[Recenzja] Jimi Hendrix - "Nine to the Universe" (1980)



Tym razem Alan Douglas naprawdę się postarał. Wygrzebał z archiwum taśmy ze spontanicznymi jamami, które Jimi Hendrix zagrał z różnymi muzykami na przestrzeni 1969 roku. Nagrania zostały na nowo zmiksowane i często drastycznie skrócone, jednak tutaj Douglas zostawił oryginalne partie muzyków towarzyszących Jimiemu. I całe szczęście, bo pełnią oni często tak samo ważną rolę, jak Hendrix, a ich wzajemna współpraca jest głównym atutem w tych improwizacjach.

Tytułowy "Nine to the Universe" to prawdopodobnie najstarsze wspólne nagranie Jimiego Hendrixa, Billy'ego Coxa i Buddy'ego Milesa, zarejestrowane 22 maja, na kilka miesięcy zanim muzycy stworzyli trio znane jako Band of Gypsys. Już tutaj słychać potencjał tego składu. Sekcja nie chowa się w tle, tylko wyraźnie zaznacza swoją obecność, jednocześnie dając sporo swobody gitarzyście. W pewnym momencie instrumentaliści zaczynają improwizować wokół motywu, na bazie którego powstała później kompozycja "Message to Love". Świetna rzecz. "Jimi/Jimmy Jam" to z kolei nagranie z 25 marca, z udziałem Mitcha Mitchella, gitarzysty Jima McCarty'ego (najbardziej znanego z grupy Cactus, ale mającego na koncie też współpracę z Buddy Miles Express) i basisty Rolanda Robinsona. To przede wszystkim popis obu gitarzystów, improwizujących jednocześnie, często jakby niezależnie od siebie. Podobnie jak w przypadku poprzedniego nagrania, podstawą jest blues, ale momentami słychać też pewne naleciałości jazzu.

Najbardziej interesującym nagraniem jest "Young/Hendrix" z 14 kwietnia. Hendrixowi towarzyszy tutaj ponownie Buddy Miles, a także dwóch jazzmanów: organista Larry Young i basista Dave Holland, obaj najbardziej znani ze współpracy z Milesem Davisem (cztery miesiące później wzięli udział w nagraniu słynnego "Bitches Brew"). Ten porywający, jazz-rockowy jam - zdominowany przez fantastyczne popisy Hendrixa i Younga, ale też ze świetną pracą sekcji rytmicznej - daje pewne pojęcie na temat tego, jak mogłaby wyglądać planowana współpraca Hendrixa i Davisa (która najpierw nie mogła dojść do skutku przez inne zobowiązania obu artystów, a później przez śmierć pierwszego z nich). Nie jest to granie odległe od tego, co prezentował wówczas trębacz (chociażby podczas występu na Isle of Wight Festival), a jednocześnie trudno nie rozpoznać, kto odpowiada tu za partię gitary.

"Easy Blues", zarejestrowany 28 sierpnia - dziesięć dni po występie na Woodstock Festival, w tym samym składzie (Hendrix, Cox, Mitchell, gitarzysta Larry Lee oraz perkusjonaliści Juma Sultan i Gerardo Velez) - to zgodnie z tytułem dość standardowy blues. Rytmiczna partia gitary dodaje nieco jazzowego charakteru, ale poza tym nie dzieje się tu nic ciekawego. Bardziej interesująco wypada "Drone Blues", zarejestrowany 24 kwietnia przez Hendrixa, Coxa, perkusistę Rocky'ego Isaacsa i grającego na perkusjonaliach Ala Marksa. Gęsty, funkujący bas zapowiada już wyraźnie dokonania Band of Gypsys, ale uwagę zwraca przede wszystkim świetna gra gitarzysty, szczególnie pomysłowe wykorzystanie sprężeń.

Cztery z pięciu zawartych tutaj utworów, po latach doczekały się wydania w kompletnych wersjach. "Jimi/Jimmy Jam" i "Drone Blues" ukazały się w 2004 roku na kompilacji "Hear My Music", "Young/Hendrix" opublikowano w boksie "West Coast Seattle Boy" z 2010 roku, a "Easy Blues" stał się częścią albumu "People, Hell and Angels" z 2013 roku. Jedynie pełna wersja tytułowego "Nine to the Universe" nie ma (jeszcze) oficjalnego wydania, jednak można ją znaleźć na bootlegach. Najdłuższe z tych jamów zostały na potrzeby recenzowanego wydawnictwa skrócone nawet o połowę, ale to nawet lepiej - dzięki temu na pojedynczym winylu zmieściło się więcej utworów, a tym samym całość jest bardziej różnorodna. A ci, którym zależy, mogą obecnie bez trudu dotrzeć do pełnych wersji.

"Nine to the Universe" to jedno z najlepszych i najbardziej wartościowych wydawnictw w pośmiertnej dyskografii Jimiego Hendrixa, ustępujące tylko paru albumom koncertowym. Te spontaniczne nagrania pokazują nieznane wcześniej oblicza gitarzysty, a także dają pewne pojęcie na temat tego, jak rozwijały się niektóre pomysły muzyka. Nie jest to oczywiście wydawnictwo przeznaczone dla szerokiej publiczności, ale żaden wielbiciel Hendrixa nie powinien go zignorować, a nie powinno też pozostawić obojętnym miłośników muzycznych improwizacji.

Ocena: 8/10



Jimi Hendrix - "Nine to the Universe" (1980)

1. Nine to the Universe; 2. Jimi/Jimmy Jam; 3. Young/Hendrix; 4. Easy Blues; 5. Drone Blues

Skład: Jimi Hendrix - gitara, wokal; Jim McCarty - gitara (2); Larry Young - organy (3); Larry Lee - gitara (4); Billy Cox - gitara basowa (1,4,5); Roland Robinson - gitara basowa (2); Dave Holland - gitara basowa (3); Buddy Miles - perkusja (1,3); Mitch Mitchell - perkusja (2,4); Rocky Isaacs - perkusja (5); Juma Sultan - instr. perkusyjne (4); Gerardo Velez - instr. perkusyjne (4); Al Marks - instr. perkusyjne (5)
Producent: Alan Douglas


Komentarze

  1. Ten jam z Youngiem to istne arcydzieło, którego wcześniej nie znałem, cieszy mnie, że Hendrix zostaje dokładniej opisany.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli nie znasz, to polecam dwa pierwsze albumy The Tony Williams Lifetime: "Emergency" i "(turn it over)". Na obu grają Williams, John McLaughlin i właśnie Young, na drugim dołączył do nich Jack Bruce (tak, ten z Cream). I jest to podobne granie do tego jamu ;)

      Usuń
  2. Kilka razy słuchałem Emergency i jak sama muzyka jest świetna, tak wokal jest denny, niepotrzebny i pasuje tam jak pięść do nosa, co mimo wszystko mnie trochę odrzuca. Ale też niestety słuchałem go w nienajlepszej jakości. Trochę o Emergency już zapomniałem (choć poznałem ją też na tej stronie), ale z pewnością warto będzie ją sobie przypomnieć, tym razem spróbuję przymknąć oko (ucho?) na wokal.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wokal jest faktycznie kiepski, ale jest chyba tylko w trzech kawałkach, a dominuje granie instrumentalne. Podobnie jest na drugim albumie.

      Usuń
  3. Tak właściwie choć tu wokal jest słaby sam z siebie, to w ogóle nie przepadam za jazzem z wokalem, nawet jak ten jest dobry, no chyba że Sinatrę, Louisa Armstronga czy Ninę Simone uznajemy za jazz, no ale to co innego.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Present - "This Is NOT the End" (2024)

[Recenzja] Death - "Human" (1991)

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] ||ALA|MEDA|| - "Spectra Vol. 2" (2024)

[Recenzja] Republika - "Nowe sytuacje" (1983) / "1984" (1984)