[Recenzja] Metallica - "Metallica" (aka "The Black Album") (1991)

Metallica - Metallica


Piąty longplay Metalliki - zwyczajowo zwany "Czarnym albumem", gdyż oficjalnego tytułu brak - okazał się punktem zwrotnym w karierze zespołu. Muzycy postanowili całkiem zerwać ze swoimi thrashowymi korzeniami, nagrywając znacznie bardziej przystępny, melodyjny i łagodniejszy album. Nie spodobało się to wielu fanom, którzy w efekcie oskarżali grupę o sprzedanie się i zaczęli ją bojkotować. Nie miało to jednak żadnego znaczenia, bo nowa muzyka - z dużą pomocą medialnej promocji, zwłaszcza w MTV - przyciągnęła nowe, znacznie większe grono odbiorców.

Zmiana stylu okazała się strzałem w dziesiątkę nie tylko pod względem komercyjnym. Wpłynęła pozytywnie także na samą muzykę. Poprzedni w dyskografii "...And Justice for All" był świadectwem zagubienia zespołu po śmierci Cliffa Burtona, dobitnie pokazując kompozytorskie braki pozostałych muzyków. Uproszczenie kompozycji okazało się najbardziej logicznym wyjściem z tej sytuacji. Przy okazji ujawnił się talent muzyków do pisania całkiem zgrabnych przebojów. Singlowym "Enter Sandman", "The Unforgiven" i "Nothing Else Matters" nic nie można zarzuć, poza tym, że zostały niemiłosiernie ograne przez stacje radiowe i sam zespół na koncertach. Może dlatego bardziej przemawiają do mnie dwa pozostałe, mniej popularne single: cięższe, ale chwytliwe "Sad But True" i "Wherever I May Roam". Ten ostatni nabrał ciekawego klimatu za sprawą partii elektrycznego sitaru. Na pewno warto też wyróżnić "My Friend of Misery", będący przede wszystkim popisem Jasona Newsteda - tak, tym razem wyraźnie słychać partie basu, co jest zasługą nowego producenta, Boba Rocka.

To jednak tylko połowa utworów. Reszta już tak dobrze nie wypada. Jako tako bronią się jeszcze "Of Wolf and Man" i "The God That Failed", choć ten drugi momentami brzmi jak repryza "Sad But True", natomiast pierwszy jest nieco toporny. Ale już "Don't Tread on Me" i "Through the Never", a zwłaszcza "Holier Than Thou" i "The Struggle Within" nie posiadają ani zapamiętywanych melodii, ani charakterystycznych riffów, ogólnie czegokolwiek zwracającego uwagę. Spokojnie już można było pozbyć się przynajmniej tych dwóch ostatnich kawałków, bo album i tak jest bardzo długi z czasem trwania przekraczającym godzinę.

Eponimiczny album Metalliki jest powszechnie uznawany za klasykę muzyki rockowej, a co za tym idzie, często można spotkać ze skrajnymi opiniami na jego temat. Z jednej strony niesłusznie krytykuje się go za złagodzenie brzmienia - bo to akurat wyszło na dobre, muzycy właściwie zaczęli mierzyć siły na zamiary. A z drugiej - zbyt często uznawany jest za nie wiadomo jak wielkie arcydzieło, choć w rzeczywistości jest to dość nierówny longplay, który w najgorszych momentach nie jest może jakimś strasznym badziewiem, ale też w tych lepszych nie wychodzi poza poziom przyzwoitego mainstreamu.

Ocena: 7/10



Metallica - "Metallica"  (1991)

1. Ender Sandman; 2. Sad But True; 3. Holier Than Thou; 4. The Unforgiven; 5. Wherever I May Roam; 6. Don't Tread on Me; 7. Through the Never; 8. Nothing Else Matters; 9. Of Wolf and Man; 10. The God That Failed; 11. My Friend of Misery; 12 The Struggle Within

Skład: James Hetfield - wokal i gitara; Kirk Hammet - gitara, sitar elektryczny (5); Jason Newsted - gitara basowa; Lars Ulrich - perkusja
Producent: Bob Rock, James Hetfield i Lars Urlich


Komentarze

  1. Taaaaki superalbum i nikt tego jeszcze nie skomentował? Rany.

    Wiele razy mierzyłem się z tym albumem i zawsze mnie nudził. Za dużo tu syfu,najczęściej słucham Sad But True i Wherever I May Roam. Bo... dobrze się sprawdzają na siłowni :D Reszty, z żenującym Enter Sandman i Nothing Else Matters na czele, praktycznie w ogóle. Chociaż nie mówię, że nie dam tej płytce szansy po raz... czwarty?

    W ogóle zdaje mi się, że ten album jedzie głównie właśnie na tych dwóch - żenujących - kawałkach (podejrzewam, że Unforgiven znają Ci już bardziej wtajemniczeni).

    Jeżeli jesteś człowiekiem który lubi aktywność fizyczną, to masz jakieś utwory których słuchasz w "akcji"? Mam dosyć Smashing Pumpkins, Busha czy Świądgardziel lecącego ciągle w słuchawkach/głośnikach, więc chętnie rozszerzyłbym gym-playlistę o jakieś nowe kawałki. Ostry thrash i superszybkie numery się nie sprawdzają :D

    OdpowiedzUsuń
  2. W "NEM" i "The Unforgiven" nie ma niczego żenującego - to zgrabnie skomponowane rockowe ballady, tylko zanadto wyeksploatowane w mediach, no i nagrane przez "niewłaściwy" zespół ;) "Enter Sandman" też się broni, przynajmniej w kategorii rockowego przeboju. Żenująco dopiero na kolejnych albumach grali... Natomiast całkowicie zgadzam się, że "czarny album" jest przereklamowany i najlepsze jego fragmenty to "Sad But True" i "Wherever I May Roam". Poza nimi i trzema napędzającymi sprzedaż singlami są tu same wypełniacze.

    Do ćwiczeń polecam funk i jazz funk, np.:
    Glenn Hughes - "Play Me Out"
    Billy Cobham - "Spectrum" i "A Funky Thide of Sings"
    Donald Byrd - "Ethiopian Knights"
    Herbie Hancock - "Head Hunters" (to może być za trudne)
    Alphonse Mouzon - "Mind Transplant"
    The Crusaders - "Those Southern Knights"
    Sly and The Family Stone - "Stand!"
    The Meters - "The Meters"
    ...i wiele innych.

    OdpowiedzUsuń
  3. Masz rację, może rzeczywiście kawałki te tracą mocno z powodu tego co się z nich próbuje robić. O "Unforgiven" akurat nie powiedziałem, że jest żenujący, jak dla mnie jest on najlepszy z tej 'radiowej trójcy' z genialną solówką ;), bez znaczenia kto go nagrał. A dwa pozostałe są żenujące szczególnie w środowisku gitarzystów - jeden to ten sam riff w kółko i solówka na kaczce, drugi to słynne 'puste struny' w intro. Co ciekawe, ktoś nazwał NEM "Stairway To Heaven" lat 90. Load i Reload mnie nie drażnią i tyle, nigdy nie byłem fanatykiem metalicy, ani tej Thrash, ani Pop :D . Dzięki za zaskakujące gatunkowo albumy, Hughesa i Cobhama sobie skołowałem po recenzjach, resztę obadam.

    OdpowiedzUsuń
  4. Późno było i dopiero w trakcie pisania zorientowałem się, że piszesz o "Enter Sandman", a nie "Unforgiven", ale już nie chciało mi się za dużo zmieniać ;) Puste struny w "NEM" to tylko kilka pierwszych dźwięków - fakt, że potem też nie jest specjalnie trudno i nawet ja potrafiłem zagrać ten wstęp. Ale moim zdaniem w muzyce nie liczą się środki, jakimi coś osiągnięto, a efekt. A ten jest, mimo wszystko, całkiem niezły.

    OdpowiedzUsuń
  5. Kiedyś lubiłem sobie z kolegą posłuchać właśnie piosenek z tego albumu, szczególnie jak graliśmy w kosza to sobie puszczaliśmy na głośniku "Enter Sandman", "Wherever I May Roam" czy "Sad But True". Wtedy uważałem to za zajebiste piosenki, ale teraz mi się trochę znudziły. Poznałem lepsze metalowe piosenki.
    Sam album nie jest taki zły chociaż nieco monotonny. Niektórzy stawiają ten album na równi z "Nevermind" uważając je za kultowe. Ten krążek jednak jest o niebo lepszy od tego Nirvany. Chociaż w porównaniu do wcześniejszych dokonań zespołu to jest to bardzo słaby album. Jak dla mnie za bardzo wygładzone brzmienie.
    Ja daję takie słabe 4/10.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zarówno eponimiczna Metallica, jak i "Nevermind" Nirvany, to dobre płyty. Dalekie od bycia wybitnymi, ale trudno o coś lepszego w rockowym mainstreamie lat 90. (i późniejszym) - może znalazłoby się z kilkanaście ciekawszych tytułów, nie więcej.

      Chyba wolę nie widzieć, czym są te niby lepsze metalowe piosenki.

      Usuń
  6. Płyta brzmi genialnie na DVD Audio w HD Audio 24/96...

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Republika - "Nowe sytuacje" (1983) / "1984" (1984)

[Recenzja] Death - "Human" (1991)

[Recenzja] Extra Life - "The Sacred Vowel" (2024)

[Zapowiedź] Premiery płytowe kwiecień 2024

[Recenzja] Carme López - "Quintela" (2024)