[Recenzja] AC/DC - "The Razors Edge" (1990)



Album "The Razors Edge" uznawany jest za powrót AC/DC do formy. Coś w tym jest, bo po serii kompletnie nijakich albumów z lat 80., niespodziewanie wróciła dawna energia i radość z grania. Być może była to zasługa kolejnej zmiany perkusisty (Chris Slade zastąpił Simona Wrighta, który kilka lat wcześniej zajął miejsce Phila Rudda). A może nowego producenta, Bruce'a Fairbairna, który zapewnił solidne, odpowiednio ciężkie brzmienie (będące miłą odmianą po amatorskiej produkcji samych muzyków na "Flick of the Switch" i "Fly on the Wall"). 

Na "The Razors Edge" znalazła się najlepsza kompozycja, jaką kiedykolwiek nagrał zespół - utwór tytułowy, który za sprawą wolniejszego tempa, dość posępnego nastroju, a nawet swego rodzaju powagi, bardzo mocno wyróżnia się na tle reszty repertuaru AC/DC. Album przyniósł też kilka popularnych singli. "Thunderstruck" to w ogóle jeden z najbardziej znanych kawałków grupy. Pierwszy, jaki poznałem. I raczej mnie zniechęcił niż zachęcił do dalszego zagłębiania się w twórczość Australijczyków. Tak, jak wtedy, tak i teraz strasznie denerwuje mnie warstwa wokalna. A muzycznie, cóż, po prostu bardzo typowo dla tego zespołu. Niemal równie irytuje mnie kolejny z singli "Are You Ready". Natomiast kiedyś przeze mnie lubiany "Moneytalks" (ostatni z singli), teraz okazuje się strasznie banalny. O reszcie albumu w sumie nawet nie warto wspominać - to po prostu cholernie typowe dla grupy kawałki, które absolutnie niczym się nie wyróżniają. Choć jedne drażnią nieco mniej (np. "Fire Your Guns") od innych (np. "Mistress for Christmas", "Let's Make It").

Najlepszy album AC/DC od dekady, od czasu "Back in Black", i tak jest tylko kolejnym rzemieślniczym produktem, przygotowanym ze sprawdzonych, ogranych patentów. Choć utwór tytułowy pokazuje, że muzycy są w stanie stworzyć coś odbiegającego od schematu. Zabrakło tylko odwagi. A może po prostu są najbardziej leniwym i najnudniejszym zespołem na świecie.

Ocena: 5/10



AC/DC - "The Razors Edge" (1990)

1. Thunderstruck; 2. Fire Your Guns; 3. Moneytalks; 4. The Razors Edge; 5. Mistress for Christmas; 6. Rock Your Heart Out; 7. Are You Ready; 8. Got You by the Balls; 9. Shot of Love; 10. Let's Make It; 11. Goodbye & Good Riddance to Bad Luck; 12. If You Dare

Skład: Brian Johnson - wokal; Angus Young - gitara; Malcolm Young - gitara, dodatkowy wokal; Cliff Williams - gitara basowa, dodatkowy wokal; Chris Slade - perkusja
Producent: Bruce Fairbairn


Komentarze

  1. The Razor's Edge to płyta zbudowana wg podobnej receptury co poprzednie, a jednak mająca w sobie jakąś świeżość. No i chyba ten czynnik zadziałał, bo właśnie tą płytą Australijczycy powrócili do rockowej ekstraklasy po smucie z ostatnich 7 lat. Zmienił się także producent; tym razem braciszkowie zatrudnili znanego z Aerosmith i Bon Jovi - Bruce'a Fairbairna i był to strzał w dziesiątkę. Fairbairn wyostrzył brzmienie, a przy tym niczego w muzyce naszych bohaterów nie zmienił, choć być może zachęcił jedynie do większego wyeksponowania chóralnych refrenów, bowiem chórki na tej płycie są naprawdę perfekcyjne. Podobnie jak za kadencji Mutta, panowie oprócz ostrości zadbali też o przebojowość, to dlatego takie numery jak Thunderstruck, Moneytalks czy Are You Ready powalają siłą uderzenia i genialnymi melodiami. A i jeszcze jedno. Simona Wrighta zastąpił Chris Slade. Zmiany od razu są słyszalne. Słychać, że gra profesjonalista pełną gębą. Na żadnej innej płycie AC/DC nie ma tylu smaczków perkusyjnych co tutaj. Jest też kilka nowinek. Ot, na przykład niezwykły monumentalizm i ponury klimat kompozycji tytułowej, o jaki nie posądzalibyśmy ekipy braci Young. Czy melodeklamacja z Mistress for Christmas, a także narastający pomruk i charakterystyczny riff otwierający Thunderstruck. Czegoś takiego jeszcze w muzyce AC/DC nie mieliśmy. Reszta utworów to klasyczne, choć podrasowane brzmieniowo AC/DC. Ba, takie utwory jak rozpędzony Fire Your Guns czy Rock Your Heart Out grupa po raz kolejny sentymentalnie spogląda w swoją własną przeszłość. Pomimo swojej długości (wszak to już era CD), ciężko znaleźć na tej płycie jakiś ewidentny niewypał. Może jedynie glamowy Let's Make It trochę mniej przekonuje, ale oczywiście nie na tyle, żeby popsuć bardzo pozytywne wrażenie jakie Brzytwa robi na słuchaczu. Czytałem kiedyś recenzję płyty Ballbreaker w pewnym poczytnym czasopiśmie poświęconym muzyce rockowej, gdzie Autor określił ją mianem "Back in Black lat 90-tych". Moim zdaniem spóźnił się z tą opinią o 5 lat - ten tytuł, jeżeli już, należy się bardziej The Razor's Edge. Ocena: 9/10

    OdpowiedzUsuń
  2. Totalny chłam. ACDC to tylko z Bonem Scotem. Johnson śpiewa strasznie tandetnym głosem. Scott miał klimat a i sama muzyka mimo że była lżejsza to jednak miała pazura. Czasy z Johnsonem są już takie plastikowe.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Laurie Anderson - "Big Science" (1982)

[Recenzja] Julia Holter - "Something in the Room She Moves" (2024)

[Recenzja] Alice Coltrane - "The Carnegie Hall Concert" (2024)

[Recenzja] Księżyc - "Księżyc" (1996)

[Zapowiedź] Premiery płytowe marzec 2024