[Recenzja] Gary Moore - "Wild Frontier" (1987)
Błędy popełnione na "Run for Cover", poprzednim albumie w dyskografii Gary'ego Moore'a, dają o sobie znać także na "Wild Frontier". Chyba największym z nich jest ponowna współpraca z różnymi producentami, przez co brakuje tu jakiejś spójnej wizji. Wśród różnych pomysłów na ten materiał pojawił się jednak jeden zaskakująco udany, na którym dałoby się oprzeć całe wydawnictwo, a nie tylko wybrane kawałki. Po śmierci Phila Lynotta, któremu płyta jest dedykowana, a także po wyprawie Moore'a w rodzinne strony, do Belfastu, muzyk najwyraźniej przypomniał sobie o najciekawszym projekcie, w jaki był dotąd zaangażowany - albumie "Black Rose" Thin Lizzy, gdzie dość oryginalnie połączono przebojowy hard rock z melodyką charakterystyczną dla irlandzkiego folku. Właśnie w takim kierunku idzie część zawartych tu utworów. Do tych fragmentów należy otwieracz albumu i zarazem jeden z najbardziej znanych utworów Moore'a. "Over the Hills and Far Away&