[Recenzja] Rory Gallagher - "Rory Gallagher" (1971)



Rory Gallagher zyskał pewną popularność jako członek tria Taste. Dwa albumy zespołu - stricte bluesrockowy debiut oraz bardziej eklektyczny, zahaczający też o folk czy jazz "On the Boards" - pokazały go jako bardzo zdolnego gitarzystę, kompozytora i wokalistę. Gdy ze składu odeszła sekcja rytmiczna, wydawca namówił Gallaghera do kontynuowania kariery jako solista. Irlandczyk musiał tylko poszukać nowej sekcji rytmicznej. Odbył nawet kilka prób z Noelem Reddingiem i Mitchem Mitchellem, znanymi przede wszystkim ze współpracy z Jimim Hendrixem. Ostatecznie zdecydował się jednak na mało znanych instrumentalistów z Irlandii Północnej: basistę Gerry’ego McAvoya oraz perkusistę Wilgara Campbella. Szczególnie trafny okazał się wybór McAvoya, z którym Gallagher współpracował przez kolejne dwie dekady.

Przez cały 1970 rok Rory komponował nowy materiał, dlatego gdy tylko skompletował nowy zespół, mógł od razu wejść do studia i zarejestrować swój solowy debiut. Sesja nagraniowa odbyła się w lutym 1971 roku i znacznie różniła się od późniejszych. Irlandczyk nie lubił spędzać czasu w studiu, gdyż uważał, że tylko podczas koncertów, gdy ma kontakt z publicznością, może uzyskać odpowiednią energię. Większość swoich albumów nagrał tylko dlatego, że wymagał tego kontrakt, nie przykładając się do nich specjalnie. Inaczej było jednak w tym wypadku. Na nagrania poświęcił znacznie więcej czasu, dopieszczając wszystkie utwory, by prezentowały się jak najlepiej. Udało się przy tym zachować ich szczery i naturalny charakter. Sporo tutaj różnego rodzaju smaczków: materiał jest bardzo różnorodny stylistycznie, natomiast lider gra nie tylko na elektrycznych i akustycznych gitarach, ale czasem sięga także po mandolinę, harmonijkę, a nawet saksofon altowy. Ponadto, w dwóch utworach pojawiają się partie pianina, za które odpowiada Vincent Crane z Atomic Rooster (menadżerem tego zespołu był wówczas brat Rory'ego, Dónal Gallagher).

Sporo tu oczywiście zabarwionego bluesem hard rocka, czego przykładem bardzo energetyczny otwieracz albumu, "Laundromat", ale też bardziej swobodny, jakby nieco jamowy "Hands Up" czy wywołujący silne skojarzenia z Led Zeppelin "Sinner Boy", znany już z pamiętnego występu Taste na Isle of Wight Festival, nie nagrany jednak wcześniej w studiu. We wszystkich uwagę zwracają wyraziste motywy i melodie, solidna gra sekcji rytmicznej - która bynajmniej nie ogranicza się do najprostszego tła - a przede wszystkim porywające popisy gitarowe lidera. Szczególnie ekscytująco wypada gra techniką slide w "Sinner Boy". Równie czadowo instrumentaliści grają w "Can't Believe It's True", w którym jednak wykraczają poza bluesowo-hardrockowe ramy. McAvoy i Campbell zapewniają swingujący akompaniament dla wyraźnie jazzujących partii Gallaghera - nie tylko na gitarze, ale także saksofonie. Dużo na tym albumie także łagodniejszego grania, jak "Just the Smile", znów nieco zeppelinowy, tylko tym razem z okolic tych folkowych, orientalnie zabarwionych kawałków. Albo bliski stylistyki country "It's You", w którym pojawia się partia mandoliny. A także oba nagrania z udziałem Crane'a, czyli akustyczny blues "Wave Myself Goodbye" oraz bluesowo-folkowy "I'm Not Suprised". Prawdziwą ozdobą longplaya są natomiast dwie emocjonujące ballady z zaostrzeniami: "For the Last Time" z uwypukloną sekcją rytmiczną i świetnymi solówkami lidera, a zwłaszcza częściowo akustyczny "I Fall Apart", z przepiękną melodią, ale też ze zgiełkliwą, wręcz niechlujną, a przy tym autentycznie natchnioną solówką Gallaghera.

Solowy debiut Rory'ego Gallaghera to naprawdę wspaniały album, zachwycający różnorodnością, doskonałymi kompozycjami i rewelacyjnym wykonaniem. Longplay podniósł poprzeczkę naprawdę wysoko. I chociaż Irlandczyk nagrał później jeszcze wiele rewelacyjnych albumów, to jednak poziom tego wydawnictwa nie został już nigdy przez niego osiągnięty. Przynajmniej nie w studiu. Nie znajduję tu słabych punktów. Każdy utwór czymś zachwyca, a mimo stylistycznego zróżnicowania, wszystko idealnie tu do siebie pasuje. To najprawdziwsze arcydzieło, któremu z czystym sumieniem wystawiam maksymalną ocenę.

Ocena: 10/10



Rory Gallagher - "Rory Gallagher" (1971)

1. Laundromat; 2. Just the Smile; 3. I Fall Apart; 4. Wave Myself Goodbye; 5. Hands Up; 6. Sinner Boy; 7. For the Last Time; 8. It's You; 9. I'm Not Surprised; 10. Can't Believe It's True

Skład: Rory Gallagher - wokal, gitara, mandolina, saksofon altowy, harmonijka; Gerry McAvoy - gitara basowa; Wilgar Campbell - perkusja i instr. perkusyjne
Gościnnie: Vincent Crane - pianino (4,9)
Producent: Rory Gallagher


Komentarze

  1. Może nie dałbym tej płycie maksymalnej oceny, ale to naprawdę fantastyczna muzyka. Nie przepadam za akustycznym bluesem, ale tutaj te utwory są po prostu piękne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też nie przepadałem za akustycznym bluesem, ale w końcu się do niego przekonałem. Jeśli nie wyłącznie dzięki temu albumowi, to przynajmniej w znacznym stopniu dzięki niemu.

      Usuń
  2. Muzyka Rory`ego jest doskonałym pomostem między hard rockiem a bluesem. U mnie właśnie tak było, że blues rocka polubiłem właśnie dzięki jego płytom. Uważam nawet, że w muzyce Gallaghera jest więcej blues rocka i samego bluesa niż w Led Zeppelin. Być może wyda się to kontrowersyjne ale bardziej lubię Gallaghera niż Page`a.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Można się spierać, czy Gallagher był lepszym gitarzystą od Page'a (wg mnie był), ale bez wątpienia miał więcej muzycznych talentów - dobrze śpiewał, potrafił świetnie grać na innych instrumentach (np. saksofonie) i był fantastycznym kompozytorem, który nigdy nikogo nie plagiatował.

      Led Zeppelin szybko od bluesa odeszli. Tymczasem u Rory'ego ten bluesowy pierwiastek zawsze jest słyszalny, nawet na tych najbardziej hardrockowych albumach (od "Calling Card" do "Top Priority").

      Usuń
  3. Pełna zgoda, tylko że ja napisałem że bardziej lubię Gallaghera od Page'a a nie że jest od niego lepszy. Notabene uważam że jest lepszy :) Natomiast Gallagher był znakomitym kompozytorem czego o gitarzyście Led Zeppelin raczej powiedzieć nie można bo wszystkie dzieła tworzył wspólnie z kolegami z zespołu i bez nich nie udało mu się nic dobrego nagrać. Oczywiście poza Coverdale/Page, ale to też wspólne dzieło dwóch słynnych muzyków. Nie sądze aby Rory miał takie wsparcie kompozytorskie od swoich kolegów z zespołu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Żeby była jasność - Page pewnie zmieściłby się w pierwszej dziesiątce moich ulubionych gitarzystów. A kompozytorem też był dobrym. Wiele utworów LZ jest podpisanych wyłącznie nazwiskami Page/Plant, przy czym Plant odpowiadał wyłącznie za teksty. Można oczywiście zarzucać Jimmy'emu, że często zrzynał od innych, ale trzeba przyznać, że jego wersje są znacznie lepsze od oryginalnych.

      Usuń
    2. Tak z ciekawości, jakby dzisiaj wyglądała taka dziesiątka ulubionych gitarzystów?

      Usuń
    3. Myślę, że mogliby to być w kolejności alfabetycznej: Allman, Belew, Bloomfield, Firth, Fripp, Gallagher, Hendrix, Hillage, McLaughlin, Zappa. Jednak za niedługi czas wymieniłbym pewnie nieco inny zestaw muzyków. Pod uwagę brałem ich umiejętności jako solistów i improwizatorów. Gdybym miał wskazać gitarzystów wymyślajacych najlepsze riffy, to musiałby tam być jeszcze np. Iommi.

      Usuń
    4. Dość oryginalny zestaw. Świetni gitarzyści, niestety w większości niedocenieni. Nawet Fripp często bywa marginalizowany i pomijany przy wymienianiu najlepszych gitarzystów. Chociaż w przypadku Belewa mam wrażenie, że najciekawsze u niego były takie rzeczy jak zgrywanie się z Frippem i resztą składu w King Crimson, czy tworzenie oryginalnych brzmień dla swojej gitary. I chociaż nawet sam fakt grania z Zappą i KC świadczy o umiejętnościach, to jakoś same jego partie nieszczególnie mnie zachwycały.

      Usuń
  4. Kupiłem wczoraj tą płytę i teraz twierdzę że nie trzeba słuchać Bonamassy jeżeli jest Gallagher. Ta płyta ma podobny bluesowo-subtelny klimat co płyty Joe tylko że w lepszym wykonaniu. Oczywiście nie odbieram Bonamassie umiejętności gry na gitarze ale Bonamassa to epigon i to nie tylko Gallaghera.

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej, wpadłem tylko podziękować. Słucham tak sobie dzisiaj najpierw debiutu, potem "Deuce", jaram sie strasznie, nachodzi mnie myśl "I pomyśleć, że dopiero w zeszłym roku, raptem parę miesięcy temu, usłyszałem tego gościa świadomie po raz pierwszy", a następnie druga "Zaraz, a jak ja go właściwie namierzyłem...?"

    Dzięki :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Niesamowite. W nowym numerze Teraz Rocka jest 14-stronicowa wkładka o Gallagherze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciekawe jak to spieprzyli. Krytykując "Irish Tour '74" i wynosząc na piedestał te bardziej hardrockowe albumy? Obawiam się, że to możliwe.

      Usuń
    2. Nie no, nie bądź takim fatalistą. Najpierw trzeba spojrzeć a potem ocenić. Może nie jest tak źle. A i tak to że dali tyle stron o Gallagherze to i tak jak na nich to już i tak za wiele.

      Usuń
    3. Ja po prostu długo ich czytałem i na tej podstawie spodziewam się tam nudnego tekstu w stylu Wikipedii + mini-opisów dyskografii ("recenzji"), w których połowa miejsca jest zmarnowana na fragmenty tekstów piosenek. Mam numer z wkładką o King Crimson, gdzie zjechane zostały koncertówki za improwizacje od których bolą zęby, a z kolei jakieś prostackie granie często dostaje tam maksymalną ocenę.

      Usuń
    4. Ktoś widział tą wkładkę? Co tam w niej było? Szkoda, że nie widziałem tego komentarza w lutym/marcu, to pewnie bym z ciekawości zobaczył w Empiku (serio, do dzisiaj tam chadzam!). :p

      Usuń
  7. No może. Nie wiem. Mi się jakoś nigdy nie zdarzyło czytać Tylko Rocka czy Teraz Rocka. Z resztą nigdy się nie lubowałem w czytaniu muzycznych czasopism. Trochę na przełomie lat 80/90 z powodu że nie było internetu jeszcze to wtedy czytałem Metal Hammer i Thrash'em All bo to było jedyne źródło wiedzy o płytach metalowych ale Tylko Rock jakoś nigdy nie wpadł mi w ręce.

    OdpowiedzUsuń
  8. Nie specjalnie lubię taki rodzaj muzyki, ale czy można przejść obojętnie obok takiej recenzji?
    10/10 robi wrażenie.

    OdpowiedzUsuń
  9. Ja też nie jestem wielkim fanem blues rocka, ale dwa dni temu przeglądając tego bloga, postanowiłem sprawdzić muzykę, i nie żałuję. Na razie słuchałem debiutu i poszczególnych utworów z różnych płyt. Kurde, fajowe granie, i wokal też fajny. Takie ,,I Fall Apart'', zarąbiście melodyjne ,,Easy Come, Easy Go'', jazzujący ,,Can't Believe It's True'', który od razu skojarzył mi się z Don't Make Me Cry Tonton Macoute, ,,I'm Not Awake Yet'', bardzo przyjemne "A Million Miles Away".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawdę mówiąc, to i mnie przeszła już dawno faza na takie granie. Tzn. w ogóle nie mam ochoty na poznawanie nowych albumów w tym stylu (nie sądzę, by cokolwiek było mnie w stanie tam zaskoczyć i/lub zachwycić) i nie mam najmniejszej chęci wracać do większości tych, które już znam. Natomiast jest sporo albumów, które wciąż bardzo cenię, naprawdę lubię i czasem z przyjemnością sobie je odświeżam. Mianowicie:

      The Allman Brothers Band - The Allman Brothers Band (1969)
      The Allman Brothers Band - At Fillmore East (1971)
      Blind Faith - Blind Faith (1969)
      The Butterfield Blues Band - East-West (1966)
      Cream - Wheels of Fire (1968)
      Jeff Beck Group - Truth (1968)
      John Mayall with Eric Clapton - Blues Breakers (1966)
      John Mayall - The Turning Point (1969)
      Keef Hartley Band - Halfbreed (1969)
      Quicksilver Messenger Service - Happy Trails (1969)
      Rory Gallagher - Rory Gallagher (1971)
      Rory Gallagher - Deuce (1972)
      Rory Gallagher - Irish Tour '74 (1974)

      Jak widać, Gallagher wciąż trzyma się mocno na liście moich faworytów ;)

      Na dalszych miejscach mógłbym pewnie umieścić jeszcze inne albumy tych samych wykonawców plus jakieś wydawnictwa Fleetwood Mac, Free, Groundhogs czy Ten Years After - ale do nich chęć wracania jest już mniejsza i nie robiłem tego od naprawdę dawna.

      Usuń
    2. Oczywiście, tę pierwszą listę mógłbym jeszcze poszerzyć o Hendrixa, debiut Black Sabbath i wczesny Led Zeppelin, jednak nie zrobiłem tego, bo ci wykonawcy są na ogół utożsamiani raczej z innymi stylami. Choć z drugiej strony, wśród tych wymienionych jedynym stricte bluesrockowym albumem jest "Blues Breakers". Wszystkie pozostałe wykraczają poza ten styl... i chyba właśnie za to je tak cenię.

      Usuń
    3. Szczerze? Myślałem, że obniżysz do 9/10, chociaż nie wiem, czemu. Świetny album.

      Usuń
  10. Na początek, dzięki Pablo za to, że dzięki Tobie odkryłem Gallaghera. Fantastyczna muzyka, klimat który mi odpowiada. Postanowiłem zebrać całą dyskografie(jestem na etapie Calling Card, w przyszłym m-c kolejne 3 albumy trafią na moją półkę).
    Do tego mogę powiedzieć, że remaster'y z 2018(zdaje się) bardzo dobrze zrobione.
    Cieszy mnie to, że jest tu czego posłuchać, każda płyta jest solidna. Genialny basista, obok Gezzer Butler mój faworyt, genialny klawiszowiec - długo się do niego przekonywałem, bo porównywałem do J.Lorda. No i hard rockowi jazzujący perkusiści, to co zrobił Rod de'Ath w Walk on Hot Coals na płycie Irish !!! :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Nareszcie trafiłem 10 ! W recenzjach oczywiście. Przeglądam, przeglądam ( no od niedawna goszczę na stronie ), czasami kultowe albumy przeglądam, a tam recenzja taka sobie. I cholernie mi się to spodobało, że pierwsza 10, na którą trafiłem to Rory Gallagher ! Dzięki !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To ciekawe, bo maksymalną ocenę dostało ponad 70 płyt, z czego ostatnia taka recenzja pojawiła się ledwie przed kilkoma dniami. Ale dobrze, że podzielisz entuzjazm na temat debiutu Irlandczyka, bo całkowicie na to zasługuje ;).

      Usuń
    2. Mam ostatnio taki zwyczaj, że puszczam sobie płyty, głównie z muzyką rockową i metalową i czytam różne recenzje, zazwyczaj bardzo pochlebne, z małym wyjątkiem ( ha,ha ! ) - ,,pabloserviews,, . No to się zainteresowałem stroną i zdziwiłem się wielokrotnie czytając jakby własne myśli o wielu zjawiskach (np. black metal ) czy zespołach np. Guns & Roses, Nirvana czy Pearl Jam. Będę wpadał częściej.

      Usuń
    3. Przeglądając tutejsze recenzje z pewnością nie raz trafisz na takie, z którymi kompletnie nie będziesz się zgadzać. Ale przecież nie o to w tym wszystkim chodzi, żebyśmy myśleli tak samo. Powiem więcej - jest zupełnie na odwrót. Poznanie odmiennego punktu widzenia daje szansę spojrzenia na dane dzieło z innej strony i dostrzeżenie wcześniej zignorowanych zalet lub wad. Mam też nadzieję, że będziesz czytać także o płytach, których jeszcze nie znasz. Może jakiś opis zachęci Cię do sięgnięcia po taki album, niekoniecznie podobny do tego, czego obecnie słuchasz.

      Usuń
  12. Rory Gallagher był doskonałym melodykiem. Chylę czoła. Kawałki, chociaż w dużej mierze oparte są na bluesie, nie powielają schematów, tylko sięgają ciekawych dźwięków i akordów. Jego gra na gitarze i wokal to również klasa sama w sobie - jestem pod wrażeniem. Momentami wokalnie kojarzy mi się z McCartney'em. Świetny album bez ani jednego słabszego momentu.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] ||ALA|MEDA|| - "Spectra Vol. 2" (2024)

[Recenzja] Death - "Human" (1991)

[Recenzja] Present - "This Is NOT the End" (2024)

[Recenzja] Republika - "Nowe sytuacje" (1983) / "1984" (1984)