[Recenzja] Wishbone Ash - "Argus" (1972)



"Argus", trzeci album Wishbone Ash, to najsłynniejsze wydawnictwo zespołu. Longplay doszedł aż do trzeciego miejsca brytyjskiego notowania, wyprzedzając o jedno miejsce "Machine Head" Deep Purple, a przegrywając jedynie z mocno mainstreamowymi T.Rex i Simon and Garfunkel. Skąd ta nagła popularność? Być może to zasługa przyciągającej uwagę okładki, zaprojektowanej przez firmę Hipgnosis, znaną przede wszystkim ze współpracy z Pink Floyd. Bo na pewno nie zupełnie bezbarwnego, banalnego (i jak zwykle nienotowanego na listach) singla "Blowin' Free", będącego najsłabszym momentem całości.

Album - a więc także pierwszy na trackliście "Time Was" - rozpoczyna się nietypowo, bo od delikatnych, folkowych dźwięków gitar akustycznych i pastoralnej, wielogłosowej partii wokalnej. Po trzech minutach utwór nabiera jednak rockowej dynamiki. Popisy gitarzystów jak zwykle zachwycają, w tle przyjemnie pulsuje bas, ale nieco razi banalna melodia. Zdecydowanie nie jest to dobry utwór na otwarcie, zarówno ze względu na wspomniany wstęp, jak i prawie dziesięciominutowy czas trwania. Na podobnej zasadzie został zbudowany kolejny utwór, "Sometime World" - najpierw ładna, balladowa część, a potem mocniejsze przyśpieszenie. Tym razem całość jest bardziej zwarta, a gitarowo-basowe popisy należą do najlepszych w dorobki grupy. Gdyby tylko nie te idiotyczne wokalizy Martina Turnera, byłby to naprawdę świetny kawałek.

Po kompletnie nijakim "Blowin' Free" rozbrzmiewa nieco ciekawszy "The King Will Come". Instrumentaliści znów odwalają kawał dobrej roboty, szczególnie fajny jest główny riff, ale melodycznie jest nieco zbyt banalnie i jakoś tak zbyt grzecznie w fragmentach wokalnych, co nie pasuje do ostrych gitar w instrumentalnych częściach. Za to najłagodniejszy w zestawie "Leaf and Stream" ma przynajmniej ciekawy, oniryczny klimat, który prawie skutecznie ukrywa miałkość partii wokalnej. Dobre wrażenie pryska jednak wraz z pierwszymi dźwiękami "Warrior". Kawałek łączy hardrockowy banał z nadętym patosem, co nie mogło się dobrze skończyć. Na zakończenie rozbrzmiewa podniosła ballada "Throw Down the Sword", zakończona kolejnym świetnym gitarowym popisem (tym razem, wyjątkowo, obie ścieżki gitar zostały zagrane przez Andy'ego Powella), ale wcześniej dość nużąca.

Trudno powiedzieć, dlaczego akurat ten album Wishbone Ash cieszy się takim uznaniem. W porównaniu z poprzednimi nastąpił tu wyraźny spadek jakości. Instrumentaliści wciąż grają wspaniale, ale nie na wiele się to zdaje przy tak przeciętnych kompozycjach. A całość dodatkowo pogrążają słabe wokale, które nadają całości bardzo smętnego charakteru. Jest tutaj kilka naprawdę dobrych, wręcz porywających fragmentów instrumentalnych, ale żaden utwór nie jest pozbawiony wad.

Ocena: 6/10



Wishbone Ash - "Argus" (1972)

1. Time Was; 2. Sometime World; 3. Blowin' Free; 4. The King Will Come; 5. Leaf and Stream; 6. Warrior; 7. Throw Down the Sword

Skład: Martin Turner - gitara basowa, wokal; Andy Powell - gitara, wokal; Ted Turner - gitara, wokal; Steve Upton - perkusja i instr. perkusyjne
Gościnnie: John Tout - organy (7)
Producent: Derek Lawrence


Komentarze

  1. Ksiądz Piotruś11 września 2013 01:37

    Bardzo lubię, ale nie mogę ukryć, że wokale wraz z nadętymi tekstami o rycerzach i cierpieniu brzmią trochę pretensjonalnie. Jednak jest to problem raczej lekkiej nieudolności wokalnej. Niepotrzebnie wokalista sili się na jakieś, np. w przypadku "Sometime World". Lepiej by wyszło, gdyby zaśpiewał bardziej beznamiętnie i pozwolił gitarom robić swoje. ;D

    OdpowiedzUsuń
  2. Niekiedy wokal barwą przypomina mi Johna Wettona.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nigdy nie miałem takich skojarzeń ;) Co ciekawe, Wetton przewinął się przez skład Wishbone Ash, ale tylko jako basista (na albumie "Number the Brave").

      Usuń
  3. Polecam remaster CD z 2002, niesamowity progres brzmieniowy względem starej wersji. Jest to nawet coś wiecej, bo remastered and revisited, cokolwiek to znaczy... Nie bez znaczenia są też 3 bonusowe kawałki z EP live from Memphis, wszystkie fajne, jest to jedyny do tej pory zremasterowany album grupy, warto, a cena na dodax chyba 25zł!!! Gdybyś recenzował tą wersję, na pewno dał byś wiecej punktów!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zachowawcza ocena bynajmniej nie wynika z brzmienia. Nawet jeśli ten remaster faktycznie brzmi lepiej, to kompozycje i brzmienie dalej pozostawiają tyle samo do życzenia, co w oryginale.

      Usuń
    2. Punktów dodały by 3 bonusowe utwory z EP, które są bardzo dobre, w przeciwieństwie do niektórych gniotów z ori albumu, które tą ocenę zaniżyły

      Usuń
    3. Zawsze oceniam pierwotną zawartość albumu.

      A "Argus" podobał mi się dużo bardziej, gdy znałem znacznie mniej muzyki.

      Usuń
    4. Prawdziwym progresem brzmieniowym , jest wersja tego albumu na SACD...

      Usuń
  4. Argus wybitny nie jest, aranże są jednak pretensjonalne, jednak nie odbiega in minus od pierwszych 4 albumów zespołu, wszystkie są nierówne. Wydanie na CD wygrywa dzięki bonusom, pozostałe albumy mają po 1 bonusie, w dodatku raczej średnim.

    OdpowiedzUsuń
  5. Bdb płyta, trzyma poziom. A zakończeniowy "Sword" powala napięciem, no i solo oczywiście super. A że popularna… no cóż, zasłużyła na swoją sławę, choć dla mnie "4" jest równie dobra, a There's a rub ma nawet mocniejsze momenty. Ale później to już lecieli na łeb, na szyję, pewnie z braku Turnera Martina. A szkoda, bo potencjał goście mieli wielki.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Julia Holter - "Something in the Room She Moves" (2024)

[Recenzja] Alice Coltrane - "The Carnegie Hall Concert" (2024)

[Recenzja] Laurie Anderson - "Big Science" (1982)

[Recenzja] Księżyc - "Księżyc" (1996)

[Zapowiedź] Premiery płytowe marzec 2024