[Recenzja] Cactus - "Cactus" (1970)



Nie byłoby grupy Cactus, gdyby nie samochodowy wypadek Jeffa Becka. Wówczas szlag trafił jego planowaną współpracę z sekcją rytmiczną właśnie rozwiązanego Vanilla Fudge, basistą Timem Bogertem oraz perkusistą Carminem Appice'em. Doszło do niej dopiero kilka lat później. Bogert i Appice nie zamierzali jednak próżnować, bezczynnie czekając aż Beck dojdzie do siebie. Nawiązali więc współpracę z byłym wokalistą The Amboy Dukes, Rustym Dayem, a także gitarzystą Jimem McCartym, wcześniej członkiem Buddy Miles Express. Kwartet przyjął nazwę Cactus i już wkrótce zarejestrował materiał na swój eponimiczny debiut. Album przyniósł umiarkowany sukces komercyjny, a dziennikarze zaczęli określać grupę mianem amerykańskiego Led Zeppelin. Brzmi nieźle, ale niewiele ma to wspólnego z rzeczywistością. Oba zespoły grały ciężką odmianę blues rocka, jednak w zupełnie inny sposób. Longplay Cactus przynosi muzykę znacznie bardziej surową i toporną.

Początek albumu raczej zniechęca. Przeróbka "Parchman Farm" Mose'a Allisona wypada strasznie chaotycznie, jakby muzyków obchodziło wyłącznie granie najszybciej i najciężej, jak potrafią. Wrażenie to jeszcze bardziej pogłębia bełkotliwy głos Daya. Kolejny na płycie "My Lady from South of Detroit" brzmi jak nagrany przez zupełnie inny zespół, ale to tylko nudnawa, banalna i ckliwa ballada w klimacie amerykańskiego południa. Strasznie sztampowo wypadają boogie "Bro. Bill" i rock'n'rollowy "Let Me Swim". Nieco lepiej broni się przeróbka standardu Bo Diddleya, "You Can't Judge a Book by the Cover", z dość fajnymi zmianami nastroju i lekko jamowym nastrojem, choć za dużo tu powtarzalności. W archetypowej balladzie bluesowej "No Need to Worry" od lepszej strony pokazuje się Day, a McCarty ma w końcu okazję zagrać coś trochę bardziej finezyjnego niż toporne riffy lub brzdąkanie na akustyku. Jednak takich nagrań, nierzadko lepszych, powstało do tamtej pory już co nie miara, a w dodatku w 1970 roku granie w ten sposób było już przeżytkiem minionej epoki. W "Oleo" zespół wraca do bardziej energetycznego, ale i strasznie niechlujnego grania. Broni się jedynie partia harmonijki. Dopiero finałowy "Feel So Good" przynosi trochę bardziej charakterystyczny riff, ale znów całość jest zbyt bałaganiarska, a w dodatku znaczną część zajmuje takie sobie solo perkusyjne.

Debiutancki album Cactus pozostawia mnie z niemal wyłącznie negatywnymi odczuciami. Choć grają tutaj doświadczeni instrumentaliści, to równie dobrze mogłaby to być garażowa demówka nastolatków, którzy nasłuchali się bluesrockowych płyt z połowy lat 60. i postanowili nagrać coś podobnego, ale szybciej i ciężej. Z jednej strony mamy tu więc strasznie odtwórcze powielanie niemiłosiernie już ogranych patentów, bez choćby śladów własnej inwencji, a z drugiej - bardzo przeciętne i niechlujne wykonanie. Lubię osadzonego w bluesie hard rocka, ale na tej płycie nie znajduje właściwie nic dobrego. Zastanawia mnie jakim cudem ktokolwiek mógł wpaść na porównywanie tego czegoś do Led Zeppelin. Ktoś tu chyba dobrze komuś zapłacił za taką reklamę.

Ocena: 4/10



Cactus - "Cactus" (1970)

1. Parchman Farm; 2. My Lady from South of Detroit; 3. Bro. Bill; 4. You Can't Judge a Book by the Cover; 5. Let Me Swim; 6. No Need to Worry; 7. Oleo; 8. Feel So Good

Skład: Rusty Day - wokal, harmonijka; Jim McCarty - gitara; Tim Bogert - gitara basowa, dodatkowy wokal; Carmine Appice - perkusja i instr. perkusyjne, dodatkowy wokal
Producent: Cactus


Komentarze

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Death - "Human" (1991)

[Recenzja] Republika - "Nowe sytuacje" (1983) / "1984" (1984)

[Recenzja] Present - "This Is NOT the End" (2024)

[Zapowiedź] Premiery płytowe kwiecień 2024

[Recenzja] Extra Life - "The Sacred Vowel" (2024)