[Recenzja] Deep Purple - "Long Beach 1976" (2016)



Niewiele zespołów wydało tyle koncertówek, co Deep Purple. Zapowiedzi kolejnych - pojawiające się nawet po kilka razy w ciągu roku - nie robią już na mnie żadnego wrażenia. Czasem jednak któreś z tych wydawnictw zwróci moją uwagę. Tak też jest w przypadku "Long Beach 1976", którego już jutro będzie miał swoją premierę. Jest to bowiem zapis występu składu znanego jako Mark IV, który istniał zaledwie kilka miesięcy i pozostawił po sobie tylko jeden album - niedoceniany, choć przecież bardzo dobry "Come Taste the Band". Dotąd miałem okazję zapoznać się tylko z jedną koncertówką tego wcielenia Deep Purple, wydaną jeszcze w latach 70. "Last Concert in Japan". Niestety, jest to akurat zapis niezbyt udanego koncertu, na co wpłynęły problemy Tommy'ego Bolina z ręką, będące rezultatem leżenia na niej przez kilka godzin po zapadnięciu w narkotykowy trans, co uniemożliwiło mu precyzyjną grę na gitarze. Dlatego też postanowiłem sprawdzić, na co naprawdę było stać ten skład i sięgnąłem po "Long Beach 1976".

Jest to zapis występu, który odbył się 27 lutego 1976 roku w Long Beach w Kalifornii. W ramach bonusu, pojawiają się tutaj także trzy kawałki zarejestrowane 26 stycznia w Springfield, w stanie Massachusetts. Należy dodać, że nie jest to premierowy materiał. Dokładnie taką samą zawartość ma wydana już w 1995 koncertówka "On the Wings of a Russian Foxbat" lub - jak woleli zatytułować ją Amerykanie - "King Biscuit Flower Hour Presents: Deep Purple in Concert". W 2000 roku dziesięć utworów z tamtego albumu wznowiono pod tytułem "Extended Versions", a w roku 2009 - kompletny zapis, tym razem jako "Live at Long Beach 1976". Najnowsze wydanie ukazuje się w ramach cyklu "The Official Deep Purple (Overseas) Live Series", która ogólnie charakteryzuje się fatalnie zrobionym masteringiem. Nie wiem, jak jest w przypadku tej części, ponieważ do napisania recenzji wsparłam się wydaniem z 1995 roku. Tutaj trudno przyczepić się do brzmienia.

Na repertuar złożyły się głównie najnowsze utwory, pochodzące z "Come Taste the Band", czyli "Lady Luck", "Getting Tighter", "Love Child", a także nietypowa dla zespołu, soulowa ballada "This Time Around", połączona - tak jak na albumie - z instrumentalnym "Owed to 'G'". Szkoda, że zabrakło najsłynniejszej i prawdopodobnie najlepszej kompozycji Mark IV, tzn. "You Keep on Moving". Zespół grał ją tylko podczas Australijskich i Japońskich koncertów w 1975 roku. Wynagradza to jednak chociażby świetna wersja wspomnianego "Getting Tighter", który został rozbudowany do czternastu minut, dzięki porywającym improwizacjom muzyków - w większości o mocno funkowym charakterze, choć nie brakuje i hard rockowego czadu. Tak dobrych momentów jest tutaj znacznie więcej, by wspomnieć tylko o siedemnastominutowym "Lazy", wzbogaconym długimi solówkami Jona Lorda i Iana Paice'a, czy dziesięciominutowym "Stormbringer" z doskonałą interakcją wszystkich instrumentalistów, częściowo znów o funkowym charakterze.

Niezłym pomysłem było wplecenie fragmentów "Georgia on My Mind" Raya Charlesa i "Not Fade Away" The Crickets w - odpowiednio - "Smoke on the Water" i "Highway Star". A ciekawostką jest też obecność "Homeward Strut", pochodzącego z solowego albumu Bolina, "Teaser". Gitarzysta nie mógł promować go własnymi występami ze względu na zobowiązania wobec Deep Purple, więc prezentował jego fragmenty na koncertach zespołu. Pojawia się tutaj także dziesięciominutowe solo Bolina, stanowiące niestety najsłabszy punkt całości - przez większość czasu jest po prostu nużące; dopiero po dołączeniu Paice'a robi się odrobinę ciekawiej. Poza tym nie mam żadnych zastrzeżeń. Muzycy dają z siebie wszystko, czego efektem są fantastyczne improwizacje i porywające popisy solowe wszystkich instrumentalistów. Może wokale Davida Coverdale'a i Glenna Hughesa nie zawsze brzmią czysto, ale to w końcu album koncertowy.

Wśród trzech bonusowych kawałków, poza innymi - równie udanymi - wykonaniami "Smoke on the Water" i "Highway Star" (ten drugi tym razem bez cytatu z "Not Fade Away"), znalazła się jeszcze jedna ciekawostka - bluesowy standard "Going Down", oryginalnie nagrany w 1969 roku przez mało znaną grupę Moloch, po który chętnie sięgał też m.in. Jeff Beck ze swoimi różnymi grupami, Deep Purple grał go na koncertach już od 1973 roku, jeszcze w składzie Mark II. W tutejszej wersji utwór zaczyna się spokojnie, by dopiero później nabrać hard rockowej mocy. Pojawiają się świetne popisy Lorda i Bolina na tle mocnej, intensywnej gry sekcji rytmicznej.

"Long Beach 1976" udowadnia, że skład z Tommym Bolinem był równie mocny, co Mark II czy III. Album aż kipi od energii i porywających improwizacji oraz indywidualnych solówek. Nie jest to oczywiście pozycja, którą można by postawić na równi z klasycznymi "Made in Japan" i "Made in Europe". Jednak naprawdę warto zapoznać się z tym materiałem, zwłaszcza jeśli uwielbia się koncertowe improwizacje z tamtej epoki i nie ma się uczulenia na funk. Ja akurat bardzo lubię i jedno, i drugie.

Ocena: 7/10

Zaktualizowano: 02.2023



Deep Purple - "Long Beach 1976" (2016)

CD1: 1. Intro; 2. Burn; 3. Lady Luck; 4. Getting Tighter; 5. Love Child; 6. Smoke on the Water / Georgia on My Mind; 7. Lazy; 8. Homeward Strut
CD2: 1. This Time Around; 2. Owed to 'G'; 3. Tommy Bolin guitar solo; 4. Stormbringer; 5. Highway Star / Not Fade Away; 6. Smoke on the Water / Georgia on My Mind; 7. Going Down; 8. Highway Star

Skład: David Coverdale - wokal; Tommy Bolin - gitara; Jon Lord - instr. klawiszowe; Glenn Hughes - gitara basowa i wokal; Ian Paice - perkusja i instr. perkusyjne
Producent: Deep Purple


Komentarze

  1. Zgadzam sie z recenzją płyty. Naprawdę doskonała koncertówka pokazująca że ten skład też na scenie był niewiarygodnie dobry. Szkoda że Coverdale nie jest w najlepszej formie. Ale pozostali muzycy, łącznie z Bolinem grają wybornie. Jeśli chcemy posłuchać ten skład z bedącym w doskonałej dyspozycji Coverdalem to polecam koncertową płytę This Time Around z pełną rejestracją konceru japońskiego. Zespół wykonuje m.in. You Keep On Moving, I Need Love czy Soldier of Fortune. Niestety Bolin w fatalnej formie. Mimo to warto posłuchać. Recenzjowany koncert posidam w wersji On the Wings of A Russian Foxbat

    OdpowiedzUsuń
  2. Chyba obok "Madeinów" jedyny koncertowy album Purpli który warto znać. Nie ma po co słuchać setek gitarowych improwizacji zakochanego w muzyce klasycznej Blackmore'a. Chyba że istnieje jakaś oficjalna koncertówka z czasów przed "In Rock", to jeszcze po taką bym sięgnął.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest jedna oficjalna koncertówka pierwszego składu, ale jakość brzmienia jest na niej tragiczna ("Inglewood - Live in California", wyd. 2002). Poza tym są nagrania radiowe, wydane na "The BBC Sessions 1968-1970" (2011).

      Z koncertówek drugiego składu warto poznać też "Deep Purple in Concert" (1980). Druga płyta zawiera koncert z 1972 roku, z repertuarem zbliżonym do "Made in Japan", ale na pierwszej płycie są nagrania z roku 1970, mocno improwizowane. Więcej nagrań z trasy "In Rock" jest na "Scandinavian Nights" (1988) i "Long Beach 1971" (2015) - tego pierwszego nie słyszałem, drugi ma kiepskie brzmienie. Fajnym uzupełnieniem tego okresu jest DVD "Live in Concert 72/73" - coś jakby "Made in Japan" w wersji wideo (choć to rejestracja innego występu).

      A skoro o DVD mowa, to właściwie obowiązkową pozycją jest "California Jam 74" z czasów trzeciego składu, z szalonym Ryśkiem rozwalającym przez kilkanaście minut gitarę i inne sprzęty ;) A poza tym z dobrymi wersjami repertuaru z "Burn".

      Usuń
  3. No jak to tak można?? Tak świetnie grać bez Gillian'a i Blackemore'a?? Na luzie, zadziornie, hardrockowo ale i jednocześnie funky?? I do tego te improwizacje, że im się chciało, bezczelność :D.
    Zakupiłem ten album po tej recenzji i nie żałuję, a teraz muszę posłuchać 'Come taste...' bo nigdy nie słuchałem. Uważałem, że ten zespół skończył się na 'Burn'z małym wzlotem na 'Perfect...'. A tu proszę kto by pomyślał. Czasem dobrze jest takie zaległości nadrabiać. Aż miło dać 8.

    OdpowiedzUsuń
  4. Wszyscy często wieszają płyty na Mk III i Mk IV, a tu się okazuje że u schyłku działalności w połowie lat 70-tych DP potrafili wciąż wspaniale grać na żywo, czego dowodem jest ta płyta. Dobrze się stało że wydano ją w odświeżonej wersji, bo co tu dużo mówić, jest to rewelacyjny koncert, to był ewidentnie dzień Bolina. Zespół brzmi tu świeżo, luzacko i słychać, że po prostu wszyscy dobrze się na scenie bawią.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Julia Holter - "Something in the Room She Moves" (2024)

[Recenzja] Alice Coltrane - "The Carnegie Hall Concert" (2024)

[Recenzja] Laurie Anderson - "Big Science" (1982)

[Recenzja] Księżyc - "Księżyc" (1996)

[Zapowiedź] Premiery płytowe marzec 2024