Posty

[Recenzja] Deep Purple - "Burn" (1974)

Obraz
Podczas trasy promującej album "Who Do We Think We Are" wokalista Ian Gillan postanowił opuścić zespół, a basista Roger Glover został zmuszony do odejścia razem z nim. Obaj zostali do czasu zakończenia trasy. Gdy dobiegła końca, Blackmore, Lord i Paice musieli rozejrzeć się za nowymi muzykami. Najpierw udało im się pozyskać basistę Glenna Hughesa. W swoim poprzednim zespole, Trapeze, pełnił on także rolę wokalisty i liczył na to, że będzie mógł śpiewać także w Deep Purple. Muzycy szukali jednak wokalisty o bardziej rockowym głosie. Widzieli w tej roli Paula Rodgersa z grupy Free, która właśnie zakończyła swoją działalność. Ten jednak odmówił, więc stanowisko zaproponowano szerzej nieznanemu Davidowi Coverdale'owi, obdarzonego niższą, bardziej bluesową barwą głosu od Gillana i Hughesa. Ponieważ muzycy nie chcieli stracić świetnego basisty, jakim był Glenn, zaproponowali mu rolę drugiego wokalisty. To właśnie współbrzmienie głosów obu muzyków stało się największą sił

[Recenzja] Deep Purple - "Who Do We Think We Are" (1973)

Obraz
Po udanej - zarówno pod względem artystycznym, jak i komercyjnym - serii albumów, Deep Purple byli na szczycie. Jednak narastający konflikt wewnątrz zespołu, między Ianem Gillanem i Ritchiem Blackmorem, musiał prędzej lub później przyczynić się do jego upadku. Podczas sesji nagraniowej "Who Do We Think We Are" wspomniani muzycy robili wszystko, aby tylko nie trafić na siebie w studiu. W takich warunkach nie mogło powstać arcydzieło. Ba, wyniku tej sesji nie można nawet nazwać dobrym. Mówiąc wprost, "Who Do We Think We Are" w chwili wydania był najsłabszym albumem Deep Purple. I długo nim pozostawał Już rozpoczynający całość "Woman From Tokyo" uświadamia, że nie będzie to tak porywający longplay, jak trzy poprzednie. Nie jest to kolejna petarda w stylu "Speed King", "Fireball" czy "Highway Star", a zdecydowanie wolniejszy i wygładzony brzmieniowo utwór o niemal popowej melodii. Na swój sposób nawet udany, ale nie bar

[Recenzja] Deep Purple - "Made in Japan" (1972)

Obraz
"Made in Japan" powszechnie uznawany jest za jeden z najlepszych koncertowych albumów wszech czasów. Całkiem zasłużenie. Zespół prezentuje się tutaj od najlepszej strony, jak przystało na reprezentanta starej szkoły . Zamiast odgrywania utworów nuta w nutę, zgodnie z oryginalnymi wersjami, studyjne pierwowzory są jedynie punktem wyjścia do improwizacji, które rozwijały je w twórczy sposób, nadając zupełnie nowej jakości. Materiał zarejestrowano w szczytowym momencie kariery Deep Purple, podczas japońskiej trasy: 15 i 16 sierpnia 1972 roku w Osace, oraz 17 sierpnia w Tokio. Utwory - oryginalnie rozmieszczone na dwóch płytach winylowych - zostały ułożone w takiej samej kolejności, jak na koncertowej setliście (zabrakło jednak miejsca dla bisów). Za co uwielbiamy "Made in Japan"? Za niesamowitą energię w "Highway Star" - dopiero tutaj utwór ten zabrzmiał tak, jak powinien, w czym zasługa nie tylko ekspresyjnego wykonania, ale także cięższego brz

[Recenzja] Deep Purple - "Machine Head" (1972)

Obraz
Album "Machine Head" uznawany jest za jedno z największych dokonań Deep Purple i ciężkiego rocka w ogóle. To głównie zasługa jednego utworu - "Smoke on the Water". Najsłynniejszej kompozycji grupy, opartej na jednym z najbardziej rozpoznawalnych riffów wszech czasów. Ritchie Blackmore twierdzi, że ten prosty, składający się ledwie z czterech dźwięków motyw, to po prostu zagrany od tyłu jeden z motywów V Symfonii Beethovena. Muzycy nie od razu jednak dostrzegli jego potencjał. Na pierwszy singiel wytypowali "Never Before" - prostą melodyjną piosenkę, której dziś trochę się wstydzą. Pomysł wydania "Smoke on the Water" na kolejnym singlu początkowo wyśmiali. Ostatecznie utwór trafił na małą płytę czternaście miesięcy po premierze "Machine Head", gdy w sklepach dostępny był już kolejny studyjny longplay zespołu, "Who Do We Think We Are". W Europie singiel przeszedł niemal bez echa, ale w Stanach osiągnął ogromny sukces , do

[Recenzja] Deep Purple - "Fireball" (1971)

Obraz
Muzycy Deep Purple stanęli na przełomie lat 1970/71 przed trudnym zadaniem przygotowania następcy wysoko ocenianego "In Rock". Poprzeczki wprawdzie nie dało się przeskoczyć, jednak zespół i tak nieźle wybrnął z sytuacji, nagrywając nieco inny album - luźniejszy, bardziej różnorodny. Sami jednak nie byli z niego zadowoleni - z wyjątkiem Iana Gillana - przez co dość szybko zrezygnowali z promowania tych utworów na żywo. A szkoda, bo znaczna część tego materiału idealnie nadawała się na koncerty, na czele z bardzo energetycznym "Fireball" - dość wyjątkowym utworze w repertuarze zespołu, bo z solówkami Lorda i Glovera, ale nie Blackmore'a. W mniejszym stopniu dotyczy to także chwytliwego "Demon's Eye" oraz "No No No" i "No One Came", które byłyby dobrym punktem wyjścia do improwizacji. W koncertowym repertuarze dłużej przetrwał tylko "The Mule", kawałek przypominający o psychodelicznej przeszłości grupy. Inne urozmaic

[Recenzja] Deep Purple - "In Rock" (1970)

Obraz
Po szoku, jaki wywołał debiutancki album Led Zeppelin i sukcesie jaki osiągnął, muzycy Deep Purple - a raczej ich część: Blackmore, Lord i Paice - zdali sobie sprawę, że to jest muzyka przyszłości. I że najlepsze, co mogą zrobić, to porzucić psychodeliczne klimaty, na rzecz cięższego grania. Byli jednak świadomi, że z Rodem Evansem jako wokalistą niewiele osiągną w takiej stylistyce, zatem postanowili się go pozbyć. Przy okazji zdecydowali wyrzucić także basistę Nicka Simpera, który nie pasował im pod względem towarzyskim. Wciąż koncertując w oryginalnym składzie, odbywali potajemne sesje z muzykami popowej grupy Episode Six: wokalistą Ianem Gillanem i basistą Rogerem Gloverem. W ten sposób uformował się drugi skład grupy, powszechnie znany jako Mark II. Grupa nie od razu jednak poszła śladem Led Zeppelin. Pierwszym wydawnictwem Mark II był singiel "Hallelujah", dość łagodny pod względem muzycznym, choć wyróżniający się mocnym i ekspresyjnym śpiewem Gillana, wzoruj

[Recenzja] Deep Purple & The Royal Philharmonic Orchestra conducted by Malcolm Arnold - "Concerto for Group and Orchestra" (1969)

Obraz
Jon Lord od zawsze fascynował się muzyką klasyczną, a odkąd zaczął grać w zespołach rockowych, marzył o połączeniu tych dwóch światów. Ambicje te zaczął realizować już na albumach pierwszego składu Deep Purple, przede wszystkim w kompozycji "April", nagranej z pomocą kwartetu smyczkowego. Warto jednak podkreślić, że tamtym czasie nie było to już nic odkrywczego. Beatlesi już od połowy lat 60. nagrywali utwory z kwartetami smyczkowymi, a nawet bardziej rozbudowanymi orkiestrami. Orkiestra pełniła także istotną rolę na albumie "Days of Future Passed" grupy The Moody Blues z 1967 roku. Funkcjonowały też takie grupy, jak The Nice i Vanilla Fudge, dla których muzyka klasyczna stała się podstawą ich stylu. Jon Lord wyprzedził jednak konkurencję, tworząc swój "Concerto for Group and Orchestra" - blisko godzinną kompozycję na zespół rockowy i orkiestrę, posiadającą elementy takich klasycznych form muzycznych, jak concerto grosso, symfonia koncertująca i konce