[Recenzja] Queen - "Innuendo" (1991)
"Innuendo" to album cieszący się niezwykłym uznaniem wśród fanów Queen i muzycznych krytyków. Taki, z którego wielkością i geniuszem nie wypada polemizować. Związane jest to oczywiście z dramatycznymi okolicznościami jego powstania. Freddie Mercury, świadomy swojej choroby i zbliżającej się śmierci, intensywnie rejestrował partie wokalne, by zespół mógł ukończyć ten album (ostatecznie zdołał nagrać ich tyle, że wystarczyło na dwa wydawnictwa). Wokalista zmarł 24 listopada 1991 roku, niespełna rok po lutowej premierze "Innuendo". Ciekawe jednak, jaki byłby odbiór tego longplaya, gdyby nie ta cała sytuacja. Gdyby Mercury wciąż żył (lub zmarł kilka lat później) i nagrał z zespołem jeszcze parę płyt. Raczej mniej entuzjastyczny. Na pewno nie miałby tak silnego oddziaływania emocjonalnego. Nikt nie musiałby się obawiać posądzania o ignorancję przy próbie wskazania jego ewidentnych wad i niedociągnięć. A tych tu nie brakuje, podobnie jak na poprzedzających go wyd