[Recenzja] Eno - "Here Come the Warm Jets" (1974)



Tytuł pierwszego albumu Briana Eno, "Here Come the Warm Jets", to ponoć nic innego, jak eufemizm oznaczający oddawanie moczu. To wyraźna sugestia, by nie traktować tego materiału zbyt poważne, ale podejść do niego z odpowiednim dystansem. Jednak ogromnym błędem byłoby jego ignorowanie, uznanie za niewiele wart wygłup ekscentrycznego muzyka. Eno dokonał tu rzeczy dość niezwykłej. Łącząc ówczesny mainstream, głównie spod znaku glam rocka, a także bardziej artystyczne oblicze tego gatunku, korzeniami sięgające dokonań The Velvet Underground, zaproponował niezwykle inspirujące dzieło, którego echa słychać w muzyce do dzisiaj. Mówiąc o wpływie tego albumu trzeba wymienić na pewno Davida Bowie - którego Trylogia Berlińska powstała nie tylko z udziałem, ale i pod silnym wpływem Eno - a także całe wręcz nurty w rodzaju post-punku czy shoegaze'u.

Zadziwiać może już sam skład. W sesji nagraniowej wzięli udział Phil Manzanera, Andy Mackay i Paul Thompson - koledzy Briana z właśnie przez niego opuszczonego Roxy Music - a także Robert Fripp i John Wetton z King Crimson, Chris Spedding z jazz-rockowego Nucleus, Bill MacCormick z kanterberyjskich Quiet Sun i Matching Mole, Simon King ze space-rockowego Hawkwind czy Paul Rudolph z psychodeliczno-proto-punkowego Pink Faires. Eno przyznawał później, że był po prostu ciekaw, co wyjdzie ze współpracy muzyków o tak różnym doświadczeniu. A wyszła naprawdę udana mieszanka chwytliwych, choć świadomie ocierających się o kicz melodii oraz ambitnych, wielowarstwowych aranżacji i różnych niekonwencjonalnych technik użytych podczas nagrywania. 

"Here Come the Warm Jets" to album składający się z dziesięciu krótkich piosenek. Bynajmniej nie należy tego poczytywać za wadę. To całkiem niegłupie piosenki, szczególnie pod względem brzmienia - już na tym etapie Eno potrafił maksymalnie wykorzystać możliwości studia - ale też formy. Choć to takie raczej lekkie, melodyjne i bardzo przystępne granie, to jednak wyraźnie słychać, że chodzi w tym wszystkim o coś więcej, a może nawet o coś całkiem innego, niż podbój stacji radiowych. Głównie chyba o kreatywne, artystyczne podejście do aranżacji, faktury czy brzmienia. Nawet wokal często jest tylko kolejnym instrumentem. Najpierw powstawała muzyka, następnie linie wokalne, a dopiero potem dobierano konkretne słowa, tak więc teksty są dość lapidarne i z reguły nie mają wiele sensu.

Jeśli miałbym szukać konkretnych skojarzeń, to zawarta to całość najbardziej kojarzy mi się z tymi bardziej piosenkowymi częściami "Low" czy "'Heroes'" Bowiego, choć tutaj panuje jakby nieco większy eklektyzm. To jednak taki album, na którym posępna ballada "Driving Me Backwards" może sąsiadować z bardzo pogodnym "On Some Faraway Beach" i w ogóle to nie zgrzyta. Czasem zresztą na przestrzeni jednego nagrania zdarzają się sprzeczności, jak wplecenie nowoczesnych (w tamtym czasie) brzmień syntezatora do dość archaicznie beatlesowskiego "Cindy Tell Me". Podobne zabiegi działają jednak znakomicie. Żaden z tych dziesięciu kawałków nie schodzi z wysokiego poziomu, niemal w każdym pojawiają się interesujące smaczki, niemniej jednak mam kilku faworytów. Pierwszy taki moment to "Baby's on Fire", który w znacznym stopniu składa się z doskonałego popisu Frippa, niemiłosiernie maltretującego gitarę. Jego partie dodają też jakości zadziornemu i zwariowanemu "Black Frank". "Dead Finks Don't Talk" to z kolei chyba najmocniejszy melodycznie utwór, niby prosty, a jednak bardzo dopracowany. Jednak najwspanialszy okazał się sam finał w postaci tytułowego "Here Come the Warm Jets". To utwór w znacznej części instrumentalny, składający się z zwielokrotnionych i mocno spogłosowanych gitar, które zdają się zapowiadać późniejsze eksperymenty Kevina Shieldsa na płytach My Bloody Valentine. Eno stworzył tu świetny, wręcz oczyszczający klimat.

Debiutanckie wydawnictwo Briana Eno to w zasadzie wzorowy album rockowy. Nie jest to może płyta idealnie trafiająca w mój gust - choć przynajmniej o niektórych jej fragmentach mógłbym śmiało to powiedzieć - jednak jest tutaj wszystko, czego powinno się od takiej stylistyki wymagać, a prawie nic z tego, co często się w niej nie sprawdza. Mamy tu więc mnóstwo chwytliwych melodii, może nie zawsze wyrafinowanych, za to zwykle bardzo charakterystycznych i często naprawdę znakomitych. Jest w tym wszystkim sporo luzu, dobrej zabawy, zaś nie ma niczego pretensjonalnego, żadnego popisywania się umiejętnościami technicznymi ani innych niepotrzebnych bzdetów. Są za to bardzo pomysłowo zaplanowane i zrealizowane aranżacje, a także ciekawe wykorzystanie dostępnej wówczas technologii studyjnej, dzięki czemu nie można odmówić tej muzyce artystycznych ambicji i prawdziwej finezji. 

Ocena: 8/10



Eno - "Here Come the Warm Jets" (1974)

1. Needles in the Camel's Eye; 2. The Paw Paw Negro Blowtorch; 3. Baby's on Fire; 4. Cindy Tells Me; 5. Driving Me Backwards; 6. On Some Faraway Beach; 7. Blank Frank; 8. Dead Finks Don't Talk; 9. Some of Them Are Old; 10. Here Come the Warm Jets

Skład: Brian Eno - wokal, instr. klawiszowe, gitara; Phil Manzanera - gitara (1,2,4); Chris Spedding - gitara (1,2); Robert Fripp - gitara (3,5,7); Paul Rudolph - gitara (3,10), gitara basowa (3,5,10); Lloyd Watson - gitara (9); Bill MacCormick - gitara basowa (1,7); Busta Jones - gitara basowa (2,4,6,8); Chris Thomas - gitara basowa (2); John Wetton - gitara basowa (3,5); Nick Judd - instr. klawiszowe (4,8); Andy Mackay - instr. klawiszowe (6,9), saksofon (9); Simon King - perkusja i instr. perkusyjne (1,3,5-7,10); Marty Simon - perkusja i instr. perkusyjne (2-4); Paul Thompson - perkusja i instr. perkusyjne (8); Sweetfeed - dodatkowy wokal (6,7)
Producent: Brian Eno


Komentarze

  1. Jeżeli chodzi o Eno, to ile albumów będzie zrecenzowanych i kiedy będzie można oczekiwać Roxy Music?

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] ||ALA|MEDA|| - "Spectra Vol. 2" (2024)

[Recenzja] Santana - "Welcome" (1973)

[Recenzja] Van der Graaf Generator - "The Least We Can Do Is Wave to Each Other" (1970)

[Recenzja] Death - "Human" (1991)