[Recenzja] Derek and the Dominos - "Layla and Other Assorted Love Songs" (1970)



Od razu po zakończeniu nagrań na niezbyt udany solowy debiut Erica Claptona, lider i znaczna część tamtego składu wspomogli George'a Harrisona w tworzeniu słynnego albumu "All Things Must Pass". Sesje trwały od maja do października 1970 roku. W międzyczasie jeszcze bardziej zacieśniły się więzi Claptona z Carlem Radle'em, Jimem Gordonem, a zwłaszcza Bobbym Whitlockiem, który w tamtym czasie zamieszkał u gitarzysty. W wolnym czasie obaj muzycy często grywali razem jam sessions, podczas których powoli krystalizowały się nowe kompozycje. W końcu pojawił się pomysł stworzenia zespołu. Składu dopełnili oczywiście Radle i Gordon, a także gitarzysta Dave Mason, najbardziej znany z Traffic, z którym pozostała czwórka miała okazję współpracować już podczas trasy z Delaney & Bonnie, a następnie zetknęli się z nim podczas prac nad "All Things Must Pass". Kwintet zadebiutował na scenie już w czerwcu 1970 roku. Choć występ miał odbyć się pod nazwą Eric and the Dynamos, zespół został błędnie zapowiedziany jako Derek and the Dominos i tak już zostało.

Harrison, w podziękowaniu za pomoc w nagraniach "All Things Must Pass", pomógł nowej grupie zorganizować własną sesję ze swoim producentem Philem Spectorem, w której sam też wziął udział. Zarejestrowano wówczas dwie kompozycje, "Tell the Truth" i "Roll It Over", które wydano na singlu, a także parę jamów, których fragmenty ex-Beatles zamieścił na swoim albumie. Następne kilka tygodni zespół, już bez udziału Masona i Harrisona, spędził na koncertowaniu w brytyjskich klubach. Zgodnie z umową, organizatorzy nie mogli używać do promocji nazwiska Claptona, który znów mógł stać się zwyczajnym członkiem zespołu, co zawsze mu służyło. Pod koniec sierpnia kwartet udał się do Miami, gdzie przez dwa tygodnie tworzył pod okiem Toma Dowda materiał na debiutancki album. W trakcie sesji Dowd zaprosił muzyków na koncert innego zespołu, z którym współpracował - The Allman Brothers Band. Clapton był tak zachwycony grą gitarzysty Duane'a Allmana, że od razu występie zaprosił go do studia. W ten sposób większość albumu została nagrana w kwintecie.

Wydany na dwóch płytach winylowych "Layla and Other Assorted Love Songs", uznawany jest przez wielu krytyków i fanów za największe dokonanie Erica Claptona. Z tym można polemizować. Osobiście wyżej stawiam na pewno nagrany z Johnem Mayallem "Blues Breakers", "Disraeli Gears" i "Wheels of Fire" Cream, a także eponimiczne wydawnictwo Blind Faith. Za to bez wątpienia jest to ostatnie tak udane wydawnictwo w obszernym dorobku Claptona, który już nigdy później nie przedstawił tak udanych kompozycji (jest współautorem większości utworów, przeważnie napisanych wspólnie z Whitlockiem), wykonanych z takim zaangażowaniem i skrzących się od porywających popisów solowych. W tym kontekście nie ma żadnego znaczenia, czy "Layla and Other Assorted Love Songs" faktycznie jest jego szczytowym osiągnięciem. Trudno zresztą obiektywnie odpowiedzieć na takie pytanie. Za to z całym przekonaniem mogę stwierdzić, że to niekwestionowana czołówka albumów z jego udziałem.

Longplay okazał się także sporym sukcesem komercyjnym, w znacznym stopniu będącym zasługę jednego z największych rockowych przebojów wszech czasów, czyli kompozycji (prawie) tytułowej. "Layla" to miłosne wyznanie Claptona do niejakiej Pattie Boyd, ówczesnej żony Harrisona, jednego z najlepszych kumpli gitarzysty. Początkowo miała to być ballada (zapewne w stylu późniejszej wersji z "Unplugged"), ale nabrała bardziej rockowego charakteru, kiedy Duane Allman zaproponował charakterystyczny riff, będący jednym z najbardziej rozpoznawalnych muzycznych motywów. Allman nie został jednak uwzględniony jako współautor. Inna sprawa, że ten riff to po prostu szybciej zagrany temat z kompozycji "As the Years Go Passing By" Alberta Kinga. Na tantiemy załapał się natomiast Gordon, który wymyślił długą fortepianową kodę - nie mającą nic wspólnego z właściwą częścią utworu, ale dobrze z nią współgrającą. Jednak nie na wiele zdała mu się zarobiona w ten sposób fortuna - od 1983 roku przebywa w zakładzie dla umysłowo chorych, gdzie trafił po zabójstwie własnej matki. Perkusista miał niestwierdzona schizofrenię paranoidalną, a jego stan pogorszyły narkotyki. Losy innych muzyków tez nie potoczyły się najlepiej. Duane Allman zginął w październiku 1971 roku w efekcie wypadku motocyklowego, a Carl Radle zmarł w 1980 roku z powodu zapalenia nerek, będącego konsekwencją nadużywania alkoholu i narkotyków. Używki zniszczyły też Claptona, który na kilka lat musiał całkiem wycofać się z grania, a potem już nigdy nie powrócił do wcześniejszej formy.

"Layla and Other Assorted Love Songs" to nie tylko ten najsłynniejszy utwór. Poza nim znalazło się tutaj trzynaście innych utworów. Przeważnie stricte bluesrockowych, raczej w amerykańskim niż brytyjskim stylu, czego przykładem chociażby "Nobody Knows You When You're Down and Out", rozimprowizowany "Key to the Highway", "Have You Ever Loved a Woman?" czy znany już z singla, ale nagrany na nowo "Tell the Truth". Album przynosi także utwory w nieco innym klimacie. W piosenkowych "I Looked Away" i "Bell Bottom Blues" - nagranych jeszcze bez udziału Allmana - pobrzmiewa echo utworów The Beatles pisanych przez Harrisona. "I Am Yours" i "Thorn Tree in the Garden" to z kolei znacznie łagodniejsze utwory, oparte na brzmieniach akustycznych, choć ten pierwszy zgrabnie ubarwiają partie gitary elektrycznej granymi przez Allmana techniką slide. Świetny popis gry w ten sposób muzyk daje także w żywszym, przebojowym "Anyday". Pozytywnie wyróżnia się też mocniejsza, rozbudowana wersja "Little Wing", niemal nie przypominająca balladowego oryginału Jimiego Hendrixa. Kompozytor niestety nie miał okazji zapoznać się z tą wersją - zmarł zaledwie osiem dni po jej nagraniu. Niestety, zdarzają się też słabsze fragmenty, jak dość banalne melodycznie "Keep On Growing" i "Why Does Love Got to Be So Sad?". Albo brzmiący strasznie staroświecko "It's Too Late". To akurat kompozycja z lat 50., oryginalnie wykonana przez Chucka Willisa, ale przecież można było zaaranżować go w sposób bardziej pasujący do reszty albumu.

"Layla and Other Assorted Love Songs" w zasadzie potwierdza regułę, że rockowi wykonawcy nie powinni nagrywać albumów dłuższych niż czterdzieści pięć minut - po prostu brakuje im umiejętności lub pomysłów, by przez dłuższy czas utrzymać równy poziom. Także ten album mógłby wiele zyskać po skróceniu do jednej płyty winylowej, aczkolwiek wówczas nie zmieściłyby się wszystkie z tych bardziej udanych utworów. Może więc faktycznie takie rozwiązanie było najlepsze. Tak czy inaczej, album całkowicie zasługuje na miano rockowego klasyka.

Ocena: 8/10



Derek and the Dominos - "Layla and Other Assorted Love Songs" (1970)

LP1: 1. I Looked Away; 2. Bell Bottom Blues; 3. Keep On Growing; 4. Nobody Knows You When You're Down and Out; 5. I Am Yours; 6. Anyday; 7. Key to the Highway
LP2: 1. Tell the Truth; 2. Why Does Love Got to Be So Sad?; 3. Have You Ever Loved a Woman?; 4. Little Wing; 5. It's Too Late; 6. Layla; 7. Thorn Tree in the Garden

Skład: Eric Clapton - wokal i gitara; Duane Allman - gitara (LP1: 4-7, LP2); Bobby Whitlock - instr. klawiszowe, gitara, dodatkowy wokal; Carl Radle - gitara basowa, instr. perkusyjne; Jim Gordon - perkusja i instr. perkusyjne, pianino (LP2: 6)
Gościnnie: Albhy Galuten - pianino (LP1: 4)
Producent: Tom Dowd, Derek and the Dominos


Komentarze

  1. Album dobry ale mógłby być lepszy gdyby nie jego długość, gdyby tylko trwał 45 min to był by naprawde dobry. Jest tu wiele świetnych piosenek ale jest ich zbyt dużo a solówki są zbyt rozciągnięte zdecydowanie Blind Faith wygrywa z tym albumem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przed chwilą przesłuchałem tej płyty pierwszy raz, a chwilę wcześniej Blind Faith, tak samo, pierwszy odsłuch.
      Potwierdzam i przybijam pieczątkę :)

      Usuń
  2. Ja nie uważam, ze jest tutaj za dużo utworów. Po prostu, niektóre utwory są zbyt długie poprzez powtarzanie tego samego riffu lub motywu. Nawet solo na pianinie w Layli zaczyna się świetnie, potem próba jakiegoś rozbudowania, skrecenia z obranej ścieżki i po krótkiej chwili powrót do tytułowego motywu powtarzanego w kółko.
    Mam jeszcze jeden problem z tym albumem, gdy go słucham to mam wrażenie, ze jest on taki 'przesłodzony, 'przelukrowany'. Nie wiem jak to inaczej ująć, może tak - pompatyczny. Brakuje tu trochę takiej 'brudnej' gitary z Cream.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Produkcja owszem, jest trochę zbyt gładka. Ale nie słyszę tu nic pompatycznego. To takie lekkie, bezpretensjonalnie granie.

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Republika - "Nowe sytuacje" (1983) / "1984" (1984)

[Recenzja] Death - "Human" (1991)

[Recenzja] Present - "This Is NOT the End" (2024)

[Zapowiedź] Premiery płytowe kwiecień 2024

[Recenzja] Extra Life - "The Sacred Vowel" (2024)