[Recenzja] Judas Priest - "British Steel" (1980)



O tym albumie napisano już wiele. Wiele dobrego. Pora na nieco równowagi. "British Steel" to najsłynniejszy i przez wielu najbardziej ceniony album Judas Priest. Muzycy trafili z tym materiałem w odpowiedni moment, gdy prasa muzyczna, zwłaszcza brytyjska, zachwycała się dokonaniami młodych grup zaliczanych do tak zwanej nowej fali brytyjskiego heavy metalu. Judasi byli jedną z głównych inspiracji tego nurtu, w którym z grubsza chodziło o łączenie elementów klasycznego hard rocka z iście punkowym podejściem - a więc grać szybciej, agresywniej, prościej. W dokładnie tym samym kierunku od pewnego czasu zmierzała muzyka Judas Priest, nic więc dziwnego, że "British Steel" osiągnął tak wielki sukces, a z czasem stał się klasykiem takiego grania.

Te wszystkie zachwyty są, oczywiście, mocno na wyrost. To album, na którym wszystkie typowe dla heavy metalu elementy są tak przerysowane, że całość sprawia wrażenie parodii. W prawdziwe politowanie wprawiają mnie te wszystkie w zamyśle drapieżne, a w rzeczywistości infantylne i tandetne zaśpiewy Roba Halforda, toporne, do bólu sztampowe riffy i solówki Glenna Tiptona i K.K. Downinga, basowe galopady Iana Hilla oraz wyjątkowo siermiężna gra nowego perkusisty, Dave'a Hollanda (nie mylić z wybitnym jazzowym basistą o tym samym imieniu i nazwisku!). Utwory są maksymalnie uproszczone, oparte na tym samym zwrotkowo-refrenowym schemacie. Pierwsze cztery kawałki są tak do siebie podobne, że trudne do rozróżnienia. Wszystkie zbudowano na tym samym pomyśle: jeden riff powtarzany przez większość nagrania, wysilony śpiew Halforda w zwrotkach, popowy refren do śpiewania z publicznością na festynie koncercie (szczególnie w "Metal Gods" i "Breaking the Law"), plus efekciarskie, ale wcale nie skomplikowane solo. W wolniejszym "United", próbie stworzenia kolejnego koncertowego hymnu, zespół bije rekord muzycznej żenady. Tak tandetna melodia w infantylno-patetycznej oprawie nawet na tle reszty albumu wypada komicznie. I pomyśleć, że oni tak na serio... Dwa kolejne nagrania, "You Don't Have to Be Old to Be Wise" i przebój "Living After Midnight", to po prostu podmetalizowany i wzbogacony sporą dawką kiczu rock and roll. "The Rage" zaskakuje wstawkami w rytmie reggae, co stanowi jedyne urozmaicenie tego albumu, nawet fajne, jednak sam kawałek jest kompletnie bezbarwny. A finałowy "Steeler" to jeszcze jeden kawałek w stylu pierwszych czterech (a przy okazji brzmiący jak uproszczona wersja "Sinner" z "Sin After Sin"). Na koniec jeszcze uwaga na temat brzmienia, które niby jest ostre, ale jakieś takie sterylne i płaskie.

Gdyby ktoś poprosił mnie o zdefiniowanie słowa "kicz", włączyłbym mu ten album. "British Steel" niesamowicie przejaskrawia wszystkie charakterystyczne (i najbardziej tandetne) cechy heavy metalu, będąc jednocześnie granym z tak wielkim zaangażowaniem, że prawie współczuję muzykom, że nieświadomie wystawili się na takie pośmiewisko. Choć sądząc po recenzjach, większość słuchaczy również nie jest świadoma komizmu i kiczu tej muzyki.

Ocena: 2/10



Judas Priest - "British Steel" (1980)

1. Rapid Fire; 2. Metal Gods; 3. Breaking the Law; 4. Grinder; 5. United; 6. You Don't Have to Be Old to Be Wise; 7. Living After Midnight; 8. The Rage; 9. Steeler

Skład: Rob Halford - wokal; Glenn Tipton - gitara; K.K. Downing - gitara; Ian Hill - bass; Dave Holland - perkusja
Producent: Tom Allom


Komentarze

  1. Nie kończyłbym opisywania dyskografii JP na tym albumie. Moim zdaniem całkowite "dno" (jestem w stanie słuchać takiej muzyki, i mnie nawet rusza) osiągnęli na następnym albumie "Point of Entry", ale w latach 80-tych i następych mieli zwyżki - na pewno mieli lepsze albumy, niż ten - do tego wcale dużo nie trzeba.

    OdpowiedzUsuń
  2. Właśnie byłbym ciekawy twojej recenzji Point of Entry - lubię czytać, jak jeździsz po słabych albumach - po tym to by kurz został chyba :)

    OdpowiedzUsuń
  3. "Pierwsze cztery kawałki są tak do siebie podobne, że trudne do rozróżnienia. - no nie wiem kto nie rozróżniłby "Breaking the Law" (z najbardziej charakterystycznym riffem JP) z takim "Metal Gods".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jakby któregoś z nich tu nie było, to całość nic by nie straciła.

      Usuń
    2. Szczerze mówiąc rozbawiła mnie ta wypowiedź o tym, że te same utwory tylko z innymi riffami. Jak inny riff to inny utwór. To nie jest rock progresywny czy ogólnie muzyka złożona tylko proste granie. Utwory nie mają nie wiadomo ile motywów, wątków, solówek itd, tylko przeważnie jeden utwór to jakiś motyw i granie wokół niego.

      Usuń
    3. Ale jak się słucha np. takiego "Vol. 4" Black Sabbath, to tam jednak każdy utwór ma własny charakter, nie różnią się tylko riffami. W dodatku w takich "Snowblind" , "Wheels of Confusion" czy "Under the Sun" oddzielnie jest więcej pomysłów, niż tutaj przez cały album. A "Czwórka" to przecież też nie żaden rock progresywny, jazz czy awangarda, tylko oparty na prostych riffach hard rock. Więc jednak można w takiej muzyce zaproponować coś ciekawszego.

      Usuń
    4. Mi chodziło tylko o kwestię rozróżniania utworów na "British Steel". Nie słuchałem dawno tego albumu, ale nie miałbym problemu z rozpoznaniem takich utworów jak "Breaking The Law", "Living After Midnight" czy "Rapid Fire".
      Nie uważam też tego albumu za jakieś wielkie dzieło, choć jak zobaczyłem jak oceniłem ten album kilka lat temu to się zdziwiłem (8/10), ale ja wtedy pozawyżałem dużo ocen. Jak wtedy przerabiałem dyskografię JP po kolejnych iluś tam latach to z jednej strony mnie rozczarowywała bo właśnie dużo utworów wydawało mi się jakiś takich nazwijmy to sztampowych, ale z drugiej strony też nie chciałem tego przyjąć do wiadomości.
      Natomiast co do porównania do "czwórki" BS to nie mogę się nie zgodzić z tym że jest o wiele lepsza. :)

      Usuń
    5. A ja przy powtarzaniu sobie tego albumu przed poprawką, przy pierwszych trzech utworach zerkałem na tracklistę, żeby sprawdzić czy to już ten słynny "Breaking the Law". Przy czwartym już nie musiałem sprawdzać, ale gdyby był wcześniej to pewnie bym sprawdzał ;)

      "Czwórka" jest nieporównywalnie lepsza od "British Steel" pod względem urozmaicania utworów w różnych sposób, by nie były do siebie zbyt podobne i żeby działo się w nich jak najwięcej (ale z zachowaniem umiaru, żeby wszystko tam pasowało). Temu chyba się nie sprzeciwisz, bez względu na swoją subiektywną ocenę tych albumów?

      Usuń
    6. Nie mam zamiaru się sprzeciwiać. :)
      Z "Vol. 4" kojarzę lepiej lub słabiej każdy utwór, z "British Steel" pamiętam 5 z 9.

      Usuń
    7. Wiem, że istnieje wiele lepszej muzyki itp, ale żeby nie zapamiętać riffu "Breaking the Law", to naprawdę trzeba się starać :)

      Usuń
    8. Albo żeby zapamiętać ;) Ja już zapomniałem, a riffy takiego Black Sabbath pamiętam wszystkie, w każdym razie wszystkie z czasów Ozzy'ego.

      Usuń
    9. Każdy zapamiętuje co innego. Nie powiedziałbym, że każdy riff Black Sabbath z czasów Ozzy'ego jest równie chwytliwy i zapamiętywalny co ten (choć wiele na pewno). Inna sprawa, że słuchałeś płyt BS częściej niż "British Steel".

      Usuń
    10. Tak, nieporównywalnie częściej, a niektóre nawet grałem na gitarze. Ale jednak "Breaking the Law" słuchałem ledwie wczoraj, więcej niż raz, a jedyne co pamiętam, to ten irytująco powtarzany tytuł.

      Usuń
  4. Parafrazując : Ja wiem, że to tylko "British Steel" ale ja to lubię

    OdpowiedzUsuń
  5. 2/10 to bym nie dał (raczej 4-5), ale fakt faktem, że do tego albumu nigdy nie czułem mięty. I mówi to amator heavy metalu i twórczości Judas Priest. Czytam wiele zachwytów nad tym albumem, ale po prostu brak mu pazura. Większość utworów zlewa się ze sobą, w ogóle nie zapadły mi w pamięć. Największy "hit", czyli "Breaking the Law" też nie porywa. Judasze po prostu idealnie wstrzelili się w modę na heavy metal, stąd pewnie sukces "British Steel". Potem powstało jednak wiele lepszych rzeczy, bo złota dekada dla tego typu muzyki dopiero się zaczynała. Trzeba też pamiętać, że heavy metal to generalnie nie jest skomplikowana muzyka. Po prostu ma być ogień :) Tylko tego ognia tu brak... Na "Screaming for Vengeance" i "Defenders of the Faith" jest już lepiej pod tym względem (tam mogę wybrać po kilka naprawdę niezłych utworów, przynajmniej dla mnie ;)), nie mówiąc już o "Painkillerze".
    Za to okładka jest naprawdę świetna :) Nie trzeba żadnych diabłów, upiorów i toporów, żeby ciary przeszły po plecach. Wystarczy zwykła żyletka w palcach...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A warto dodać, że autorem okładki znów jest Rosław Szaybo.

      Usuń
    2. "Screaming For Venegace" i "Defenders of The Faith" różni od "Birtish Steel" przede wszystkim "masa" dźwięku (ja to tak nazywam) - utwory mają w sobie ciężar, wyeksponowane są ciężkie uderzenia perkusji i bas.

      Usuń
  6. Być może kiedyś również zdegraduje ten album tak samo, do podobnej oceny. A może i nie, bo cytując Halforda z jednego kawałków na tej płycie: You don't have to be old, to be wise ;). Ale na dzień dzisiejszy daje mu 5. Ot komercyjny skok Judasów na kasę. Najlepiej chyba określi tą muzykę nazwa: heavy rocko-pop. Spokojnie można puścić i w radio i przy obiedzie do kotleta, a takie Living After Midnight to i na jakiejś imprezce tanecznej zapuścić ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Lata 70 odeszły w niebyt. Panowie postanowili jeszcze bardziej uprościć swoją muzykę. Jaki efekt? To zależy dla kogo.Fanów muzy z poprzedniej dekady razić może zbytnia prostota utworów czy miejscami ocierająca się o banał melodyka(refren United) Co mamy w zamian ? Brzmienie wyostrzyło się. Są proste ale fajne i zapadające w pamięć riffy. Zarzut o nierozróżnianiu jednego kawałka od drugiego wprawił mnie w osłupienie :-) Po 2 sekundach rozpoznaje każdy numer. A co do porównań do Vol4 Sabatów to nie ta dekada. Jak już to Sad wings lub Sin After Sin można do niej porównać. Nie jest to ich najlepsza płyta jak niektórzy piszą ale zapewniła im sukces.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wydaje mi się, żeby zmiana cyferki w roku wydania usprawiedliwiała pójście na łatwiznę, a trudno inaczej nazwać tak duże uproszczenie i ujednolicenie muzyki (która nigdy nie była szczególnie skomplikowana ani przesadnie urozmaicona). Jeśli chcesz innego przykładu, to wydany bodajże tego samego dnia debiut Iron Maiden jest bardziej zróżnicowany, a obok kawałków o wręcz punkowej prostocie są tam też odrobinę bardziej złożone utwory ("Phantom of the Opera", "Transylvania"). Ogólnie dzieje się dużo więcej.

      Usuń
  8. Nie wiem czy to było pójście na łatwiznę,raczej eksperyment czy sprawdzą się w takiej prostej formule. Iron Maiden to inny rodzaj heavy metalu. Bardziej epickiego. Mimo bardziej złożonych utworów wpadł w pułapkę własnego stylu i był bardziej przewidywalnym zespołem. Judas potrafił eksperymentować(nie zawsze udanie)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na poważnie uważasz za eksperymentowanie obdarcie muzyki z wcześniej obecnych w niej elementów, nie dając nic w zamian, nic co zmieniłoby jej charakter? Na tle całej muzyki "British Steel" nie różni się niczym od znacznej części "Killing Machine" i "Stained Class", a nawet od pojedynczych kawałków z wcześniejszych płyt. Że trochę zmieniło się brzmienie (nie zmieniając charakteru muzyki), to już raczej tylko kwestia technologicznego postępu. W dodatku granie w tak prosty sposób nie było w 1980 roku absolutnie niczym nowatorskim. Więc gdzie tu eksperyment?

      Nie ma znaczenia, czy Iron Maiden później wpadł w pułapkę własnego stylu (z czym trudno się nie zgodzić), bo kwestia dotyczy tego, czy w 1980 roku w ramach muzyki hard & heavy ktoś grał bardziej różnorodnie od Judas Priest. Czy odcinanie przez IM kuponów w kolejnych latach czyni ich debiut mniej różnorodnym od "British Steel"? Nie widzę związku. Zresztą JP też nigdy nie przekroczył ram tej stylistyki, ani w żaden sposób ich nie poszerzył.

      Usuń
  9. Totalnie nie rozumiem tej oceny tego albumu... Nie zasługuje tak świetny album na taką niską ocene.... Jeżeli ci się nie podoba spoko ale danie 2/10 albumowi, który jest genialne w swej prostocie, przyjemny i świetnie nagrany a danie 5/10 St. Anger, które nie da się słuchać wręcz i jest pod każdym względem fatalny i nie ma co nawet porównywać go z British Steel Judasów to jest profanacja...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Świetny album, genialny w swojej prostocie czy przyjemny to też tylko opinie. W recenzji postawiłem natomiast tezę, której prawdziwości da się dowodzić bez odnoszenia do poglądów, a do faktów. Mianowicie: zespół, który potrafił grać na lepszym poziomie, zaczął w celach czysto merkantylnych drastycznie upraszczać swoją muzykę.

      Usuń
    2. British Steel dla mnie to kultowy album, który zapoczątkował na dobre HM, jest przyjemny, świetny technicznie i czysty, jasne na początku też dla mnie wydawał się nudny i zastanawiałem się "Dlaczego jest wyżej ceniony niż Painkiller" ale po przesłuchaniu go kilka razy uważam, że ma w sobie coś, jest taki czysty, bez zbędnego kombinowania i fajerwerków.

      Usuń
    3. @Paweł: "zespół, który potrafił grać na lepszym poziomie, zaczął w celach czysto merkantylnych drastycznie upraszczać swoją muzykę."

      Ja nie widzę nic złego w tym, jak jakiś zespół upraszcza swoją muzykę, nawet jeżeli to jest w takich celach, bo można tworzyć komercyjną muzę na naprawdę wysokim poziomie. Ale sam osobiście nie uważam, by "British Steel" było na jakimś wysokim poziomie całościowo. Kocham "Rapid Fire", "Grinder" czy "You Don't Have To Be Old To Be Wise", ale takich "Living After Midnight", "United" czy "Steeler" mogłoby w ogóle nie być i nie byłoby mi jakoś smutno xD "Steeler" nie jest złe, ale ten kawałek wygląda jak taki zapychacz. "The Rage" ma zajebiste intro, ale potem tworzy się z tego taki generyczny hard-rock/heavy metal i cóż... do tego utworu też nie jestem do końca przekonany, ale przynajmniej to intro jest świetne i pamiętam, że naprawdę fajnie na koncertach wypadał (sam słyszałem dwa razy na żywo ten utwór). Cały ten album to takie 6/10 dla mnie; raz są dobre, a nawet bardzo dobre lub wręcz świetne kawałki, a innym razem (no niestety, parę ich jest...) wręcz przeciętne lub okropne. To co piszę jest bardzo subiektywne rzecz jasna i oczywiście, że niezaprzeczalnym faktem jest, że zespół znacznie uprościł swoją muzykę tutaj, ale czy "uproszczenie swojej muzyki w celach merkantylnych" jest czymś obiektywnie negatywnym? Czy prosta muzyka musi być z założenia "obiektywnie" zła? To, co piszesz w recenzji, też jest w dużej mierze Twoją opinią, a nie obiektywnymi i niezaprzeczalnymi faktami, bo chyba przyznasz, że to, czy jakiś riff albo refren chociażby jest chwytliwy, jest już naprawdę kwestią gustu i dla kogoś to może być chwytliwe lub dojebane (że tak się wyrażę), a dla Ciebie nie. Przecież nie wbijesz nikomu łopatą do głowy tego, że coś jest kiczowate czy infantylne; bo dla Ciebie jest, więc inni też powinni tak uważać. Wiem, że nikomu nie każesz tak myśleć, więc pewnie lekko przesadzam, ale chciałem tylko podkreślić, że to też jest przede wszystkim opinia, a nie fakt, któremu nie można zaprzeczyć w jakikolwiek sposób - każdy ma inne poczucie smaku, więc i tutaj jest tak, że jak dla Ciebie coś jest infantylne lub kiczowate to nie znaczy, że inni też muszą tak uważać. Czy sztuka jest obiektywna? Oczywiście, że są obiektywne walory, które można w niej podkreślać, o czym sam nieraz słusznie wspominałeś, ale jednak jej odbiór zawsze będzie bardzo subiektywny i każdy będzie widział czy odczuwał inaczej coś. Na "British Steel" JP szczytu kiczu czy infantylizmu jeszcze jednak nie osiągnęło, na to trzeba było poczekać jeszcze 6 lat ;)

      @Luko: "zastanawiałem się "Dlaczego jest wyżej ceniony niż Painkiller" "

      Przecież "Painkiller" ogólnie jest bardziej ceniony od "British Steel" chyba. To głównie muzyczni dziennikarze wychwalają tę brytyjską stal nie wiadomo jak, a inni, w tym i fani Judas Priest czy ogólnie ludzie słuchający muzyki, którzy też znają ten zespół, nie uważają zazwyczaj tego albumu za szczyt ich dyskografii. Ja nie znam nikogo, kto miałby ten album w swoim top5 chociażby, a tym bardziej nikogo, dla kogo byłoby to ulubione JP :) I patrząc na sam RYM, to "Painkiller" jest najbardziej cenioną płytą od nich. "British Steel" ma niższą średnią od aż sześciu krążków z ich katalogu, nie licząc dwóch koncertowych albumów, które też lepiej sobie radzą od "British Steel" pod względem średniej.

      Usuń
    4. @Pająk: Oczywiście, że powyższą recenzja obok faktów zawiera moje osobiste zdanie - bo na tym polega ten dziennikarski gatunek - i wierzę, że Czytelnicy sami potrafią rozpoznać, co jest czym. We wcześniejszym komentarzu powtorzylem jednak ten argument, który ciężko obalić, jeśli będziemy trzymać się faktów. I masz rację, że granie prostej muzyki nie jest złe samo w sobie. Jednak można grać prosto i zarazem wyrafinowanie, wykazując się np. kunsztem aranżacyjnym. Problem z ejtisowym Judas Priest tkwi w tym, że ta muzyka pod absolutnie każdym względem jest maksymalnie uproszczona, aby dostarczyć jak najmniej wymagającej rozrywki słuchaczom, którzy nie muszą mieć jakiegokolwiek obycia z żadną muzyką. Nie potrafię tu znaleźć ani jednej wartości artystycznej, a rozrywkowo jest to prawie najniższy poziom, bo nawet na weselu dałoby się do tego zatańczyć ;)

      Usuń
    5. Pamiętam, że przy "Rapid Fire" robiono mosh pit na ich koncercie, więc dla metalheadów ta muzyka, a przynajmniej ten jeden utwór, na pewno ma wysoką wartość rozrywkową, właśnie przez samo to xDD
      Jakie Ty chcesz smaczki aranżacyjne w muzyce, która przede wszystkim ma być energiczna i nie wiem, podejrzewam że też chwytliwa w jakimś stopniu? W ogóle nie wiem, jak się do tego odnieść. Wydaje mi się, że "Grinder" na przykład mógłby brzmieć dziwnie, gdyby gdzieś dodano do niego jakieś wibrafony lub dęciaki chociażby, lecz przy okazji muszę napisać, że przy odrobinie dobrej woli mogłoby to zabrzmieć unikatowo w jakiś sposób. Ale przypomniało mi się właśnie, że JP przynajmniej trochę kombinowało coś z aranżacjami tutaj. W samym "Metal Gods" chociażby jest jakiś trzask butelek czy coś w tym stylu, wykorzystywali jakieś różne dodatkowe dźwięki czy efekty w tym utworze. Tak samo w "Breaking the Law" są dźwięki tej syreny policyjnej; co ciekawe, ta syrena nie została wciśnięta z jakiegoś gotowego efektu, tylko K.K. Downingowi udało się uzyskać takie coś za pomocą wajchy gitarowej. I pamiętam, że chyba w drugiej połowie "The Rage" jakieś dodatkowe gitary dodano; mogłoby ich nie być równie dobrze :D Poza tym, i w tym nic złego nie widzę, że JP gdzieś tam nie dodało jakichś dodatkowych rzeczy do swoich utworów. Gdyby je dodali, to i z nimi mogłoby być źle przecież, bo albo źle dobrane albo infantylne... Zresztą, jak to wyżej napisano, nie chcieli kombinować bardziej, niż było to potrzebne. Chyba, że Ci chodzi najzwyczajniej w świecie nie o jakieś dodatkowe aranże, tylko właśnie sposób, w jaki wszystko zostało tutaj połączone ze sobą.

      Usuń
    6. "Problem z ejtisowym Judas Priest tkwi w tym, że ta muzyka pod absolutnie każdym względem jest maksymalnie uproszczona, aby dostarczyć jak najmniej wymagającej rozrywki słuchaczom, którzy nie muszą mieć jakiegokolwiek obycia z żadną muzyką."

      No to zależy od tego jeszcze, w jakim utworze i jakie albumy masz na myśli. Oczywiście, że to nie jest jakaś skomplikowana muzyka, ale nie przesadzałbym, że pod każdym względem wszystko jest tak do maksimum uproszczone, jeżeli masz na myśli całe lata 80', a nie tylko omawiany tutaj album. Chociażby same solówki gitarowe w takim "The Sentinel" czy na czymś z "Ram It Down" nie są najprostsze na świecie; piszę też o takich stricte gitarowo-technicznych względach, jeżeli masz na myśli również i poziom trudności poszczególnych solówek. Wiem, że nie ma znaczenia to, jak trudne są jakieś solówki, sam nie jestem ich fanem (przynajmniej w metalu!), ale myślę, że warto podkreślić ten aspekt - uważam, że te w Judas Priest są inteligentnie poprowadzone, lecz przyznam, że na "Turbo" i "Ram It Down" nie są ciekawe w większości. I "Blood Red Skies" nie ma zwykłej zwrotkowo-refrenowej struktury, jest bardziej rozbudowane od typowego popowego utworu. Ewentualnie zgodziłbym się z tym, że każdy mógłby zagrać riffy z przynajmniej większości tych utworów, na jakimkolwiek instrumencie, ale już niekoniecznie nie każdy byłby w stanie zaśpiewać te kawałki. Nie jestem szczególnym fanem Judas Priest z tego okresu, ale nie uważam, by linie wokalne Halforda były czymś bardzo banalnym, przynajmniej w co poniektórych utworach, takich jak "You've Got Another Thing Coming", "Freewheel Burning" (ja sobie nieraz złamałem język przy tym mostku xD) czy "Take These Chains". No i pod względem czysto rozrywkowym, przyjemności z samego słuchania czy zwykłej melodyjności część tych utworów całkiem mi odpowiada. Uważam, że chociażby samo "Screaming for Vengeance" to fajny, a momentami nawet i świetny pop i tyle; nigdy jakoś nie uważałem, by ten album był specjalnie hard rockowy czy metalowy. Są tam proste piosenki ze zwrotkowo-refrenowym schematem, którym niczego więcej nie potrzeba właściwie. Zgadzam się, że i pod względem aranżacyjnym również ta muzyka nie jest specjalnie bogata. I rytmicznym, głównie przez samego Hollanda, niestety też. "Grinder" i "You've Got Another Thing Coming" mają niezły groove, ale te utwory z lat 80' nie mają niestety tak świetnego feelingu jak te z lat 70'. Niestety, żaden utwór JP z lat 80' nie jest w stanie dorównać takiemu "Raw Deal", "Victim of Changes" czy "White Heat, Red Hot" pod względem rytmicznym. I nie chodzi mi o to nawet, że ta rytmika nie jest jakaś skomplikowana, a, po prostu, zajebiście podkreślana. Wyrazista.

      (dodaję nowy komentarz, bo znaków za dużo...)

      Usuń
    7. Każdy element ówczesnej muzyki Judas Priest jest skrojony tak, by całkowicie wpisywać się w ciasne ramy heavy metalu i ani trochę poza nie nie wystawać. Innymi słowy jest to muzyka skrajnie sztampowa, zachowawcza i konwencjonalna, a takie cechy trudno przecież uznać za coś pozytywnego. Czy to, że jakakolwiek urozmaicenie powodowałoby, że nie był by to już czysty heavy metal, przemawia na korzyść zespołu? Moim zdaniem - absolutnie nie. Nie istnieje żaden zakaz wzbogacania tej stylistyki o nietypowe elementy. To był świadomy wybór muzyków, żeby grać tak sztampowo, dokonany z najniższych pobudek. Bo po co się wysilać, skoro akurat trwa moda na takie granie i to się dobrze sprzeda, a wszelkie odstępstwa od konwencji to ryzyko? Podejmowanie ryzyka to jednak domena prawdziwych artystów, a zespoły w rodzaju Judas Priest to tylko grajkowie zapewniający niskich lotów rozrywkę. Mosh pit? Nic dziwnego, że nie doceniam JP za walory użytkowe. Od muzyki użytkowej oczekuję, że będzie to coś do słuchania, co da mi jakąś przyjemność i wrażenia estetyczne, a nie nadaje się tylko jako tło do prymitywnego skakania po ludziach.

      Natomiast przez prostotę "British Steel" i podobnych płyt rozumiem niekoniecznie to, że wszystko jest tam proste do zagrania, lecz jest proste do słuchania. Ta muzyka nie stawia przed słuchaczem żadnych wymagań. Nie ma w niej nic, co mogłoby powodować jakiś dyskomfort u niedoświadczonych słuchaczy, ale za to czynić muzykę bardziej intrygującą dla tych już trochę chociaż wyrobionych. Niech przykładem będą ówczesne dokonania Petera Gabriela czy Kate Bush, gdzie np. urozmaicono muzykę afrykańskimi rytmami. Taka rytmika nie brzmi naturalnie dla słuchacza z naszego obszaru kulturowego, a tym samym wykorzystujące ją utwory wymagają pewnej otwartości i czasu, żeby do takich rozwiązań się przyzwyczaić. Czemu by nie spróbować urozmaicić w ten sposób heavy metalu?

      Usuń
    8. Nawiązując do wątku kiczu w muzyce, specjalnie posłuchałem przykładowego albumu Nightwish (którego od zawsze nie trawię), i przyznam, że w porównaniu do niego w Judas Priest wcale nie ma tego kiczu zbyt dużo. Ci przynajmniej nie udają, że grają coś więcej niż przystępny, rozrywkowy heavy metal (może oprócz "Nostradamusa"). W Nightwish (i innych podobnych kapelach) cała ta "symfoniczna" otoczka sprawia wrażenie strasznie kiczowatej i pretensjonalnej, i to właśnie je osobiście uznałbym za synonim kiczu - a przynajmniej z tej metalowej części muzyki.

      Usuń
    9. Bo grupy w rodzaju Nightwish łączą to, co najgorsze w metalu i symfonicznym rocku, nie biorąc natomiast z tych gatunków nic dobrego. Na takim tle "British Steel" faktycznie wypada przyzwoicie, jako coś, co od biedy może lecieć w tle podczas picia piwa z kumplami. Ale jednak jestem za tym, by zawsze dokonywać równania w górę, a nie w dół. Bo jednak istnieje też mnóstwo muzyki przy której to Judas Priest będzie brzmieć bardziej kiczowato.

      Usuń
    10. Oczywiście, że tak. Judas Priest to nigdy nie był zespół grający w szczególnie wyrafinowany sposób, aczkolwiek szanuję ich wkład w powstanie heavy metalu. Wolę ich twórczość z lat 70. czy ostatnich 10 lat, ale przy latach 80. również lubię się zatrzymać. Problemem JP w tym ostatnim okresie było to, że faktycznie ich twórczość z czasem stawała się coraz bardziej syntetyczna, prosta i skrojona pod jak największą publiczność, czego apogeum były tandetnie brzmiące "Turbo" i "Ram It Down", gdzie stężenie kiczu było faktycznie większe niż wcześniej (i później). Jednak uważam, że przy tym wiele ich kawałków z lat 80. było autentycznie chwytliwych i wyrazistych, do tego z ciekawymi popisami Downinga i Tiptona i nieprzeciętnym wokalem, dzięki czemu wciąż odbieram niektóre z tych dokonań całkiem dobrze, mimo pewnych wad. Jednak w tamtym okresie takie grupy, jak Iron Maiden, Mercyful Fate czy Metallica pokazały, że można ze stylistyki metalowej wykrzesać znacznie więcej.

      Usuń
    11. "Od muzyki użytkowej oczekuję, że będzie to coś do słuchania, co da mi jakąś przyjemność i wrażenia estetyczne, a nie nadaje się tylko jako tło do prymitywnego skakania po ludziach."

      Ja oczywiście też słucham muzyki przede wszystkim po to, by jej słuchać, a nie skakać po ludziach przy niej xD Sam nigdy nie uczestniczyłem w tym tzw. mosh-picie. Ale "Rapid Fire" to świetny banger i tak, z tak prymitywną formą rozrywki czy bez niej. A pisząc "banger" mam na myśli całą energię i dynamikę, jaka jest w tym utworze zawarta czy bardzo wyrazisty i chwytliwy riff chociażby.

      "Podejmowanie ryzyka to jednak domena prawdziwych artystów"

      Zgadza się. Ale Judas Priest też zdarzało się podejmować niejedno takie ryzyko, lecz niekoniecznie z dobrym skutkiem, czego "Turbo" czy "Nostradamus" są przykładem.

      "a zespoły w rodzaju Judas Priest to tylko grajkowie zapewniający niskich lotów rozrywkę."

      Niskich lotów, bo?

      "Ta muzyka nie stawia przed słuchaczem żadnych wymagań."

      No nie stawia, ale co z tego? Nie każda muzyka musi stawiać jakieś wymagania. Kocham jazz, awangardę, post-punk, art-pop czy soul i potrafię odczuwać przyjemność ze słuchania Judas Priest z lat 80' i późniejszych lat (no to z późniejszych w sumie jest lepsze). Nie oczekuję po nich jakichś szalonych eksperymentów z brzmieniem czy bardzo bogatych aranżacji albo jakichś dysonansowych dźwięków. Jakby nie patrzeć, od tego są inni wykonawcy. I w tym tkwi całe piękno i różnorodność muzyki, że możesz słuchać całkiem niewymagającego od słuchacza ejtisowego Judas Priest, jak i bardziej wymagającego, szczególnie dla kogoś, kto bardziej wchodzi w muzę, Coltrane'a.

      I znowu podkreślę, że nigdy nie byłem wielkim fanem tego okresu w twórczości JP, nawet jak był to mój ulubiony zespół. Ale wciąż są utwory, które bardzo z niego cenię, bo jak pisałem, odpowiadają mi pod względem melodycznym chociażby.

      "Niech przykładem będą ówczesne dokonania Petera Gabriela czy Kate Bush, gdzie np. urozmaicono muzykę afrykańskimi rytmami."

      Kocham etniczność w muzyce.

      "Czemu by nie spróbować urozmaicić w ten sposób heavy metalu?"

      Podejrzewam, że ktoś już to gdzieś mógł zrobić, bo przecież nie trudno wpaść na to, by pomieszać jakąkolwiek muzykę z afrykańskimi wpływami ;) I przypomniało mi się właśnie, że King Diamond próbował zrobić coś takiego na "Voodoo".

      Usuń
    12. No i zgadzam się z Robertem, że JP przynajmniej nie udaje, że jest czymś więcej czy bardzo ambitnym w porównaniu z jakimś nightwishem czy innymi epikami lub rhapsody of fire :) Te zespoły to zwykły odpowiednik disco polo, tylko że ze sztampowymi do bólu metalowymii riffami i podwójną stopą perkusyjną. Plus, quasi-operowym wokalem i wieśniackimi klawiszami, co po zmieszaniu tego wszystkiego wychodzą jakieś dożynkowe rzygi. Nie wiem, jak czegoś takiego można na poważnie i z przyjemnością słuchać xDD
      Pewnie, że Judas Priest będzie brzmiało bardziej kiczowato od wielu rzeczy, ale też trzeba podkreślić, jakie Judas Priest. To z "Turbo" i "Ram It Down" na pewno :)

      I chociaż całościowo wolę Judas Priest niż Iron Maiden czy Metallikę, to muszę niestety przyznać, że w latach 80' Iron Maiden jednak wygrywa z JP. Metallika w sumie też, ale do tego zespołu w ogóle nie wracam, a do pojedynczych utworów Judas Priest z tego okresu co najmniej co jakieś 2-3 miesiące xD A Mercyful Fate to już w ogóle jest szczyt muzyki metalowej w tamtych czasach, podobnie jak Voivod na "Killing Technology" czy "Epicus Doomicus Metallicus" od Candlemass.

      Usuń
    13. Niskich lotów, bo?

      Bo całkowicie pozbawiona walorów artystycznych.

      Nie każda muzyka musi stawiać jakieś wymagania.

      No nie musi, ale ta, która to robi, jest obiektywnie bardziej wartościowa. A wtedy nawet gdy muzyka zupełnie mi się nie podoba, muszę przyznać, że obiektywnie nie jest zła. A w przypadku "British Steel" i większości innych płyt Judas Priest nie znajduję powodów, za które mógłbym cenić tę muzykę mimo tego, że mi się nie podoba.

      Ale Judas Priest też zdarzało się podejmować niejedno takie ryzyko.

      To nie było ryzyko, tylko podążanie za modami. Jak po tzw. punkowej rewolucji media muzyczne zaczęły być bardziej przychylne prostej muzyce, niż bardziej złożonej, to Judasi drastycznie uprościli swój styl. Jak metal zaczął tracić na popularności, a triumfy święcił syntezatorowy pop, to nagrali "Turbo", a potem "Ram It Down". Jak wróciła moda na surowsze brzmienie, to pojawił się "Painkiller". Następnie wydali "Jugulator", który był odpowiedzią na sukces Pantery, a potem ocierający się o nu metal i post-grunge "Demolition". Nawet powrót Halforda wydaje się efektem sukcesu, jaki odnieśli Iron Maiden po odnowieniu współpracy z Dickinsonem.

      Ryzykiem było by granie wbrew panującym trendom.

      Usuń
    14. No patrząc na to, że Judas Priest było określane jako metalowy zespół przede wszystkim w tamtych czasach, to "Turbo" raczej musiało się liczyć z dezaprobatą ze strony ortodoksyjnych metalowców. Przecież w tym samym roku Metallica odniosła sukces ze swoim "Master of Puppets" czy Slayer z "Reign in Blood". JP nie musiało grać badziewnego pop-rocka, a mogło wciąż grać hard rock/heavy metal i ludzie nadal by się cieszyli xD A "Nostradamus" wbił się w modę pod jaki ówczesny nurt? Metal symfoniczny? Nie mam pojęcia, na jaki czas przypadają "lata świetności" tego syfu, ale też, nagranie albumu koncepcyjnego (jedynego takiego w ich karierze), do tego z jakimiś orkiestracjami, było poniekąd ryzykiem jednak. I nie wiem, czy w 2008 była jakaś moda ma albumy koncepcyjne też, takowe przecież od dekad się tworzy.

      Usuń
    15. Przecież "Turbo" to dalej heavy metal, tylko z syntezatorami. Nie słyszę jakiejś dużej różnicy stylistycznej między nim, a "British Steel", tylko brzmieniową. Najwidoczniej ktoś - muzycy / producent / decydenci z wytwórni - spodziewał się, że w ten sposób trafią i do dotychczasowej publiczności, i do zupełnie nowej, dzięki sięgnięciu po popularne w ówczesnym mainstreamie brzmienia.

      Natomiast z "Nostradamusem" sytuacja jest o tyle inna, że w XXI wieku nie ma wiodących nurtów. Dawniej było tylko kilka opiniotwórczych mediów o zasięgu globalnym lub chociaż ogólnokrajowym, a obecnie rozproszyło się to na setki, tysiące mediów, skierowanych do różnych nisz. Nie ma dziś jednolitego mainstreamu, współistnieją różne rodzaje muzyki, trafiające do różnych grup. Nigdy wcześniej nie było też takiej sytuacji, że tylu młodych decydowało się na granie muzyki z czasów swoich ojców (te wszystkie retro-rockowe grupy), zamiast robić coś dla swojego pokolenia. A wracając do tematu, to zdaje się, ze faktycznie symfoniczny metal mógł być jednym z wiodących metalowych nurtów pierwszej dekady obecnego wieku. W każdym razie wiedziałem wtedy, że coś takiego istnieje i stykałem się z ludźmi, którzy tego słuchali.

      Usuń
    16. "Przecież "Turbo" to dalej heavy metal, tylko z syntezatorami."

      Niby można to tak nazywać, ale przez te syntezatory właśnie i w ogóle poszczególne rozwiązania, czy aranżacyjne czy brzmieniowe, ciężko to traktować nawet jak zwykły hard rock. Wątpię, aby to było za mocne dla miłośników disco polo czy generalnie wielbicieli innej muzyki, której jest trochę nie po drodze z heavy metalem. "Turbo Lover" to jest przecież całkiem popowy numer, i jedyny dobry na tym albumie - nie czuję się nim zażenowany w porównaniu z całą resztą; może jeszcze "Out in the Cold" nie jest jakieś tandetne, ale za to dość nudne już. Te kawałki mają bardzo pop-rockowy sznyt, to że są w nich przesterowane gitary czy solówki, nie znaczy jeszcze, że są heavy metalowe. I wracając do brzmienia, to właśnie, od "Defenders of the Faith" zaczęło się coś walić, bo na "British Steel", "Point of Entry" i "Screaming for Vengeance" nie było źle. Ba! Było nawet całkiem dobrze, chociaż SFV słabiej oceniam pod tym względem. "Defenders of the Faith" mimo, że posiada w sobie naprawdę fajną muzykę (przynajmniej dla mnie), to brzmienie na tym albumie jest już dosyć słabe, takie za bardzo ejtisowe i jakieś nieco plastikowe i ono psuje mi jakoś przyjemność ze słuchania. A "Ram It Down" to już w ogóle apogeum, jeśli chodzi o marność brzmienia, "Turbo" zresztą też przez takie duże natężenie tego kiczu.

      Wydaje mi się, że mainstreamowe nadal jest najbardziej to, co jest nagminnie promowane w radiu lub w jakichś głównych rekomendacjach portali streamingowych. I to, co regularnie zostaje zauważane przez Grammy, czyli jakaś Billie Eilish, Taylor Swift, Kanye West czy generalnie jakiś pop, rap, trap, electro-pop i coś jeszcze innego w tym rodzaju. I bardzo popularne są też dziś jakieś boysbandy z Korei czy Japonii. Ale w rockowym mainstreamie jest rzeczywiście ostatnio jakaś taka tendencja do recyklingów (Greta Van Fleet, Maneskin czy Molchat Doma, lecz to ostatnie nie wiem, czy określać jeszcze mainstreamem, ale ponoć zdobyło popularność przez tik-toka czy innego reddita, a do tego jeszcze dwa grudniowe koncerty tego zespołu w Polsce się wyprzedały). I powiem, że gdyby Judas Priest chciało zdobyć nowych słuchaczy, to musiałoby nagrać jakiś metal z electro-popowymi wpływami i zaprosić jakichś raperów do współpracy, ale widocznie wystarczy im obecna baza fanów, skoro decydują się na nagrywanie kolejnych heavy metalowych, a nie innych płyt xD I w ogóle to Rob Halford chyba nadal chciałby nagrać album z Lady Gagą :D

      I "Nostradamus", mimo że to metal-symfoniczny, to jednak w porównaniu z głównymi przedstawicielami tego nurtu nie razi tandetą czy w ogóle kiczem, ale za to spokojnie można go nazwać pretensjonalnym, a nawet i nieco nudnym albumem. Lecz trzeba powiedzieć, że ma parę naprawdę dobrych utworów. W jednym Halford nawet po włosku śpiewa; ale ten włoski to taki łamany dosyć jest ponoć i tak xD

      Usuń
    17. Turbo widzę tak "Zeus wraz z Bogami postanowili ubrać sie w Latex, obsypać brokatem i zrobić Disco Impreze na Olimpie" ten album miejscami przypomina marną kopie Hysterii Def Leppard.. Nie jest to żaden Heavy tylko Synth Metal/Rock. Dobrze, że na Ram it Down wrócili do grania Heavy i był to przedsmak przed jeszcze lepszą jazdą bez trzymanki jaką był Painkiller :)

      Usuń
    18. "Dobrze, że na Ram it Down wrócili do grania Heavy"

      I tam są jednak wciąż tandetne numery przepełnione tonem kiczu i żenady, niektóre z nich spokojnie można pod jakiś glam-metal pokroju motley crue czy innego poison podpiąć; czy właśnie, Def Leppard (tu wyjątkowo z dużej litery, bo dwie pierwsze płyty nie są takie złe jeszcze xD). A "Hysteria" to tak samo okropny, o ile nawet nie gorszy album od "Turbo" jeszcze. O ile JP na "Turbo" chciało zrobić zwykłą imprezową muzę (no wyjątkiem jest "Out in the Cold"), tak Def Leppard na "Hysterii" momentami chciało być czymś więcej niż było, co wychodziło wręcz śmiesznie xD

      Usuń
    19. Ja tam lubie Hysterie, ale po kilku odsłuchach już się nie wraca do niej jakoś specjalnie, bo słuchając jej poraz 10 nic tam nowego nie odkrywasz a ja lubię za każdym razem odkrywać nowe rzeczy tak np mam kiedy przesłuchuje Testament Brotherhood of Snake czy Testament Titans of Crearion, oraz stare albumy Anthrax, w Metallice niestety jest to samo, że po 10 odsłuchach znasz już wszystko na pamięć.

      Usuń
    20. Powiem inaczej: wystarczy przesłuchać kilka najpopularniejszych albumów z danego rodzaju metalu, żeby większość pozostałych znać już przed pierwszym odsłuchem. To przecież nie jest jakaś wielowarstwowa muzyka (typu free jazz, davisowe fusion czy awangardowe progi), gdzie wiele rzeczy odkrywa się po kolejnym przesłuchaniu, bo dużo dzieje się tam jednocześnie na kilku równorzędnych lub nierównych sobie planach. W metalu jest tylko pierwszy plan. Mówię oczywiście o tych klasycznych nurtach typu heavy czy thrash, nie współczesnych grupach próbujących jakoś wyjść z konwencji (np. Oranssi Pazuzu).

      Usuń
    21. Pare dni temu odsłuchałem 3 albumy kolejno po sobie. Najpierw State of Euphoria Anthrax, przyjemny i pocieszny album Nowojorczyków, trochę niedoceniany według mnie i w cieniu South of Heaven Slayera i Metallici And Justice for All czy nawet Sepultury Beneath The Remains ale jak się z nim zaprzyjaźni człowiek bardziej i wczuje to naprawdę jest oryginalny i przyjemny a do tego poprawia humor, po nim odsluchałem Pink Floyd The Dark Side of The Moon (Tutaj nie trzeba wiele pisać) piękny album i potrafi on zrelaksować i delektować się muzyką i ostatni na tapete poleciał Judas Priest British Steel i właśnie z tej trójki najmniej emocji wywołał u mnie British Steel. Zero jak w przypadku Anthrax chęci skakania czy głupawki, zero jak w przypadku Pink Floyd delektowania się, zero jak w przypadku Sepultury Beneath The Remains, Slayera Hell Awaits/Reign in Blood i Testamentu The Legacy doładowania energią nic... od tak poprostu solidna muzyka bez wywołania większych emocji, może miał swoje momenty jak na United czy Metal Gods i Grinder ale to tyle.

      Usuń
    22. Testament natomiast jest taki, że po każdym przesłuchaniu człowiek odkrywa ciągle coś nowego, zwłaszcza albumy Brotherhood of Snake i Titans of Creation, tak samo jest z Exodusem czy Overkill. Jest to Thrash przepełniony wrecz różnymi przejściami nieprzewidywalnymu, tam np nie ma jak w Metallice, że po 3 odsłuchach znasz album na pamięć tylko trzeba jednak poświęcić tym materiałom troche czasu.

      Usuń
  10. Bardzo ciekawi mnie przypadek Hollanda, bo w Judas Priest bębnił w większości leniwie i dość topornie (mając nieliczne przebłyski), ale w czasach Trapeze pokazał w praktycznie każdym albumie, że potrafi grać naprawdę ciekawie i nieszablonowo, jakby odpowiadał za to zupełnie ktoś inny. Nie mam pojęcia co się stało - czy to jego gra się pogorszyła, czy po prostu się rozleniwił, czy może kazano mu tak grać ("Les grał świetne, skomplikowane partie, ale Dave zapewniał prostotę, energię i moc - a właśnie tego pragnęliśmy" - "Rob Halford. Wyznanie. Autobiografia wokalisty Judas Priest", 2020).

    Masz jakieś teorie na ten temat?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jest właśnie to, o czym wyżej napisałem: muzycy zaczęli grać gorzej, niż potrafili, bo tak im się bardziej opłacało.

      Usuń
    2. @Paweł: No ale bez przesady, żeby przez to od razu zatrudniali perkusistę, który nie ma jakiegoś groove'u czy feelingu nawet za bardzo w swojej grze. A nawet, jeżeli rzeczywiście w Trapeze posiadał obie te rzeczy, to też w ogóle nie rozumiem, co się mogło stać. Był tak dobrym perkusistą, a potem nagle zaczął tracić "to coś"? To w ogóle nie ma żadnego sensu. Mam wrażenie, że niekoniecznie mu tak kazano, tylko po prostu, może nie czuł za bardzo muzyki Judas Priest i nie potrafił wczuć się w ich styl. Ale jednak wydaje mi się, że naprawdę dobry perkusista spokojnie by się u nich odnalazł. Holland był tak marny, że potem przecież automat go zastępował na paru płytach xD

      Usuń
    3. To czemu tyle czasu trzymali go w zespole, zamiast zastąpić kimś innym? Chętnych na pewno by nie brakowało, więc widocznie chcieli kogoś grającego w ten sposób.

      Usuń
    4. Nie wiem. Może rzeczywiście im odpowiadał i chcieli perkusistę, który by robił neutralny podkład pod muzykę, taki który by nie zwracał specjalnie niczyjej uwagi lub mieli jakieś zobowiązania kontraktowe z nim. Nie wiadomo. Może też uwierzyli po prostu w to, że jak odnieśli z nim taki sukces po "British Steel", to powinni go zatrzymać, bo on mi jakieś szczęście przynosi czy coś xD Dobrze, że od ponad 30 lat mają znacznie lepszego perkusistę

      Usuń
    5. A ja powiem szczerze, że ostatnio stałem pod wyborem Firepower Judasów i Senjutsu Ironów. Po przesłuchaniu obu wybrałem Firepower Judasów i nie żałuje bo jest to album przy, którym nie usypiam, nie jest aż taki monotonny, bardziej drapieżny, ciekawy i czystszy od Senjutsu gdzie miejscami te kiczowate wstawki syntezatorów irytują a w dodatku prawie 2 razy tańszy od najnowszego albumu Ironów, album zrobiony raczej pod fanów IM a takim jakimś mega nie byłem nigdy (Wole Amerykański Thrash i Judas Priest) mimo, że od IM w sumie zaczynałem i do dzisiaj bardzo lubie Brave New World czy Powerslave'a i Number of The Beast czy ich pierwszy album.

      Usuń
    6. @Pająk z Marsa. Oczywiście, Scott Travis to jest Masterpice na perkusji i jest conajmniej o klase lepszy od Hollanda. Nie wiem ale właśnie nie od British Steel się zaczęło moje uwielbienie do JP tylko od Pain Killer i od Angel of Retribution, pamiętam też jak byłem Rocka Rollą zachwycony czyli albumem, który no delikatnie mówiąc nie jest ulubionym przez fanów Judas Priest według mnie nie słusznie.

      Usuń
    7. Prawdziwym mistrzem perkusji to jest Tony Williams albo Elvin Jones. A z bliższych stylistycznie rejonów to np. Bill Bruford, Chris Cutler, Christian Vander, Jaki Liebezeit. czy nawet Ginger Baker.

      Usuń
    8. "Prawdziwym mistrzem perkusji to jest Tony Williams albo Elvin Jones"

      No nikt z tym nie będzie polemizował, tylko po co perkusistę metalowego porównywać z jazzowymi? Zresztą myślę, że Travis spokojnie poradziłby sobie w jazzie, tylko ciężko powiedzieć z jakim skutkiem, póki się tego nie usłyszy.

      @Luko: U mnie "Rocka Rolla" jest w top5 ulubionych płyt JP :D

      Usuń
    9. Jeszcze świetny jest Ian Pace z Deep Purple, również wysoko cenie Gene Hoglana z Testamentu, oraz Charlliego Benante z Anthrax.

      Usuń
    10. @Pająk: Po prostu nie rozumiem zachwytów metalowymi bębniarzami, kiedy w innych gatunkach są muzycy grający na tym instrumencie nie tylko z lepszą techniką, ale i wyobraźnią. Zresztą dobry perkusista powinien sobie radzić w każdym stylu. Co do Tony'ego Williamsa nie ma natomiast wątpliwości, że byłby świetny w graniu hard & heavy, bo nagrał choćby to: https://www.youtube.com/watch?v=iHzDDO0G9YU

      Usuń
    11. "Po prostu nie rozumiem zachwytów metalowymi bębniarzami"

      A ja poniekąd rozumiem, bo ludzie wychodzą z założenia nieraz, że jak ktoś gra bardzo szybko lub używa dużo blastów, to znaczy, że musi być wybitny. Ale nie powiedziałbym, że Travis gra bez wyobraźni. "Painkiller" to już klasyk, jego intro jest już legendarne tam, ale poza tym sławnym "Painkillerem", w takim "Traitors' Gate" (najlepszym utworze JP nagranym po 2000 roku) też gra ze świetnym feelingiem. Ale ze wszystkich perkusistów Judas Priest nie wiem czy bardziej Lesa Binksa nie wolę, i Simon Phillips na "Sin After Sin" też jest naprawdę świetny. A z samych perkusistów metalowych na pewno bardzo cenię Kima Ruzza z Mercyful Fate, Dave'a Lombardo, Away'a z Voivod czy Darkside'a z Mgły.

      I sam najbardziej w perkusistach jazzowych akurat gustuję. Właściwie to w każdym perkusiście, który ma w sobie świetny groove i jako taką wyobraźnię, dlatego w każdej muzyce mogę kogoś docenić, ale perkusiści jazzowi jednak największe wrażenie na mnie robią.

      Usuń
    12. U mnie z Judasów Screaming for Vegeance, Painkiller, Firepower, British Steel i Rocka Rolla. Co do Defenders nie wypowiem się bo słuchałem go połowicznie tylko ale też fajny. Osobiście i tak wole Testament czy Anthrax.

      Usuń
  11. A co do Nigtwish no wyrasta się z tego chyba, że ktoś naprawdę lubi symfoniczny metal to inna sprawa, sam słuchałem całej dyskografi w latach hmm 2007/2008 jakoś.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z większości muzyki, o której piszesz, zwykle się wyrasta, gdy poznaje się coś bardziej wartościowego. Na rockowym i metalowym mainstreamie muzyka się nie kończy.

      Usuń
    2. Owszem ale chyba najszybciej z Nu Metalowych zespołów pokroju Korn, Slioknot czy System of a Down(Chociaż to jest bardziej Alternative niż Nu Metal) aczkolwiek chętnie czasem do dzisiaj sięgam po albumu Disturbed.

      Usuń
  12. Skoro taka niska ocena dla British Steel Judas Priest, to aż się boję jaka ocena by była dla albumu Manowar - Fighting The World.
    https://youtu.be/qYpaMeJm3ic

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I słusznie się obawiasz, bo Manowar uważałem za straszny kicz juz w czasach, gdy moim ulubionym zespołem było Iron Maiden, a i Judasów oceniałem lepiej ;).

      Usuń
    2. Brzmi to jak parodia Metalu albo Metal z jakieś kreskówki pokroju Himan. No do Black Sabbath np Heaven and Hell, Iron Maiden Number of The Beast czy Judas Priest British Steel to brakuje trochę takiemu Fighting the World biorąc jako punkt odniesienia Metal z UK. Oczywiście nie ma jakieś turbo tragedi i raczej dla dzieciaków nastoletnich lepsza taka muzyka niż Ekipa czy inne jakieś dzisiejsze totalne Kiczowate komercyjne wyroby muzyko podobne w stylu Biebera.

      Usuń
    3. "Fighting the World" to jest najgorsza płyta Manowar. Z tych wydanych w latach 80' przynajmniej.

      Usuń
    4. Jak odpaliłem po nim Black Sabbath Heaven and Hell, British Steel Judas Priest oraz Iron Maiden Number of the Beast to przepaść była po prostu. Przy tych albumach to słuchało się jeszcze patrząc na tą okładkę jakby to były jakieś openingi do bajek pokroju Himan czy Tygrysia Maska. Da się tego posłuchać nawet ale no gdzie tam do tych trzech albumów im. Najlepsze jest to, że gdzieś widziałem, że straszną mieli manie mimo, że już wtedy Iron Maiden, Black Sabbath i Judas Priest grali Heavy Metal o 2 klasy lepszy.

      Usuń
    5. Ale te płyty innych wykonawców, które wymieniasz, to też nie są jakieś wyżyny muzyki, czy nawet rocka/metalu. W najlepszym razie solidna muzyka użytkowa. Na "H&H" czy "Numberze" są nagrania, których wciąż mógłbym z jakąś przyjemnością, ale bez zachwytu posłuchać, jednak nie brakuje kawałków mocno mnie żenujacych. I tu nasuwa się pytanie, po co miałbym do tych płyt wracać, skoro istnieją - poza metalem - albumy w całości zapewniające wyższe doznania estetyczne?

      Usuń
    6. Racja np: Led Zeppelin I, II, III i IV, Black Sabbath 1, Paranoid, Master of Reality, Vol.4, Deep Purple In The Rock, Machine Head, Fire Ball.
      Chociaż H&H, oraz Number to są solidne albumy i jedne z najlepszych z pewnością w swojej kategori.

      Usuń
    7. A tak z innej beczki słuchał pan może albumy KAT? Oczywiście chodzi mi o te stare ze świetej pamięci Panem Romanem, nie te nowsze bez niego bo te nowsze to szkoda gadać, ale np szóstki, Oddech Wymarłych Światów, Ballady, Bastrad, Róże miłości najchętniej przyjmują się na grobach i Szydercze Zwierciadło.

      Usuń
    8. Nie napisałem, że sa to wyżyny muzyki, jedynie, że albumy Judas Priest, Iron Maiden czy Black Sabbath są lepsze od tych Manowara, na upartego mogę jeszcze dorzucić albumy Dio jak Holy Divet czy "As Pik" Motorhead, chociaż "Motorogłowa" to jest zupełnie inny gatunek, ale jednak mimo, że nie ma tam wartości artystycznych bo nie o to chodzi w Motorhead, tam ma być szybko, ostro i z cojones to technicznie są lepsi niż taki Manowar i pozycją bardziej godną polecenia z resztą tak jak albumy Maidenów, Judasów, Heaven and Hell Black Sabbath czy Holy Diver Dio.

      Usuń
    9. Te lepsze albumy Led Zeppelin, Black Sabbath i Deep Purple to faktycznie wyżyny hard rocka (czy, jak kto woli, metalu), ale wciąż na tle całej muzyki nie są to największe dzieła ludzkości. Choć osobiście bardzo cenię debiut Sabbathów czy dwa pierwsze Zeppeliny. Także Motorhead cenię chociażby za to, że grają tak szczerze i zupełnie bezpretensjonalnie (czego nie można powiedzieć o Dio czy Judasach). Koncertu z Hammersmith '81 słuchanie sprawia mi więcej przyjemności niż niejeden bardziej ambitny album.

      Oczywiście, nie padło tu stwierdzenie, że Iron Maiden, Judas Priest czy Black Sabbath z Dio to wyżyny muzyki. Wskazuje tylko na to, że istnienie bardziej kiczowatego Manowar nie sprawia, że tamci wykonawcy są jacyś nie wiadomo jak wspaniali.

      Z KATa słuchałem niedawno "Oddechu..." i nie było to jakieś złe, ale niczym mnie nie zachwyciło, za trochę irytowało. Dawno temu słuchałem jeszcze "Ballad", ale zupełnie nie pamiętam tego albumu.

      PS. Zamiast "Odpowiedz jako Anonimowy" warto wybrać opcję "Nazwa/adres URL", bo nie wiem, czy odpowiedziałem teraz jednej osobie czy wielu.

      Usuń
  13. "Także Motorhead cenię chociażby za to, że grają tak szczerze i zupełnie bezpretensjonalnie (czego nie można powiedzieć o Dio czy Judasach)"

    JP o pretensjonalność można jeszcze oskarżać, ale co takiego nieszczerego jest w ich muzyce?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Choćby podążanie za aktualnymi trendami w ścisłym mainstreamie i robienie tego wyłącznie w celach merkantylnych (bo szło za tym wyłącznie upraszczanie i trywializowanie muzyki).

      Usuń
    2. Ajj jeszcze zapomniałem o Budgie jako kolejnym zespole, który podłożył fundamenty z Led Zeppelin, Deep Purple, Black Sabbath fundamenty pod Heavy Metal. Szkoda trochę, że jest najmniej doceniany z całej tej plejady ale to wina Menago Budgie była, że nie było takiego na nich Hypu jak np na Black Sabbath, Deep Purple czy Led Zeppelin.

      Usuń
    3. Z drugiej strony jak ktoś lubi Metal, wraca do domu zmęczony po dniówce i chce posłuchać coś mało wymagającego bo głowa zmęczona to sobie wrzuca do odtwarzacza albumy Judas Priest, Maidenów, Black Sabbath, Deep Purple czy Dio bo to jest muzyka, która nie wymaga jakoś mega skupiania się, nie jest męcząca i słucha się tego "lajtowo".

      Usuń
    4. E tam, to nie jest jeszcze jakaś oznaka nieszczerości xDD Przynajmniej muzyka potrafiła wychodzić naturalnie - możliwe, że tylko ja tak myślę, no ale whatever.

      Usuń
    5. @Anonimowy: Bez przesady z tym Budgie. Zespół zadebiutował dopiero w 1971 roku i nie zaproponował nic poza tym, co Led Zeppelin i Black Sabbath robili już rok, dwa lata wcześniej. Nieistnienie tego zespołu nic by nie zmieniło w historii muzyki.

      @Anonimowy (ten sam lub inny): Takiej muzyki, która nie wymaga jakoś mega skupiania się, nie jest męcząca i słucha się tego "lajtowo", jest naprawdę mnóstwo i to często mniej kiczowatej od metalu, także mniej hałaśliwej, więc lepszej do odpoczywania przy niej. Zresztą to bardziej klimat niż prostota decyduje o jej użyteczności do relaksu.

      Usuń
    6. Ale co jest najgorsze odnośnie Manowara to jest nazwanie się "Królami Metalu" tak jakby tylko istniało USA a i tam znajdą się spokojnie zespoły, które wgniatają ich w posadzke "Thrashowa Big 8 np" no i co mnie odrzuciło to słychać w ich graniu riffy i kompozycje z innych zespołów. Wheels of Fire to np Afrershock Anrhrax, początek Fighting the World to początek bardzo przypominający Living After Midnight Judas Priest, Blow Your Speakers przypomina Rocket i Woman Def Leppard, oraz Paradise City GnR, Violence and Blood Sheed to już riffy z Gangland Iron Maiden. Nie mam nic do Manowar ale strasznie przerysowany to jest metal wręcz "Kreskówkowy"

      Usuń
    7. Co do muzyki do relaksu jest w tym trochę racji np taki Violator Depeche Mode się lepiej do tego nada czy Music for the Masses a z klimatów Rockowych taki Red Hot Chili Peppers Sugar Blood Sex Magic czy Californication ale takich przykładów sporo jest, jeszcze Pink Floyd Dark Side i Wish You Were Here czy Dream Theater Imagine and Words jeżeli ktoś już chce zostać w klimatach rockowych/metalowych.

      Usuń
    8. Akurat od Dream Theater już lepszy jest Judas Priest. Powyższa płyta to granie bardzo proste i nieco kiczowate, ale chociaż nie udaje, że ma jakieś ambicje. A DT nie dość, że ma wszystkie wady, jakie może mieć metal, to jeszcze ma wszystkie wady, jakie może mieć muzyka inspirowana (nieudolnie) rockiem progresywnym. Ten zespół wypromowali ludzie, którym się wydaje, że jak coś jest trudne do zagrania, to automatycznie jest dobre.

      Usuń
    9. A no to bez dwóch zdań lepsze jest Judas Priest. W końcu JP to legendarny zespół, który jednak miał obok Black Sabbath, Led Zeppelin i Deep Purple udział w tworzeniu cięższych odmian Rocka. Może grają prostą muzyke te zespoły, ale mają swój klimat i już są legendarne na swój sposób.

      Usuń
    10. Ale generalnie to z tym słuchaniem, kolega np mówił, że strasznie Lajtowo się słucha Iron Maiden, to samo mam jeżeli chodzi o Judasów. Nie wiem może za dużo bardziej ekstremalnych odmian metalu słuchaliśmy i teraz taka muzyka jak Iron Maiden czy Judas Priest wchodzi do uszu jak rozgrzany nłż w świeże masło. Sam przesłuchałem około 100 Thrashowych albumów różnych wykonawców od Exodusa poprzez Metallice, Slayera, Megadeth, Kreatora, Sodom, Overkilla, Antgrax, Testament, Death Angel, Slayer, Sepulture skończywszy na Acid Drinkers czy KAT.

      Usuń
    11. Z tym wpływem Judas Priest jest jak z wspomnianym wcześniej Budgie - ktoś się tym niewątpliwie inspirował, ale tak naprawdę zespół ten nie wniósł do muzyki niczego swojego, po prostu połączył elementy wzięte od BS, LZ i DP.

      Cóż w tym dziwnego, że tak niewymagającej muzyki słucha się lajtowo?

      Z thrashu w zasadzie wystarczy po dwie, trzy płyty Metalliki i Slayera z lat 80., cała reszta tego stylu to powielanie tych samych patentów.

      Usuń
    12. Być może, ale szczerze mówiąc wolę posłuchać np taki Sodom - Agent Orange, Kat - Oddech Wymarłych Światów, Acid Drinkers - Infernal Connection, Megadeth Peace Sell, Anthrax - Spreading of Disease, Among Thr Living, State of Euphoria, Presistence of Time , Exodus Bonded By Blood, Slayera Hell Awaits, Reign in Blood, Season In Thr Abyss, Kreator Pleasure to Kill, Testament The New Order, The Legacy czy Metallice Mastera, And Justice i Ride The Lightning które może i nie ma walorów artystycznych, muzyka brzmi jak wystrzał z Miniguna i jest sztampowa, ale za to jest to energetyczna bardzo muzyka, która nawet największego anemika postawi na nogi a teksty zmuszają do głębszych refleksji i myślenia niż takie Guns n Roses. W sumie od tego wolę też posłuchać Pantere Vulgar Power of Display czy Motorogłowe Ace of Spades, Judas Priest, Iron Maiden, oraz klasyke Metalu/Hard Rocka. Na szczęście jestem dość elastyczny i również jak nie mam ochoty na taką muzykę sięgam po Depeche Mode albo OMD :)

      Usuń
    13. Ale po co zaraz wyskakiwać z jakimś ganzen rołzes? Istnienie czegoś tak złego w żaden sposób nie podnosi wartości innych rzeczy, jakie wymieniasz.

      Usuń
  14. Swoją drogą co do Judas Priest to nie można powiedzieć, że non stop grają tak samo. Albumy od Rocka Rolla do Stained Class były bardziej w stylu Hard Rockowym, chociaż Stained to już można nawet pod Heavy Metal podciągnąć, od British Steel do Ram it Down grali już inaczej, właściwie nawet do Defenders of Faith bo już styl z Ram It Down to był fundament pod to co zaczęli grać później i pokazali na Painkiller, gdzie technicznie grali lepiej (Pewnie to wymianana Scotta Travisa i rezygnacja z Hollanda dała taki efekt i rozwój w tym kierunku) grali też bardziej melodyjnie wystarczy posłucjać różnice między np British Steel i Redeemer of Souls, Angel of Retribution czy Painkiller) a do tego nie śpiewali już tyle o "strefach miłości", imprezach, stalowych maszynach czy problemach społecznych co poszli w fantastyke i mitologie. Właśnie nie od tych albumów jak British Steel czy Screaming for Vegeance zaczynałem ich słuchać ale od Painkiller, Rocka Rolla i Angel of Retribution. Oczywiście były nieudane eksperymenty po drodze jak Turbo (Chociaż swój klikat jednak ma) Nostradamus czy Jugulator i Demolition.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W czasach, jak byłem zdecydowanie bardziej pro-metalowy i moim ulubionym zespołem było Iron Maiden, to odrzucały mnie te najbardziej popularne płyty Judasów. Dopiero jak usłyszałem te z okresu 1976-78, to zapalałem do nich sympatią. Teraz już mniejszą, ale jakby mnie ktoś pytał, czy warto słuchać czegoś JP, to bym te trzy płyty zasugerował.

      Usuń
    2. Dla mnie taki Stained Class czy Rocka Rolla to są niedocdniane albumy bo są kultowe, Stained to jest już protoplasta Nowej Fali Brytyjskiego Metalu a Rocka Rolla to przyjemny album mimo, że nie jest pozbawiony wad. Ja tam lubię One For The Road czy Cheatera, oraz wariacje na perkusji hincha w Winter/Deep Freeze, jasne do takiego BS Paranoid czy do Deep Purple Machine Head brakuje jej ale nie zmienia to faktu, że to solidny album mimo, że bardzo na nim słychać inspiracje "Wielką Trójką BS, LZ i DP" Generalnie idzie z każdego albumu wziąć na upartego jakieś utwory no może poza tymi z Owensem.

      Usuń
    3. Co do Metallici jeszcze. Może i ich muzyka jest toporna jak ciosanie drzewa siekierą ale jednak mają swój jakiś styl, który nie sposób pomylić z innym zespołem no i oryginalny i nie spotykany wokal Jamesa robi swoje.

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Laurie Anderson - "Big Science" (1982)

[Recenzja] Julia Holter - "Something in the Room She Moves" (2024)

[Recenzja] Alice Coltrane - "The Carnegie Hall Concert" (2024)

[Recenzja] Księżyc - "Księżyc" (1996)

[Zapowiedź] Premiery płytowe marzec 2024