[Recenzja] Slowdive - "Everything Is Alive" (2023)
Piąty studyjny album Slowdive to bez wątpienia najważniejsza premiera ostatniego piątku. Ale też jeden z tegorocznych longplayów, w stosunku do których miałem - i w sumie nadal mam - najbardziej mieszane odczucia. Chociaż zespół powstał trzydzieści cztery lata temu, to w międzyczasie zaliczył dwie dekady przerwy, więc nie zdążył się zanadto wyeksploatować. Z drugiej strony, comebackowy album bez tytułu sprzed sześciu lat, bezpośredni poprzednik "Everything Is Alive", okazał się płytą kompletnie wypraną z nowych idei. Singlowe zapowiedzi nowego wydawnictwa - a przed premierą ujawniono aż połowę repertuaru - nie obiecywały, że tym razem będzie inaczej. Wręcz przeciwnie, wszystkie wpisują się w konwencję, jaka najbardziej kojarzy się z twórcami kultowego "Souvlaki". Żaden z tych kawałków mnie szczególnie nie zachwycił, ale też nie zniechęcił do oczekiwania na całość. Znane już wcześniej utwory można podzielić na te bardziej żwawe, a więc nieco mniej typowe dla zespołu