[Recenzja] Faith No More - "King for a Day... Fool for a Lifetime" (1995)



Bardzo zmieniła się muzyka Faith No More od czasu "Angel Dust". "King for a Day... Fool for a Lifetime" to wciąż bardzo eklektyczne granie. Rozrzut stylistyczny jest chyba nawet większy niż kiedykolwiek wcześniej. Ale o ile dawniej przeróżne wpływy mieszały się ze sobą na przestrzeni jednego utworu, tak tutaj poszczególne nagrania są utrzymane w jednej stylistyce. Dominuje tu zresztą zdecydowanie cięższe granie. Co o tyle może dziwić, że zespół najpierw pozbył się ze składu Jima Martina, który chciał grać w bardziej konwencjonalnie metalowym stylu, by już bez niego nagrać najbardziej gitarowy i najbardziej zwyczajny album w karierze. Nowym gitarzystą został Trey Spruance (współpracujący już wcześniej z Pattonem w Mr. Bungle), ale część partii gitarowych grają basista Bill Gould i klawiszowiec Roddy Bottum. Same klawisze zostały zepchnięte do roli nieangażującego tła lub ozdobników, a czasem nie słychać ich w ogóle.

Przeważają tutaj nagrania o raczej konwencjonalnym charakterze i zdecydowanie rockowym brzmieniu. Można je podzielić na energetyczne, niemalże punkowe czady ("Get Out", "Digging the Grave", "What a Day") i wolniejsze, bardziej melodyjne kawałki (lekko grunge'owy "Ricochet", "King for a Day", "The Last to Know"), zdarzają się też agresywniejsze momenty ("The Gentle Art of Making Enemies", "Cuckoo for Caca" i "Ugly in the Morning", w których przynajmniej wokalne popisy Pattona oraz basowe wywijanie Goulda przypominają wcześniejsze, bardziej zwariowane dokonania zespołu). A pomiędzy nimi zamieszczono utwory utrzymane w zupełnie innych klimatach: elegancki, subtelnie soulowy "Evidence" (od zawsze mój faworyt z tego longplaya); funkowy, wzbogacony bujającymi partiami dęciaków i organów "Star A.D."; latynoski "Caralho Voador"; utrzymany w luzackich klimatach południa Stanów "Take This Bottle"; czy w końcu niemalże gospelowa ballada z żeńskimi chórkami, "Just a Man". Zarówno te bardziej, jak i te mniej gitarowe kawałki są w większości bardzo fajne, ale zdecydowanie nie jest to już tak oryginalna i kreatywna muzyka, jak na dwóch poprzednich longplayach.

Łatwo mi jednak zrozumieć ludzi, którym właśnie "King for a Day... Fool for a Lifetime" najbardziej się podoba z dyskografii Faith No More, gdyż sam się do nich dawniej zaliczałem. To po prostu bardzo przystępne granie, zwłaszcza dla osób lubiących gitarowy czad. A przy tym niemal całkiem pozbawione jakichkolwiek dziwactw, nie licząc niektórych partii wokalnych. Ponadto, naprawdę dobre utwory sprawiają, że to wciąż jedna z lepszych płyt, jakie można znaleźć w rockowym mainstreamie lat 90. Szkoda tylko, że muzycy już nie próbują wykraczać poza główny nurt. I właśnie dlatego obecnie nie znajduję powodów, by cenić ten album bardziej, niż wynika z poniższej oceny.

Ocena: 7/10



Faith No More - "King for a Day... Fool for a Lifetime" (1995)

1. Get Out; 2. Ricochet; 3. Evidence; 4. The Gentle Art of Making Enemies; 5. Star A.D.; 6. Cuckoo for Caca; 7. Caralho Voador; 8. Ugly in the Morning; 9. Digging the Grave; 10. Take This Bottle; 11. King for a Day; 12. What a Day; 13. The Last to Know; 14. Just a Man

Skład: Mike Patton - wokal; Trey Spruance - gitara; Bill Gould - gitara basowa, gitara; Mike Bordin - perkusja; Roddy Bottum - instr. klawiszowe, gitara
Producent: Andy Wallace


Komentarze

  1. Zawsze byłem wielkim fanem tej kapeli. A ten album jest po prostu genialny. Fantastycznie różnorodny. Ja bym wspomniał jeszcze zamykający płytę 'Just a Man'. Ależ się tam dzieje - i lekko i mocno i jeszcze chór do tego.

    OdpowiedzUsuń
  2. Kiedyś za tym albumem nie przepadałem. Wyżej ceniłem Real Thing i Album Of The Year. Ale jak to w życiu bywa, wiele zmienia się. 10 nie dam, ale 9 tak. Najlepszy FNM.

    OdpowiedzUsuń
  3. Do niedawna uważałem album 'Angel Dust' za lepszy.Po prostu był tym pierwszym poznanym, a oprócz tego,co istotne pod wpływem ogólnie panującej opinii,że jest tym najlepszym.Poznawszy tę płytę zmieniłem zdanie.Teraz częściej słucham 'King For A Day,Fool For A Lifetime '.
    Lepiej prezentuje się jako całość. Jest różnorodny, ale nie chaotyczny.Ten album jest spojniejszy.A mimo to potrafię z niego wyróżnić więcej ulubionych piosenek niż z płyty z czapla.Do faworytów zaliczylbym 'Evidence' za tłusty bas,'Ugly In The Morning' za kontrolowane szaleństwo, 'Digging The Grave ' za rockową moc, 'Take This Bottle' za luz i w końcu 'Just A Man' za piękne harmonie wokalne i te gospelowe chorki w finale.
    Tak naprawdę to każdy utwór czymś się wyróżnia i na swój sposób jest wyjątkowy. A wracając do 'Angel Dust',to dobry album,ale nie jest to ich arcydzieło jak niektórzy by chcieli.To najpopularniejszy album Faith No More z zajechanym już przez stacje rockowe kowerem The Commodores.Natomiast 'King...', jest dla mnie szczytem ich możliwości kompozytorskich i wykonawczych.A Mike Patton udowadnia tu,że jest jedyny w swoim rodzaju.Ode mnie 9,5/10.
    A kwestia wpływu na nu metal,a wręcz przyczynku do powstania tego gatunku..Cóż, powiem tak wyszło jak wyszło bo nie wszystkim stało dość talentu by grać nowocześnie ale też z jakimś ciekawym pomysłem na siebie.Stąd też te wszystkie nu metale zaczęły zlewac się w jedną masę grającą w podobny sposób. I niestety nie tak ciekawie jak Faith No More.
    Zaś co do wspomnianego gdzieś System Of A Down - nie jest tak źle. Zdarza im się uciekać od nu metalowej sztampy,czerpią trochę z ormianskiego folku, ocieraja się o inne gatunki.Tragicznie nie jest.Ale nie jest to też jakaś wyjątkowa sztuka.Przyzwoite granie coś tam czerpiace z Faith No More,ale nieporównywalnie słabsze.

    OdpowiedzUsuń
  4. A ja napiszę tak:niczego nie muszę na tym albumie przeczekać, żadne nagranie nie jest dla mnie problemem.
    Owszem zaliczam się do fanów rocka jak i metalu,bo od takiej muzyki zaczynałem.
    Ale to nie oznacza że nagrania ocierajace się czy też grane w innej stylistyce nie będą w stanie mnie poruszyć. Lubię taki eklektyzm na płytach.
    Nie zgodzę się też, że na tym albumie jest dużo hałasu.
    Są mocne,lomoczace momenty,ale zrownowazono je tymi spokojniejszymi.
    Zgodzę się jednak,że Mike Patton na tej płycie momentami wręcz przesadza z mocą w swoim głosie. Choć nie powiem,że drze ryja jak opętany bo do tego mu trochę brakuje.Nie jest to w końcu jakiś Converge czy inne Cryptopsy,w każdym razie nic do tych wykonawców nie mam.
    Wracając do Faith No More cały czas podtrzymuję ocenę z wcześniejszego wpisu i nadal słucham tego albumu bez chwili znudzenia mimo że coraz mniej rockowych czy metalowych rzeczy mnie obecnie zachwyca.Te stare są jednak niezniszczalne.
    Przy okazji pytanie do Szefa -czy wrócą jakieś recenzje Pantery czy raczej to temat zamknięty i w ogóle czy jeszcze jakiś zespół z tego nurtu może się tu pojawić np.Voivod?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To znaczy, że akurat Ty jesteś otwarty na różną muzykę. Bardzo wielu fanów rocka i metalu nie jest.

      Recenzje Pantery raczej nie wrócą i przynajmniej na tę chwilę nie planuję pisać o żadnych innych wykonawcach metalowych. Ani w poprawkach, ani nowych tekstach.

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] ||ALA|MEDA|| - "Spectra Vol. 2" (2024)

[Recenzja] Death - "Human" (1991)

[Recenzja] Santana - "Welcome" (1973)

[Recenzja] Van der Graaf Generator - "The Least We Can Do Is Wave to Each Other" (1970)