Posty

[Recenzja] The Beatles - "A Hard Day's Night" (1964)

Obraz
W 1964 roku cały świat już szalał na punkcie Beatlesów. Nic dziwnego, że na fali popularności grupy postanowiono stworzyć film przedstawiający jeden dzień z życia muzyków (fabularnie podkoloryzowany), nakręcony oczywiście z ich udziałem. Chwytliwy tytuł to zasługa Ringo Starra, który wypowiedział te słowa w czasach, gdy grupa wciąż pracowała na swój sukces, grając po kilka koncertów dziennie w hamburskich klubach.  Pracowaliśmy całymi dniami, a czasem zdarzało się, że i nocami - mówił perkusista. Któregoś razu, myśląc sobie o tym jaki to był dzień, powiedziałem: "It's been a hard day...", rozejrzałem się w tym momencie i spostrzegłem, że już jest ciemno, więc dodałem: "...'s night". I tak doszliśmy do "A hard day's night" . "A Hard Day's Night" to także tytuł trzeciego albumu zespołu. Wcześniejsze, amerykańskie wydanie z czerwca 1964 roku jest po prostu ścieżką dźwiękową do filmu - złożyło się na nią osiem premierowych k

[Recenzja] The Beatles - "With the Beatles" (1963)

Obraz
"With the Beatles" ukazał się zaledwie osiem miesięcy po debiutanckim "Please Please Me". W międzyczasie zespół wydał trzy megapopularne single - "From Me to You", "She Loves You" i "I Want to Hold Your Hand" (wszystkie doszły na szczyt UK Singles Chart, dwa ostatnie zdobyły także szczyt amerykańskiego notowania), doprowadzając do wybuchu tzw. Beatlemanii. Żaden z tych kawałków nie został jednak powtórzony na "With the Beatles". Taka obowiązywała wówczas w Wielkiej Brytanii polityka wydawnicza - starano się nie dublować piosenek na singlach i długograjach, aby nie szkodziły nawzajem swojej sprzedaży. Zespół musiał zatem w pośpiechu przygotować nowy materiał. Wśród czternastu nagrań znalazło się sześć przeróbek cudzych kompozycji, co stanowi mały postęp w stosunku do debiutu. To jedno, lecz jakość tego materiału to już inna sprawa. Niestety, ale większość kawałków okrutnie się postarzała, żeby wymienić tylko "Litt

[Recenzja] The Beatles - "Please Please Me" (1963)

Obraz
Wpływ The Beatles na całą późniejszą muzykę jest niezaprzeczalny. Był to bez wątpienia jeden z najbardziej kreatywnych i inspirujących zespołów w dziejach rocka. Ale nie na swoich wczesnych albumach, które z dzisiejszej perspektywy nie są - eufemistycznie mówiąc - zbyt imponujące. To tylko zbiory prostych, naiwnych piosenek, utrzymanych na pograniczu popu i rock and rolla. Czasem mających sporo uroku, ale zwykle banalnych i rażących archaizmem. Muzyka rockowa rozwijała się w tamtym czasie tak dynamicznie, że już po dwóch, trzech latach te wczesne dokonania Beatlesów bardzo mocno się zestarzały. Szczególnie dotyczy to debiutanckiego "Please Please Me". Album wypełnia czternaście piosenek, w tym aż osiem własnych (podpisanych nazwiskami Johna Lennona i Paula McCartneya, którzy umówili się, że zawsze będą wspólnie podpisywać swoje kompozycje, nawet jeśli faktycznie tylko jeden z nich za nie odpowiada). Napisałem "aż", ponieważ w tamtym czasie granie własnych k

[Recenzja] Pink Floyd - "The Division Bell" (1994)

Obraz
Niektórzy uważają ten album z jedno z największych osiągnięć Pink Floyd i całego rocka progresywnego. Cóż, zacznijmy od tego, że to nawet nie jest rock progresywny. David Gilmour nie miał ani ambicji, ani wystarczających umiejętności, by zaproponować coś więcej, niż melodyjny, radiowy pop rock. W porównaniu z "A Momentary Lapse of Reason" przynajmniej brzmienie jest mniej plastikowe, choć i tak zanadto wygładzone. Brzmienie współgra tu jednak z samymi kompozycjami. Na "The Division Bell" smętne, usypiające ballady ("Poles Apart", "A Great Day for Freedom", "Wearing the Inside Out") przeplatają się z żywszymi piosenkami o bardzo komercyjnym charakterze ("What Do You Want from Me?", "Keep Talking", czy okropny "Take It Back" kojarzący się z, za przeproszeniem, U2), a oba te podejścia łączy wyjątkowo banalny "Coming Back to Life". W kategorii mainstreamowego rocka jest to całkiem znośna, a

[Recenzja] Pink Floyd - "A Momentary Lapse of Reason" (1987)

Obraz
Roger Waters zawiesił działalność Pink Floyd po wydaniu "The Final Cut" i poświęcił się karierze solowej. Sytuację postanowił wykorzystać David Gilmour, który namówił Nicka Masona i Ricka Wrighta do wskrzeszenia zespołu. Sprzeciw Watersa, twierdzącego Pink Floyd to ja! , zakończony procesem o prawa do nazwy, niestety nic nie dał. Niestety, bo szybko stało się jasne, że nowe wcielenie zespołu ma niewiele, poza szyldem, wspólnego z jego wcześniejszą działalnością. To tak naprawdę solowa działalność Gilmoura, z minimalnym wkładem Masona i Wrighta (ten drugi zresztą początkowo był tylko współpracownikiem, a nie członkiem), których w nagraniach często wyręczali muzycy sesyjni - wśród których pojawili się m.in. uznani perkusiści Carmine Appice i Jim Keltner. "A Momentary Lapse of Reason", pierwszy album odrodzonego "Pink Floyd", dobitnie pokazuje, że Gilmour nie miał zamiaru kontynuować twórczych poszukiwań zespołu. Zamiast tego śmiało podąża w stronę ó

[Artykuł] Podsumowanie roku 2012

Obraz
Koniec roku to czas podsumowań. Pod względem muzycznym rok 2012 był dość przeciętny. Ukazało się tylko kilka naprawdę interesujących albumów, których ledwo starczyło na zapełnienie poniższej listy. W międzyczasie pojawiło się też wiele rozczarowań, jak solowe albumy Steve'a Harrisa (Iron Maiden) i Slasha, albo debiutancki longplay Storm Corrosion - projektu Stevena Wilsona (Porcupine Tree) i Mikaela Åkerfelda (Opeth). Na szczęście było też kilka miłych niespodzianek, jak długo oczekiwany i zaskakująco udany powrót Soundgarden, zupełnie niespodziewane odrodzenie grupy Angel Witch, albo wydanie nowej koncertówki przez Led Zeppelin. Jak wysoko znalazły się ich płyty w moim kompletnie subiektywnym rankingu? Najlepsze albumy 2012 roku (wersja 2012): 10. Black Country Communion - "Afterglow" Trzeci album supergrupy, składającej się z wokalisty/basisty Glenna Hughesa (ex-Deep Purple i Black Sabbath), perkusisty Jasona Bonhama (syna Johna Bonhama z Led Zeppelin), klawiszo

[Recenzja] Depeche Mode - "Sounds of the Universe" (2009)

Obraz
Pod względem brzmieniowym, "Sounds of te Universe" jeszcze bardziej od poprzedniego albumu nawiązuje do lat 80. To zasługa starych, analogowych syntezatorów, których zbieranie stało się nową pasją Martina Gore'a. Same kompozycje (w tym znów trzy napisane przez Dave'a Gahana, Christiana Eignera i Andrew Phillpotta: "Hole to Feed", "Come Back" i "Miles Away/The Truth Is") nie są jednak tak dobre i wyraziste melodycznie, jak to dawniej bywało. Pod tym względem "Sounds of te Universe" prezentuje się podobnie, jak "Playing the Angel" i "Exciter". Na szczęście, tym razem lepiej przyłożono się do ułożenia tracklisty - zamiast skupienia wszystkich najlepszych utworów na początku albumu, rozproszono je po całej płycie, dzięki czemu nieco mniej zauważalne są te słabsze momenty. Do tych najlepszych momentów z pewnością można zaliczyć podniosły otwieracz "In Chains", z wyjątkowo udaną melodią i ciekawymi

[Recenzja] Depeche Mode - "Playing the Angel" (2005)

Obraz
"Playing the Angel" to pierwszy album Depeche Mode, jaki poznawałem na bieżąco. Na przestrzeni lat kilkukrotnie zmieniałem opinię na jego temat, zawsze jednak daleko mi było do zachwytu. Longplay cierpi na podobny problem, co jego wydany cztery lata wcześniej poprzednik, "Exciter" - po obiecującym początku następuje wyraźny spadek poziomu. Trudno tu też o jakiekolwiek zaskoczenia. Jedyną nowością jest przełamanie kompozytorskiego monopolu Martina Gore'a - po raz pierwszy na albumie Depeche Mode znalazły się trzy utwory napisane przez Dave'a Gahana (z pomocą Christiana Eignera i Andrew Phillpotta) - "Suffer Well", "I Want It All" i "Nothing's Impossible". Wokalista najwyraźniej nabrał większej pewności siebie po wydaniu dwa lata wcześniej solowego debiutu "Paper Monsters". Jak wspomniałem, początek albumu jest naprawdę udany. Pierwszych pięć utworów (z których cztery zostały wydane na singlach) posiada ca