[Recenzja] Yes - "Fragile" (1971)
Na "Fragile" wszystko znalazło się na właściwym miejscu. Na pewno pod względem personalnym. Do obozu Yes dołączyły dwie istotne postacie. Pierwsza z nich to Roger Dean, autor charakterystycznych okładek (choć na początku lat 70. jego rozpoznawalny styl dopiero powoli się kształtował). Druga to Rick Wakeman, następca Tony'ego Kaye'a, którego pozbyto się na samym początku sesji nagraniowej, gdy odmówił korzystania z syntezatorów i melotronu. Nowemu klawiszowcowi zdecydowanie bardziej odpowiadała artystyczna wizja Jona Andersona i Chrisa Squire'a, zaś jego klasyczne wykształcenie (a przynajmniej jego namiastka, gdyż studiów nie ukończył) okazało się bardzo pomocne przy tworzeniu przez zespół coraz bardziej złożonych form muzycznych. Z drugiej strony, Wakeman miał skłonność do przesadnego popisywania się swoimi umiejętnościami, a także często wykazywał nie najlepszy gust w dobrze brzmień, wnosząc do muzyki zespołu trochę za dużo patosu i kiczu. To jednak głównie