[Recenzja] AC/DC - "Rock or Bust" (2014)



Ciekawsze od samego albumu są ostatnie wydarzenia w obozie AC/DC. Jeszcze przed nagraniem "Rock or Bust" ze składu musiał odejść jego współzałożyciel i główny kompozytor, Malcolm Young. Z powodu pogarszającego się stanu zdrowia prawdopodobnie już nigdy nie wróci do grania. Funkcję gitarzysty rytmicznego przejął jego bratanek, Steve Young. Rolę kompozytora nie bardzo kto miał przejąć, więc na warsztat wzięto po prostu niewykorzystane pomysły z okresu "Black Ice" - poprzedniego, wydanego przed sześcioma laty albumu. Już po nagraniach zespół stracił kolejnego muzyka - perkusista Phil Rudd został aresztowany za posiadanie narkotyków oraz... próbę zlecenia dwóch morderstw. Trudno o lepszą promocję nowego albumu. Zresztą nie tylko, bo w sieci wzrosła sprzedaż starego kawałka "Dirty Deeds Done Dirt Cheep", którego tekst to... ogłoszenie płatnego mordercy.

Wyprodukowany z pomocą Brendana O'Briena "Rock or Bust" jest najkrótszym albumem w historii zespołu. Nie trwa nawet trzydziestu pięciu minut, co na dzisiejsze standardy jest sporym zaskoczeniem. Prawda jest taka, że zespół po prostu nie był w stanie stworzyć nowych kawałków od podstaw, musiał bazować na materiale zostawionym przez Malcolma. Te kawałki mogły zostać nagrane praktycznie w dowolnym momencie ostatnich trzech dekad. Dokładnie tak, jak należało się spodziewać, nie różnią się absolutnie niczym od większości nagrań grupy. Struktura utworów, ich brzmienie, tempo, rytmika, sposób grania riffów i solówek, wysoki śpiew Johnsona - różnice są tu właściwie niezauważalne. Zespół od lat powtarza dosłownie kilka patentów (dokładnie tych samych w każdym kawałku), nic nie dodając, nic nie ujmując. Nawet tytuły wydają się znajome - nie tylko przez nadużywanie w nich słowa "rock". Nie przypadkiem nie wymieniam żadnych kawałków, bo po prostu kompletnie nic się tu niczym nie wyróżnia, nic nie zapada w pamięć. Co najwyżej niektóre motywy czy zagrywki kojarzą się bardzo ewidentnie z jakimś konkretnym kawałkiem z przeszłości... tylko za cholerę nie mogę sobie przypomnieć tytułów.

Zaletami tego krążka jest spora dawka energii (w ogóle nie słychać tu znużenia graniem od czterdziestu lat tego samego) i krótki czas trwania, dzięki czemu ma pewne walory rozrywkowe. Ale sądzę, że nawet wielbiciele AC/DC nie będą wracać do tego albumu. Nie ma po prostu do czego. Większość pozostałych albumów zawiera dokładnie to samo, ale też jeden czy dwa bardziej wyraziste kawałki.

Ocena: 3/10



AC/DC - "Rock or Bust" (2014)

1. Rock or Bust; 2. Play Ball; 3. Rock the Blues Away; 4. Miss Adventure; 5. Dogs of War; 6. Got Some Rock & Roll Thunder; 7. Hard Times; 8. Baptism by Fire; 9. Rock the House; 10. Sweet Candy; 11. Emission Control

Skład: Brian Johnson - wokal; Angus Young - gitara, dodatkowy wokal (5); Stevie Young - gitara, dodatkowy wokal; Cliff Williams - gitara basowa, dodatkowy wokal; Phil Rudd - perkusja
Producent: Brendan O'Brien


Komentarze

  1. Typowe AC/DC, ni mniej, ni więcej ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. ac/dc i wszystko jasne , a co do partii wokalnych mieli by zatrudnić Jona Andersona(nie ujmując mu niczego)

    OdpowiedzUsuń
  3. Największą wadą tego wydawnictwa zdecydowanie jest jego wtórność, wszystkie zagrywki słyszało się gdzieś wcześniej, jak słusznie ująłeś. Jeśli podejść do tego albumu klasycznie - AC/DC i wszystko jasne - jest bardzo przyjemnie. Jeśli nastawiać się na zaskoczenie - czeka spore rozczarowanie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Riff w "Rock or Bust" zapada w pamięć

    OdpowiedzUsuń
  5. Po co w ogóle piszecie recenzje płyt hard rockowych? Chcielibyście żeby AC/DC zagrało jak JM Jarre? Jest to najlepsza płyta tej kapeli od czasu Back In Black. Wokalista w formie w jakiej nie słyszałem go od 1980 roku. Płyta krótka? Bardzo dobrze. Wolę w kółko słuchać tej płyty niż męczyć się z na siłę zwymęczonymi zapychaczami z Black Ice. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To sarkazm prawda? Lepsze od tej płyty były: For Those About..., Razor's Edge, Ballbreaker (ta moim zdaniem bardzo nie doceniana), Stiff Upper Lip, Black Ice i nawet Blow Up Your Video. Jedynie Flick Of The Switch i Fly On the Wall myślę, że mogą "się równać" z ostatnim albumem.

      Usuń
  6. Miałem go z 2 razy na telefonie. Obecnie, nawet jakby nie było poprawki tej recenzji, już bym ponownie go nie zastosował. Też nic z niego nie pamiętam prócz tytułowego kawałka.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Julia Holter - "Something in the Room She Moves" (2024)

[Recenzja] Alice Coltrane - "The Carnegie Hall Concert" (2024)

[Recenzja] Laurie Anderson - "Big Science" (1982)

[Recenzja] Księżyc - "Księżyc" (1996)

[Zapowiedź] Premiery płytowe marzec 2024