[Recenzja] Judas Priest - "Painkiller" (1990)



Według strony Rate Your Music, "Painkiller" to najpopularniejszy album Judas Priest, posiadający największą liczbę ocen i najwyższą średnią. To ciekawe, bo pod względem wyników sprzedaży jednak ustępuje takim wydawnictwom, jak "British Steel", "Screaming for Vengeance", "Defenders of the Faith", a nawet... "Turbo". Trudno jednak trafić na jednoznacznie negatywne opinie na jego temat. Trudno w ogóle trafić na inne, niż ślepy zachwyt. O co jednak tyle szumu? Fakt, w końcu nie ma tego plastikowego brzmienia, cechującego albumy z lat 80. (nie tylko dwa ostatnie, choć je szczególnie), a nowy perkusista Scott Travis gra znacznie bardziej intensywnie i odrobinę mniej schematycznie od swojego poprzednika. Fanów grupy zachwyca na pewno też to, że gitarzyści grają w jeszcze bardziej efekciarski sposób, popisując się technicznymi umiejętnościami, a Rob Halford jeszcze mocniej piszczy.

Całość jest jednak cholernie monotonna. Zespół stawia przede wszystkim na metalowy ciężar i agresję. Z tą agresją jest tu jednak dokładnie tak, jak z okładką - jest bardzo komiksowa, infantylna. Szczególnie kawałek tytułowy - najszybszy i najbardziej krzykliwy - jest tak przerysowany, że aż komiczny (choć taki "Metal Meltdown" niewiele mu ustępuje). Czyli wcale nie tak wiele się zmieniło od czasu poprzednich wydawnictw. "Painkiller" był pierwszym utworem Judas Priest, jaki usłyszałem i po którym przez wiele lat nie mogłem się przekonać, by sprawdzić jakiekolwiek inne nagrania grupy. Dlatego wybranie go na otwieracza było fatalnym pomysłem. Kolejne kawałki, choć bezbarwne i trudne do odróżnienia, przynajmniej nie są aż tak kuriozalne i zniechęcające do dalszego słuchania. A pod koniec albumu nawet pojawiają się jakiś urozmaicenia. "A Touch of Evil" zwraca uwagę wolniejszym tempem, dużą ilością zmiękczających brzmienie klawiszy (gra na nich Don Airey, obecny klawiszowiec Deep Purple, a wcześniej współpracownik Ozzy'ego Osbourne'a i Rainbow), stadionowym refrenem i potężną dawką patosu. Te dwa ostatnie elementy nie są bynajmniej zaletą. "Battle Hymn" to z kolei instrumentalny przerywnik z przetworzonym brzmieniem gitar, będący wstępem do finałowego "One Shot at Glory", łączącego ciężkie brzmienie typowe dla tego albumu z piosenkowością wcześniejszych wydawnictw.

Sporym postępem, w porównaniu z kilkoma wcześniejszymi albumami, jest mocniejsze, mniej tandetne brzmienie oraz przynajmniej pozornie mniejsza prostota (choć to raczej wrażenie wywołane bardziej intensywną i techniczną grą instrumentalistów). Z drugiej strony, zespół cały czas pokazuje swoją skłonność do przejaskrawiania i patosu, co sprawia, że jego muzyka jest infantylna, komiczna i kiczowata. Na szczęście, po wydaniu tego albumu zamilkł na niemal całą dekadę. Było to jednak związanie nie ze słabym przyjęciem longplaya (to było zaskakująco dobre), a słynnym procesem o rzekome podżeganie do popełnienia samobójstwa oraz odejściem Halforda, który chciał spróbować czegoś innego.

Ocena: 4/10



Judas Priest - "Painkiller" (1990)

1. Painkiller; 2. Hell Patrol; 3. All Guns Blazing; 4. Leather Rebel; 5. Metal Meltdown; 6. Night Crawler; 7. Between the Hammer & the Anvil; 8. A Touch of Evil; 9. Battle Hymn; 10. One Shot at Glory

Skład: Rob Halford - wokal; K.K. Downing - gitara; Glenn Tipton - gitara; Ian Hill - bass; Scott Travis - perkusja
Gościnnie: Don Airey - instr. klawiszowe
Producent: Judas Priest i Chris Tsangarides


Komentarze

  1. Z wszystkimi zarzutami trudno się nie zgodzić. Album jest ciężki dość monotonny a odróżnienie poszczególnych kawałków jest bardzo trudne. Jednak uwielbiam tą płytę i sam nie wiem dlaczego, skoro tyle jej zarzucam. Bynajmniej nie z powodu genialnego A Touch of Evil. Zawsze słucham tej płyty w całości ale oczywiście czekam niecierpliwie na wspomniany numer, który być może jest największym osiągnięciem Judasów. Tytułowy Painkiller...to był szok jak pierwszy raz usłyszałem ten numer. Co za wokal? Ale jaka enegia!!! Chory kawałek lecz intrygujacy. Właściwie do samego końca płyta zaskakuje. Czekam teraz na recenzję Nostradamusa, w mojej ocenie najlepszej płyty Judas Priest.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jest mój ulubiony album JP. :)
    Nie wiem co by tu napisać, bo ja tu nie stwierdzam tych wszystkich zarzutów. Dla mnie rewelacja na czele z "A Touch Of Evil" i tytułowym.
    Z kolei utwór "Night Crawler" kojarzy mi się z System Of A Down. Ciekawy czy muzycy SOAD tworząc swój styl inspirowali się tym utworem. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Polecam posłuchać jakiegoś free jazzu, np. "Machine Gun" Brotzmanna albo jakiegoś Coltane'a późnego, bo to jest naprawdę agresywna i brutalna muzyka, która zarazem brzmi poważnie. Piski Halforda z "Painkillera" brzmią przy tym jak złość przedszkolaka, a te gitarowo-perkusyjne pościgi wydają się kompletnie bezsensowne ;)

      Porównanie JP z SOAD jest jednak obraźliwe dla tych pierwszych.

      Usuń
    2. Dzięki, może kiedyś spróbuję. ;) Póki co jazz to dla mnie czarna magia.
      Ja nie porównuję JP do SOAD. Po prostu utwór "Night Crawler" trochę mi ich przypomina. Jest to mój numer 3 z albumu i mi się on podoba. Natomiast fanem SOAD nie jestem i nie rozumiem fenomenu tego zespołu. Niektóre utwory lubię, ale to za mało żeby powiedzieć że jestem jakimś tam fanem zespołu. Pamiętam jak byłem w liceum to niektórzy zachwycali się Slipknot czy System Of A Down, a ja wolałem słuchać Led Zeppelin który dla nich był jakimś tam zamulaczem, natomiast słuchanie muzyki z lat 60 czy 70 było takie... słabe.

      Usuń
    3. Bo najpierw trzeba spróbować, żeby przestało być czarną magią ;) I słuchać, słuchać, odrzucając jakiekolwiek oczekiwania i uprzedzenia, słuchać wbrew trudnościom, jakie z początku na pewno się pojawią, starać się znaleźć w tym, coś co się podoba - bo jak jakiś element się spodoba, to reszta w końcu też powinna, bo tam wszystko tworzy doskonałą całość.

      To dobrze o Tobie świadczy. Ja w gimnazjum słuchałem i klasycznych kapel rockowych, i takiego nowoczesnego badziewia, bo nie potrafiłem rozróżnić dobrej muzyki od złej, więc słuchałem co mi podsuwano.

      Usuń
    4. Nawet Limp Bizkit, czy nie było wtedy aż tak źle?

      Usuń
    5. To akurat zawsze uważałem za kompletny gniot ;)

      Usuń
    6. Szczerze, Limp Bizkit to w pewien sposób fascynujące zjawisko
      To akurat ten zespół, z którego każdy się śmieje, kiedy często ludzie którzy to wyśmiewają słuchają jakiegoś G'n'R czy Green Day, a te zespoły nie są wiele lepsze od Limp Bizkit

      Usuń
  3. Ogólna percepcja tego albumu świadczy jednak o tym, że właśnie takiego grania oczekują fani zespołu. Kicz? Pewnie tak. Cóż, taka konwencja gatunku. Mam jednak dużo życzliwego pobłażania dla takiego stylu, bo kojarzy mi się z czasami liceum, rockotekami i winem nad Wisłą ;)
    Dla jednego będzie to monotonna rąbanka, dla innego ostra jazda bez wytchnienia. Ja lubię to połączenie agresji i ostrości z melodyjnością i przebojowością. Słuchanie tej płyty znakomicie rozładowuje u mnie różne wewnętrzne napięcia ;) Mój ulubiony kawałek to "Night Crawler". Właściwie lubię wszystkie utwory, może nieco mniej tylko "Between the Hammer and the Anvil" i "One Shot at Glory". Nie są dla monotonne, ani nie zlewają się ze sobą. Cóż, kwestia gustu. Dla mnie 9/10.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak nie do końca jest do kwestia gustu. Owszem, ocena jest subiektywna, bo album kompletnie nie trafia w moje poczucie estetyki. Jednak na to ostatnie nie mają wpływu sentymenty, o jakich Ty wspominasz, a wynika w znacznym stopniu z wiedzy i świadomości muzycznej. Muzyka podlega pewnym obiektywnym kryteriom oceny. Jestem pewien, że gdyby podać "Painkillera" takiej profesjonalnej analizie, wykazałaby ona, że pod względami melodyki, rytmiki, dynamiki, agogiki, artykulacji, harmoniki czy kolorystyki nie ma tu takiej różnorodności, jak na albumach bardziej ambitnych wykonawców rockowych, nie wspominając o jazzmanach. Dlatego mój zarzut o monotonię i zbyt podobne utwory nie wynika z subiektywnego odbioru, czy jak to nazywasz - z gustu, lecz jest podparty obiektywnymi przesłankami.

      Granie tego, czego oczekują fani, to akurat najgorsze możliwe podejście. Całkowicie wyklucza ono rozwój artystyczny, bo fani oczekują wtórności i przystępności.

      Usuń
    2. Bez profesjonalnej analizy liczenia metrum i badania kolorystyki brzmień, mogę stwierdzić, że to album Judas Priest z najbardziej charakterystycznymi i wyróżniającymi się utworami. Jestem świadomy, że praktycznie każdy opiera się na tym samym schemacie zwrotka-refren-zwrotka-refern-solo-refren, ale wystarczy pierwsze trzy takty, abym rozpoznał każdy z tych utworów i zanucił je od początku do końca. Bo zapominasz, że w muzyce poza agogiką i artykulacją, jest też pewna wartość abstrakcyjna, jaką jest przebojowość i chwytliwość, a jeśli o to chodzi, to ,,Painkiller" pod tym względem jest jednak bezkonkurencyjny na heavy metalowej niszy.

      Usuń
    3. Nie zapominam, tylko to, co dla Ciebie jest przebojowe, dla mnie nie musi takie być, bo wynika to wyłącznie z subiektywnego odbioru. I moglibyśmy tak się przepychać do końca życia, a i tak doszlibyśmy do porozumienia w kwestii przebojowości "Painkiller". Dlatego przewagę mają obiektywne argumenty, z którymi nie da się polemizować. Ja uargumentowałem swoje zarzuty odwołując się do wartości niepodlegających dyskusji. Ty bronisz tego albumu swoim subiektywnym odbiorem. Co z tego wynika? Że indywidualny odbiorca może uważać te utwory za różnorodne, ale obiektywnie są mało zróżnicowane.

      Usuń
    4. A "kiczowatość" jest jakimś obiektywnym kryterium? Jest jakiś parametr jej pomiaru? ;) A większa różnorodność nie musi być tożsama z lepszą jakością.

      Usuń
    5. Nie do końca, bo pozwala na pewną dowolność. Jednak istnieją pewne kanony sztuki, które pozwalają w miarę obiektywnie oddzielić dzieła w dobrym guście od pozostałych. Ktoś może twierdzić, że krasnale ogrodowe nie są kiczowate, ale osoba obeznana w sztuce na pewno tak nie powie.

      Różnorodność lub jej brak może być zaletą lub wadą w zależności od subiektywnego odbioru. Jednak obiektywnie mała różnorodność to monotonia, a więc raczej wada.

      Usuń
  4. 4/10 to zdecydowanie za niska ocena, porównując np do Motorhead, który jest oceniany na 6-7/10. Polecam posłuchać tego krążka jadąc autem :D wyśmienicie się przy tym jeździ ;)
    PS. Masz może w planach recenzje Type o Negative lub Audioslave?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Motorhead jest bezpretensjonalny i niekiczowaty, więc proporcje ocen się zgadzają ;)

      Nie mam w planach takich wykonawców.

      Usuń
    2. A mógłbym spytać tak skrótowo, co sądzisz o tych zespołach?
      Domyślam się oczywiście, że masz masę lepszej muzyki do opisania, ale ToN ma jakiś swój styl, a co do Audioslave to poczynania Chrisa Cornella były raczej przez ciebie chwalone.

      Usuń
    3. Ich twórczość jest według mnie nudna. Nie jest to ani odkrywcze granie, ani nic ciekawego nie dzieje się w samych utworach.

      Usuń
    4. Ale jest jest większy metalowy kicz (chyba największy) i nazywa się Manowar.

      Usuń
    5. Manowar - i ogólnie power metal - to bezpośrednia kontynuacja tego, co grali Judas Priest czy Dio. Większy kicz czy nie - nie robi to większej różnicy, bo nawet mniejszy kicz pozostaje kiczem.

      Usuń
    6. Manowar nigdy nie należał do power metalu nawet jeżeli muzyka to przypomina. Power metal to Helloween, Running Wild, Blind Guardian, Gamma Ray, Grave Digger, Hammerfall, Rhapsody of Fire, Iced Earth ...

      Usuń
    7. Jak zwał tak zwał, różne źródła różnie podają. To tylko pokazuje, że podział na heavy i power nie ma większego sensu.

      Usuń
    8. A i tak jest jeszcze rozróżniany europejski power metal od amerykańskiego. :D I bądź tu mądry.

      Usuń
    9. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
  5. W sumie nie ma bo power to w zasadzie po prostu heavy metal. Ojcami power metalu są Helloween którzy brzmią bardziej klasycznie niż właśnie Manowar który jest uznany klasycznym heavy a nawet bardziej klasycznie niż brzmiący w zasadzie własnie power metalowo Iron Maiden. Te klasyfikację nie wynikają z samej muzyki a z innych socjologicznych kwestii. Taj jak Venom który jest uważany za tych co zaczęli black metal ale to tylko przez to że ich druga płyta miała tytuł Black metal a teksty były satanistyczne, a przecież muzyka z późniejszym black metalem nie ma nic wspólnego bo brzmią jak połączenie Motorhead i Metaliki czy Mercyful Fate albo King Diamond które gra czysty klasyczny heavy metal a jest uznawany za black metal.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Venom faktycznie inspirował się Motorhead, ale grał bardziej, hm, demonicznie i był główną inspiracją pierwszych grup black metalowych (wcześniej po prostu zaliczano go do nwobhm). Ale żeby zaliczać do tego stylu Mercyful Fate, to pierwsze słyszę.

      Usuń
  6. Często w artykułach o black metalu i tak zwanej pierwszej fali piszą o Bathory, Venom, Celtic Frost i Mercyful Fate. I to właśnie z powodów ideologicznych. Z czego muzycznie blackowym i pierwszym prawdziwym wykonawcą był wczesny Bathory bo Celtic Frost i Venom to raczej taki demoniczny thrash a Mercyful Fate to przecież zwykły heavy, choć jeżeli chodzi i szatana to King Diamond akurat jest najbardziej zakręcony na tym punkcie ale według mnie robi to z dystansem bo jest to raczej śmieszne niż straszne.

    OdpowiedzUsuń
  7. Kapitalny heavy metal. W tej konwencji 10/10. Jest tu wszystko co być powinno czyli świetne riffy, melodyka,brzmienie i energia. Zarzut o monotonii jest kompletnie nie trafiony. Owszem większość utworów pędzi ostro do przodu ( poza trzema ostatnimi) ale każdy jest charakterystyczny i nie sposób pomylić go z innym. W tej muzyce taki zwarty i pozornie jednowymiarowy materiał jest jak najbardziej pożądany( np Reign in blood ). Wkładając płytę Judasa do odtwarzacza nie chcę usłyszeć jazzu, nie oczekuję rocka progresywnego choć lubię te gatunki. Heavy metal to dość prosty gatunek i rozkładanie utworów na czynniki pierwsze i porównywanie ich do np jazzu jest bez sensu. Czy po przesłuchaniu albumu Zappy nie można odpalić sobie np Ironów i czerpać z tego przyjemność? Można. Tak samo jak po lekturze Zbrodni i kary można sięgnąć po dobry komiks. Wspomniane w komentarzach krasnale to istotnie kicz ale wykorzystane przez zdolnego artystę mogą okazać się sztuką.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Owszem, można słuchać różnych rzeczy. Sam lubię Black Sabbath czy Led Zeppelin i nikomu nie bronię słuchać Judas Priest. Wyrażam tylko swoją opinię na temat tego albumu, który moim zdaniem ma istotne wady nawet jak na swoją stylistykę.

      Usuń
  8. Jasne,rozumiem to.Różnice w ocenie albumu to nic złego. Ja również wyraziłem tylko swój pogląd :-). Blog i recenzje masz faje, można poczytać o kapelach które się dobrze zna jak i poznać nowe/stare ale... Gdy zaczynasz pisać o okolicach hard'heavy cz nie daj boże heavy metalu to zaczynasz być złośliwy co psuje mi odbiór recenzji. Rozumiem że nie przepadasz za ta stylistyką ale to nie awangarda czy progresywny rock a odnoszę wrażenie że uważasz to za jej główny grzech:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Staram się właśnie do każdego rodzaju muzyki podchodzić inaczej. Natomiast od znacznej części metalu odpycha mnie to, że jest to muzyka jednocześnie infantylna i sprawiająca wrażenie granej na serio, z całkowitą powagą, a także muzyka jednocześnie prosta i efekciarskia lub przepełniona patosem. Moim zdaniem jest to dobór niewłaściwych środków wyrazu, z którego biorą się zarzuty o kicz czy pretensjonalność. Prostoty nie traktuję jako wady samej w sobie. Infantylnosc tez nie musi być wadą, jeśli jest świadoma i idzie w parze z humorem. Cenię wykonawców w rodzaju wczesnego Black Sabbath czy Motorhead, którzy grając w takiej stylistyce są zupełnie bezpretensjonalni ;)

      Usuń
  9. W przypadku Judasów to jest kreacja artystyczna. Te wszystkie skóry ,ćwieki czy śpiewanie o pół ludziach pół maszynach to po prostu dobra zabawa :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie przychodzi mi na myśl nic, co by taką interpretację uzasadniało. Ani w samej muzyce, ani nie spotkałem się z wypowiedziami muzyków, w których mówiliby, że to wszystko dla zgrywy - wręcz przeciwnie, sprawiają wrażenie traktujących to bardzo poważnie. Nawet nie można tego potraktować jako parodii, bo niby co mieliby parodiować, skoro to oni pierwsi grali w ten sposób i pierwsi poprzebierali się w stroje z gejowskich klubów. Dziś zresztą wiadomo, że dla Halforda taki image nie był ani kreacją artystyczną, ani zgrywą.

      Usuń
  10. Dobra zabawa to nie musi być zgrywa.Czy koniecznie trzeba coś parodiować by dobrze się bawić? Porzucili kolorowe szmatki bo chcieli się wyróżnić. Muzyka się zmieniła to i moment był odpowiedni.Preferencje Halforda to sprawa trzeciorzędna bo nie istotne jest czy zaczerpnęli to z gejowskich klubów czy sklepów motocyklowych. Przecież ci goscie nie śpią w ćwiekach i nie strzelają z laserów. To jest zarezerwowane na scenę. Chyba zbyt poważnie do tego podchodzisz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam wrażenie, że trochę o czym innym piszemy. Zapewne masz na myśli, że muzycy dobrze się bawią grając taką muzykę? No ok, tylko co z tego, skoro tej zabawy nie słychać w muzyce? Zamiast humoru jest patos, a tego nie toleruję w tak prostej muzyce.

      Usuń
  11. Od napisania recenzji płyt Judas Priest minęło już co prawda sporo czasu, ale zakładam, że Twoje spojrzenie na ich zawartość merytoryczną pozostało niezmienne. W mojej ocenie publikacja recenzji płyt zespołów, których się nie lubi pozbawiona jest sensu, bo Twój brak fascynacji muzyką Judas jest aż nadto widoczny (podobnie jak brak obiektywizmu). A w taki sposób te recenzje to wyłącznie sztuka dla sztuki. Nic nie wnoszące (tak jak w Twojej ocenie większość albumów Judas do ich dyskografii) opinie i wynurzenia. Z całą pewnością nie jest to zespół bez rys na obliczu, lecz wcale nie słabszy od wielu, którym bezwiednie hołdujesz. Cóż, wybacz ale musiałem się wypowiedzieć, bo razi mnie takie dziennikarstwo, zwłaszcza że sam od 20 lat robię wywiady z artystami i recenzuję ich dokonania. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ktoś, kto rzekomo zajmuje się dziennikarstwem od dwudziestu lat, powinien wiedzieć, że recenzja należy do publicystycznych gatunków dziennikarstwa, które - w przeciwieństwie do informacyjnych - muszą zawierać nie tylko fakty, ale też opinie, które nigdy nie będą w pełni obiektywne. Po drugie, mam wrażenie, że ci, którzy najgłośniej krzyczą: recenzje mają być obiektywne!, tak naprawdę chcą, żeby były po prostu zgodne z ich własną opinią, która obiektywna bynajmniej nie jest. Po trzecie, powyższa recenzja jest próbą spojrzenia na ten album z szerszej perspektywy, ocenienia go na tle całej istniejącej muzyki, a nie tylko metalu. A tutaj wcale tak dobrze nie wypada, jak może się wydawać osobom, które całe życie nie wyszły poza słuchanie rockowego mainstreamu, w którym mieści się też heavy metal. Po czwarte, dlaczego skupiasz się na mnie i moim podejściu do recenzowania, zamiast odnieść się do zarzutów, które postawiłem w recenzji? Czy nie potrafisz wykazać, że są niemerytoryczne lub mijają się z prawdą, mimo swojego - rzekomego - dwudziestoletniego doświadczenia dziennikarskiego?

      Usuń
    2. Po pierwsze nie rzekomego, lecz faktycznego i podejrzewam, że nieosiągalnego w swojej skali doświadczenia dziennikarskiego dla Ciebie. Po drugie, zrobiłem to czego Ty w tym momencie bronisz - wyraziłem swoje zdanie. Nie jestem obrońcą Judas Priest, ani też zagorzałym fanem ich muzyki, po prostu razi mnie i raziła skrajna nieobiektywność Twoich opinii. Zupełnie tak, jakbyś widząc logo Judas z miejsca nie lubił płyty. Ale - co naturalne - to tylko moje subiektywne odczucie. Co do recenzji płytowych - bo tego możesz nie wiedzieć. Moje RZEKOME doświadczenie dziennikarskie wygląda następująco - redakcja serwisu/portalu/gazety dostaje płytę od wytwórni (najczęściej za darmo) celem jej zrecenzowania, co w dużej mierze polega na takim jej opisie, aby nikogo nie urazić. Czasem również jeżeli wspomniany serwis/portal/gazeta mają patronat na albumem, zobligowane są niejako do promowania płyty i przychylnych opinii. Tylko...Ty do serwisu/portalu/gazety nie należysz. Nie wiem dlaczego - niestety - reagujesz tak agresywnie na moją ocenę Twojej recenzji. Jeśli nie lubisz, bądź nie chcesz czytać rzeczy odmiennych od Twoich poglądów, wyłącz możliwość pisania komentarzy. Po prostu. Moją intencją nie było urażenie Twojej osoby w jakikolwiek sposób. Chciałem jedynie podzielić się swoim odczuciem, a słowo "pozdrawiam" na końcu mojej wiadomości nie było złośliwe. Cieszę się, że takie strony jak Twoja istnieją, bo dzięki nim słuchacze mogą dowiedzieć się o wielu ciekawych albumach i poznać opinię kogoś, kto nie jest z medialnego mainstreamu. Ale, reagując tak emocjonalnie na komentarze nieprzychylne Tobie, działasz na swoją niekorzyść. Zatem, wybacz, że Cię uraziłem. Po prostu czytanie 10 raz o kolejnej z płyt Judas, że nie zasługuje na ocenę nie większą niż 2/10 jest zastanawiające. Pozdrawiam (bez złośliwości) - Dziennikarz z RZEKOMYM doświadczeniem.

      Usuń
    3. Prawda jest taka, że w internecie każdy może przedstawić się jako ekspert w jakiejś dziedzinie, ale trudno to stwierdzić, gdy nawet nie podpisuje się własnym nazwiskiem. A Pan, Panie rzekomo nierzekomy dziennikarzu, nie dokonał nawet researchu. Pod tym samym nazwiskiem publikuję w pewnym magazynie ukazującym się na papierze, współpracowałem też z serwisami internetowymi. W ramach tamtej profesjonalnej działalności też dostaję płyty z wytwórni, ale jakoś nie mam obowiązku pisać o nich pozytywnie. Inaczej bym na to nie przystał. Rolą recenzenta powinno być polecanie tego, co faktycznie uważa za warte polecenia, a nie tego, za czego rekomendowanie mu płacą.

      W moich odpowiedziach nie ma niczego agresywnego, jedynie szczerze wykazuję, jakie popełniasz błędy. Wiem, że dziś panuje moda na polityczną poprawność i łatwo wszystkich urazić, ale od tego już krok do odebrania wolności słowa, a tego byśmy przecież nie chcieli. Oczywiście, masz prawo także mnie krytykować, ale to niezbyt profesjonalne w przypadku kogoś, kto jednocześnie podkreśla swoje wieloletnie doświadczenie dziennikarza muzycznego. Po takim kimś oczekiwałbym raczej wejścia w polemikę na tematy stricte muzyczne.

      Judas Priest ma tutaj też bardziej pozytywne recenzje w przypadku wczesnych płyt, którym też sporo zarzucam, ale coś dobrego też tam napisałem. Więc nie jest to jakaś abstrakcyjna niechęć do nazwy zespołu, lecz do tego, co w pewnym momencie zaczął sobą reprezentować. Nie trafia to w ogóle w moje poczucie estetyki. A gust to nie jest coś, z czym czlowiek się rodzi i ma na całe życie taki sam. Ulega on zmianom pod wpływem nowych doświadczeń, a można go też samemu kształtować. Ja w pewnym momencie poszedłem w stronę ambitniejszych rzeczy - wcześniej słuchałem tylko mainstreamowego rocka i JP bardziej wtedy ceniłem, choć juz wtedy wyłącznie za lata 70. - ale potrafię docenić też prostszą muzykę. Tyle tylko, że u JP znajduję sporo obiektywnych wad, jak komponowanie i granie poniżej swoich umiejętności w celach merkantylnych, brak oryginalności, czy często niewłaściwy dobór środków muzycznego wyrazu, bo łączenie prostoty z patosem to nie jest dobry pomysł

      Usuń
    4. Nie chciałem wchodzić w polemikę, bo rozkładanie na czynniki pierwsze poszczególnych płyt tego, czy innego zespołu zajęłoby Nam chyba zbyt wiele czasu. Chciałem jedynie wyrazić swoje zdanie odnośnie ogólnego wrażenia na temat recenzji, które napisałeś. Ich ogólnego wydźwięku. Być może również i mnie udzieliły się niepotrzebne emocje i wierz mi - nie epatuję swoim "dziennikarstwem". Napisałem Ci o tym, żebyś wiedział że mam już swoje doświadczenia w świecie muzycznego show-biznesu. Dzisiaj każdy, dzięki Internetowi i mediom społecznościowym, może być dziennikarzem lub publicystą w takiej, czy innej dziedzinie. Ja mam na koncie wiele wywiadów z polskimi i zagranicznymi artystami i masę płyt muzycznych, których już nie mam gdzie trzymać :) Może więc dajmy sobie spokój z przerzucaniem się argumentami osobowymi, bo prawda jest taka, że żadnemu z Nas nie przybędzie z tego tytułu (a Judas Priest i tak nagra zapewne kolejne płyty). Co do merytoryki - uważam Judas za zespół kiczowaty (w swoim image'u) i profesjonalny (w swojej muzyce). Wiele z ich dawnych dokonań trąci dziś myszką, lecz dla mnie nie stanowi to problemu w odbiorze ich muzyki. Być może jest to sentyment do czasów, które minęły, a które kojarzą mi się bardzo dobrze. Muzycznie zespół nie boi się i nie bał nigdy eksperymentów, które nie zawsze spotykały się z uznaniem fanów. Od mocnych brzmień po Point of Entry lub Turbo, Judas od zawsze poszukiwało nowych rozwiązań. I za to bardzo ich cenię. Za różnorodność. Nie wszystko jednak - tak jak i w życiu - musiało im się udać. Ja osobiście nie jestem w stanie przebrnąć przez album "Nostradamus", choć miałem w sobie sporo dobrej chęci. Dla mnie ten krążek (a raczej dwa) to mocno wydumany, przejaskrawiony koncept album, który mnie nuży swoją formą. I zgadzam się też ze stwierdzeniem, że wiele albumów Judas zawiera w sobie nachalną próbę "zrobienia wszystkim dobrze". Tak było z Sin After Sin - bardzo nierównym, czy Point of Entry, gdzie zespół metalowy zamienił czerń na tęczę. Pytanie jednak Drogi Pawle, czy takie trendy nie panowały wtedy w świecie muzyki? Końcówka lat '70-tych, czy lata '80-te to pokaz kiczu i banalności. Taki był Kiss, gdy śpiewał ballady pióra Michaela Boltona, taki był również Robert Tepper (którego znam i cenię), gdy o miłości nagrywał dwa albumy. Prawda jest taka, że o muzyce można by mówić godzinami. Co dla jednego jest przebojem, w ocenie innych może być słabe. Trudno mi jednak przyznać rację ocenom bardzo niskim, kiedy mówimy o zespole pokroju Judas Priest. Przejaskrawione? Jak najbardziej, słabe muzycznie? Wątpię. Jest bowiem polot, jest również pomysł - co musisz przyznać nie jest dziś normą - wreszcie są także hity. Ten zespół ma sporo zasług i bardzo bogate portfolio. Ma także dużą bazę fanów. Możemy więc podyskutować o każdej z płyt po kolei, tylko czy mamy na tyle czasu? :) Nie miej więc do mnie żadnej urazy, zza monitora nie widać intencji.

      Usuń
    5. Nie mam urazy i mam nadzieję, że też nie masz. A o muzyce zawsze chętnie porozmawiam, jeśli dyskusja będzie prowadzona na poziomie. Wymiana różnych poglądów to zawsze dobra rzecz, bo można poznać inny punkt widzenia i może nawet inaczej spojrzeć na dane zagadnienie. Dodam, że nie mam nic do osób słuchających Judas Priest i czerpiących z tego przyjemność, przynajmniej dopóki nie będą twierdzić, że to nie wiadomo jak wybitna muzyka - wtedy poczuję się zobowiązany do sprostowania tego.

      Chciałbym też odnieść się do fragmentu zaczynającego się od: Pytanie jednak Drogi Pawle, czy takie trendy nie panowały wtedy w świecie muzyki?. To prawda, że w tamtych czasach trzeba było iść na duże kompromisy, aby utrzymać się w głównym nurcie. Jednak na nim nie kończyła się ówczesna muzyka. Tamte czasy to także rozwój awangardowego proga, muzyki elektronicznej czy post-punku. Także stara gwardia różnie zareagowała na zmiany w muzycznym biznesie. Wielu poszło w komercję. Inni próbowali pogodzić swoje ambicje artystyczne z podejściem, które zapewniało im obecność w mediach. Najlepszym tego przykładem jest chyba Peter Gabriel, którego utwory mają przystępną, piosenkową formę oraz przebojowe melodie, ale w kwestii aranżacji, brzmienia czy produkcji jest to bardzo kunsztowna muzyka. Albo David Bowie, który z pomocą Briana Eno nagrał wówczas swoje najambitniejsze, lecz wciąż przebojowe albumy. Byli też tacy, którzy poświęcili popularność dla realizowania ambicji, by wspomnieć o King Crimson, który nie upopowił się wówczas na wzór Genesis czy Yes, ale czerpał z ówczesnej awangardy rockowej, jaką był post-punk. Z tym nurtem też bywało różnie, bo z jednej strony były tam kapele bardziej przystępne (jak Joy Division czy The Cure), jak i bardzo eksperymentalne (This Heat, Tuxedomoon), ale tez takie mieszczące się gdzieś pomiędzy (Talking Heads, od którego najwięcej czerpał KC). Ówczesnego metalu też nie można wrzucać do jednego wora. Lata 80. to przecież początki thrash metalu, gdzie w zasadzie nie było tego kiczu charakterystycznego dla odmiany heavy. Podobnie zresztą można powiedzieć o Motorhead, który cenię za jego bezpretensjonalność. Kiedyś byłem wielkim fanem Iron Maiden, ale nie bezkrytycznym, bo już wtedy wiele kawałków uważałem za kiczowate i mnie od nich odrzucało. Z drugiej strony, innych utworów mogę i dziś posłuchać z pewną przyjemnością. W każdym razie, zmierzam do tego, że w tamtych czasach można było grać na wiele różnych sposobów. Judas Priest wybrali drogę, która jednocześnie dawała im największe szanse na dużą popularność i wiązała się ze stosunkowo najmniejszym wysiłkiem. Cóż, mieli do tego prawo. Ale oceniając ich ówczesny dorobek z takiej perspektywy - jak zaprezentowałem powyżej - jest się do czego przyczepić. Bo w tamtych czasach można było grać ciekawiej pod względem artystycznym, albo nawet i jeszcze prościej, lecz bezkompromisowo (przypadek Motorhead czy thrash metalu), niekoniecznie wyrzekając się dużych walorów użytkowych.

      Usuń
    6. I tu się z Tobą całkowicie zgodzę. Skakanie ze stylu na styl inny, brak jednoznacznie określonej tożsamości muzycznej, liczne kompromisy i dość - bądźmy szczerzy - komercyjne podejście do własnej twórczości to bez wątpienia "grzechy" Judas w czasach ich prime'u. Pomimo tego uważam jednak, że tworząc mniej ambitną muzykę i niewątpliwie przystępniejszą dla przeciętnego słuchacza, nie obrazili niczyjej inteligencji. Zresztą, myślę ponadto, że sami muzycy nie mieli wtedy zaskusów na to, by tworzyć wiekopomne dzieła. A gdy już spróbowali (wspomniany wcześniej Nostradamus) odbili się od ściany. Muzycznie oceniam Judas mimo wszystko na plus, przy założeniu - jak słusznie wskazałeś - że bierze się ich z całym inwentarzem i świadomością, że jest to w dużej mierze muzyka rozrywkowa, wyzbyta (w większości) wyższych idei. A co do Iron, również ich lubię, choć także nie bez refleksji. I powiem Ci, że takie "The Book of Souls" cenię sobie bardziej niż kilka wcześniejszych wydawnictw ich autorstwa. Lecz znowu - to subiektywne odczucia i mogą Ci nie być bliskie. Urazy do Ciebie nie mam i cieszę się, że i Ty nie masz jej w stosunku do mnie. Muzyka powinna łączyć, nie dzielić. I przy tym zdecydowanie zostańmy :)

      Usuń
  12. Ostatnio powtórzyłem se ten album i muszę powiedzieć, że jeszcze bardziej mnie jakoś utwierdził w przekonaniu, jak bardzo jest mi ostatnio nie po drodze z metalem. Kocham Judas Priest, ale na "Painkillerze" brzmienie tych gitar jest strasznie zmetalizowane i część utworów naprawdę brzmi dosyć kwadratowo. Zabawne, że to powiem, ale "Metal Meltdown" rzeczywiście brzmi jak jakaś parodia heavy metalu momentami, lecz nie mam podobnych zarzutów co do tytułowego utworu, który od dobrych 12 lat robi na mnie przepotężne wrażenie; nawet nie tyle pod względem ciężaru, co nawet samej struktury, jak świetnie on się rozwija z czasem i ile jest w nim emocji. Tak, emocje to jest dosyć subiektywna kwestia, więc podkreślam, że JA potrafię je w nim dostrzec. Podoba mi się to, jak mocna i hałaśliwa, a zarazem epicka jest to kompozycja. I z lepszych punktów tej płyty nadmienię też o "A Touch of Evil", które od strony aranżacyjnej jest chyba jednym z ciekawszych utworów w dorobku tego zespołu i bardzo doceniam, jaki klimat potrafili tu wytworzyć. Oczywiście, jest tu patos, ale stadionowy refren? No jest on naprawdę chwytliwy, ale że stadionowy, nigdy w życiu bym nie powiedział, nigdy mi się jakoś nie skojarzył w taki sposób. "One Shot At Glory" jest kolejnym wspaniałym kawałkiem, w którym wszystko po prostu do siebie pasuje, nawet te solówki, które wydają się być kolejną serią wyrachowanych popisów, lecz jednocześnie, nigdy mi się nie wydawało, by to były bezcelowe i bezsensowne masturbacje, zawsze twierdziłem i twierdzę nadal, że dodają całości jakiegoś niesamowitego uroku i klimatu. A ten refren jest autentycznie jednym z moich ulubionych u JP w ogóle, między innymi dzięki tym niezauważalnym na pierwszy rzut ucha wokalizom Halforda w tle. Idealne, epickie zwieńczenie nie do końca idealnej płyty, nawet bym stwierdził, że lekko przecenianej. Jeszcze "Hell Patrol" mi się naprawdę podoba, a reszta kawałków wydaje mi się nieco kwadratowa, chociażby przez te gitary. I dodam, że do tej reszty właściwie nigdy jakoś nie wracałem, przynajmniej w ostatnich latach. Tak, "Night Crawler" jest jeszcze nieco ciekawsze, ale jednak ostatecznie nie robi na mnie jakiegoś dużego wrażenia, lecz doceniam. "Between the Hammer and the Anvil" ma fajniutką solówkę; poza nią, jest to dosyć przyjemny, lecz niestety przeciętny utwór, najwyżej niezły. "All Guns Blazing" i "Leather Rebel" wyglądają jak wypełniacze i o "Metal Meltdown" coś tam wyżej pisałem - są w tym utworze jakieś ciekawsze momenty, ale niestety momentami brzmi on jak parodia metalu; lecz kto wie, czy nie o to chodziło? Ostatecznie, ten album się potrafi obronić, lecz ciężko mi się nie oprzeć wrażeniu, że gdyby nie było tych co lepszych utworów, byłby to przeciętny heavy metalowy krążek jakich wiele. Lecz nie ma co gdybać, co by było gdyby, bo ważne to, co jest teraz i co się wydarzyło. Ale muszę dodać, że "Painkiller" pod pewnym względem przypomina mi "In Rock", na którym trzy pierwsze utwory z rzędu są naprawdę świetne, wręcz wybitne, a po nich znajdują się niezbyt absorbujące rzeczy. Na "Painkillerze" jest tak, że dwa pierwsze i dwa ostatnie utwory ("Battle Hymn" nie liczę jako utworu) są najlepsze, a pomiędzy nimi jest 5 niezbyt zajmujących kawałków, nie wyróżniających się szczególnie pod względem melodycznym chociażby. No, może "All Guns Blazing" wyróżnia się tym początkowym wrzaskiem Halforda a cappella, ale po nim jest to niesamowicie kwadratowy metalowy kawałek.
    Cóż, zrobiło mi się trochę smutno, że ten album nie podoba mi się tak jak kiedyś, nawet tak jak jakiś rok temu. Zostawiam 8/10, ale takie naciągane jednak; możliwe, że po kolejnej powtórce obniżę ocenę do 7/10 - absolutnie nie niżej, dzięki obecności tych 4 utworów, które bardzo lubię. I myślę, że 8/10 to nie jest specjalnie naciągana ocena, bo całościowo jest to naprawdę spójna płyta i ma flow, utwory przechodzą dość płynnie między sobą, tylko szkoda, że ich poziom bywa dosyć różny już.

    OdpowiedzUsuń
  13. Z perspektywy 4 lat od poprawek, czy nie uważasz, że wiele płyt JP zostało tu potraktowanych zbyt surowo? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak uważam. Może nie akurat "Painkiller", ale część z lat 70. mogła mieć za bardzo obniżone oceny.

      Usuń
  14. Muszę - co się stało, że nowe JP dostało aż 3,5? Do niedawna typowo heavymetalowe (od 1978) miało nie więcej niż 2,5, i to raz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W sumie nie wiem. Całkiem dobrze mi się tego słuchało (ale bez całkowitego skupienia, podczas opisywania na komentarze) i niewykluczone, że przez to pozytywne zaskoczenie tym, jak dobrze mi się słucha płyty reprezentującej właśnie ten rodzaj muzyki, nieco ją przeszacowałem.

      Usuń
    2. A czy będą niedługo poprawki albumów JP?

      Usuń
    3. Nie. Skupiam się teraz na poprawkach recenzji z 2016 roku i powoli juz myśle o 2017.

      Usuń
    4. Jednak już obniżyłeś tę ocenę ;/

      Usuń
  15. Będzie recenzja nowej płyty? Na 1 kwietnia, ma się rozumieć

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie mam takich planów. A tym bardziej na tę datę, bo płyta jest nieironicznie ok.

      Usuń
    2. Ja po wymęczonych dwóch przesłuchaniach (za trzecim razem wyłączyłem w połowie) nie uważam żeby to było w czymkolwiek lepsze od klasycznych dokonań zespołu, może z wyjątkiem tego że brzmienie jest mniej plastikowe. Taki sam banał, ale na starych płytach przynajmniej zdarzały się bardziej przebojowe, wpadające w ucho momenty. Tu jest ich bardzo niewiele, i nie mogę się nadziwić jakim cudem ta płyta okupuje pierwsze miejsce tegorocznego rankingu na RYMie, gdzie odtwórcze płyty dinozaurów są zwykle mieszanie z błotem

      Usuń
    3. Jest trochę niezłych riffów, sporo konkretnego czadu, a stosunkowo mało, jak na tę stylistykę, kiczu. To ostatnie daje pewną przewagę nad ich płytami z lat 80.

      A RYM jest akurat mocno skrzywiony na metal, co widać po rankingach z XXI wieku. W 2024 chyba większość numerów jeden to był jakiś metal, mnóstwo go też na dalszych miejscach. Strasznie słabo zresztą kształtuje się ten ranking - te naprawdę ciekawe, niesztampowe albumy są w nim słabo eksponowane. Inna sprawa, że póki co nie jest to wybitny rocznik.

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] ||ALA|MEDA|| - "Spectra Vol. 2" (2024)

[Recenzja] Death - "Human" (1991)

[Recenzja] Santana - "Welcome" (1973)

[Recenzja] Van der Graaf Generator - "The Least We Can Do Is Wave to Each Other" (1970)