[Recenzja] Deep Purple - "In Rock" (1970)



Po szoku, jaki wywołał debiutancki album Led Zeppelin i sukcesie jaki osiągnął, muzycy Deep Purple - a raczej ich część: Blackmore, Lord i Paice - zdali sobie sprawę, że to jest muzyka przyszłości. I że najlepsze, co mogą zrobić, to porzucić psychodeliczne klimaty, na rzecz cięższego grania. Byli jednak świadomi, że z Rodem Evansem jako wokalistą niewiele osiągną w takiej stylistyce, zatem postanowili się go pozbyć. Przy okazji zdecydowali wyrzucić także basistę Nicka Simpera, który nie pasował im pod względem towarzyskim. Wciąż koncertując w oryginalnym składzie, odbywali potajemne sesje z muzykami popowej grupy Episode Six: wokalistą Ianem Gillanem i basistą Rogerem Gloverem. W ten sposób uformował się drugi skład grupy, powszechnie znany jako Mark II.

Grupa nie od razu jednak poszła śladem Led Zeppelin. Pierwszym wydawnictwem Mark II był singiel "Hallelujah", dość łagodny pod względem muzycznym, choć wyróżniający się mocnym i ekspresyjnym śpiewem Gillana, wzorującego się na Arthurze Brownie. Następnie zespół odbył serię występów z orkiestrą, których rezultatem był koncertowy album "Concerto for Group and Orchestra" (1969), zawierający tytułową kompozycję Jona Lorda. Klawiszowiec chciał pójść dalej w tym kierunku, jednak pozostali muzycy poskromili jego ambicje i zmusili do nagrania czadowej, rockowej płyty. Grupa rozpoczęła sesję nagraniową pod okiem realizatora dźwięku Martina Bircha, który pomógł osiągnąć odpowiednio ciężkie (choć dalekie od doskonałości) brzmienie. Pierwszym owocem sesji był chwytliwy "Black Night", który wydano na małej płytce. Utwór okazał się największym singlowym sukcesem Deep Purple - osiągnął drugie miejsce w brytyjskim notowaniu. Na recenzowany tu album jednak nie trafił (poza edycją meksykańską i kompaktowymi reedycjami).

Przejdźmy zatem do tego, co na longplayu się znalazło. Wydany w czerwcu 1970 roku "In Rock" (albo "Deep Purple in Rock") rozpoczyna się od gitarowego zgiełku, z którego wyłania się ładny hammondowy motyw. Zaraz jednak dołącza się cały zespół i utwór - zatytułowany "Speed King" - nabiera wyjątkowej, jak na rockowy kawałek z tamtych czasów, agresji. Ostry śpiew Gillana pokazuje zaś, że był on wówczas największym krzykaczem rocka, nawet Robert Plant nie mógł się z nim równać. W środku utworu pojawia się jednak instrumentalna, spokojniejsza część, będąca popisem instrumentalistów. Riffowy "Bloodsucker" to kolejna, już nie tak potężna, porcja agresji, za to już w "Child in Time" grupa pokazuje inne, liryczno-progresywne oblicze. Wspaniały klawiszowy motyw (co z tego, że inspirowany utworem "Bombay Calling" grupy It's a Beautiful Day?), delikatny śpiew Gillana, przechodzący w wysoki krzyk podczas narastającej dynamiki, w środku długa, mocniejsza część instrumentalna, a potem powrót do głównego motywu - to wszystko złożyło się na jeden z najwspanialszych utworów w historii muzyki rockowej.

Szkoda, że druga strona "In Rock" już tak nie ekscytuje. "Flight of the Rat" to prosty hardrockowy utwór, w którym niewiele się dzieje, a rozciągnięto go aż do ośmiu minut. Utwór nigdy nie był wykonywany na żywo i słuchając go, nie trudno zgadnąć dlaczego. Nigdy za nim nie przepadałem, nawet gdy podchodziłem bardziej bezkrytycznie do Deep Purple w składzie Mark II. Całkiem przyjemnie wypadają natomiast "Into the Fire"  i "Living Wreck", łączące hardrockowy ciężar z chwytliwymi melodiami. Ponadto oba opierają się na dość fajnych riffach. Finałowy "Hard Lovin' Man" to natomiast kolejny czad na miarę "Speed King", ale o bardziej swobodnej, nieco jamowej strukturze. Wszystkie trzy były grane podczas koncertów promujących album, ale jedynie "Into the Fire" utrzymał się w setliście dłużej, niż przez kilka występów.

Największą wadą albumu jest nierówny poziom utworów. Przepaść, jaka dzieli "Child in Time" i "Speed King" od pozostałych utworów, jest naprawdę spora. Tak naprawdę, każdy z pozostałych utworów mógłby zostać zastąpiony czymś innym (np. "Black Night", albo znanymi z niektórych reedycji odrzutami - "Cry Free" i "Jam Stew") i longplay by na tym praktycznie nic nie stracił. Na braku "Flight of the Rat" nawet by zyskał. Natomiast bez tamtej dwójki, zwłaszcza "Child in Time", byłby nieporównywalnie uboższy. Na pewno nie odniósłby tak wielkiego sukcesu i nie byłby uznawany za takiego klasyka. Może wyróżnia go dobre wykonanie, ale większość kompozycji i brzmienie całości (bardzo suche, z niemal niesłyszalnymi partiami basu) jest na poziomie licznych hardrockowych grup działających w tamtym czasie, którym nie udało się zyskać popularności (inna sprawa, że Deep Purple miał szczęście nagrywać dla dużej wytwórni, która zapewniała mu doskonałą promocję).

Dlatego mam mieszane odczucia odnośnie tego albumu. Z jednej strony ma wspomniane wyżej wady, a z drugiej - jest to jedno z pierwszych wydawnictw z taką muzyką i jedno z bardziej wpływowych. Nawet jeśli muzycy Deep Purple nie zaprezentowali tutaj niczego naprawdę oryginalnego, to wydali ten album na tyle szybko, że znaleźli się w gronie najważniejszych hardrockowych wykonawców, wraz z Led Zeppelin i Black Sabbath. Z tej trójki zawsze byli najsłabszym zespołem, najrzadziej zbliżając się do absolutnych wyżyn takiego grania (a gdy już, to tylko pojedynczymi utworami, a nie całymi albumami). Ale jednocześnie prezentowali znacznie wyższy poziom od swoich naśladowców. Przede wszystkim dzięki utalentowanym instrumentalistom i wokaliście, w dalszej kolejności dzięki kompozycjom. "In Rock" jest zresztą doskonałym potwierdzeniem, że muzykom Deep Purple, przynajmniej z tego składu, znacznie lepiej wychodziło granie, niż komponowanie. Dawniej robił na mnie znacznie lepsze wrażenie, jednak wraz z muzycznym rozwojem i poznawaniem ambitniejszej muzyki, dostrzegam tutaj coraz więcej wad.

Ocena: 8/10




Deep Purple - "In Rock" (1970)

1. Speed King; 2. Bloodsucker; 3. Child in Time; 4. Flight of the Rat; 5. Into the Fire; 6. Living Wreck; 7. Hard Lovin' Man

Skład: Ian Gillan - wokal; Ritchie Blackmore - gitara; Jon Lord - instr. klawiszowe; Roger Glover - gitara basowa; Ian Paice - perkusja
Producent: Deep Purple


Komentarze

  1. Najlepsza płyta w histori rocka. Amen

    OdpowiedzUsuń
  2. Doskonały przykład płyty... doskonałej. Hard rock na najwyższym poziomie. Manifest. Żadne jednak słowa nie oddadzą polotu i potężnej dawki czadu, jaką zawarli tu panowie Blackmore. Lord, Paice, Gillan i Glover. Po prostu muzyczna petarda, niszcząca wszystko na swojej drodze. Pomijając już tak kultowe pozycje jak Speed King czy Child on Time, na szczególną uwagę zasługują Flight of the Rat i Hard Lovin' Man. Utwory mające za nic radiowe standardy, pełne kapitalnego śpiewu Gillana i ekscytujących pojedynków na linii Blackmore - Lord. Galopujący riff tego drugiego to jakby zapowiedź maidenowych eskapad. Równie proroczy jest riff utworu Bloodsucker, z genialnie wyciągającym górki Gillanem. Nawet taki pozornie nie wychylający się Into the Fire wyróżnia rasowy, blues-rockowy riff, zerżnięty przez panów Cugowskiego i Lipkę w kompozycji Lubię ten stary obraz. Nie tylko najlepsza płyta DP, jeden z pomników hard-rocka, wykuty w skale...

    OdpowiedzUsuń
  3. "In rock" wgniata w podłogę. Absolutny kanon. Właściwie jedynym słabszym punktem (choć oczywiście nadal niespadającym z pewnego poziomu) jest nieco przydługawy "Flight of the Rat", ale można to wybaczyć ;) Moim zdaniem album zasługuje na 10/10. Skoro LZ i BS dostali od Ciebie po dwie 10, to DP zasługują przynajmniej na jedną. A za co, jeśli nie za ten album? ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Made in Japan" to najlepsze wydawnictwo Deep Purple. Ale i to nie jest album na 10, przez przydługie solo perkusyjne Paice'a (z którego żaden Tony Williams, Elvin Jones ani nawet Ginger Baker).

      Co do "In Rock", to warto zastanowić się, jak wyglądałby ten album bez "Speed King", a tym bardziej bez "Child in Time". Powiedzmy, że zamiast nich trafiłyby tu nagrane podczas tej samej sesji "Black Night", "Cry Free" i "Jam Stew" - czy wciąż byłby to tak samo dobry album? Czy zyskałby taką popularność i mówiłoby się o nim jako kanonie? Nie sądzę. Jestem wręcz pewien, że nie. Pozostałe kawałki same nie dałyby rady tak pociągnąć tego wydawnictwa. A moim zdaniem ocena 10/10, a nawet 9/10, powinny być przyznawane wyłącznie albumom, które w całości trzymają bardzo wysoki poziom. I po pominięciu dowolnego utworu wciąż byłyby tak samo dobre. Dlatego mam coraz większe wątpliwości, czy nie oceniłem "In Rock" za wysoko.

      Usuń
    2. I po pominięciu dowolnego utworu wciąż byłyby tak samo dobre.

      Albo na odwrót - pominięcie jakiegokolwiek utworu byłoby dla niego ze szkodą (czyt. każdy jest niezbędny)

      Usuń
    3. Dla mnie "In Rock" nawet bez "Speed King" i "Child in Time" (z dodaniem "Black Night", innych nie słuchałem) również stanowiłby świetny album. Choć brak tego drugiego byłby ogromną stratą i w takim przypadku album raczej nie byłby tak ceniony. Szczerze mówiąc, od "Speed King" zawsze wolałem "Bloodsucker" czy "Hard Lovin' Man". Każde nagranie jest tam kapitalne i m.in. dlatego jako jeden z niewielu zasługuje u mnie na maksymalną ocenę.

      Być może niedługo płyty Deep Purple z okresu 1970-1975 spotka tu podobny los co te po 1984 ;) ;)

      Usuń
    4. "In Rock" bez "Child in Time" nie różniłby się od licznych proto-metalowych NKR-ów z tamtego okresu. Tak, jak i one, mógłby się podobać wielu słuchaczom, ale nie byłoby na nim czegoś, dzięki czemu mógłby odnieść tak wielki sukces.

      Nigdy nie ceniłem albumów po 1984 roku. Gdybym obniżył oceny wcześniejszym, to tamtym tez bym musiał, a nie bardzo jest z czego obniżać ;)

      Usuń
    5. Już wolę In Rock od Made in Japan a to z jednego powodu. Chce mi sie wymiotować jak słyszę ten banalny, wieśniacki i wyświchtany utwór o tytule Smoke on the Water. Kuźwa, rockowe disco polo. Nie przepadam też za galopującym Highway Star a one są fundamentem Made in Japan, bez nich bym pewnie słuchał bo brzmienie jest świetne. Na In Rock nie ma takiej wiochy.

      Usuń
    6. Oba utwory bardzo zyskują na "Made in Japan", zwłaszcza "Highway Star".

      Natomiast "Machine Head" nie byłbym już w stanie przesłuchać.

      Usuń
    7. o racja Highway jest dużo lepsze na Japan ale Smoke niestety jest tak samo prostacki.

      Usuń
    8. To już wina samej kompozycji, z której niewiele dało się wycisnąć. Riff może i fajny w swojej straszliwej prostocie, ale zwrotki nijakie, a refren po prostu festyniarski ;) Jednak w wersji z Japonii fajny jest ten moment, jak ktoś się tam na początku myli i musza zaczynać od początku. Dodaje to takiego autentyzmu i poczucia wyluzowanej atmosfery, bo potem grają właśnie z takim luzem. Pewnie album by zyskał, gdyby w tym miejscu dali "Speed King" albo "Black Night", ale ten nieszczęsny "Smoke" jakoś bardzo mi tam nie przeszkadzał nigdy. Bardziej drażnił mnie na "Machine Head" (jak jeszcze zdarzało mi się słuchać), bo wersja studyjna jest znacznie nudniejsza z tym swoim wygładzonym brzmieniem i perfekcyjnym (tzn. bez pomyłek) wykonaniem. A jeśli miałbym się do czegoś na "Made in Japan" przyczepić, to raczej do solówki perkusyjnej. Ian Paice jest cienki w porównaniu z jazzowymi bębniarzami, a gra tam tak długo i tak się popisuje swoimi umiejętnościami, jakby mu się zdawało, że jest nie wiadomo jakim wirtuozem.

      Usuń
  4. U mnie podium płyt Deep Purple wygląda tak:
    1. "Deep Purple"
    2. "Come Taste The Band"
    3. "In Rock"
    Moim zdaniem album eponimiczny jest najbardziej urozmaicony i zawarto na nim ciekawsze rozwiązania, niż na "In Rock" (chodzi mi tutaj o zmiany motywów,nastrojów, tła instrumentalne) może co prawda najciekawszy jest ostatni utwór ("April",który moim zdaniem jest lepszy od "Child In Time"), ale nie stracił by wiele w mojej ocenie, jakby go nie było (i tak byłby bardzo dobry album). Czy twoja ocena względem albumu eponimicznego również nie zmieni się w przyszłości w tym kierunku? (Będzie na coraz wyższej pozycji względem innych albumów)

    PS. sory jak nawaliłem jakieś byki w tym co napisałem powyżej :) Nie operuje jeszcze zbyt dobrze pojęciami dotyczącymi muzyki :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Od eponimicznego praktycznie zacząłem słuchać Deep Purple ;) Tzn. znałem wcześniej jakieś ich dokonania (na pewno te najsłynniejsze), ale jakoś mnie nie mogły zainteresować. A ten album, gdy go poznałem, naprawdę mnie zachwycił. Ale jednak z biegiem czasu i poznawanych albumów, stopniowo tracił u mnie na jakości. Tak naprawdę, ten longplay niczym szczególnym się nie wyróżnia na tle muzyki z tamtych czasów. Chyba nawet nie zmieściłby mi się w pierwszej setce albumów z roku 1969. Nie dziwię się, że zespół został doceniony dopiero po wydaniu "In Rock", bo to faktycznie było coś świeżego i dość oryginalnego.

      "April", podobnie jak później "Concerto...", jest czymś niezbyt konwencjonalnym dla zespołu rockowego, ale też nie do końca udanym eksperymentem - po prostu brakuje tam jakieś większej współpracy zespołu z orkiestrą.

      Usuń
  5. oceniłeś epigonów DP "Look at Yourself" na 8
    i ten album na 8. Większość fanów DP by Cię już miała w notesie. Osobiście z tych dwóch wolę UH a ten album po prostu nuży mnie.
    Co jakiś czas wznawiam go, ale odczucie mam to samo,
    Machine Head ma jednak o niebo lepsze utwory...
    Chyba jednak utwory są słabe, a może realizacja nagrań, praca producencka, cholera wie, czegoś faktycznie tej płycie brakuje by dać wyższą ocenę. Osobiście skusiłbym się ku niższej....

    OdpowiedzUsuń
  6. Motyw Child in Time jest wzięty z pewnej piosenki Vanilla Fugde,na co zespół DP uzyskał zgode.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie Vanilla Fudge, tylko It's a Beautiful Day. Czy uzyskał zgodę, to nie wiem, ale It's a Beautiful Day w odwecie nagrał utwór oparty na motywie purplowego "Wring That Neck".

      Usuń
  7. Dobry album, pewnie oceniłbym go podobnie jak Ty, Pawle. Kolega Jakub Knapik wspomniał o albumie Deep Purple z 1969 roku, też go bardzo lubię. Tak jak u Ciebie, u mnie tez nieco stracił po czasie, ale być może jest moim ulubionym albumem Purpli, chociaż, ciężko powiedzieć. Come Taste the Band niby lubię, niby dobry album, ale wydaje mi się, że gdyby zabrakło na nim You Keep on Moving i This Time Around/Owed to 'G', to album byłby sporo słabszy, albo inaczej, sporo, bardzo sporo by stracił w moich oczach, i myślę, ze nie tylko w moich :) Nie ma co, wyróżniają się te dwa utwory.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie to samo niedawno gdzieś pisałem o "Come Taste the Band" i dwóch ostatnich utworach ;) Ale pozostałych kawałków, mimo wszystko, słucha mi się lepiej, niż wypełniaczy z "In Rock".

      Usuń
    2. Mi tak samo. Lubię też Fireballa, dobra płyta.

      Usuń
    3. I nie przeszkadza Ci "Anyone's Daughter"?

      Usuń
    4. Właśnie zapomniałem napisać o tym utworze. Sam w sobie nie wydaje się jakiś tragiczny, jest nawet trochę zabawny, ale faktycznie, pasuje jak pięść do nosa ;) Najbardziej podoba mi się Fools, zdecydowanie. Ten utwór znalazłby się w trójce moich ulubionych utworów Deep Purple, kto wie, może nawet na pierwszym miejscu. Tytułowy, jeśli mam być szczery, to nigdy za nim jakoś szczególnie nie przepadałem, może i jest kwintesencją brzmienia Purpli, gdzieś tak przeczytałem, ale jakoś średnio zawsze mi podchodził.

      Usuń
  8. co do pojęcia "album" pamiętam jak byłem dzieckiem i mój wujek, fanatyk winyli, zawsze mnie ganił jak mówiłem album. zawsze mi powtarzał ze album to podwójne wydawnictwo a pojedyncza płyta to longplay albo po prostu płyta. nie wiem czy miał racje ale nawet jeśli to dziś już się to zatarło

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pierwsze słyszę o czymś takim :D

      Według mnie płyta to po prostu fizyczny nośnik, na którym zapisano muzykę. Natomiast album / longplay oznacza konkretne dzieło, jego całokształt, czyli muzykę + okładkę. Wydawnictwo z dwiema płytami to prostu dwupłytowy album lub longplay.

      Usuń
    2. Jeśli chodzi o pochodzenie określenia "album" na album z muzyką polecam przeczytać artykuł na wiki: https://en.wikipedia.org/wiki/Album

      "Albums of recorded sound were developed in the early 20th century as individual 78-rpm records collected in a bound book resembling a photograph album; this format evolved after 1948 into single vinyl LP records played at ​33 1⁄3 rpm."

      Usuń
  9. to było 30 lat temu więc może wtedy tak się mówiło

    OdpowiedzUsuń
  10. No dobra, przypomniałem sobie ten album. I nie jestem zadowolony, nie wiem czy to wina tej wersji czy co ale słuchałem jej na Spotifaju a tam jest wersja z 1995r. Która w sumie brzmi strasznie jeśli chodzi o wokal. Samo brzmienie instrumentów też jest przybrudzone ale wokal... Po pierwsze jest strasznie spogłosowany nieraz słychać tylko echo zamiast słów. Sam jest gdzieś schowany za instrumentami, brzmi jak bym słuchał nagrania z koncertu. Po drugie, same kompozycje też nie są wcale wybitne jak to wielu twierdzi że ten album to skończone arcydzieło. A to czasami brzmi jak zwykłe łojenie, żaden utwór się nie wyróżnia oprócz jednego. W samym "Speed King" podobają mi się tylko organy po tej instrumentalnej "burzy" reszta utworu strasznie pędzi. Fajny też jest "Bloodsucker", Wydłużony "Flight of the Rat" też ma fajne momenty np. ten od 3:40 min. No i jedyny wybitny "Child in Time" co mogę więcej o nim powiedzieć wszystko tutaj gra, instrumenty brzmią jak trzeba i nawet wokal jest normalnie spogłosowany i wyraźny, nagranie jakby wyciągnięte z innej płyty. Zapewne wiele osób kupiło ten album tylko dla tego utworu. Chyba najlepszego w historii tego zespołu, gdyby Deep Purple grali rock prog to mogli by tak brzmieć.

    OdpowiedzUsuń
  11. Widziałem kiedyś poniższą recenzję pod "The Last in Line", ale widzę, że już jej niestety tam nie ma, więc stwierdziłem, że wkleję ją tutaj:

    "Lata siedemdziesiąte to moja ulubiona muzyczna dekada. Jest na to wiele dowodów m.in. właśnie opisywany przeze mnie album "Deep Purple In Rock"

    Płytę rozpoczyna utwór "Speed King". Jest to niesamowite i hałaśliwe dzieło hard rocka. Rozpoczyna się szybkim, cholernie hałaśliwym riffem gitarowym. Po prostu niesamowite. Później usłyszymy dziki wokal Iana Gillana, który sprawia że bardziej lubię ten utwór. Czysty hit. 10/10 - Nic dodać, nic ująć.

    Następnie czeka nas "Bloodsucker". Po raz kolejny rozpoczyna się gitarą, ale już zdecydowanie mniej dziką i hałaśliwą niż w Królu Szybkości. I tu będzie drugie 10/10.

    "Child In Time" - Jeden z hymnów rocka. Niewątpliwie na to zasługuje. Świetny wokal, tekst, solo i w ogóle to jest czyste z krwi i kości arcydzieło - 10/10.

    "Flight Of The Rat" to następny genialny kawałek. Już czwarty na tej płycie zresztą. Rozpoczyna się gitarą, potem dochodzi do tego perkusja itd. Perełka. 10/10.

    Następny utwór to "Into The Fire". I tu muszę pochwalić świetny wokal Gillana, ale muzyka również jest niczego sobie. Jak na razie cały czas 10/10. Tym razem też.

    Następnie mamy "Living Wreck". Nie zasługuje to na taką pochwałę, ale mimo wszystko trzyma poziom. 9.5/10 - to najwięcej ile mogę dać.

    Ostatni utwór to "Hard Lovin' Man". Jest wyjątkowo energiczny. To mi się najbardziej podoba w Deep Purple. Gitara robi swoje, przyjemnie się słucha. 10/10

    Podsumowując cały ten album jest to istny geniusz, ambrozja, poemat. To tylko 3 słowa mówiące o tym albumie. Chociaż w jednym kawałku mieliśmy 9.5 to nie przeszkadza to mimo wszystko. 10/10 - Skała Jest Wszechpotężna !"

    To jest moja ulubiona recenzja na świecie. Ciężko jej odmówić walorów humorystycznych. I muszę dodać na usprawiedliwienie autora, że napisał ją, jak miał 13 lub 14 lat. Nie, nie ja jestem jej autorem, a jeden kolega.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Klasyk! Od dawna krąży po necie, ale muszę przyznać, że nie wiem kto jest jej autorem, ani gdzie pojawiła się po raz pierwszy.

      Usuń
    2. Na last.fm, ale już dawno została usunięta przez kolegę. Jego nazwiska nie podam, bo nie jest ani osobą publiczną ani nie jest nawet recenzentem-amatorem. To była taka jednorazówka w sumie.

      Usuń
    3. No i ta recenzja i tak by prędzej czy później została usunięta, bo od jakiegoś czasu na laście nie można pisać ani recenzji ani relacji z koncertów.

      Usuń
    4. Bardzo podoba mi się ta recenzja. Krótka i na temat. 10/10 - nic dodać, nic ująć :D

      Usuń
    5. Najlepsza muzyczna recenzja w historii - po prostu niesamowite ;)

      Usuń
    6. Istny geniusz, ambrozja, poemat.

      Usuń
    7. Będąc pod wrażeniem tej wszechpotężnej recenzji nawet sobie jakiś czas temu w znacznym stopniu ukradłem określenie do mojego opisania oceny 5/5 na RYM :)

      Usuń
    8. To mi się najbardziej podoba w tej recenzji. Tekst robi swoje, przyjemnie się czyta.

      Usuń
    9. Moim zdaniem nie zasługuje to na taką pochwałę, ale mimo wszystko trzyma poziom.

      Nie no, żartuję. Czyste z krwi i kości arcydzieło.

      Usuń
    10. Polecam jeszcze RYMowe recenzje użytkownika dudia. Mam nadzieję, że doczekamy się papierowego wydania jakiegoś "The Best Of" jego recek.

      Mój ulubiony przykład:
      10cc - 10cc
      Takie sobie granie.

      ocena - 3.10 pkt

      Jak już Paweł napisał, istny geniusz, ambrozja, poemat!

      Usuń
    11. Dudia - mistrz!

      Zespół miał wizje i tworzył muzykę pod nie. To co wyszło to zostało nagrane.

      Ten zespół należy do tych na których można się zatrzymać w ciemno i nie stracić się. Światło dobrej muzyki bije od niego na dużą odległość Bardzo fajny album.

      Artysta może dotrzeć do innych poprzez muzykę. Tutaj dociera się do słuchacza poprzez... (to się serio tak urywa!)

      Usuń
    12. A czy Ty, szefie, oceniałeś kiedykolwiek powyższy album na 10? Bo coś mi się zdaje, że 8 nie jest ostatnim słowem jeżeli chodzi o obniżki. Pamiętam, że gdzieś niedawno krytykowałeś (nareszcie) jego brzmienie, kontrastując jednak z "Machine Head" gdzie miałoby być ono plastikowe. I ogólnie skwitowałeś, że DP to "nie był zbyt dobry zespół"

      Wikipedia i polska i angielska podaje że "Child in Time" to rock progresywny, angielskojęzyczna dodaje do tego jeszcze "art rock". Czasem mam wrażenie, że niektórym wystarczy że kawałek ma ponad 5 minut i zawiera organy hammonda by określać go progresywnym.

      Usuń
    13. Na 10 nie oceniałem nigdy żadnego albumu Deep Purple. Trudno uznać za "dobry" zespół, który ma tak nierówne i często źle wyprodukowane płyty - "In Rock" jest surowy jak jakieś demo, a "Machine Head" z kolei nadto wygładzony (raczej takiego słowa użyłem, nie plastikowy). Co ciekawe, po pierwszym kontakcie z "In Rock" za najlepsze uważałem utwory drugi i od czwartego do szóstego. Dopiero z czasem doceniłem pozostałe, ale jednocześnie znacznie stracił u mnie "Flight of the Rat", który jest strasznie mało treściwy. Aktualnie jestem zdania, że strona A to w skali hard rocka niemal wyżyny, ale strona B wyraźnie jej ustępuje, a dwa skrajne nagrania są przeciągnięte bez pomysłu. Trochę kiepsko, jak na jeden z najbardziej cenionych albumów zespołu. I tak jest ze wszystkimi pozostałymi z tych popularnych - jadą na paru "hitach", obok których są rzeczy zupełnie niecharakterystyczne. Wątpię, żebym jeszcze kiedyś miał ochotę wrócić do czegoś innego z ich dyskografii, niż "Made in Japan", "Made in Europe" czy "Come Taste the Band", które przecież też nie są w całości tak samo dobre, ale przynajmniej trzymają pewien poziom. Do nich też już długo nie wracałem i nie planuję. Może jakbym sobie zrobił jakąś nie za długą playlistę z samym najlepszym, to dałbym radę wrócić do Purpli.

      Usuń
    14. Na "Come Taste The Band" brakuje mi takiego mocnego, zdeklarowanego hitu, co nie oznacza że uważam ten album za kiepski, przeciwnie leży mi obecnie chyba najbardziej z całego garnituru Durpli. W ogóle ostatnimi czasy mocno zyskały u mnie albumy bez Gilliana, którego zacząłem uważać za nadekspresyjnego. Chociaż wracam tylko do dwóch utworów, stricte użytkowo - "Burn" sprawia się jako rakieta do ostrego biegania na bieżni, a "You Can't Do it Right" do przysłowiowego pomachania tyłkiem.

      Wiem, że nie lubisz takich pytań, ale co byś dał temu albumowi gdyby usunąć z niego utwory 1 i 3?

      Usuń
    15. Na "Come Taste the Band" jest przecież "You Keep On Movin"' - moim zdaniem najlepszy materiał na hit w całej dyskografii Deep Purple.

      "In Rock" bez "Speed King" i "Child in Time" trwałby jakieś 28 minut, więc nie byłby to już nawet album. EPka z tamtymi pięcioma kawałkami byłaby czymś naprawdę niezłym, jak na ten format. Spokojnie na ocenę 6-7.

      Usuń
    16. EPki oceniasz chłodniej bo są krótkie? Całkiem sporo pochwał pada w recenzji finałowej EP Black Sabbath a ocena to 5.

      Niegdyś o Perfect Strangers (w czasach gdy płyty funkowe oceniałeś nisko, na pewnym forum) mówiłeś że Twoim zdaniem to album na "9 (albo nawet 10)". Żadnej innej płyty tak wysoko nie ceniłeś. Skąd takie uwielbienie dla plastikowej i powielającej ulubione patenty Blackmore'a płyty?

      Usuń
    17. Często trudno je traktować na równi z pełnowymiarowymi wydawnictwami, zresztą często zawierają materiał drugiej kategorii. Nie dotyczy to jednak współczesnej muzyki elektronicznej, gdzie właściwie zatarła się różnica między wydawnictwami EP oraz LP - w przypadku jednego wykonawcy te pierwsze mogą być dłuższe od drugich i zawierać lepszy materiał, a format zależy chyba tylko od tego, jak twórca chce by traktowano dane wydawnictwo. Ogólnie nie miałbym problemu z daniem wysokiej oceny EPce. Mam za to zwykle - poza elektroniką - problem z jakością takich wydawnictw.

      "Perfect Strangers" był pierwszym albumem Deep Purple, jaki miałem na fizycznym nośniku. Możliwe, że także pierwszym, który usłyszałem w całości. W tamtych czasach i później, pisząc oryginalną recenzję, nie przeszkadzała mi jego wtórność, ani brzmienie. Wiesz, byłem wtedy typowym słuchaczem rockowego mainstreamu, któremu najbardziej podoba się określony sposób grania i szuka jak najwięcej podobnych do siebie płyt, a jednocześnie jest przyzwyczajony do nierównego poziomu albumów, dlatego wystarcza mu kilka wyróżniających się kawałków, by wystawić bardzo wysoką ocenę.

      Usuń
    18. @Paweł Pałasz Mogę wiedzieć, jak nazywało się forum, o którym wspomniał Cymbergaj?

      Usuń
    19. Pierwszy raz spotykam się z tą recenzją. Powiem wam, że aż się łezka w oku zakręciła i to ta na poważnie. Przypomniała mi jak sam te ~20 lat temu miałem naście lat i dopiero odkrywałem muzykę oraz równocześnie Internet. Pewnie sam popełniałem podobne "recenzje" na jakichś od dawna nie istniejących tworach pokroju e-puls ;)

      Usuń
    20. Właśnie, ja pisałem, że nie ma tej recenzji pod recenzją "The Last in Line" już, ale zapomniałem kompletnie o tym, że i recenzji "The Last in Line" już przecież nie ma od miesiąca, dwóch lub i więcej nawet xD Pamiętam, że właśnie tam Paweł podzielił się tym klasykiem, jak parę osób jakieś recenzje płyt Dio z rockersa wklejało czy jak to się nazywało.

      "Mogę wiedzieć, jak nazywało się forum, o którym wspomniał Cymbergaj?"

      Nieśmiało zgaduję, że chodzi o Ani Rock Ani Metal Forum lub Muzyczne Dinozaury.

      Usuń
  12. "Ma płyta i dobre i złe momenty."

    "Bardziej rozbudowane formy, dość zdecydowanie idzie mu na dobre. Piękne momenty i ten klasycznie na dziś brzmiący progress."

    "Dobre riffy i kilka momentów."

    "Pierwszy album który jak na tamte czas miażdzy swoją mocą. Gillan już na samym początku w Speed King zabija swoim wokalem. Jest moc." (widać kim się inspirował autor recenzji wklejonej powyżej przez Pająka z Marsa)

    Fajnie by było jakbyś sam coś takiego zrobił, chociażby na 1 kwietnia xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Skąd wziąłeś ten ostatni fragment ze "Speed King"?

      "Hard Lovin' Man - for Martin Birch - Catalyst. Przeciętny utwór. Nieźłe granie, ale bez rewelacji. Taki sobie. Ot, dopełnienie do płyty. Całe 7min. Jak zwykle. Gillan śpiewa, Blackmore gra, Lord, coś tam brzęczy, Glover sie buja, a Paice tłucze niczego niewinne bębny."

      GILLAN ŚPIEWA, BLACKMORE GRA... - no kto by pomyślał :D :D :D

      "Na początku spokonie, jakieś organki, aż nagle przełom: agresywnie wchodzi gitara. Później świetny wokal, nieco drżący w czasie refrenu. "I'm speed king you go to hear my sing"."

      "Space Truckin' - bardzo fajne. No początku szybko, Gillan i Blackmore robią swoje, a potem wszystko zostaje na głowie Lorda. Niesamowite rzeczy potrafi robić na swoich organach."

      Wzięte z rockmetal.pl, rok 1998.
      Recenzje z fragmentami tekstów utworów są najgorsze xDD

      https://www.rockmetal.pl/recenzje/black.sabbath-heaven.and.hell.html - CO TO JEST? Mam wrażenie, że słuchałem innej płyty xD

      I jeszcze komentarze pod tymi recenzjami (a przynajmniej "In Rock"), że JAK TO TAK MOŻNA DAWAĆ 8/10 "IN ROCK" LUB "VOL.4", TO JEST SKANDAL!

      Usuń
    2. "Skąd wziąłeś ten ostatni fragment ze "Speed King"?"

      Z RYMa, recenzja użytkownika Dudia. Po prostu cytuję wielkich twórców ;)

      Usuń
    3. No tak, dudia to jest wszechpotężny mistrz. Dosłownie każdą jego recenzję można cytować.

      "Druga płyta , kolejny wspaniały album , nic dodać nic ująć cudo ."

      "Pierwszy album Iron Maiden jest świetnie zapowiadającym się kawałek metalu który będzie ogólnie znany. Nikt nie wiedział jak wielki to będzie zespół, choć czuć to."

      "Na takie albumy czeka się latami. Takie albumy ma człowiek potrzebę wchłania non-stop. Tego non-stop brakuje, bo takie płyty to rzadkość."

      "Tak płyt nagrano mnóstwo. Dobrze nagrane i dobrze zagrane lecz nie porywa."

      "Jest dobrze i to wystarczy." - krótko i na temat ;)

      "Trzeba przyznać, że muzyka Yes może zaciekawić ale nie jest to proste granie które każdy złapie w lot."

      "Niezbyt popularny album. Dla tych którzy uwielbiają takie granie, to będzie przednia płyta. Mi tak na pół gwizdka się podoba."

      "Jak się człowiek czasem namęczy to trudno nie uważać siebie za bohatera chwili. Dotrwać do końca jest trudne."

      "Nie jest to płyta którą można słuchać ot tak sobie. Tej płyty nie sposób słuchać ."

      Szkoda, że nie napisał recenzji Mercyful Fate "Melissa", albumu któremu dał 3/10 zaledwie, bo jestem ciekaw, co by tam było. Ale mogę zgadnąć: "Muzyka nie jest taka zła, ale wokalista za bardzo wyje i nie jest to przyjemne. Podziwiam ludzi którym się takie piski podobają"

      Usuń
    4. Ja nawet nagrałem wersję audio tej wszech potężnej recenzji "In Rock" której Paweł zresztą słuchał

      tutaj link - https://www.szybkiplik.pl/py53SRHCxZ

      Usuń
    5. Twórczość tego potężnego recenzenta dudii przypomina mi samego siebie. Kiedyś pisałem recenzję perfum, tyle że wtedy nie miałem jeszcze żadnego pojęcia o perfumiarstwie. W tym czasie moje "mini recenzje" miały bardzo podobny styl właśnie, tylko że ja nigdzie tego nie publikowałem i nikt nie musiał tego czytać a z czasem nawet wyrobiłem sobie lepiej pióro. "Zapach pachnie i robi swoje".

      Dodam że sam dudia jest autorem ponad 7 tyś, takich recenzji.

      Usuń
    6. A natrafiłeś kiedyś na jakieś cholernie hałaśliwe zapachy lub perfumy? To by mogło ciekawe być.

      Usuń
    7. "Perfumy robią swoje... już nie śmierdzę"

      Usuń
    8. Ooo jeszcze jak, a najbardziej to cholernie projektujące, czyli właśnie można powiedzieć że hałaśliwe.

      Usuń
  13. Na czytanie recenzji doprawdy szkoda czasu.Kazdy ma inny gust i każdemu podoba się coś innego.Bo jak mówi ludowe porzekadło jeden lubi ogórki a drugi ogrodnika córki 😀Doprawdy nie ma recenzenta który byłby moim guru.Za wyjątkiem p.Wojciecha Mana oczywiście.Panie Pawle fajne te pana recenzje ale niewiele wnoszą do sprawy.A czytałem ich bardzo wiele!Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na czytanie recenzji doprawdy szkoda czasu.

      Dzięki recenzjom możesz dowiedzieć się o istnieniu muzyki, którą bez nich byś przegapił. Z samych recenzji - pod warunkiem, że mówią coś o opisywanej muzyce, a nie tylko o recenzencie - możesz dowiedzieć się więcej o danym albumie. Może nawet coś, co pozwoli spojrzeć na niego z innej strony, dostrzec wcześniej niezauważone cechy, a tym samym docenić bardziej dane dzieło, albo dojść do wniosku, że jednak nie jest wcale takie wspaniałe.

      Kazdy ma inny gust i każdemu podoba się coś innego.

      Ale też z gustem nie jest jak z dupą, że się z nią rodzisz i masz na całe życie. Gust można rozwijać i dowolnie kształtować, a pomóc w tym mogą właśnie recenzje. Nawet jak przeczytasz opinię, z którą się nie zgadzasz, to nie musisz zaraz z tego powodu rozpaczać. A może jednak warto przemyśleć z czego ta inna opinia wynika? Może z większego osłuchania recenzenta i z większej wiedzy na temat obiektywnych walorów muzyki? Bo przecież o prawdziwej wartości nie decyduje to, że się komuś podoba, ale takie jej cechy, jak np. oryginalność, poziom wykonania, itd.

      Panie Pawle fajne te pana recenzje ale niewiele wnoszą do sprawy.

      Polemizowałbym. Sporo w nich jednak oryginalnych opinii, sprzecznych z przekazem płynącym z terazrockowo-trójkowej bańki, wynikających z mojego osłuchania z różnymi rodzajami muzyki, a także prób wskazania obiektywnych wad i zalet muzyki. Poza tym znajdziesz tu mnóstwo recenzji albumów, o których nikt inny nie pisał obszernie w polskojęzycznej części internetu. Ale zapewne ktoś, kto uważa p.Wojciecha Mana za guru, ogranicza się do czytania o Deep Purple i innych oczywistościach, zamiast skorzystać z możliwości poznania czegoś więcej.

      Usuń
    2. I ja w tym miejscu napiszę, że dzięki temu blogowi poznałem albumy, na które natrafiłbym może za sto lat, takich wykonawców jak Anthony Braxton, Gentle Giant, Van Der Graaf Generator czy Henry Cow. No, tę ostatnią nazwę widziałem po raz pierwszy na tym blogu, lecz po twórczość tej kapeli sięgnąłem w nieco późniejszym czasie. Zastanawiam się w sumie, jak nieposzerzający swoich horyzontów fanatycy Deep Purple, Iron Maiden czy Pink Floyd trafiają w ogóle na Twoją stronę. Ja trafiłem tu dzięki recenzji "Trout Mask Replica", bo szukałem kiedyś polskich recenzji tej płyty w internecie i oto obserwuję tego bloga jakoś od sierpnia 2019 roku. Z RYM zacząłem korzystać dopiero w lutym 2020 (chociaż konto w lipcu 2019 założyłem) i oto są dwa źródła, z których korzystam w celu znalezienia jakichś fajnych albumów - Pablo's Reviews i Rate Your Music. A piszę o RYM, bo gdybym wiedział wcześniej, jakie ten portal ma możliwości, to pewnie i bez tego bloga dowiedziałbym się o istnieniu Van Der Graaf Generator ;)
      I innych blogów czy portali naprawdę jakoś specjalnie nie obserwuję. Zdarza mi się czytać jakieś recenzje na Rate Your Music oczywiście, ale ogólnie sam wolę wyrobić sobie opinie na temat jakiegoś albumu. Recenzje mi pomagają ewentualnie w ustaleniu jakiejś innowacyjności czy ważnego kontekstu, przez który taka, a taka płyta jest ceniona.

      Usuń
    3. Dokładnie tak, celem recenzji jest poinformowanie o istnieniu danego dzieła, zarysowanie kontekstu i przedstawiewnie własnej opinii. Natomiast celem nie jest zmuszanie kogoś do zmiany opinii. Tymczasem mam wrażenie, że niektórzy chcieliby tylko czytać recenzje tego, co już znają. I nie po to, by dowiedzieć się o tym czegoś nowego, ale utwierdzić się w swoich przekonaniach. Ale w sumie czego się spodziewać w kraju, gdzie najnowsze badania pokazują, że 40% społeczeństwa w ogóle nie rozumie słowa pisanego, a kolejne 30% rozumie w ograniczonym stopniu.

      A w tym, że trafiają tu słuchacze rockowego mainstreamu nie ma nic dziwnego, skoro sporo tu pisałem o takiej muzyce. Te wszystkie recenzje są wysoko pozycjonowane w Google.

      Usuń
    4. W Polsce jest wielu analfabetów. Po różnych komentarzach czy wpisach nietrudno dojść do takiego wniosku. Ludzie nie dbają ani o interpunkcję, ani o składnię. No i właśnie, ciężko jest im zrozumieć to, co ktoś próbuje przekazać.

      Usuń
    5. Ja trafiłem w maju lub marcu 2020, szukając recenzji płyt Rush, w czasach gdy myślałem, że to wyżyny rocka i kompletnie undergroundowy zespół! Tutaj poznałem zarówno Henrykała, Wołowe Serce i jego magików, Brötzmanna, Coltrane'a, Fausta, Allamanów, dowiedziałem się, że Niemen to nie tylko muzykę dla babć nagrywał, no i że elektronika to nie jest tylko bum bum. Wartość edukacyjna tej strony jest gargantuiczna, szczególnie dla ludzi, którzy jeszcze nie są obeznani w temacie popu/jazzu. Po prostu zajebista robota!

      Usuń
    6. Przecież ta "opinia" anonimowego użytkownika to było mockowanie, niepotrzebnie Pan na serio odpowiada, Panie Pawle. To pewnie miała być taka parodia janusza-ćwierćinteligenta w duchu Wychowanego Na Trójce. Te sformułowania typu "doprawdy", "każdy ma inny gust" czy spermiarskie mądrości podpitego wujka z wesela o córkach ogrodnika, a na koniec dopełnienie w postaci Wojciecha Manna - przecież nikt by na serio tak nie pisał :)

      Usuń
    7. @Kotkomonium13: Też o tym pomyślałem, ale to równie dobrze może być na serio. Tacy ludzie, których wyśmiewa Wychowany na Trójce, przecież naprawdę istnieją. Nawet jeśli nie należy do nich autor komentarza, to ktoś taki może tu trafić i przeżyć zdziwienie, że "In Rock" nie ma 10/10, ale potem z komentarzy dowie się, o co chodzi z recenzjami. Albo i nie dowie, jeśli zalicza się do tych 70% wtórnych analfabetów ;).

      Usuń
    8. Cholera, to jeśli tamten wpis był na serio, to zgroza... Oby nie :)

      Usuń
  14. Spodziewałem się że na RYM spadnie do 7 :D ile by miał ten album bez Child In time i tego drugiego dobrego w takim razie? 5?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tyle tylko, że ta 7 jest dla konkretnego wydania, gdzie poziom obniżają liczne bonusy (miałem takie wydanie CD), a pierwotna wersja ma cały czas 8.

      Dziwny to pomysł, żeby oceniać część albumu. Średnia z aktualnych ocen poszczególnych kawałków wychodzi mi 3,5 przy uwzględnieniu wszystkich i 3,2 bez "Speed King" i "Child in Time", wiec nie jest to jakaś drastyczna różnica. Oczywiście, średnia poszczególnych kawałków to jedno, a czymś zupełnie innym jest ocena albumu jako pewnej całości.

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Laurie Anderson - "Big Science" (1982)

[Recenzja] Julia Holter - "Something in the Room She Moves" (2024)

[Recenzja] Alice Coltrane - "The Carnegie Hall Concert" (2024)

[Recenzja] Księżyc - "Księżyc" (1996)

[Zapowiedź] Premiery płytowe marzec 2024