[Recenzja] Emerson, Lake & Palmer - "Trilogy" (1972)
Zaczyna się od delikatnych uderzeń serca. A tak naprawdę od przetworzonej perkusji Carla Palmera (później ten sam efekt wykorzystała grupa Pink Floyd na rozpoczęcie "The Dark Side of the Moon"). Po chwili dochodzą klawisze Keitha Emersona, a po dłuższym czasie bas Grega Lake'a. Mijają niemal dwie minuty, zanim utwór "The Endless Enigma" na dobre się rozkręci. Uwagę przyciąga rewelacyjna partia wokalna Lake'a, o podniosłym charakterze, lecz bez popadania w nadmierny patos. To jedna z najpiękniejszych i najbardziej chwytliwych linii wokalnych w twórczości grupy. W środku utworu pojawia się fortepianowy popis Emersona, nie do końca potrzebnie wyodrębniony jako osobna kompozycja ("Fugue"), płynnie przechodzący w zbiorową improwizację, po czym następuje powrót do głównego tematu z partią wokalną. Ten utwór to zdecydowanie jedno z największych dzieł zespołu. Następnie pojawiają się trzy prostsze utwory. "From the Beginning" przywołuje