[Recenzja] Caravan - "Caravan" (1969)



Jednym z najciekawszych nurtów rocka progresywnego jest tzw. Scena Canterbury. Wbrew nazwie, do nurtu zaliczane są zespoły z różnych stron świata, jednak te najważniejsze, a więc także najwcześniejsze, były tworzone głównie przez muzyków z brytyjskiego miasta Canterbury. Ze względu na liczne personalne powiązania między tymi grupami, w ich muzyce można znaleźć wiele cech wspólnych, jednak każda z nich grała trochę inaczej. Świetnie słychać to na przykładzie trzech najbardziej znanych przedstawicieli nurtu: jazzowego Soft Machine, psychodeliczno-spacerockowego Gong, oraz grającego bardziej przystępnie Caravan. Pora przyjrzeć się bliżej temu ostatniemu.

Zespół powstał w 1968 roku z inicjatywy czterech muzyków: dwóch kuzynów, śpiewającego basisty Richarda Sinclaira i klawiszowca Davida Sinclaira, oraz śpiewającego gitarzysty Pye'a Hastingsa i perkusisty Richarda Coughlana. Dwaj pierwsi zainteresowani byli bardziej ambitną muzyką, podczas gdy dwóch pozostałych ciągnęło w stronę prostszego, bardziej komercyjnego grania. Znalazło to odbicie w twórczości Caravan. Debiutancki album grupy to zbiór przeważnie krótkich utworów, bliższych rocka psychodelicznego, niż progresywnego. Ich brzmienie jest łagodne, a struktury piosenkowe. Opierają się na prostych rytmach, gitara jest zwykle wycofana w miksie, zaś pierwszy plan wypełniają charakterystyczne, klimatyczne klawisze i głosy wokalistów.

Słucha się tego naprawdę przyjemnie. Do najlepszych fragmentów zaliczyć muszę przede wszystkim "Place of My Own", świetny muzycznie i bardzo melodyjny, z wprost rewelacyjnym refrenem, najbardziej chwytliwym w całej twórczości grupy, a zarazem niepopadającym w popowy banał. Inne ciekawe momenty to np. orientalizujący "Ride", subtelny "Love Song with Flute" (z partią fletu w wykonaniu Jimmy'ego Hastingsa, brata Pye'a), oraz nieco dziwny, zaskakujący ostrzejszymi wstawkami "Cecil Runs". Odrębną kategorię stanowi finałowy "Where but for Caravan Would I?", pokazujący bardziej ambitne oblicze grupy - dziesięciominutowa kompozycja, zróżnicowana pod względem dynamicznym i rytmicznym. Fantastyczne zwieńczenie albumu.

Jak na Scenę Canterbury, debiut Caravan to album bardzo konwencjonalny, jednak niepozbawiony momentów, w których słychać, że muzycy (przynajmniej niektórzy) mieli ambicje wykraczające ponad granie prostego pop rocka. Ogólnie rzecz biorąc, jest to bardzo przyjemny longplay, z kilkoma zapadającymi w pamięć utworami.

Ocena: 8/10



Caravan - "Caravan" (1969)

1. Place of My Own; 2. Ride; 3. Policeman; 4. Love Song with Flute; 5. Cecil Runs; 6. Magic Man; 7. Grandma's Lawn; 8. Where but for Caravan Would I?

Skład: Pye Hastings - wokal (1,2,4-6,8), gitara, gitara basowa; Richard Sinclair - wokal (3,5-8), gitara basowa, gitara; Dave Sinclair - instr. klawiszowe; Richard Coughlan - perkusja i instr. perkusyjne
Gościnnie: Jimmy Hastings - flet (4)
Producent: Tony Cox


Komentarze

  1. To jest chyba najłatwiejsza do załapania płyta Caravan, w każdym razie najłatwiejsza z tych dobrych. Spodobała mi się praktycznie od pierwszego przesłuchania jako przykład w zasadzie klasycznego psychodelicznego popu z epiki, do którego dołożono jakieś delikatnie jazzujące elementy. Kolejne nagrania Caravan wydawały mi się nudne przez wiele lat i naprawdę trudno było mi się do nich przekonać, ale debiut to co innego. Naprawdę urocza muzyka :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie cztery pierwsze albumy Caravan podobają się mniej więcej po równo, a późniejsze są dla mnie coraz nudniejsze.

      Usuń
    2. Nie no, to dla mnie 3 pierwsze są super, potem
      Waterloo Lily to znaczny spadek jakości, potem For Girls... to prawie że powrót do poziomu z trzech pierwszych, a potem w zasadzie mogliby się rozwiązać wydając jeszcze Caravan & The New Symphonia, bo jest całkiem fajne.

      Usuń
    3. "Waterloo Lily" to taki dziwny album. Piosenkowe utwory wypadają słabo, ale te dwa rozbudowane instrumentale moim zdaniem znacznie podnoszą poziom. A "For Girls..." jakoś niczym mnie nie porwał, ale może za mało razy go słuchałem ;)

      Usuń
  2. Zakupiłem remaster tego albumu na cd i są tu dwie wersje - mono i stereo. Muszę przyznać, ze stereo robi wrażenie w porównaniuz mono, podobnie jak przy Pet Sounds - Beach Boys. Za mono dałbym naciągane 7, za stereo 8.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dopiero trafiłem na Pana recenzje. Znakomita strona. Czekam na nowy Caravan, choć poprzedni album Paradise filter mnie rozczarował.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] Maruja - "Connla's Well" (2024)

[Recenzja] Oren Ambarchi / Johan Berthling / Andreas Werliin - "Ghosted II" (2024)

[Recenzja] Cristóbal Avendaño & Silvia Moreno - "Lancé esto al otro lado del mar" (2024)

[Recenzja] Kin Ping Meh - "Kin Ping Meh" (1972)