[Recenzja] Pete La Roca - "Basra" (1965)

Pete La Roca - Basra


Blue Note to jedna z najbardziej zasłużonych dla jazzu wytwórni. Wydawane od końca lat 30. płyty pozwalają prześledzić, jak rozwijał się gatunek od czasu bebopu, przez epokę hard bopu i cool jazzu, na swobodniejszych formach wcale nie kończąc, choć na potrzeby recenzji w tym miejscu chciałbym się zatrzymać. Sam rok 1965 przyniósł wiele interesujących wydawnictw, na których ich twórcy może i nie odchodzili całkiem od bopowej tradycji, za to zdecydowanie próbowali poszerzyć jej ramy. Wśród nich na szczególne wyróżnienie zasługują takie tytuły, jak "Life Time" Tony'ego Williamsa, "Dialogue" Bobby'ego Hutchersona, "Point of Departure" Andrew Hilla czy "Fushia Swing Song" Sama Riversa. Od tego był już tylko krok do publikowania już jednoznacznie freejazzowych płyt Cecila Taylora i Dona Cherry'ego. Zostając jednak w 1965 roku, w natłoku tych wszystkich wspaniałych albumów nieco przeoczona wydaje się "Basra" Pete'a Simsa, lepiej znanego pod pseudonimem La Roca - skała, nadanego mu od potężnej gry na bębnach. Warto przyjrzeć się bliżej temu wydawnictwu.

Pete La Roca najczęściej występował w roli sidemana, często wspierając tak cenionych muzyków, jak Sonny Rollins, Joe Henderson czy Jackie McLean. Perkusista miał prawdziwe szczęście do grania z wybitnymi saksofonistami. Przez pewien czas był nawet stałym bębniarzem w kwartecie Johna Coltrane'a, zanim zastąpił go Elvin Jones. Za pianinem zasiadał wówczas Steve Kuhn, z którym La Roca miał jeszcze nieraz grać, chociażby w zespole trębacza Arta Farmera. Wkrótce potem muzyk podpisał swój pierwszy kontrakt jako lider zespołu. Debiutancka płyta "Basra" okazała się jego jedynym autorskim albumem dla Blue Note, a zarazem jednym z zaledwie dwóch, jakie nagrał w epoce - dopiero pod koniec ubiegłego wieku opublikował też trzeci. "Basrę" zarejestrowano 19 maja 1965 roku w studiu Rudy'ego Van Geldera, w całkiem interesującej obsadzie, ze wspomnianymi Hendersonem i Kuhnem, a także basistą Steve'em Swallowem. Z sześciu kompozycji cztery napisał La Roca. Repertuaru dopełniła "Malagueña" kubańskiego pianisty i kompozytora Ernesta Lecuona, a także musicalowy standard "Lazy Afternoon" Johna La Touche i Jerome'a Morossa.

Spora część albumu to po prostu bardzo sprawnie, wzorowo wręcz zagrany hard bop. Dotyczy to zarówno żywiołowych "Tears Come from Heaven" oraz "Eiderdown", jak i wspomnianego "Lazy Afternoon", który tutaj przerobiony na typowo jazzową balladę w nocnym klimacie. Od bopowych tradycji daleko nie odbiega również "Candu", choć zwraca uwagę wyraźnie bluesowym nastrojem i nieco bardziej ekspresyjnymi solówkami Hendersona, momentami podchodzącymi niemal pod granie free. Najbardziej nowoczesne - i zarazem najmocniej intrygujące - są tu dwa pozostałe utwory, dające się określić jako modalny post-bop. "Malagueña", ze swoją zdecydowanie hiszpańską melodyką, jest jak bardziej zwarta i skromniejsza brzmieniowo, ale tak samo natchniona odpowiedź na "Olé" Coltrane'a. Tutaj Henderson gra w już niezaprzeczalnie wyswobodzony i ostrzejszy, choć dość melancholijny sposób, a sekcja rytmiczna - napędzana mocnymi bębnami lidera - doskonale buduje odpowiednie napięcie. W podobnym stylu utrzymana jest także tytułowa "Basra", z tą różnicą, że wpływy hiszpańskie ustępują miejsca bliskowschodnim. Dodatkowo bardziej wyeksponowany jest bas Swallowa, którego ostinata tworzą transowy klimat, charakterystyczny dla muzycznych tradycji tamtego regionu.

Pete La Roca na swoim debiutanckim albumie w roli lidera prezentuje doskonały przegląd tego, co można znaleźć w ówczesnym jazzie, szczególnie tym odrobinę bardziej wymagającym, choć wciąż niezwykle przystępnym. Wykonanie stoi tu na dokładnie takim poziomie, jakiego należy spodziewać się po zaangażowanych w te nagrania instrumentalistach, natomiast warto jeszcze podkreślić, że lider całkiem dobrze poradził też sobie jako kompozytor.

Ocena: 8/10



Pete La Roca - "Basra" (1965)

1. Malagueña; 2. Candu; 3. Tears Come from Heaven; 4. Basra; 5. Lazy Afternoon; 6. Eiderdown

Skład: Pete La Roca - perkusja; Joe Henderson - saksofon tenorowy; Steve Kuhn - pianino; Steve Swallow - kontrabas
Producent: Alfred Lion


Komentarze

  1. Naprawdę bardzo dobry album. Zabawną ciekawostką jest to, że zarówno La Roca, jak i Swallow nagrywali go po wzięciu kwasu. Zupełnie tego nie słychać, ale rozbawiła mnie anegdotka o tym, jak Swallow był zafascynowany niebieską wodą w łazience Van Geldera :p. Innym, też ciekawym faktem jest to, że w bodajże pierwszym utworze w trakcie jednego podejścia Kuhn zaczął grać na pianinie uderzając w struny w środku instrumentu, jednak po raz kolejny Van Gelder przerwał ten proceder.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za uzupełnienie, bo też miałem o tym wspomnieć i w końcu zapomniałem.

      Usuń
  2. A dlaczego wzięcie LSD miałoby dać efekt akustyczny i artystyczny w muzyce? Kwas tak nie działa. Pobudza wprawdzie wyobraźnię, daje poczucie luzu psychicznego i działa wzmacniająco opóźniając efekt zmęczenia, ale nic poza tym. Na kwasie grało wiele zespołów w trakcie tzw. eksperymentów kwasowych, a do legendy przeszły koncerty Grateful Dead czy Country Joe and the Fish w ramach tych eksperymentów. Fragmenty koncertu Country Joe.. wyszły na płycie "Live! Fillmore West 1969" i te kawałki improwizowane grane są z niesamowitym feelingiem (na płycie jest tylko drobny fragment z ponad 8-mio godzinnego koncertu granego bez przerwy). Ale nie jest to zasługa kwasu bezpośrednio, tylko efekt braku zmęczenia.
    A co do Pete La Roca to okazał się on niespełnionym muzykiem. Ta płyta "Basra" (doskonała) to prawie łabędzi śpiew muzyka, bo w późniejszym czasie tylko kilka razy dał się namówić na muzykowanie (a przecież odszedł dopiero w 2012 roku). W zasadzie od 1968 roku poświęcił czas na studiowanie prawa, przez 5 lata zarabiając dodatkowo na taksówce. Wykształcenie prawnicze bardzo mu się przydało, kiedy wydawnictwo Muse wydało w 1973 roku ponownie jego drugą solową płytę "Turkish Woman at the Bath" (z Chickiem Corea, oryginalnie wydaną w 1967 przez wydawnictwo Douglas), przypisując ją wyłącznie Corei. La Roca wytoczył proces "Douglasowi" za bezprawne zbycie jego praw autorskich na rzecz "Muse" i usunięcie jego nazwiska jako lidera. I ten proces wygrał.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie powoduje to czasem też halucynacji i problemów z koordynacją ruchową?
      Pete La Roca jest znany jako jeden z pierwszych perkusistów grających "free", ciekawe czy też coś brał grając u McLeana na "Minor Apprehension"?

      Usuń
    2. "Om" Coltrane'a był ponoć nagrywany na kwasie, ale możliwe, że tylko tak go reklamowano.

      La Roca o free jazzie wypowiadał się z dystansem, nie tak zdecydowanie krytycznie jak np. Miles Davis, ale nie był zainteresowany takim graniem. A jednak można go uznać za jednego z prekursorów perkusji free.

      Usuń
    3. Podobno Coltrane był pod koniec życia ciągle na LSD (na koncertach nie mógł nawet na scenę trafić z powrotem po przerwie), o ile dobrze pamiętam pisał o tym autor jego biografii pt. "Ascension".

      Usuń
    4. Do JD
      Jest wiele mitów co do LSD, a internet roi się od fałszywych informacji na temat działania kwasu. Przede wszystkim nie jest to narkotyk, tylko substancja halucynogenna. Nie uzależnia (pod tym względem kawa czy herbata, nie mówiąc o tytoniu czy alkoholu są o wiele mocniejsze) Po zażyciu rzadko daje objawy zaburzeń ruchowych, co najwyżej tylko drżenie mięśni (alkohol jest pod tym względem znacznie groźniejszy). Najczęstsze objawy po LSD to podniesiona temperatura ciała, wzrost ciśnienia tętniczego krwi, hiperglikemia (może mieć więc uboczne skutki dla cukrzyków), no i oczywiście halucynacje wzrokowe, słuchowe i węchowe. Ale z kolei zwykle podwyższa koncentrację, pamięć i elokwencję (jak to wtedy mówiono podwyższa wyobraźnię, ale w nie tak groźny sposób jak amfetamina). W porównaniu z narkotykami nie prowadzi do zgonu (praktycznie nie ma udowodnionych przykładów zgonu po LSD bez innych przyczyn). W świetle współczesnych badań przesadzone są opinie na temat silnego, nieodwracalnego wpływu na psychikę u osób już mających pewne zaburzenia (znowu alkohol pod tym względem jest znacznie bardziej niebezpieczny). Pojawiający się czasem u użytkowników "flashback" czyli nawrót objawów po pewnym czasie nawet bez zażycia kwasu jest rzadki i nie do końca jasny, bo dotyczy głównie osób mających skłonności do halucynacji nawet bez zażywania substancji psychotropowych (u części populacji genetycznie sam mózg może generować stany podobne do halucynacji). Oczywiście, nie namawiam do zażywania LSD bo sam uważam, że pełna kontrola nad własnym mózgiem jest priorytetowa, ale jest wiele hipokryzji w stosunku do LSD (tak jak i do marihuany), bo alkohol i tytoń są wielokrotnie groźniejsze dla zdrowia człowieka (zarówno fizycznego i psychicznego). A zarówno marihuana jak i LSD mogą bardzo podwyższać komfort psychiczny osób leczonych paliatywnie w ich ostatniej drodze.

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] Oren Ambarchi / Johan Berthling / Andreas Werliin - "Ghosted II" (2024)

[Recenzja] Cristóbal Avendaño & Silvia Moreno - "Lancé esto al otro lado del mar" (2024)

[Zapowiedź] Premiery płytowe maj 2024

[Recenzja] Kin Ping Meh - "Kin Ping Meh" (1972)