[Recenzja] The Damnation of Adam Blessing - "The Damnation of Adam Blessing" (1969)



Cykl "Trzynastu pechowców" - część 13/13
 
W dotyczasowym odsłonach cyklu pojawiły się kapele z Wielkiej Brytanii, Niemiec, Szwajcarii, Danii, a nawet Japonii, natomiast zabrakło przedstawiciela Stanów Zjednoczonych. Korzystając z ostatniej okazji, postanowiłem zakończyć serię płytą pochodzącą właśnie stamtąd. Wybrałem eponimiczny debiut The Damnation of Adam Blessing, praktycznie zapomnianej grupy z Cleveland, Ohio. Swoją dziwną nazwę zawdzięczała wokaliście, Billowi Constable'owi, ukrywającemu się pod pseudonimem Adam Blessing. Pod tym szyldem ukazały się w sumie trzy albumy, z czego najlepszy jest pierwszy. To bardzo przyjemna, bezpretensjonalna mieszanka psychodelii i hard rocka, z lekkimi naleciałościami bluesa, folku czy jazzu.

Jak na płytę tak mało znaną - poza środowiskiem kolekcjonerów winylowych rarytasów, dzięki którym dowiedziałem się o jego istnieniu - debiut kwintetu zaskakuje na co najmniej kilku poziomach. Na pewno nie jest to kolejny NKR nagrywany w garażu na magnetofon. Album ma profesjonalne, selektywne i broniące się nawet obecnie brzmienie, z odpowiednio ostrymi, ale nie zniekształconymi gitarami, wyrazistym basem oraz zniuansowaną perkusją. Wykonanie stoi na bardzo przyzwoitym poziomie, także w kwestii wokalnej, choć ta przecież zwykle kuleje u grup, którym nie udało się przebić. Muzycy mieli też umiejętność pisania naprawdę zgrabnych melodii, czego najlepszym przykładem spinające album utwory "Cookbook" i "Lonely". Z drugiej strony, longplay nie oferuje niczego unikalnego. To typowy dla tamtej epoki zbiór piosenek, które nie wyróżniają się niczym pod względem formalnym czy aranżacyjnym. Jeśli w nagraniach pojawiają się jakieś urozmaicenia, to są to standardowe dla tamtych czasów rozwiązania, jak partia fletu ("Dreams") czy klawisze (np. "Strings and Things"). Zdarzają się też zresztą pomysły już w chwili wydania nieco archaiczne, jak chórki w proto-rockowym stylu ("Dreams", "Hold On"). Dość sztampowy jest też wybór cudzych kompozycji. Folkowa pieśń "Morning Dew" Bonnie Dobson, bluesowy standard "You Don't Love Me" Williego Cobbsa oraz "Last Train to Clarksville" The Monkees doczekały się kilkudziesięciu różnych wersji, z których tutejsze nie są ani najgorsze, ani najlepsze.

Jak już wspomniałem, The Damnation of Adam Blessing wydał pod tym szyldem jeszcze dwa albumy. "Second Damnation" (1970) to niezłe rozwinięcie debiutu, z nieco bardziej zróżnicowanym, choć wciąż wyjątkowo dobrym brzmieniem. Szczególnie warto na nim wyróżnić takie utwory, jak łączący chwytliwą piosenkę z typowym dla tamtych czasów jamowaniem "No Way", oparty na niemal hendrixowskim riffowaniu "Driver" oraz najbardziej psychodeliczny "Back to the River". Na płycie znalazło się jednak także sporo folkowego smęcenia oraz niepasujący do niczego "New Your City Woman" - stereotypowy dwunastotaktowy blues w wolnym tempie. Album numer trzy, "Which Is the Justice, Which Is the Thief" (1971), jest jeszcze bardziej eklektyczny, jednak skupia się na powielaniu najbardziej sztampowych klisz amerykańskiego grania. Następnie zespół zmienił nazwę na Glory i w 1973 roku wydał pod tym szyldem jeden, tak samo zatytułowany album. Wypełnia go bardzo nijaki hard rock z naleciałościami grania z amerykańskiego południa.

Na tym tle płyta "The Damnation of Adam Blessing" jawi się jako najbardziej spójne i - to już na równi z "Second Damnation" - najbardziej odpowiadające mi pod względem estetycznym wydawnictwo kwintetu z Cleveland. Chociaż pod pewnymi względami grupa wyróżnia się na tle innych zapomnianych kapel z tego okresu, to jednocześnie nie zawiera nic na tyle oryginalnego, bym polecał ją do obowiązkowego odsłuchu. Jeżeli jednak ktoś lubi amerykańskie granie z końcówki lat 60., to raczej polubi i ten zespół. A dwie pierwsze płyty są na tyle fajne, że trochę jednak dziwi mnie ten kompletny brak sukcesów.

Ocena: 7/10

Zaktualizowano: 05.2023



The Damnation of Adam Blessing - "The Damnation of Adam Blessing" (1969)

1. Cookbook; 2. Morning Dew; 3. Le' Voyage; 4. You Don't Love Me; 5. Strings and Things; 6. Last Train to Clarksville; 7. Dreams; 8. Hold On; 9. Lonely

Skład: Adam Blessing - wokal, flet (7); Jim Quinn - gitara, instr. perkusyjne, dodatkowy wokal; Bob Kalamasz - gitara, dodatkowy wokal; Ray Benick - gitara basowa; Bill Schwark - perkusja i instr perkusyjne
Producent: Eric Stevens


Komentarze

  1. Zupełnie nie przekonał mnie ten album. Brakuje mu wyraźnie mocy a poszczególne kawałki i gitaorowe solówki jakoś nie porywają. You Don't Love Me o lata świetlne jest słabsze od wersji Allmanów a Morning Dew zdecydowanie gorsze od wykonania Jeffa Becka. Ogólnie jestem rozczarowany. Liczyłem na czad w stylu Irish Coffee, Warpig czy T2.

    OdpowiedzUsuń
  2. Znam ten album od dawna i nigdy nie przyszło mi do głowy, że ktoś może usłyszeć na nim cokolwiek szczególnego. Ot, stare, gitarowe granie, nic nadzwyczajnego, chociaż w sumie niezłe. Dla mnie to zwykły amerykański heavy psych z epoki. Średnio oryginalny w dodatku (Buffalo Springfield, The Byrds, Jeferson Airplane, The 13th Floor Elevators - no ogólnie kowbojski rock). W ogóle mnie to nie porywa, mogę najwyżej docenić że jak na 69 mieli dosyć nowoczesne brzmienie i podnieść notę z 6 na 7/10, ale to by było na tyle. Oczywiście, zgadzam się, że zespół grał spoko, ale nie słyszę w ich muzyce wiele własnych elementów, które jakoś znacząco odróżniałyby ich od innych, bardziej znanych zespołów amerykańskich grających w podobnym stylu. Goście grają kawałek, który można sprowadzić do "Buffalo Springfield grają The Byrds (hmm, czyli de facto do CSNY ;) )" i robią tam jakieś niby hard rockowe przejście, takie samo jak u stu innych zespołów, albo dają solówkę na flecie, która brzmi jak typowa solówka na flecie takich kapel. To stanowczo za mało żeby się wybić.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] ||ALA|MEDA|| - "Spectra Vol. 2" (2024)

[Recenzja] Maruja - "Connla's Well" (2024)

[Recenzja] Santana - "Welcome" (1973)

[Recenzja] Gentle Giant - "Octopus" (1972)