[Recenzja] Godflesh - "Streetcleaner" (1989)

Cykl "Ciężkie poniedziałki" S03E06
Instrumentem, bez którego najtrudniej wyobrazić sobie muzykę rockową, nie jest bynajmniej gitara, lecz perkusja. To bębny nadają jej odpowiedniej dynamiki, energii oraz ciężaru. Rockowych, w tym też metalowych, grup bez gitarzystów wymienić można sporo, ale bez perkusistów - zdecydowanie trudniej. Jeśli już jakiś zespół decydował się grać bez bębniarza, to przeważnie zastępowano go automatem. Dla muzycznych ortodoksów to wręcz bluźnierstwo, jednak efekty bywają intrygujące. A do jednego z najlepszych zastosowań tej technologii doszło na płycie metalowej - "Streetcleaner" grupy Godflesh.
Początkowo zespół nazywał się Fall of Becouse i grał muzykę bliską The Cure. Wszystko zmieniło się, gdy do śpiewającego gitarzysty Paula Neville'a oraz basisty G. C. Greena dołączył Justin Broadrick w roli perkusisty i dodatkowego wokalisty. Za jego namową trio poszło w kierunku Swans czy Sonic Youth. Jego muzyczne zainteresowania były zresztą dużo szersze: od Black Sabbath i Led Zeppelin, przez Can, dziwniejsze momenty Pink Floyd i Hendrixa, po dziwactwa w rodzaju "Metal Machine Music" Lou Reeda czy wczesnego industrialu Throbbing Gristle. Jednocześnie nie miał nic przeciw temu, by grać brutalny, pozbawiony jakiejkolwiek finezji metalowy łomot w Napalm Death, gdzie przez krotki czas, w połowie lat 80., udzielał się na gitarze. Zarówno wspomniane inspiracje, jak i doświadczenie grania ekstremalnego czadu, wpłynęły na muzykę Godflesh.
Czytaj też: [Recenzja] God - "Possession" (1992)
Do zmiany nazwy z Fall of Becouse na Godflesh doszło w 1988 roku, gdy po krótkiej przerwie Broadrick i Green odnowili współpracę. Przez pewien czas działali w duecie, z Justinem w nowej roli śpiewającego gitarzysty, a poza tym odpowiadającego za programowanie nowego nabytku - automatu perkusyjnego. Muzyk był niezadowolony z własnej gry na bębnach, ale narzędzie dało też nowe możliwości - generowanie mechanicznych, industrialnych rytmów, które znakomicie oddawały przemysłowy charakter rodzimego Birmingham. W połączeniu z riffami w stylu Black Sabbath - rozpoczynającego karierę w tym samym miejscu - muzyka zespołu stała się idealnym krajobrazem dźwiękowym tego miasta. Duet wkrótce zadebiutował eponimiczną EPką, jednym z pierwszych wydawnictw industrial-metalowych, co wówczas faktycznie oznaczało mieszankę metalu z industrialem, a nie z EDM-em, jak u wielu poźniejszych, bardziej znanych grup kojarzonych z tą etykietą. Styl ten imponująco rozwinięto na długogrającym "Streetcleaner".
Album nagrywano od maja do sierpnia 1989 roku, najpierw w studiu Soundcheck w Birmingham, następnie Square Dance w Derby. Nagrania z pierwszego miejsca wypełniły stronę A winylowego i kasetowego wydania, z drugiego - stronę B. Co ciekawe, w czasie prac w Derby skład poszerzył się o wracającego do zespołu Neville'a, tym razem w roli drugiego gitarzysty. W opisie płyty jako uczestnika obu sesji wymieniono także Machine, czyli automat perkusyjny. Produkcją całości zajęli się sami Broadrick i Green. Jako okładkę wykorzystano kadr z filmu "Odmienne stany świadomości" Kena Russella.
Czytaj też: [Recenzja] Swans - "Filth" (1983)
"Streetcleaner" to płyta mogąca przytłaczać, a wręcz odpychać swoją surową, zdehumanizowaną brutalnością i jednostajnością. Sam potrzebowałem kilku podejść, by ją załapać, a nawet usłyszeć pewne niuanse różnicujące ten materiał. Utwory można w zasadzie podzielić na kilka grup. Część z nich - a konkretnie "Like Rats" i "Pulp" - jest bardziej sabbathowa. Przy czym podobieństwo sprowadza się do obecności tych charakterystycznych - posępnych i miażdżących - riffów w stylu Tony'ego Iommi. Tutaj towarzyszy im brutalny ryk Broadricka, masywnie przetaczający się bas Greena oraz monotonnie wybijany stukot Maszyny, brzmiący jak zrytmizowane odgłosy z fabryki. Poszczególne utwory zwykle zresztą opierają się na powtarzaniu w kółko jednego motywu, co po pewnym czasie wprowadza w swoisty trans. W innych utworach, jak "Dream Long Dead", "Head Dirt" czy tytułowy "Streetcleaner", wyraziste riffy ustępują miejsca noise'owym piskom, zgrzytom i rzężeniom gitary. W najdłuższym na płycie, siedmiominutowym "Chrostbqit Rising" znakomicie udało się połączyć oba te oblicza Godflesh. Na szczególne wyróżnienie zasługują rownież "Life Is Easy" oraz "Locust Furnance", w których bardziej niż o hałas i ciężar - wciąż tu obecne - chodzi o kreowanie apokaliptycznej atmosfery, ścieżki dźwiękowej do końca świata na zdegradowanej przez przemysł planecie. Wspomnieć też warto o "Mighty Trust Krusher", lekko łagodzonym przez czyste wokalizy.
Debiutancki album Godflesh to jedna z najlepszych, najbardziej sugestywnych prób zilustrowania fabrycznego krajobrazu przy pomocy muzyki, zapewne najlepsza w metalu. "Streetcleaner" to także przykład wyjątkowo sensownego użycia automatu perkusyjnego, który jest nie tyle zamiennikiem człowieka grającego na bębnach, co służy odczłowieczeniu warstwy rytmicznej; nadaje tej muzyce mechanicznego, maszynowego charakteru. A jeśli mimo tych ciekawych zabiegów komuś takie oblicze Justina Broadricka nie przypadnie do gustu, to nie warto się zniechęcać, tylko sprawdzić inne jego projekty. A wybór jest spory i zróżnicowany - od noise'owo-freejazzowego God, opisanego już w poprzedniej serii cyklu, po hip-hopowy Techno Animal.
Ocena: 8/10
Godflesh - "Streetcleaner" (1989)
1. Like Rats; 2. Christbait Rising; 3. Pulp; 4. Dream Long Dead; 5. Head Dirt; 6. Devastator; 7. Mighty Trust Krusher; 8. Life Is Easy; 9. Streetcleaner; 10. Locust Furnace
Skład: Justin Broadrick - wokal, gitara, programowanie; G. C. Green - gitara basowa; Paul Neville - gitara (6-10)
Producent: Justin Broadrick i G. C. Green
Komentarze
Prześlij komentarz
Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.