmonijka (1,4,7-9), wokal (5); Michael Cavanagh - perkusja i instr. perkusyjne; Eric Moore - perkusja (1,3), instr. perkusyjne (9)
Producent: King Gizzard & the Lizard Wizard
10 albumów w 7 lat - normalnie jak na początku lat 60. :)
OdpowiedzUsuńNawet w 5, bo pierwszy ukazał się w 2012 roku ;)
UsuńMają rozmach... No cóż, trzeba będzie niedługo przesłuchać tę płytkę. A będą kiedyś recki tych wcześniejszych, powstałych w zabójczo szybkim tempie krążków?
UsuńMożliwe, że kiedyś się pojawią ;) Dotąd słyszałem w całości tylko jeden, ale nie był tak dobry. Natomiast już szykuję recenzję "Murder of the Universe". Premiera jutro, ale już słyszałem i mogę zdradzić, że jest równie ciekawy, choć inny ;)
UsuńMiło usłyszeć/przeczytać, że obecnie powstają jeszcze jakieś ciekawe albumy.
Usuńzespół australijski, a na wikipedii jeden z gatunków jaki przypisują do tego albumu to krautrock...
UsuńKrautrock oznacza dosłownie "szwabski rock", ale opisuje bardzo charakterystyczną odmianę rocka progresywnego, a nie po prostu rock z Niemiec. Dlatego o nieniemieckich zespołach grających w podobny sposób można powiedzieć, że grają krautrock ;) W przypadku KG&tLW jest to co prawda spore nadużycie, lecz pewne podobieństwa są tu słyszalne, jak charakterystyczna dla krautrocka transowość i mechaniczność. A to arabizowanie z "FMB" kojarzy mi się z krautrockową grupą Agitation Free i jej albumem "Malesch".
Usuń