[Recenzja] Ron Geesin i Roger Waters - "Music from the Body" (1970)



Dziwny to album. Zacznę jednak od początku. W 1968 roku ukazała się książka "The Body" Anthony'ego Smitha, która w niekonwencjonalny sposób opisuje zagadnienia dotyczące wszystkich aspektów organizmu ludzkiego, podając ogromną ilość ciekawostek. Odniosła ogromny sukces i już rok później Tony Garnett i Roy Battersby postanowili nakręcić film na jej podstawie. Stworzenie muzyki zaproponowali Ronowi Geesinowi - twórcy awangardowemu, choć najbardziej znanemu dzięki współpracy z Pink Floyd nad utworem "Atom Heart Mother", do którego zaaranżował partie chóru i instrumentów dętych. Producenci filmu postawili muzykowi warunek, że na ścieżce dźwiękowej nie chcą samych dźwiękowych kolaży, ale także kilka bardziej konwencjonalnych utworów.

Geesin początkowo chciał zwrócić się o pomoc do swojego przyjaciela, Nicka Masona, perkusisty Pink Floyd, jednak szybko zmienił zdanie. Nick był przemiłym gościem i dobrym przyjacielem - mówił Ron. Ale nie miał w sobie tej iskry, by zrobić coś zwariowanego i przekuć to w sztukę. Było jasne, że to Roger Waters jest główną siłą twórczą w Pink Floyd [1]. Geesin zaoferował zatem współpracę Watersowi, który chętnie na nią przystał. Muzycy rozpoczęli tworzenie muzyki w styczniu 1970 roku (dwa miesiące przed początkiem sesji "Atom Heart Mother"), przy czym pracowali nad nią zupełnie oddzielnie. Geesin samodzielnie tworzył swoje dźwiękowe kolaże, inspirowane muzyką konkretną i kameralną awangardą, podczas gdy Waters bez niczyjej pomocy nagrał kilka konwencjonalnych piosenek. Początkowo nie było planów wydania tej muzyki na płycie, ale gdy film okazał się sukcesem, muzykom polecono przygotowanie albumu. Specjalnie na to wydawnictwo, utwory Watersa zostały nagrane na nowo, ponadto duet stworzył - tym razem wspólnie - zupełnie nowe kawałki ("Our Song", "The Womb Bit", "Body Transport").

Samego filmu nie widziałem, dlatego nie jestem w stanie powiedzieć, jak ta muzyka sprawdza się w roli ścieżki dźwiękowej. Natomiast jako album muzycznie nie sprawdza się najlepiej. Napisane przez Geesina lub obu muzyków miniatury (tylko dwie przekraczają długość trzech minut) mogą wydawać się intrygujące / irytujące słuchaczom, którzy dotąd nie mieli za bardzo do czynienia z muzyką wykraczającą poza rockowy mainstream (a zapewne po album sięgają głównie wielbiciele Pink Floyd). Rocka nie ma w nich wcale, bliżej im do poważnej awangardy XX-wiecznej. I, niestety, nie wytrzymują porównania z muzyką tych najbardziej uznanych twórców takiej muzyki - brzmią nieco naiwnie, wydają się raczej dziełem przypadku niż wybitnych zdolności kompozytorskich, do tego są raczej wtórne. Choć ponoć był to pierwszy album w historii muzyki, na którym wykorzystano dźwięki tworzone za pomocą ludzkiego ciała (inne niż wydobywane z gardła). Pomysł może i ciekawy, ale w praktyce brzmi to dość niesmacznie i wulgarnie ("Our Song").

Trudno natomiast znaleźć jakiekolwiek punkty stycznie między tymi miniaturami, a - też niezbyt długimi - piosenkami Watersa. Sprawia to wrażenie, jakby przypadkiem znalazły się tu utwory dwóch różnych wykonawców (właściwie są to utwory dwóch różnych wykonawców, ale o tym, że nie przypadkiem znalazły się na jednym wydawnictwie można się dowiedzieć tylko z jego opisów). Muzyk dostarczył kilka nieskomplikowanych, bardzo standardowych piosenek: "Sea Shell and Stone", "Breathe", "Chain of Life" i "Give Birth to a Smile". Trzy pierwsze kojarzą się z tymi folkowymi kawałkami Pink Floyd z ówczesnego etapu twórczości, jak "Grantchester Meadows" czy "Cirrus Minor"; dwa pierwsze są zresztą praktycznie identyczne pod względem muzycznym (a przy tym zupełnie niecharakterystyczne), a rozróżnia je jedynie warstwa tekstowa. Co ciekawe, "Breathe" zaczyna się tym samym wersem, co późniejsza, identycznie zatytułowana kompozycja z "The Dark Side of the Moon", ale na tym kończą się podobieństwa. Odrobinę ciekawiej prezentuje się "Chain of Life", który wyróżnia się nawet niezłą melodią, ale ogólnie przypomina raczej szkic utworu. Stylistycznie na tle całości wyróżnia się "Give Birth to a Smile", w którego nagraniu wzięli udział także wszyscy pozostali członkowie Pink Floyd. Ciekawostką jest udział żeńskiego chórku - parę lat później stał się to ważny element brzmienia zespołu. Sam utwór nie jest jednak zbyt udany, to po prostu kolejna banalna piosenka, o raczej mdłej melodii.

"Music from the Body" to wydawnictwo, po które sięgają chyba tylko zagorzali wielbiciele Pink Floyd, którzy koniecznie muszą usłyszeć także poboczne projekty muzyków zespołu. Prawda jest taka, że solowe wydawnictwa członków grupy są co najwyżej przeciętne i nie istnieje żaden sensowny powód, by ich słuchać. Ten album nie jest wyjątkiem, choć pewnie ma jakieś grono zwolenników, zapewne składające się wyłącznie z osób będących bezkrytycznymi miłośnikami Pink Floyd, dla których wystarczającym powodem do zachwytu są cztery bardzo przeciętne piosenki Watersa, i/lub osób nie mających żadnego pojęcia o poważnej awangardzie, dlatego odbierającym to wydawnictwo jako coś bardzo wyszukanego, eksperymentalnego i ambitnego. 

Ocena: 4/10

[1] Blake Mark, Prędzej świnie zaczną latać, Wydawnictwo Sine Qua Non, 2012



Ron Geesin i Roger Waters - "Music from the Body" (1970)

1. Our Song; 2. Sea Shell and Stone; 3. Red Stuff Writhe; 4. A Gentle Breeze Blew Through Life; 5. Lick Your Partners; 6. Bridge Passage for Three Plastic Teeth; 7. Chain of Life; 8. The Womb Bit; 9. Embryo Thought; 10. March Past of the Embryos; 11. More Than Seven Dwarfs in Penis-Land; 12. Dance of the Red Corpuscles; 13. Body Transport; 14. Hand Dance - Full Evening Dress; 15. Breathe; 16. Old Folks Ascension; 17. Bed-Time-Dream-Clime; 18. Piddle in Perspex; 19. Embryonic Womb-Walk; 20. Mrs. Throat Goes Walking; 21. Sea Shell and Soft Stone; 22. Give Birth to a Smile

Skład: Ron Geesin - gitara, mandolina, bandżo, wiolonczela, organy, fisharmonia, efekty; Roger Waters - wokal, gitara, gitara basowa, efekty
Gościnnie: David Gilmour - gitara (22); Rick Wright - organy (22); Nick Mason - perkusja (22)
Producent: Ron Geesin i Roger Waters


Komentarze

  1. Zasłyszałem tu jeszcze jedno skojarzenie z Floydami - melodia tak muzyczna, jak i wokalna w "Give Birth To A Smile" jest łudząco podobna do późniejszego "Brain Damage" ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Może jestem przewrażliwiony, ale ponownego słuchania żadnego “utworu” nie chciałbym uniknąć tak bardzo, jak “Our Song”. Obrzydlistwo!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] ||ALA|MEDA|| - "Spectra Vol. 2" (2024)

[Recenzja] Death - "Human" (1991)

[Recenzja] Present - "This Is NOT the End" (2024)

[Recenzja] Republika - "Nowe sytuacje" (1983) / "1984" (1984)