[Recenzja] Nosferatu - "Nosferatu" (1970)



Cykl "Trzynastu pechowców" - część 12/13
 
Niemieckie grupy rockowe z przełomu lat 60. i 70. można podzielić na te, które inspirując się anglosaskim graniem szły w bardziej eksperymentalnym kierunku - tak narodził się bardzo różnorodny nurt zwany krautrockiem - oraz te, które wychodząc z tego samego punktu, trzymały się mainstreamu. Nosferatu to ten drugi przykład. Eponimiczny, choć w streamingu dostępny pod wprowadzającym w błąd tytułem "Krautrock Essentials", a zarazem jedyny album sekstetu z Frankfurtu nad Menem dokonuje syntezy popularnych w tamtym czasie odmian rocka, bardzo mocno wzorując się na scenie brytyjskiej. Efekt jest na pewno bardziej przyjemny niż okładka, która mogła zaważyć na popularności grupy. Bardziej jednak prawdopodobne, że zespół po prostu zginął w tłumie bardziej oryginalnych od niego wykonawców. W życzliwszym wariancie można zrzucić winę na wydawcę, który nawet nie opublikował żadnego singla promującego album.

Całość rozpoczyna najbardziej zwarty i energetyczny "Highway" - hardrockowy czad z organami i fragmentami eksponującymi sekcję rytmiczną, kojarzący się wyraźnie z Deep Purple lub Uriah Heep. Najsłabszym ogniwem okazuje się wokalista Michael Thierfelder, niemający ani szczególnie wyrazistej barwy głosu, ani ponadprzeciętnych umiejętności. Gdyby reszta płyty prezentowała się podobnie, byłoby to wydawnictwo atrakcyjne wyłącznie dla największych maniaków hard rocka. W kolejnych utworach zaczyna się jednak dziać coś ciekawszego. W nieco lżejszym, bardziej melodyjnym "Willie the Fox" hardrockowe riffy przeplatają się z folkowymi partiami fletu, a w dalszej, instrumentalnej części słychać też jazzujący saksofon na tle bardziej nastrojowego, psychodelicznego podkładu. Świetnym utworem jest "Found My Home" - mimo długości powyżej ośmiu minut stanowi najbardziej chwytliwy fragment longplaya. To bardzo pogodne, energetyczne nagranie, z istotną rolą fletu i organów, z dłuższą częścią instrumentalną, podczas której każdy z muzyków może pokazać swoje umiejętności. Gdyby zespół grał z taką pasją i polotem w każdym utworze, być może zyskałby pewną popularność. W "No. 4" sekstet dla odmiany idzie w bardziej klimatyczne, momentami nieco groteskowe i horrorowate granie, co dobrze koresponduje z jego nazwą, a przy okazji oddala się tu trochę od anglosaskiego rocka, co też działa na plus. "Work Day" i "Vanity Fair" to już powrót do purplowo-heepowego hard rocka, ale z dodatkiem saksofonu; pierwszy z nich zawiera ponadto psychodeliczne zwolnienie, a w drugim pojawiają się quasi-jazzowe improwizacje.

Połączenie hard rocka z psychodelią oraz lekkimi wpływami folku czy jazzu to niegłupi pomysł, który jednak mógł zaprocentować ciekawszym albumem. Muzycy nie mieli na tyle rozwiniętego warsztatu kompozytorsko-aranżacyjno-wykonawczego, ani dość wyobraźni, aby z tej mieszanki wyszła faktycznie nowa jakość muzyczna. Zdarzają się bardzo przyjemne momenty, ale całość jest raczej toporna i pozbawiona jakiejś spójnej wizji. Słyszę tu jednak duży potencjał, który na drugim lub trzecim albumie, przy wsparciu doświadczonego producenta oraz ewentualnej wymianie wokalisty, mógłby w pełni rozbłysnąć. Nosferatu nie miał jednak szczęścia i zespół zniknął nie wydając nic poza tą płytą.

Ocena: 7/10

Zaktualizowano: 05.2023



Nosferatu - "Nosferatu" (1970)

1. Highway; 2. Willie the Fox; 3. Found My Home; 4. No. 4; 5. Work Day; 6. Vanity Fair

Skład: Michael Thierfelder - wokal; Michael Meixner - gitara; Reinhard Grohé - instr. klawiszowe; Christian Felke - saksofon i flet; Michael Kessler - gitara basowa; Byally Braumann - perkusja
Producent: Tony Hendrik


Komentarze

  1. Uwielbiam te wszystkie hard rockowe NKRy, które Paweł wynajduje nie wiadomo skąd. Ta płyta jest jednak zupełnie czymś innym. Takiej wybuchowej mieszanki hard rocka z innymi stylami jeszcze nie słyszałem. Rany boskie, czego tu nie ma? Flet, saksofon i hammond to tego jeszcze gitara a wszystko doskonale ze sobą funkcjonuje. Np. taki Found My Home to majsterszyk, można słuchać bez końca tuch instrumentalnych popisów. No i piękny motyw na flecie... To jeden z najbardziej intrygujących numerów jakie ostatnio słyszałem. Albo genialny wręcz hipnotuzujący No.4 z klimatyczną partią saksofonu. Ta muzyka jest autentycznie niesamowita a bogactwo różnych brzmień zachwyca. Mnie za pierwszym razem nie weszło, ale po trzecim przesłuchaniu to już było to!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] ||ALA|MEDA|| - "Spectra Vol. 2" (2024)

[Recenzja] Maruja - "Connla's Well" (2024)

[Recenzja] Santana - "Welcome" (1973)

[Recenzja] Gentle Giant - "Octopus" (1972)