[Recenzja] Scorpions - "Blackout" (1982)



Po komercyjnych sukcesach albumów "Lovedrive" i "Animal Magnetism", grupa Scorpions znalazła się na progu światowej kariery. Właśnie wtedy doszło do wydarzenia, przez które w jednej chwili wszystko mogło legnąć w gruzach. Podczas sesji nagraniowej kolejnego albumu Klaus Meine zaniemógł wokalnie i wszystko wskazywało na to, że nieprędko będzie mógł wrócić do śpiewania, o ile w ogóle. Pozostali muzycy zaangażowali nowego frontmana, Amerykanina Dona Dokkena, jednak nic nie wynikło z tej współpracy (niedoszły wokalista założył później własną grupę, Dokken, wykonującą nieciekawy i bardzo wtórny heavy metal). Tymczasem Meine poddał się operacji, dzięki której cudownie odzyskał głos, aczkolwiek nigdy już nie wrócił do formy, jaką prezentował wcześniej. Po jego powrocie, zespół dokończył album, któremu nadano tytuł "Blackout". Longplay okazał się największym komercyjnym sukcesem w dotychczasowej karierze grupy i do dziś jest powszechnie uznawany za jedno z jej największych osiągnięć.

W przypadku Scorpions sukces komercyjny nie szedł jednak w parze z sukcesem artystycznym. Im bardziej grupa stawała się popularna, tym mniej wartościową muzykę grała. Na "Blackout" dominuje bardzo sztampowo zagrany hard rock, któremu nie można odmówić energii i chwytliwości, lecz przy okazji kiczowaty i banalny. W tej muzyce nie ma niczego wyrafinowanego ani ambitnego. To proste, popowe piosenki, oparte na zwrotkowo-refrenowym schemacie, ale podane w ostrym, rockowym przebraniu. Czasami czerpiące to, co najgorsze z mającego wówczas swoje pięć minut heavy metalu - vide agresywne refreny utworu tytułowego i "Can't Live Without You", czy cały "Now!" - co brzmi naprawdę żałośnie. Chociaż taki "Dynamite", wyróżniający się niezłym riffem, jest całkiem przyzwoity. Dla równowagi, w innych utworach pojawiają się balladowe wstawki z płaczliwym śpiewem Meine'a - "No One Like You" i "You Give Me All I Need" (swoją drogą, ten wcześniejszy to pierwszy przebój zespołu w Stanach). Oczywiście nie mogło zabraknąć stuprocentowej ballady. "When the Smoke Is Going Down" to w sumie ładny utwór, ale strasznie płytki, muzycznie i tekstowo. Próbą urozmaicenia całości jest powolny, ciężki i dość długi "China White" - niestety, brakuje tu klimatu, jaki ma pełniący podobną rolę na "Animal Magnetism" utwór tytułowy. Na amerykańskim wydaniu znalazła się alternatywna wersja tego utworu, z inną gitarową solówką Rudolfa Schenkera - w obu przypadkach są to jednak nieciekawe piski.

"Blackout" to prawdziwy przegląd przez niemal wszystko, co najbardziej sztampowe, banalne i kiczowate w ciężkim rocku lat 80. (zabrakło chyba tylko tandetnych brzmień syntezatora). Jest to album wyłącznie dla miłośników takiej stylistyki, tzn. komercyjnego rocka ze wspomnianej dekady. Jednak nawet w ramach tej stylistyki, jest to materiał bardzo wtórny, z nijakimi kompozycjami i przeciętnym wykonaniem.

Ocena: 4/10



Scorpions - "Blackout" (1982)

1. Blackout; 2. Can't Live Without You; 3. No One Like You; 4. You Give Me All I Need; 5. Now!; 6. Dynamite; 7. Arizona; 8. China White; 9. When the Smoke Is Going Down

Skład: Klaus Meine - wokal; Rudolf Schenker - gitara, dodatkowy wokal; Matthias Jabs - gitara, dodatkowy wokal; Francis Buchholz - bass, dodatkowy wokal; Herman Rarebell - perkusja i instr. perkusyjne, dodatkowy wokal
Producent: Dieter Dierks


Komentarze

  1. W sumie zgadzam się z recenzją. Jak dla mnie ten zespół to tylko dwie pierwsze płyty (szczególnie genialny utwór tytułowy z "Fly to the Rainbow"), na kilku kolejnych jest jeszcze kilka przyjemnych fragmentów, ale ogólnie nie warto nawet zawracać sobie nimi głowy. Dawno temu nawet lubiłem ten zespół, ale już praktycznie nie pamiętałem ich płyt, więc ostatnio sobie postanowiłem przypomnieć. Na początku było spoko, ale później z każdą kolejną płytą coraz gorzej. Na "Blackout" wymiękłem. Ta płyta tak strasznie mnie wynudziła i była tak denna, że daję sobie spokój z tym zespołem raczej na długo. Żałuję czasu straconego na słuchanie ich płyt i na pewno do nich nie wrócę (z wyjątkiem dwóch pierwszych oczywiście).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Lonesome Crow" jest super, a albumy z Rothem niby fajne, ale strasznie nierówne. Na każdym są rzeczy świetne, przeciętne i kompletne gnioty. Z tych czterech longplayów można by skompilować jeden naprawdę dobry. I w sumie szkoda, że nie skończyli kariery po odejściu Rotha. Wówczas mieliby status podobny do np. Lucifer's Friend czy Atomic Rooster, a tak stali się pośmiewiskiem.

      Usuń
  2. Jedynkę Lucifer's Friend kupiłem w latach 70'tych.To był dopiero wykop .Scorpions "Lonesome Crow"olałem bo były to popłuczyny i cytaty z kapel które grały w tamtym czasie.Dopiero po latach doceniłem ten album choć jest jak wszystkie płyty tej grupy bardzo nierówny stylistycznie i wykonawczo.Zdecydowanie najlepszą płytą praktycznie bez słabych punktów jest "Taken by Force"(Tokyo Tapes nie liczę bo to koncert , a ten rządzi się swoimi prawami).Od tych dwóch płyt zacząłem zbierać winyle Scorpions. Skończyłem właśnie na "Blackout".Nie uważam że są to genialne epokowe dzieła ale wylewanie na nich wiadra pomyj i twierdzenie że stali się pośmiewiskiem jest nadużyciem (vide; pełne stadiony i ilość sprzedanych płyt).Uważam że Lovedrive - Animal Magnetism - Blackout jest kwintesencją dobrego rockowego grania a la Scorpions ich niepodrabialnym patentem muzycznym na tamte czasy. Żaden z "pudlowatych" zespołów nie zbliżył się nawet do poziomu tych płyt.Sztampa kicz i banał później na pewno ale nie w tym okresie.Piszesz że w tej muzyce nie ma nic ambitnego i wyrafinowanego.To właśnie istota większości grup metalowych. Takie "patataj patataj" i do przodu na jedną modłę przez większość lp Maiden to szczyt wyrafinowania ? Bez jaj , ja tego nie kupuję . Tu przynajmniej raz lepiej raz gorzej ale coś się dzieje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Popularność (sprzedaż biletów i płyt) nie ma żadnego przełożenia na jakość muzyki.

      W czym niby Scorpions miałby być lepszy od "pudlowatych"? Patrząc z szerszej perspektywy, niż ciężki rock, nie ma żadnej różnicy - zbliżone umiejętności wykonawcze i skrajnie komercyjna stylistyka. W jednym i drugim przypadku chodzi wyłącznie o dotarcie do jak najszerszej publiczności.

      Tak, zdecydowana większość metalu również nie zawiera niczego wartościowego, ani ambitnego. To jednak w żaden sposób nie podnosi wartości muzyki Scorpions.

      Usuń
  3. Panie Pawle , gdyby napisał pan że dla dla pańskiej osoby stali się pośmiewiskiem to ok , ale użył Pan uogólnienia i w tym kontekście napisałem o popularności płyt i koncertów zaznaczając że te słowa to nadużycie. Czy popularność ma przełożenie na jakość muzyki? Różnie z tym bywa.Nie ma jednoznacznej odpowiedzi.Co do „pudlowatych” to oczywiście Scorpions na tych trzech lp jest zdecydowanie lepszy,ponieważ to charakterystyczna rozpoznawalna od pierwszych dźwięków grupa z fajnym repertuarem i charyzmatycznym wokalistą.Żaden z przedstawiciel hair metalu czy glam rocka nigdy nie nagrał tak udanej kompozycji jak chociażby Animl Magnetizm czy odmienny Dynamite.To w odniesieniu do twojego stwierdzenia że te lp to „prawdziwy przegląd przez niemal wszystko, co najbardziej sztampowe, banalne i kiczowate w ciężkim rocku lat 80.”A teraz do meritum. Kontekst. Te trzy płyty powstały w latach 79-82.Nikt tak wtedy nie grał. Na kim się wzorowali : Maiden?Judas?AC/DC ?Blue Oyster Cult?Kiss?Motorhead? Zespoły pokroju Def Leppard, Saxon, Tygers of Pan Tang, Europe itp., itd. dopiero powstawały i wydawały pierwsze longi. Pamiętam te czasy i to był wtedy powiew świeżości , a nie sztampa.Tego się słuchało, przy balladkach tuliło do panienek.Nostalgia ? Może ,co nie zmienia faktu że te 3 lp to kwintesencja przyzwoitego rockowego łojenia na wskroś w tamtych latach oryginalnego i popularnego zarazem. Komercja ? Nawet Miles Davis się jej nie oparł . Bo jak się ma genialna „Kind of Blue” do np. „Tutu”.Znak czasu.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To nie tylko moja opinia, ale obserwacja. Będąc, dawno temu, fanem Scorpions, stykałem się częściej z opiniami negatywnymi czy wręcz szyderczymi (raz nawet w radiu, a rzadko można tam usłyszeć coś niepochlebnego o jakimś wykonawcy), niż pozytywnymi. Wtedy nie mogłem tego pojąć. Ale po poznaniu innych rodzajów muzyki, doszedłem do podobnych wniosków.

      To, że Scorpions jest zdecydowanie lepszy, bardziej rozpoznawalny, nagrał udane kompozycje, itd. to tylko opinia oparta na subiektywnym odbiorze muzyki. Fan pudel rocka może dokładnie tak samo bronić swoich ulubieńców i nie da się rozstrzygnąć, kto ma rację. Bo nic z tych argumentów nie odnosi się do obiektywnych wartości.

      Scorpions nie byli żadnymi prekursorami. Od początku kariery byli epigonami bardziej znanych grup. "Taken by Force" to mieszanka hendrixowskich zapędów Rotha, wczesnego heavy metalu w stylu ówczesnego Judas Priest i przebojowości/przystępności charakterystycznej dla amerykańskich grup hardrockowych. Na kilku kolejnych albumach czerpią przede wszystkim od tych ostatnich, ale słychać też bardzo silny wpływ UFO (tytułowy kawałek z "Lovedrive" to przecież plagiat "Lights Out", a skoro już o tym mowa, to "Always Somewhere" jest chamską zrzynką z "Simple Man" Lynyrd Skynyrd).

      Tak, Miles Davis też poszedł w komercję i nagrane wtedy albumy też nie zawierają niczego wartościowego. Tylko co to ma do rzeczy? W przypadku Scorpions to nie był żaden znak czasu, chwilowa słabość, tylko od początku jednym celem zespołu (a przynajmniej starszego Schenkera, który przyznał się do tego w jednym wywiadzie) było zdobycie jak największej popularności.

      Usuń
  4. To że nie byli prekursorami nie ma tu żadnego znaczenia, bo przefiltrowali muzykę jaka w jakimś stopniu na nich wpływała i wypracowali akurat na tych lp swój oryginalny , rozpoznawalny ,przyswajalny dla wielu ludzi styl.A to trzeba umieć i nie każdemu się udaje. Argument o wpływach innych jest śmieszny bo na siłę a tak robi większość recenzentów muzycznych można się doszukać wpływów każdego w każdym.Po prostu twórcy świadomie czy też nie korzystają ze spuścizny poprzedników .Być może w tym wypadku jest to bardziej nachalne ale skoro większość ludzi to akceptuje to o co kruszyć kopie ? U Beatlesów doszukano się kilkunastu plagiatów ,sprawa Zepów jest doskonale znana itd. przykłady można mnożyć.A propos Rotha ,czy stworzył coś na miarę"The Sails of Charon"po odejściu ze Scorpions?Jego płyty to "rzeźbienie w gównie"a na koncertach 3/4 materiału to repertuar z czasów Skorpionów. Podsumowując masz prawo nie lubić tej grupy ale nie pisz o jej śmieszności w kontekście tych trzech konkretnych lp bo nie spotkałem nikogo z którego ust padłoby takie stwierdzenie , po prostu mówili że to nie ich bajka.Nie jestem i nigdy nie byłem zagorzałym fanem Scorpions ale poziom szydery i uogólnień nieadekwatnych i niesprawiedliwych wg mnie co do tych 3 lp skłonił mnie do zabrania głosu.Mam takie prawo mimo że to pański blog i wiele Pana stwierdzeń oraz spostrzeżeń mógłbym poczytać za swoje (zresztą widzę że przechodzi pan podobną drogę jak jak ja w tym momencie będąc na etapie jazzu)jednak w tym wypadku nie dojdziemy do konsensusu, więc na tym zakończmy.

    OdpowiedzUsuń
  5. Przesłuchałem sobie dzisiaj tę płytę po latach i o ile nie jest to już dla mnie prawie arcydzieło, jak w 2016 :D, tak dalej mi się podoba. Mimo ewolucji mojego gustu w stronę jazzu i ambitniejszych odmian rocka, ciągle urzekają mnie zawarte tutaj czysta radość z grania i chwytliwe melodie. Zgadzam się ze wszystkimi Twoimi zarzutami - jest to muzyka banalna, pozbawiona ambicji i sztampowa, ale przy tym ma dla mnie w sobie jakiś urok i stanowi miłą odskocznię od rzeczy obiektywnie lepszych. Nie odmówię Scorpionsom umiejętności balansowania na krawędzi kiczu, zachowując przy tym pewien urok. Jedyny faktycznie zły kawałek to moim zdaniem Can't Live Without You - naprawdę straszne dziadostwo. Do reszty zapewne co parę miesięcy sobie wrócę, chociaż na chwilę. Na co dzień sięgam jednak po coś innego, bo oferuje to lepsze, mniej powierzchowne doznania. Natomiast rzeczą okropną byłoby dla każdego słuchacza poprzestawanie na tym rodzaju muzyki i zamykanie się na rzeczy po prostu ciekawsze, bardziej kreatywne i autentycznie piękne, myśląc przy tym, że Scorpionsi i inne podobne zespoły to muzyczny absolut.

    OdpowiedzUsuń
  6. Pamiętam z radia No One Like You oraz When The Smoke. Wtedy gdy miałem 16 czy 17 lat ta muzyka mnie zachwycała. Zwłaszcza solowki gitarowe. Potem dostrzegłem że mają slabego perkusistę a śpiew Klausa wciąż ten sam na jedno kopyto jest nużący. Szczyt kiczu osiągnęli piosenka Wind Of Change pare lat później.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Laurie Anderson - "Big Science" (1982)

[Recenzja] Julia Holter - "Something in the Room She Moves" (2024)

[Recenzja] Alice Coltrane - "The Carnegie Hall Concert" (2024)

[Recenzja] Księżyc - "Księżyc" (1996)

[Zapowiedź] Premiery płytowe marzec 2024