[Recenzja] AC/DC - "Let There Be Rock" (1977)



Trzeci (a czwarty w Australii) album AC/DC, "Let There Be Rock", podobnie jak poprzednie ukazał się w kilku wersjach. Wydania australijskie i europejskie zawierają dokładnie te same utwory, ale mają zupełnie inne okładki (w europejskiej wersji po raz pierwszy pojawiło się charakterystyczne logo zespołu). W Stanach album ukazał się z tą samą okładką, co europejskie wydania, ale za to wprowadzono jedną zmianę w repertuarze - nagranie "Crabsody in Blue" zostało zastąpione przez utwór "Problem Child" (z poprzedniego albumu zespołu, "Dirty Deeds Done Dirt Cheap", który na tamtejszym rynku ukazał się dopiero w 1981 roku). Obecne, międzynarodowe wydania albumów AC/DC bazują na wydaniach amerykańskich, co oznacza, że "Problem Child" jest obecny na dwóch różnych albumach, podczas gdy "Crabsody in Blue" - na żadnym (można go jednak znaleźć w boksie "Backtracks" z 2009 roku).

Choć "Let There Be Rock" pozornie nie różni się od innych albumów zespołu, jest to jeden z najmocniejszych zbiorów utworów, jakie zostały przez niego kiedykolwiek nagrane. Tytułowy "Let There Be Rock", "Whole Lotta Rosie", "Bad Boy Boogie" i "Hell Ain't a Bad Place to Be" zasłużenie stały się jednymi z najbardziej sztandarowych utworów Australijczyków, granymi podczas większości występów na żywo. Wcale nie gorzej wypadają "Go Down", "Dog Eat Dog" i "Overdose", które aż kipią od energii. Niewątpliwie właśnie żywiołowość jest największym atutem AC/DC. I dlatego nieco słabszym fragmentem albumu jest wspomniany wcześniej "Crabsody in Blue" - typowy wolny blues, niestety zagrany zupełnie bez emocji i zaangażowania, przez co zamiast zachwycać, zwyczajnie nudzi. Dlatego, mimo wszystko, lepiej poszukać wydania z "Problem Child", który doskonale wpasowuje się w ten album (aczkolwiek czyni go bardziej monotonnym).

"Let There Be Rock" należy do ścisłej czołówki najlepszych albumów AC/DC. Jest tu wszystko, co powinno być zawarte w tak prostej muzyce: niezłe kompozycje z zapamiętywanymi melodiami, pełne energii i luzu wykonanie, oraz brak jakiejkolwiek pretensjonalności.

Ocena: 6/10



AC/DC - "Let There Be Rock" (1977)

1. Go Down; 2. Dog Eat Dog; 3. Let There Be Rock; 4. Bad Boy Boogie; 5. Overdose; 6. Crabsody in Blue; 7. Hell Ain't a Bad Place to Be; 8. Whole Lotta Rosie

Skład: Bon Scott - wokal; Angus Young - gitara; Malcolm Young - gitara, dodatkowy wokal; Mark Evans - bass; Phil Rudd - perkusja
Producent: Harry Vanda i George Young



Po prawej: okładka wydania australijskiego.


Komentarze

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Pierwsza wybitna płyta grupy. Jak dla mnie, bo rozumiem tych, którzy genialność formacji braci Young liczą od ich współpracy z niejakim "Muttem" Lange... Tutaj mamy jeszcze sprawdzony duet Harry Vanda i George Young, a spisał się on równie znakomicie co muzycy. Nie ma co owijać w bawełnę - jest lepiej pod każdym względem niż na Dirty Deeds Donr Dirt Cheep. Są ostrzejsze riffy, bardziej przebojowe melodie, jeszcze dzikszy śpiew Bona Scotta, bardziej pikantne teksty. Ta płyta to już nie tyle blues rock z elementami hard rocka, co hard rock z elementami bluesa. A na otwarcie mamy ognisty Go Down, z prostym, ale niezwykle dosadnym riffem (tylko dwa dźwięki). Dog Eat Dog wyróżnia się wspaniałym solem Angusa i nietypowym beatem bębnów jak na AC/DC. Bad Boy Boogie, to wzorcowy przykład hard rocka zabarwionego bluesem, faworyt ówczesnych koncertów formacji, zresztą podobnie jak Hell Ain't A Bad Place to Be Niejako przyszły, bardziej "radiowy" styl grupy zapowiada nieśmiało Overdose, z fajnie "jadącym" zaledwie na trzech dźwiękach riffem. No i jedyny tutaj klasyczny dwunastotaktowiec, czyli Crabsody in Blue, który daje tak potrzebną dawkę ukojenia. I wreszcie przechodzimy do najlepszych z najlepszych na tej płycie czyli utworu tytułowego i Whole Lotta Rosie. Któż tego nie zna? Ten pierwszy to przegląd rock'n rollowych patentów. Niby ogranych, ale ileż w tym uczucia, pasji i po prostu... miłości do muzyki? Podobnie jak bluesowo zaczynającym się, ale przeradzającym się wkrótce w szalone boogie Whole Lotta Rosie. Angus nigdy wcześniej, ani nigdy później tak nie szalał. Ba, nawet wersja z If You Want Blood... You've Got It nie dorównuje tej! W skali punktowej 10/10 zdecydowanie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Może i ACDC jest prostacki i mało kreatywny ale trzeba przyznać o ile Deeds i Powerage sa słabe, Highway i Voltage w miarę dobre to Let There Be Rock to naprawdę wybitna płyta i chyba jedyna bo z Brianem Johnsonem ACDC stali się tandetną komerchą. W sumie przez to że zespół gra to samo to wystarczy mieć Let There Be Rock i to wystarczy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W życiu bym nie nazwał tak prostego albumu "wybitnym", ale coś w tym jest, co piszesz. To jedyny album AC/DC, jaki wciąż posiadam w swojej kolekcji.

      Usuń
    2. Wybitnym w granicach takiego ejsidisowskiego grania.

      Usuń
    3. Wybitność czy to genialność nie wyznacza skomplikowanie lub prostota. W malarstwie kropka na białym tle która zajęła autorowi 20 sekund bywa dziełem sztuki wartym pół miliona dolarów a piękny pejzaż z paletą kolorów malowany przez 3 tygodnie stoi u cioci Jasi w meblościance. Tak samo w muzyce, coś może być proste ale genialne a może być krzywe ale denne.

      Usuń
    4. Cena obrazu nie jest wyznacznikiem jego artystycznej wartości. Świadczy tylko o tym, że jakiś snob-milioner, niemający żadnego pojęcia o sztuce, nadał mu taką wartość, żeby pokazać, że może (obejrzyj film "Nietykalni" - ten z 2011 roku, nie z 1987 - tam jest pokazany ten mechanizm).

      O tym, czy muzyka jest genialna lub wybitna, świadczą obiektywne kryteria, a nie "mnie się podoba".

      Usuń
    5. Obiektywne czyli rozumiem że ty je wyznaczasz :)) a to się właśnie nazywa "mnie się podoba". A może jest jakaś instytucja nadająca muzyce rozrywkowej status wartościowej. Może jesteś jej prezesem ? Ja o takiej nie słyszałem. Chyba że jesteś samozwańczym przyznawaczem takich kryteriów. Ale dlaczego akurat ty a nie ja albo setki tysięcy innych osób. Dlatego że twoje ja jest "ja"śniejsze od mojego ja albo jeszcze innego ja.

      Usuń
    6. To źle rozumiesz. Sprawdź w słowniku znaczenie słów "obiektywny" i "subiektywny".

      Usuń
    7. “Cena obrazu nie jest wyznacznikiem jego artystycznej wartości. Świadczy tylko o tym, że jakiś snob-milioner, niemający żadnego pojęcia o sztuce, nadał mu taką wartość, żeby pokazać, że może”

      Nie wiem, w jakim stopniu interesujesz się malarstwem (ja raczej niezbyt, choć wciąż bardziej niż literaturą), ale (w zestawieniu z przykładem podanym przez anonima i tą sceną z “Nietykalnych”, którą podałeś) zabrzmiało to dla mnie trochę tak, jakbyś uważał te abstrakcyjne obrazy za miliony (od np. Rothko czy Pollocka) za jakieś gnioty przypadkowo wyniesione na salony. Ja porównałbym AC/DC właśnie do tych pejzaży wiszących u cioci - fajnie się patrzy/słucha, ale nie zapewnia to żadnych głębszych doznań. A te abstrakcyjne obrazy to bardziej odpowiednik free jazzu albo minimalizmu.

      Usuń
    8. W sumie racja. Nie jestem miłośnikiem malarstwa, ale bardziej przekonuje mnie abstrakcja niż fotorealizm, bo w tym pierwszym można pokazać kreatywność, a w drugim jedynie sprawność techniczną. Z drugiej strony, zarówno w malarstwie abstrakcyjnym, jak i free jazzie, gdzieś przebiega granica między sztuką, a zwykłym szarlataństwem.

      Usuń
    9. “Z drugiej strony, zarówno w malarstwie abstrakcyjnym, jak i free jazzie, gdzieś przebiega granica między sztuką, a zwykłym szarlataństwem.“

      Co do malarstwa abstrakcyjnego zgoda – zbyt mało się znam, żeby wydawać jakieś kategoryczne sądy, ale trudno mi uwierzyć, że np. “Czarny kwadrat na białym tle” można merytorycznie obronić jako wielkie dzieło, tak samo, jak jego muzyczny odpowiednik, za jaki uznałbym “4’33”” (z drugiej strony, pozostałe dzieła ich twórców zapewne dowodzą, że nie byli oni jakimiś beztalenciami). Ale z free jazzem w sumie polemizowałbym - jak sam chyba kiedyś stwierdziłeś, już żeby w ogóle grać taką muzykę potrzeba wielkiego talentu. Sprawdziłem na RYMie i z całego stylu tylko 3 (!) albumy mają średnią poniżej 3.00, tak samo u Ciebie - tylko 3 oceny poniżej 3/5 (i żadnej poniżej 2/5).

      Usuń
    10. Właśnie nie zawsze we free jazzie, a szczególnie free improvisation, mam pewność, czy muzycy naprawdę potrafią grać, jeśli nie znam ich z innych nagrań. Ale to pojedyncze przypadki.

      Usuń
  4. Jak może Problem Child czynić album monotonnym jak to właśnie Problem Child jest najbardziej energetycznym i szalonym kawałkiem na płycie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Problem Child" nie różni się tak bardzo od pozostałych kawałków, jak różni się od nich "Crabsody in Blue". Wersja z tym drugim utworem jest bardziej różnorodna.

      Usuń
    2. Zdecyduje się bo w recenzji piszesz że to słaby utwór i polecasz zakup wersji z Problem Child.

      Usuń
    3. Przecież to się nie wyklucza. To dwie zupełnie osobne kwestie. Wersja z "Crabsody in Blue" jest mniej monotonna, ale mimo wszystko słabsza od tej z "Problem Child".

      Usuń
  5. Jeźeli chodzi o ACDC to rzeczywiście szkoda zachodu na zbieranie dyskografii ale dobrym posunięciem jest koncertówka If Yo Want Blood której tu w recenzjach nie ma. Utwory tam są grane z większym pazurem i to dobra płyta aby mieć jedną z ich kolekcji.

    OdpowiedzUsuń
  6. Jeszcze do niedawna nie tyle że lubiłem ten album to go tolerowałem. Teraz sobie zapuściłem Let There Be Rock zaraz po Fillmore Allmanów i nie dam rady. Jednostajne naparzanie gitarą plus darcie ryja. To rzeczywisty protoplasta metalu. Bezmyślne robienie hałasu. Black Sabbath to przy tym poezja.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miałem kiedyś całkiem sporo wydawnictw AC/DC: "Let There Be Rock", "Highway to Hell" i "Back in Black" na winylach, "The Razors Edge", "Live", "Ballbreaker", "Bonfire" i "Iron Man 2" na kompaktach, a także DVD "Let There Be Rock". Większości pozbyłem się już dawno temu, bo po co mi tyle wersji jednego albumu? ;) Zostawiłem sobie tylko "Let There Be Rock", jako najfajniejszy ze studyjnych, a także "Iron Man 2", bo to niezły składak z większością hitów i paroma mniej oczywistymi wyborami. Ale w ogóle tego już nie słucham i podczas ostatniego remanentu kolekcji winyli, "Let There Be Rock" znalazł się wśród pozycji na sprzedaż, pośród innych wybitnych klasyków hard rocka, jak Rainbow, Scorpions, Whitesnake czy Queen ;) Wcale nie łatwo znaleźć kupców na taką muzykę. Jeszcze trochę mi tego zalega, ale akurat "Let There Be Rock"ktoś kupił i własnie dziś go wysłałem.

      Kończąc ten przydługi wywód, zmierzam do tego, że u mnie tego typu muzyka też coraz bardziej traci. AC/DC niby nie jest jakiś najgorszy - jasne, to wręcz banalnie prosta muzyka, nieoryginalna i schematyczna, ale przy tym zupełnie bezpretensjonalna i nie udająca, że jest czymś więcej. Ale nie ma mi ona kompletnie nic do zaoferowania.

      Usuń
    2. Z tym, że Queen w odróżnieniu od Scorpions czy AC/DC miało jednak w swojej dyskografii więcej dobrego materiału np. "Queen II" czy "Night In The Opera" - można by jeszcze dorzucić debiut, "Day At The Races" czy "News Of The World"- ci dwaj przeze mnie wymienieni na początku jednak nie osiągali takiego poziomu, jak Queen na wymienionych przeze mnie albumach.

      Usuń
    3. Jasne, pozbyłem się tylko "Sheer Heart Attack" i "Live Killers", natomiast wciąż mam dwa pierwsze albumy, "A Night at the Opera", "A Day at the Races", "The Game" i "Live at the Rainbow '74".

      Usuń
    4. to gdzie można sprawdzać czy i co sprzedajesz? Allegro, jakieś grupy? Zostały Ci już tylko winyle czy masz też jakieś płyty kompaktowe?

      Usuń
    5. Na Allegro już nie, bo pobierają wysoką prowizję od sprzedaży. Na forum winylowym i w grupach na Facebooku. Tylko winyle, CD już dawno sprzedałem.

      Usuń
  7. Ja miałem kiedyś cała dyskografię ACDC jak i innych między innymi wymienionych przez ciebie zespołów. Co prawda zawdzięczam im wyrwanie się z okowów metalu bo nie od razu zacząłem słuchać Crimson czy Komedy. Jakby normalny progres choć myślę jednak że regres bo jak pomyślę o ekstremalnym metalu typu Carcass - Necrotisism czy późnych płytach Death to jednak one zmiatają takie ACDC w pył a technicznie i budową utworów nawet Black Sabbath którego debiut jest świetny ale Paranoid to już wzorcowe prostactwo moim zdaniem gorsze od ACDC. No ale przynajmniej przestałem słuchać Metalliki, Iron Maiden czy Helloween.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie no, bez przesady. AC/DC w żadnym składzie nie byliby w stanie zgrać takich utworów, jak "War Pigs", "Faires Wear Boots" czy nawet "Iron Man", z tymi wszystkimi przejściami i strukturą wybiegająca poza sztampowy rock and roll. Jedynie kawałek tytułowy to faktycznie straszne prostactwo, ale to w końcu tylko napisany w minutę wypełniacz.

      Usuń
  8. No Faires ok ale akurat Iron Man to to samo co Hells Bells a po drugie jak miałem 12 lat i miałem w ręku po raz pierwszy gitarę to poważnie 15 munut później grałem Iron Man a np. Metalliki nawet nie dałem radę zacząć a to przecież też nie kozaki. Własnie słucham Jethro Tull i co prawda wirtuozi to nie są ale słysząc tą swobodną grę na gitarze to nie wydaje mi się że to Iommi zrezygnował z gry w Tull a raczej ze swoją toporną i dziecinną grą na gitarze raczej został wykopany. A słysząc takie prościutenkie zagrywki Iommiego to aż dziw bierze że taka dzieciniada została ikona muzyki. Page i Blackmoore zamiatająpod wywan Iommiego. Ale trzeeba mu przyznać że debiut mimo wszystko im wyszedł a normalny zespół się rozwija a Black Sabbath technicznie się wraz z Paranoid cofnął. Choć Reality i VOl.4 choć też toporne to jednak o niebo lepsze od Paranoid.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie mówię, że Black Sabbath grał skomplikowaną muzykę, bo było wręcz przeciwnie, ale jednak od AC/DC był to wyższy poziom zaawansowania. Iommi nie jest wirtuozem, ale przynajmniej wymyślił swój własny styl gry, a taki Angus Young po prostu gra szybciej Chucka Berry'ego. Nie wiem zresztą czy słyszałeś alternatywną wersję "Planet Caravan", ale Tony wycina tam całkiem przyzwoite solo o jazzowym zabarwieniu - nie jest to nic szczególnie skomplikowanego, ale gra z naprawdę dobrym wyczuciem. Young nigdy by tak nie zagrał. Poza tym Black Sabbath to także świetna sekcja rytmiczna - tutaj tym bardziej AC/DC zostaje w tyle. Ponadto, Anglicy na pewno rozwijali się jako kompozytorzy i aranżerzy przez cały czas istnienia oryginalnego składu, podczas gdy Australijczycy w każdej dziedzinie popadli w kompletną stagnację już na samym początku kariery.

      A same umiejętności techniczne nie decydują o jakości muzyki.

      Usuń
  9. No racja - bas i perkusja w Black Sabbath napędzał ten zespół. Oczywiście że nie decyduje bo inaczej ikoną rocka byłby Malmsteen. Chciałem jedynie porównać że ACDC nie pada daleko od Black Sabbath przynajmniej technicznie w kwestii gitary. No a paradoksem jest własnie to że Iommi stworzył swój styl grania (mimo że na poziomie więszkości nastolatków którego większość gitarzystów bez problemu by zagrała ale się wstydzili tak nisko upaść) poprzez totalną prostotę (myślę że dlatego że inaczej nie umiał) a Ozzy styl śpiewania poprzez braku umiejętności śpiewania ale własnie to bardzo pasowało do takiej własnie gitary. Ale myślę że gdyby nie bas i perkusja to nic by z Black Sabbath nie było bo na pierwszy plan za bardzo by wyszedł ten prymitywizm. Choć podkreślam uwielbiam debiut a już kocham utwór The Wizard z tą harmonjką. Sam nie wiem dlaczego bo o wiele lepszy od reszty technicznie nie jest.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niby pod względem skomplikowania nie ma wielkiej różnicy między tymi zespołami, ale porównanie ich twórczości doskonale pokazuje, że nie trzeba mieć większych umiejętności od muzyków AC/DC, by tworzyć znacznie ciekawszą muzykę. Australijczycy są strasznie jednowymiarowi - 99% ich utworów to granie Chucka Berry'ego w szybszym tempie i z ostrzejszym brzmieniem. Tymczasem muzyka Sabbath wyrastała z wielu różnych źródeł (był tam i blues, i jazz, i czasem jakiś folk, i wiele innych rzeczy), a do tego sama wniosła do muzyki trochę nowego, a na pewno pewien powiew świeżości.

      Usuń
  10. Dawałem sobie ostatnio właśnie ten album na telefon, pierwszy raz od października zeszłego roku,jak go ściągałem, to zapuściłem sobie tylko utwór tytułowy i "Problem Child", najbardziej zapadły mi w pamięć- w sumie niczego nie poczułem, nie miałem takiego kopa, jak przy przesłuchaniach ponad rok temu. Jest dużo lepszej energetycznej muzyki- przy rapie (patrz: mój RYM ostatnio,szczególnie jeśli chodzi o ten album 2paca) jakoś sama zaczyna chodzić mi głowa, teraz słuchałem "Against The Grain" Gallaghera- również było czuć tą energię (może nie ruszałem głową, bo sekcja rytmiczna w tym przypadku nie jest od tego :)), a przy "Let There Be Rock" było czuć wręcz lekkie znużenie. W sumie nie wiem, czy warto go mieć na telefonie, będę musiał znaleźć jakiś zamiennik w ogóle spoza AC/DC.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Against the Grain" to w sumie fajny album, ale jeden ze słabszych Gallaghera z lat 70., więc może zamiast tego "Let There Be Rock" wrzuć sobie na telefon "Rory Gallagher" albo "Irish Tour '74" (bo "Deuce", jak widzę na RYMie, już znasz i cenisz) albo nawet któryś z albumów Taste ;)

      Usuń
    2. debiut Taste właśnie mam na telefonie

      Usuń
    3. A 2paca ani hip-hopu dawał już nie będę, bo już mam 2 albumy- "Laugh Now, Cry Later" Ice Cube'a (nie jest może aż tak energetyczny, jak 2paca, ale lubię flow Ice Cube'a, które jest po prostu mistrzowskie, i to, że nie ma prostych podkładów dźwiękowych złożonych tylko z jednego sampla puszczanego w pętlę- jego utwory to zawsze jest jakaś kompozycja, coś więcej, niż tylko proste nawijanie do jednostajnego bitu) i "Masz to Jak w Banku" O.S.T.R-a, ale to wydawnictwo zawiera już po części wady, jakie wskazałem wyżej- po części, bo jednak surowość tego wydawnictwa + bezkompromisowość przekazu można policzyć jako zaletę (+dodał od siebie skrzypce w kilku utworach). Zastanawiam się nad debiutem Quicksilver Messenger Service (nie jest energetyczny, ale to fajne granie)

      Usuń
    4. Z QMS wolę "Happy Trails", bo tam jest ten świetny jam na bazie "Who Do You Love" - bardzo energetyczny i porywający zarazem. Eponimiczny debiut to też przyjemna rzecz. Parę bardzo zgrabnych piosenek i jedna prawdziwa perła - "Gold and Silver", czyli rockowa adaptacja jazzowego standardu "Take Five" Dave'a Brubecka. W tym miejscu zawsze przychodzi mi na myśl "East-West" The Butterfield Blues Band, na którym też znalazła się interpretacja jazzowego utworu (aczkolwiek nie tak popularnego), "Work Song" Nata Adderleya. To też jest super album.

      Usuń
  11. Crapsody im blue jest z tej samej sesji co reszta albumu. Wrzucenie Problem Child z sesji DDDDC jest bezsensowne. Album fajny. Najlepszy utwór pod względem kompozycji, atmosfery, pomysłu to Overdose

    OdpowiedzUsuń
  12. Posiadam wydanie australijskie właśnie z uwagi na "Crabsody in Blue". Lubię ten utwór i podoba mi się właśnie jego leniwe tempo. Jest to urozmaicenie w stosunku do wersji z "Problem Child", które można usłyszeć też na wcześniejszej płycie "Dirty Deeds".

    LTBR to jedna z dwóch moich ulubionych płyt AC/DC, podoba mi się jej "garażowe", brudne, niechlujne brzmienie. Druga to "Highway to Hell", natomiast od "Back in Black" wszystko się zmieniło. Gorszy moim zdaniem wokalista, jeszcze bardziej "wygładzone" brzmienie i ogólnie bardziej komercyjny "sznyt".

    Era z Bon Scottem to AC/DC o bluesowym zabarwieniu, natomiast od czasu Johnsona zaczęli popadać w typowo hard rockową sztampę i ten okres działalności zespołu podoba mi się zdecydowanie mniej. W zasadzie ciężko mi tam znaleźć coś godnego uwagi poza dosłownie kilkoma utworami.

    OdpowiedzUsuń
  13. Cała epopeja poświęcona płycie przeciętnego zespołu grającego od dekad w tym samym stylu i w większości w tym samym rytmie. Prostackie teksty, co gorsza niektóre satanistyczne. Był czas że uważałem ich muzykę za atrakcyjna. Pawel: piszesz o rzekomych "obiektywnych kryteriach" oceny muzyki. Przeciwstawiasz je "podobaniu". Chętnie dowiedziałbym się jakiez to obiektywne kryteria. Rzecz jasna jeśli weźmiemy pod uwagę sytuację ekstremalne typu ktoś lubi Martyniuka bo mu się podoba a Chopina nie lubi bo za trudny to można uznać że kryterium "podobania" jest niedorzeczne. Oczywiście jest ono subiektywne. No ale jakie są te obiektywne? Pytam poważnie bo sam się nas tym zastanawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najbardziej obiektywne są chyba nowatorstwo i wpływ na rozwój muzyki - ma to oparcie w faktach i są to pozytywne zjawiska, ale oczywiście same w sobie nie gwarantują jakości.

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Laurie Anderson - "Big Science" (1982)

[Recenzja] Julia Holter - "Something in the Room She Moves" (2024)

[Recenzja] Alice Coltrane - "The Carnegie Hall Concert" (2024)

[Recenzja] Księżyc - "Księżyc" (1996)

[Zapowiedź] Premiery płytowe marzec 2024