Posty

[Recenzja] The Who - "Tommy" (1969)

Obraz
Gdyby The Who rozpadł się po wydaniu swoich trzech pierwszych albumów, dziś miałby pewnie niewiele wyższy status od licznych przedstawicieli tzw. brytyjskiej inwazji, którzy nie wyrośli ponad kopiowanie The Beatles czy The Rolling Stones. Ale potem pojawił się "Tommy", ogłoszony przez krytyków muzycznych wielkim arcydziełem oraz pierwszą rock operą . Zawarte na nim utwory tworzą bowiem jedną całość, a teksty kolejnych fragmentów opowiadają tę samą historie. W rzeczywistości to nie The Who wpadł jako pierwszy na taki pomysł. Dziennikarze przeoczyli przynajmniej dwa albumy: wydany rok wcześniej "S.F. Sorrow" The Pretty Things oraz starszy o dwa lata "The Story of Simon Simopath" zespołu Nirvana (oczywiście, była to zupełnie inna Nirvana niż słynna grupa grunge'owa). Trzeba jednak uczciwie przyznać, że Pete Townshend - główny twórca tego materiału - już od dłuższego czasu eksperymentował z taką formą, na mniejszą skalę zaprezentowaną w utworach "

[Recenzja] The Tony Williams Lifetime - "(turn it over)" (1970)

Obraz
Debiutancki album The Tony Williams Lifetime, "Emergency!", miał tylko dwie wady. Pierwszą z nich był brak basisty w składzie, drugą - okropne partie wokalne Williamsa. Na nagranym niedługo później "(turn it over)" skutecznie rozwiązano pierwszy z tych problemów, nie wykorzystują jednak sposobności do zlikwidowania drugiego. Poszerzenie składu nastąpiło na początku 1970 roku. Wkrótce po tym, gdy John McLaughlin zabrał Tony'ego Williamsa na nowojorski koncert Jacka Bruce'a, swojego dawnego kompana z The Graham Bond Organization, choć znanego przede wszystkim z rockowej supergrupy Cream. Jego gra najwyraźniej zrobiła bardzo duże wrażenie na Tonym, który od razu po koncercie udał się za kulisy, gdzie zaproponował Bruce'owi dołączenie do składu Lifetime. Niestety, przyjęto go jedynie w roli basisty, choć w swoich poprzednich grupach był także wokalistą. Jedyny zaśpiewany przez niego utwór, "One World", został wydany na niealbumowym singlu. Do

[Recenzja] The Rolling Stones - "Out of Our Heads" / "December's Children (And Everybody's)" (1965)

Obraz
W przypadku "Out of Our Heads" sytuacja jest dość skomplikowana. Amerykańskie i europejskie wydawnictwa noszące ten tytuł to w zasadzie nawet nie alternatywne wersje, a dwie zupełnie inne płyty. Nawet okładki mają zupełnie inne. W Stanach tytuł pojawił się wcześniej i znalazło się na nim dwanaście premierowych nagrań, z których część ukazała się wcześniej na singlach. Brytyjski longplay również składał się z dwunastu premierowych dla tutejszych słuchaczy nagrań, ale tylko połowa z nich powtarza się z amerykańskim "Out of Our Heads". Pozostałe ukazały się w Stanach nieco wcześniej, na "The Rolling Stones, Now!" lub później, w repertuarze zbioru o tytule "December's Children (And Everybody's)", opatrzonym okładką zbliżoną do tej z brytyjskiego "Out of Our Heads". Aby ułatwić rozeznanie się w tym wydawniczym bałaganie, przygotowałem poniższą ściągę: "Out of Our Heads" (US, lipiec 1965) Autorskie utwory z singli &qu

[Recenzja] The Who - "The Who Sell Out" (1967)

Obraz
Trzeba przyznać, że to jedna z pierwszych płyt długogrających pomyślana jako pewna całość, a w dodatku w całkiem oryginalny sposób. "The Who Sell Out" brzmi jak zapis radiowej audycji. Pomiędzy utworami rozbrzmiewają jingle (prawdziwe, zgrane z pirackich rozgłośni), a one same są bardzo różnorodne, jakby odpowiadali za nie różni wykonawcy. W osiągnięciu takiego efektu pomógł nie tylko stylistyczny eklektyzm, ale także dopuszczenie do mikrofonów wszystkich członków zespołu i jednego gościa. Są tu nawet kawałki stylizowane na reklamy, przede wszystkim orkiestrowy "Heinz Baked Beans". To wszystko jest niewątpliwie pomysłowym zabiegiem, ale działającym raczej jednorazowo, a przy kolejnych odsłuchach coraz bardziej irytującym i niepotrzebnym. Pół biedy, gdyby pomiędzy tymi wszystkimi dodatkami były świetne kawałki. Ale to przecież album The Who - zespołu, który zawsze był bardzo nierówny. No dobrze, nie zawsze, a tylko do pewnego momentu, po którym trzymał już równo

[Recenzja] The Tony Williams Lifetime - "Emergency!" (1969)

Obraz
Tony Williams, a właściwie Anthony Tillmon Williams, to prawdziwa legenda. Jeden z najwybitniejszych i najbardziej inspirujących perkusistów w historii. Profesjonalną karierę muzyka rozpoczął w bardzo młodym wieku. Mając zaledwie trzynaście lat dołączył do zespołu wówczas niezbyt znanego Sama Riversa. To właśnie młody bębniarz wzbudzał prawdziwą sensację. Jego intensywna, niesamowicie energetyczna gra zwróciła uwagę wielu cenionych osób w branży. Zanim jeszcze osiągnął pełnoletność, brał już udział w występach i sesjach nagraniowych tak cenionych jazzmanów, jak Jackie McLean, Eric Dolphy, Grachan Moncur III czy Herbie Hancock. Nieco później przygotował też dwie solowe płyty, "Life Time" (1964) i "Spring" (1965), na których objawił się także jako zdolny kompozytor. Jednak chyba najważniejszym momentem kariery było nawiązanie współpracy z Milesem Davisem. Na początku 1963 roku 17-letni wówczas Williams dołączył do stałej grupy trębacza, która z czasem została naz

[Recenzja] The Rolling Stones - "12 x 5" / "No. 2" / "The Rolling Stones, Now!" (1964/65)

Obraz
W pierwszej połowie lat 60. rynek fonograficzny wyglądał zupełnie inaczej. Nie istniało pojęcie albumu muzycznego w znaczeniu pewnej całości. Były tylko mniej lub bardziej przypadkowe zbiory piosenek. W dodatku płyty długogrające, czyli dwunastocalowe winyle, były właściwie równorzędnymi wydawnictwami z singlami i EPkami (przeważnie publikowanymi na siedmiocalowych winylach). Przedstawiciele europejskich wytwórni płytowych zazwyczaj dochodzili do wniosku, że na tych pierwszych nie ma sensu dublować kawałków z mniejszych płyt. Zupełnie inaczej widziano to w Stanach. Ponieważ tamtejsi wydawcy mogli swobodnie dysponować materiałem, w przypadku takich zespołów, jak The Beatles czy The Rolling Stones dyskografia amerykańska z tego okresu znacznie różni się od europejskiej. O ile w przypadku tej pierwszej grupy sytuację po latach unormowano, tak u Stonesów nadal panuje spory bałagan. Rozwiązaniem mogłaby być kompilacja na wzór "Past Masters", zbierająca nagrania niedostępne na

[Recenzja] The Who - "A Quick One" (1966)

Obraz
O drugim albumie The Who warto pamiętać z jednego powodu. Jest nim finałowy utwór "A Quick One, While He's Away". W 1966 roku takie nagranie było czymś niezwykle oryginalnym, zarówno ze względu na wyjątkowo długi czas trwania, przekraczający dziewięć minut, jak i zupełnie nietypową budowę. Całość składa się z kilku wyraźnie odrębnych pod względem muzycznym części, które łączy spójna warstwa tekstowa. Podobny patent był później chętnie stosowany przez wielu innych wykonawców, głównie z nurtu rocka progresywnego. Inna sprawa, że ten pierwowzór okazuje się niezbyt przemyślany, brakuje mu spójności. Może to kwestia zbyt topornych przejść między poszczególnymi sekcjami, może braku jakiegoś powracającego w różnych momentach motywu, ale brzmi to po prostu jak sześć osobnych kawałków o raczej dość szkicowym charakterze. "A Quick One, While He's Away" to w sumie dość rzadki przykład utworu nowatorskiego i wpływowego, który sam w sobie nie jest zbyt udany. Poza zn

[Recenzja] Alphonse Mouzon - "Mind Transplant" (1975)

Obraz
Alphonse Mouzon to jeden z najbardziej znanych i cenionych perkusistów fusion. Współtworzył grupę Eleventh House oraz pierwszy skład Weather Report, grywał też na płytach takich artystów, jak Larry Coryell, Herbie Hancock, McCoy Tyner, Donald Byrd, Wayne Shorter, a nawet sam Miles Davis (fakt, że jedynie na mało istotnym albumie "Dingo" z 1991 roku). Pozostawił też po sobie całkiem obszerną dyskografię solową. "Mind Transplant" to trzeci album, na którym wystąpił w roli lidera. Trudno nie uniknąć tutaj skojarzeń z wydawnictwem innego słynnego bębniarza fusion, "Spectrum" Billy'ego Cobhama. Tu również znalazła się mieszanka rocka, funku i jazzu, mocno ciążąca w stronę mainstreamu. W dodatku na obu albumach wystąpił Tommy Bolin, przyszły gitarzysta Deep Purple. Pozostali muzycy grający na "Mind Transplant" to cenieni sesyjni gitarzyści Lee Ritenour (możecie go kojarzyć z występu na "The Wall" Pink Floyd) i Jay Graydon, a także na

[Recenzja] Taste - "What's Going On: Live at the Isle of Wight 1970" DVD (2015)

Obraz
Po czterdziestu pięciu latach od rozpadu Taste - i dwudziestu od śmierci jego lidera, Rory'ego Gallaghera - ukazuje się pierwsze w dyskografii irlandzkiego tria wideo. Podstawę "What's Going On: Live at the Isle of Wight 1970" stanowi rejestracja występu grupy na tytułowym Isle of Wight Festival z 28 sierpnia 1970 roku. Był to największy festiwal, jaki odbył się w tamtych czasach, z publicznością szacowaną na 600 000 widzów, co czterokrotnie przewyższało ówczesną populację wyspy Wight, na której odbyło się to wydarzenie. To o blisko dwieście tysięcy więcej, niż na znacznie słynniejszym Woodstock '69. W ciągu pięciu dni na Isle of Wight Festival wystąpiło wielu interesujących wykonawców, jak Miles Davis, The Who, Ten Years After, Jethro Tull, trio Emerson, Lake & Palmer, czy Jimi Hendrix i The Doors, dla których były to zresztą ostatnie brytyjskie występy (niedługo później zmarł zarówno Hendrix, jak i Jim Morrison). Taste należał do mniej znanych atrakcj

[Recenzja] The Rolling Stones - "The Rolling Stones" (1964)

Obraz
Amerykańskie wydanie debiutanckiego albumu The Rolling Stones - w innych krajach po prostu eponimicznego - zostało zatytułowane "England's Newest Hit Makers". Ten chwytliwy slogan niewiele miał jednak wówczas wspólnego z rzeczywistością. Owszem, zespół zdążył już zaistnieć w notowaniach singli, jednak żaden z tych utworów nie był autorską kompozycją. Mówiąc wprost, Stonesi byli wtedy jedynie odtwórcami hitów, a nie ich twórcami. Potwierdza to zresztą materiał zawarty na pierwszym longplayu. Aż dziewięć z dwunastu zawartych tutaj utworów to przeróbki rhythm'n'bluesowych, bluesowych oraz rock'n'rollowych standardów. W początkach muzyki rockowej takie posiłkowanie się cudzymi kompozycjami było na porządku dziennym. Jednak grupa The Beatles w tym samym roku opublikowała album "A Hard Day's Night", na którym znalazły się wyłącznie własne, premierowe kawałki. A już dwóch wcześniejszych wydawnictwach przeróbki stanowiły mniej niż połowę repertu

[Recenzja] The Who - "My Generation" (1965)

Obraz
Zespołu The Who nikomu chyba przedstawiać nie trzeba. To właściwie archetypowy przykład rockowej grupy, która debiutowała w czasach, gdy tego typu muzyka dopiero raczkowała i wydawała się jedynie przejściową modą. I również pierwsze płyty The Who nie wskazywały na to, by miała być czymś więcej. Debiutancki album "My Generation", w Stanach wydany jako "The Who Sings My Generation", to typowy produkt tamtych czasów. Prosta, energetyczna muzyka o czysto rozrywkowym charakterze. Podobnie, jak na płytach innych ówczesnych grup, część repertuaru stanowią przeróbki cudzych kompozycji. Choć tutaj należą one do zdecydowanej mniejszości. Kwartet sięgnął po dwa utwory Jamesa Browna, "I Don't Mind" i "Please, Please, Please", a także "I'm a Man" Bo Diddleya. Amerykański wydawca zdecydował się wymienić ten ostatni na autorski  "Instant Party (Circles)", podobnie jak większość materiału napisany przez gitarzystę Pete'a Town

[Artykuł] Historie okładek: "The Book of Souls" Iron Maiden

Obraz
Okładka nowego albumu Iron Maiden wywołała spore zamieszanie. O ile chyba wszyscy fani grupy są zgodni, że najnowsza postać zespołowej maskotki, Eddiego, jest najlepsza od lat, tak podzielił ich brak tła - jedni uważają, że okładka wygląda przez to na niedokończoną, inni twierdzą, że czarne tło nadaje jej mroczniejszego klimatu. Niewątpliwie jest w niej coś intrygującego. Chociaż "The Book of Souls" nie jest tzw. albumem koncepcyjnym, w kilku zawartych na nim utworach pojawiają się odniesienia do duszy. Gdy tworzyliśmy utwory na album "Fear of the Dark", pracowaliśmy w parach lub indywidualnie, a słowo "strach" pojawiło się w kilku utworach, czego nie zaplanowaliśmy z góry - wspomina Steve Harris. Identyczna sytuacja zdarzyła się teraz; na albumie znalazły się trzy czy cztery utwory, w których jest wspomniana [dusza]. To dziwne... zupełnie jakby istniała między nami telepatia . Jednym z tych utworów jest tytułowy "The Book of Souls", na

[Recenzja] Taste - "I'll Remember" (2015)

Obraz
W czerwcu tego roku minęło już dwadzieścia lat od śmierci Rory'ego Gallaghera. Pomimo odnoszonych w latach 70. sukcesów jest to dziś muzyk raczej zapomniany. Na szczęście, nie brakuje osób, które wciąż go pamiętają, ani takich, które dopiero teraz odkrywają jego twórczość. Najnowsze wydawnictwo, czteropłytowy boks "I'll Remember", ułatwia zagłębienie się w najwcześniejszy okres kariery Irlandzkiego kompozytora, wokalisty i nade wszystko wirtuoza gitary, gdy dowodził grupą Taste. Istniejące w latach 1966-70 trio pozostawiło po sobie dwa albumy studyjne, eponimiczny debiut z 1969 roku oraz wydany rok później "On the Boards", a także trochę nagrań koncertowych i demówek. W niniejszym zestawie powtórzono cały studyjny materiał, dodając do tego wiele bonusów, w większości wcześniej nieznanych. Podstawę pierwszej płyty zestawu stanowi zawartość albumu "Taste" z 1969 roku. To przede wszystkim porywające, rozimprowizowane granie bluesrockowe, kojarzące

[Recenzja] David Gilmour - "Rattle That Lock" (2015)

Obraz
David Gilmour powiedział niegdyś o Pink Floyd, że jest najbardziej leniwym zespołem. Wówczas, w latach 70., ciężko było traktować te słowa poważnie. W końcu grupa regularnie co dwa lata wydawała kolejne albumy. Lenistwo członków zespołu tak naprawdę wyszło na jaw dopiero, gdy rozpoczęli kariery solowe. Ich indywidualne dyskografie prezentują się bardzo skromnie, licząc ledwie po kilka albumów, nagranych na przestrzeni kilku dekad. W XXI wieku premierowym materiałem podzielił się jedynie Gilmour. "Rattle That Lock" to jego drugi album w tym okresie, wydany całe dziewięć lat po poprzednim "On an Island". To jednak jak na niego całkiem szybkie tempo, gdyż poprzednik ukazał się po dwudziestu dwóch latach przerwy.  Były muzyk Pink Floyd nie ucieka tutaj od klimatów "On an Island" czy ostatnich płyt zespołu. Jego głos, a także brzmienie i sposób gry na gitarze pozostają od dawna niezmienne. Stylistycznie również nie należy spodziewać się żadnej rewolucji. P

[Recenzja] Billy Cobham - "A Funky Thide of Sings" (1975)

Obraz
Solową twórczość Billy'ego Cobhama łatwo podsumować jako komercyjną mieszankę jazzu, funku i rocka. Jednak na poszczególnych albumach style te nie występują w identycznych proporcjach. Na debiutanckim "Spectrum" jest zdecydowanie najwięcej rockowego czadu, "Crosswinds" silniej czerpie z jazzowego doświadczenia grających na nim muzyków, a "A Funky Thide of Sings" idzie w zdecydowanie funkowym kierunku. Pierwszych sześć utworów to muzyka o ewidentnie tanecznym charakterze, oparta na fantastycznie bujającej grze sekcji rytmicznej złożonej z Cobhama i basisty Alexa Blake'a. Towarzyszą im odpowiednie do takiej stylistyki partie klawiszowca Milcho Levieva oraz rozbudowanej sekcji dętej, złożonej z Michaela i Randy'ego Breckera, Glenn Ferris, a także - w utworach "Panhandler" i "A Funky Thide of Sings" - Larry'ego Schneidera, Walta Fowlera i Toma Malone'a. Istotną rolę pełnią też gitarowe solówki Johna Scofielda, w któr