[Recenzja] Genesis - "We Can't Dance" (1991)



Przed wydaniem "We Can't Dance" nastąpiła najdłuższa do tamtej pory przerwa wydawnicza w historii Genesis. Od wydania "Invisible Touch" minęło pięć lat. Przez ten czas wiele w muzyce się zmieniło. W rockowym mainstreamie nastała właściwie nowa epoka. W 1991 roku ukazał się eponimiczny (lepiej znany jako "czarny") album Metalliki, Guns N' Roses opublikowali podwójny "Use Your Illusion", wielką popularnością zaczęła cieszyć się scena Seattle za sprawą "Nevermind" Nirvany, "Ten" Pearl Jam i "Badmotorfinger" Soundgarden, uznanie zyskała fuzja rapu, funku i rocka w wykonaniu Red Hot Chili Peppers ("Blood Sugar Sex Magik"), warto też wspomnieć o albumie "Loveless" My Bloody Valentine. Takiej muzyki wówczas najchętniej słuchano. Patrząc na wymienione wyżej tytuły i nazwy (pomijając "Use Your Illusion"), łatwo dojść do wniosku, że do łask wróciła muzyka o bardziej naturalnym, surowym brzmieniu. Phil Collins, Tony Banks i Mike Rutherford nie pozostali na to wszystko całkiem obojętni i nagrali album o odrobinę bardziej organicznym brzmieniu, aczkolwiek nieodchodzący od stylu wypracowanego w poprzedniej dekadzie

O tym, że album został wydany już w latach 90., dobitnie świadczy jego długość. Muzycy postanowili wykorzystać możliwości płyty kompaktowej, mającej większą pojemność od winylowej. Na "We Can't Dance" trafiło aż dwanaście utworów o łącznym czasie siedemdziesięciu minut. Podobnie, jak na poprzednim longplayu, zespół spróbował pogodzić fanów czekających na kolejne wielkie przeboje i wielbicieli swoich wcześniejszych dokonań. Z albumu wykrojono aż pięć przebojowych singli. Znalazła się wśród nich bardzo chwytliwa, dość banalna, ale w sumie zgrabna piosenka "Jesus He Knows Me", ostrzejszy, bardzo toporny i wyjątkowo prostacki "I Can't Dance" (po drobnych zmianach mógłby trafić do repertuaru AC/DC), dwie smętne ballady - "Hold on My Heart" i "Never a Time", a także najlepszy z nich "No Son of Mine", sprawnie łączący chwytliwą linię wokalną z dość interesującą warstwą instrumentalną. Z bardziej piosenkowych kawałków są tu jeszcze zupełnie bezbarwne "Tell Me Why", "Living Forever" i "Way of the World", a także kolejna smętna ballada, "Since I Lost You". Cała czwórka z pewnością skończyłaby na stronach B singli, gdyby zespół zdecydował się zachować winylową długość albumu.

Pozostałe trzy nagrania są już zdecydowanie dłuższe. Nie mam jednak pojęcia, jak komukolwiek mogło przyjść na myśl, że mają one cokolwiek wspólnego z rockiem progresywnym. "Driving the Last Spike" to po prostu rozwleczona do dziesięciu (!) minut prosta piosenka, strasznie bezbarwna melodycznie, do tego wykonana w niewyobrażalnie anemiczny sposób. Cóż z tego, że rozwija się w nawet logiczny sposób, skoro zwyczajnie mnie nudzi i usypia. Dość obiecujący jest początek siedmiominutowego "Dreaming While You Sleep" z dużą rolą perkusjonaliów, za sprawą których kojarzy się nieco z twórczością Pierre Moerlen's Gong. Muzycy nie mieli jednak kompletnie pomysłu, jak rozwinąć ten utwór. Poza słyszalnymi prawie przez całe nagranie perkusjonaliami, nie dzieje się tu kompletnie nic ciekawego. W ogóle mało się dzieje. Na zakończenie czeka jeszcze jeden dziesięciominutowy utwór, "Fading Lights", będący połączeniem smętnej ballady z długą, trochę bardziej dynamiczną częścią instrumentalną, w której zespół za pomocą najprostszych, sprawdzonych środków próbuje przywołać klimat swoich dokonań z drugiej połowy lat 70., zwyczajnie nie mając żadnego ciekawego pomysłu.

Fatalny to album, na którym pewne przebłyski ("No Son of Mine", "Jesus He Knows Me" i ewentualnie "Dreaming While You Sleep") giną w natłoku zbyt dużej porcji muzyki. Dałbym zapewne jeszcze niższą ocenę, gdyby nie to, że zawarte na nim utwory aż tak bardzo mnie nie drażnią, bo znam ten album odkąd tylko pamiętam (nie z własnej woli) i przywykłem do słuchania go w tle. Uważniejsze odsłuchy na potrzeby recenzji okropnie mnie jednak wynudziły. Pomimo pewnego sentymentu i chęci, nie jestem w stanie znaleźć tu wielu pozytywów. Za dużo tu ckliwego, balladowego smęcenia, za dużo piosenkowego banału, za dużo rozciągania prostych utworów w pseudo-ambitną nudę. Za dużo wszystkiego, z wyjątkiem dobrych pomysłów. Nie wiem, czy muzycy naprawdę nie mogą tańczyć, ale na pewno nie byli w stanie stworzyć dobrego albumu.

Ocena: 4/10



Genesis - "We Can't Dance" (1991)

1. No Son of Mine; 2. Jesus He Knows Me; 3. Driving the Last Spike; 4. I Can't Dance; 5. Never a Time; 6. Dreaming While You Sleep; 7. Tell Me Why; 8. Living Forever; 9. Hold on My Heart; 10. Way of the World; 11. Since I Lost You; 12. Fading Lights

Skład: Phil Collins - wokal, perkusja i instr. perkusyjne; Tony Banks - instr. klawiszowe; Mike Rutherford - gitara i gitara basowa
Producent: Genesis i Nick Davis


Komentarze

  1. Kuba Jasiński8 czerwca 2016 18:17

    Mimo wielu słabości, to dobra płyta. Zdecydowanie lepsza niż wszystko, co panowie nagrali w latach 1978-83. Czy także od Invisible Touch? Sprawa nie jest jednoznaczna. Ogromną zaletą Niewidzialnego dotyku była/jest równość materiału tam zawartego. Natomiast "starego" Genesis mamy tam jak na lekarstwo, bo nawet Domino poza tym, że jest dłuższy niż przeciętna, radiowa piosenka nie posiada aż tak wielu elementów charakterystycznych dla rocka progresywnego,
    a właściwie, to dwa różne utwory połączone w jeden. We Can't Dance poza tym, że zdecydowanie dłuższy (era CD), zawiera podobny jakościowo ładunek hitowości co IT, a nawet go miejscami przewyższa (No Son of Mine). Niestety, trafił się tu żart-koszmarek pod tytułem I Can't Dance, który właściwie jest jedynym poważnym mankamentem płyty. Znacznie więcej jednak na We Can't Dance jest muzyki bardziej ambitnej: oparty na konstrukcji Domina - Driving the Last Spike, niepokojący Dreaming While You Sleep i opus magnum wydawnictwa - Fading Lights; Banks daje tu popis na miarę The Cinema Show i Is That Quiet Earth?. Tak naprawdę jednak, tylko ta ostatnia kompozycja przenosi nas w jakimś sensie do klasycznego okresu w karierze grupy bez wyraźnego liftingu. Niestety, znalazły się tu też rzeczy może nie tyle złe, co zbędne, wiele nie wnoszące do wizerunku płyty. Poza I Can't Dance, który jest jedyną poważną wpadką, można tu zaliczyć Never A Time oraz przesłodzone Hold On My Heart. Living Forever może irytować trochę niewykorzystanym potencjałem, ma się wrażenie, że Banks i Collins mogli tu więcej namieszać, w pozytywnym sensie. Z kolei Since I Lost You powinien figurować raczej jako solowa propozycja Collinsa, to piosenka napisana przez niego dla Erica Claptona, który stracił w nieszczęśliwym wypadku syna. Way of the World to typowy utwór z kategorii "szału ni ma, ale ujdzie". Czyli podsumowując: mamy 4 killery: No Son of Mine, Driving the Last Spike, Dreaming While You Sleep i Fading Lights. 2 utwory bardzo dobre, po prostu pop-rockowe hity: Jesus He Knows Me i Tell Me Why, poza tym przyzwoite Living Forever, Way of the World. Czyli wychodzi taka solidna czwórka. Na plus warto zaliczyć powrót Phila do analogowych, potężnie brzmiących bębnów - znowu jest tak, jak bywało choćby w In the Air Tonight czy w Mamie; natomiast w Fading Lights Phil pokazuje, że w głębi duszy pozostał muzykiem jazzowym. No i w związku z tym nadal nie mogę się zdecydować, która płyta Invisible Touch, czy ta jest lepsza...?

    OdpowiedzUsuń
  2. Lepiej się slucha tego niż Invisible Touch. Dwa slabe muzycznie utwory Dreaming While You Sleep oraz Living Forever odstają od całości. Tytułowy to zabawna wycieczka w kierunku Rolling Stones. Lubię go! Bardzo dobry Driving The Last Spike oraz No Son Of Mine. Ballady miłe dla ucha, bardziej niż te z poprzedniej płyty. The Way Of the World jest jakby odzewem na Tell Me Why.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Annette Peacock - "I'm the One" (1972)

[Recenzja] Julia Holter - "Aviary" (2018)

[Recenzja] Amirtha Kidambi's Elder Ones - "New Monuments" (2024)

[Recenzja] Moor Mother - "The Great Bailout" (2024)

[Recenzja] Joni Mitchell - "Song to a Seagull" (1968)