[Recenzja] Can - "Live In Stuttgart 1975" (2021)



Aż trudno uwierzyć, że jeden z najwybitniejszych rockowych zespołów, prominentny przedstawiciel krautrocka, doczekał się dotąd tylko jednej koncertówki. W dodatku opublikowany w 1999 roku, z okazji trzydziestolecia grupy, dwupłytowy "Music (Live 1971-1977)", to - jak wskazuje tytuł - jedynie kompilacja fragmentów występów z bardzo rozległego okresu. Na szczęście sytuacja powoli się zmienia. Zaledwie kilka dni temu ukazała się pierwsza część planowanej serii, w ramach której publikacji doczekają się kompletne zapisy koncertów Can. Na pierwszy ogień poszedł występ z 1975 roku w Stuttgarcie. Był to już czas po wydaniu wszystkich największych dzieł grupy ("Tago Mago", "Ege Bamyasi", "Future Days", "Soon Over Babaluma"), gdy muzycy powoli już zaczęli się kierować w nieco mniej ciekawe artystycznie rejony ("Landed").

Jednak, jak się właśnie okazuje, na żywo był to zupełnie inny zespół, niż na ówczesnych płytach studyjnych. "Live in Stutthart 1975" w całości wypełniają długie, swobodne i całkowicie instrumentalne jamy. To półtora godziny porywających improwizacji, z których najdłuższa "Drei" trwa dobrze ponad pół godziny, a najkrótsza "Fünf" - zaledwie dziewięć i pół minuty. Ówczesny kwartet, złożony z założycieli zespołu Irmina Schmidta, Michaela Karoli, Holgera Czukaya oraz Jakiego Liebzeita, był ze sobą niesamowicie zgrany, co doskonale słychać w tych nagraniach. Panuje między nimi niesamowita interakcja i wzajemne porozumienie, a przy okazji każdy z nich wykazuje się naprawdę ogromną kreatywnością. Co ciekawe, Can na żywo brzmiał nieco ciężej, nie tylko za sprawą ostrzejszych partii gitary, ale przede wszystkim potężnej, intensywnej i gęstej sekcji rytmicznej, która tylko sporadycznie pozwalałla sobie na odrobinę wytchnienia. Całości świetnie dopełniają różnorodne brzmienia klawiszowe, głównie klasyczne organy elektryczne i nowoczesne, jak na tamte czasy, syntezatory. Jakość nagrania nie jest najlepsza, ale też nie bootlegowa - zdecydowanie da się tego słuchać z przyjemnością.

Gdyby ten materiał ukazał się w epoce, tuż po nagraniu, dziś pewnie mówiłoby się o nim w kategorii najlepszych koncertówek wszechczasów. Nie jest to może muzyka dla każdego, ze względu na jej bardzo abstrakcyjny charakter, ale też nie jakoś bardzo trudna w odbiorze. Porównałbym ją do koncertowych nagrań Milesa Davisa z lat 70., nie tyle pod względem stylistycznym - choć Can czasem gra tu w nieco jazzowy lub funkowy sposób, to jednak jest to przede wszystkim granie rockowe - ale właśnie przystępności. Po "Live In Stuttgart 1975" powinni sięgnąć przede wszystkim wielbiciele koncertowych improwizacji.

Ocena: 8/10



Can - "Live In Stuttgart 1975" (2021)

CD1: 1. Eins; 2. Zwei; 3. Drei
CD2: 1. Vier; 2. Fünf

Skład: Irmin Schmidt - instr. klawiszowe; Michael Karoli - gitara; Holger Czukay - gitara basowa; Jaki Liebezeit - perkusja
Producent: Irmin Schmidt i René Tinner


Komentarze

  1. Co byś bardziej polecił do kolekcji na półkę Stuttgart, czy Brighton?? A może obie??

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Możesz zacząć od dowolnej. Jak się spodoba, to koniecznie sięgnij też po drugą - nie zawiedziesz się.

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] Oren Ambarchi / Johan Berthling / Andreas Werliin - "Ghosted II" (2024)

[Recenzja] Cristóbal Avendaño & Silvia Moreno - "Lancé esto al otro lado del mar" (2024)

[Zapowiedź] Premiery płytowe maj 2024

[Recenzja] Kin Ping Meh - "Kin Ping Meh" (1972)