[Recenzja] Sun Ra - "Lanquidity" (1978)



"Lanquidity" to album szczególny w dyskografii Sun Ra. Artysta wyraźnie zwrócił się tutaj w stronę głównego nurtu i stylistyki fusion. Powstało jedno z najbardziej przystępnych dzieł w jego karierze, które jednak nie popada w przesadną komercyjność. Wręcz przeciwnie, to wciąż bardzo wysmakowana muzyka, która do tego wydaje się całkiem logiczną kontynuacją poprzednich albumów rzekomego przybysza z Saturna. Tu wciąż jest obecny ten kosmiczny klimat, a także zachowane zostało wiele innych elementów. Lider nie zrezygnował chociażby z bigbandowego składu - sama sekcja dęta liczy ośmiu muzyków, a to tylko połowa całego zespołu. Część instrumentalistów współpracowała z Sun Ra już od dawna, więc nie powinno dziwić, że powracają tu pewne rozwiązania z wcześniejszych płyt. Choć tym razem wszystko wydaje się bardziej poukładane i subtelniejsze.

Zresztą wszystko zaczyna się od najbardziej nastrojowego nagrania tytułowego. Klawiszowy wstęp na elektrycznym pianinie nasuwa skojarzenia z "In a Silent Way" Davisa, zarówno pod względem melancholijnego klimatu, jak i zbliżonego brzmienia. Jednak zaraz dołącza zupełnie inna, bardziej jednostajna, nieco jakby ociężała gra sekcji rytmicznej, a także całkiem odmienne, oszczędniejsze partie gitar. Przede wszystkim zaś zwraca uwagę znacznie większa różnorodność dęciaków, których partie wspaniale się wymieniają i dopełniają. Szczególnie znakomite okazuje się solo na saksofonie, choć świetnie wypadają też trębacze. Sun Ra trzyma się raczej w tle, jednak jego Fender Rhodes przez cały czas stanowi bardzo ważny element brzmienia. Wszyscy instrumentaliści grają z ogromnym wyczuciem, dokładnie tyle, ile trzeba i ściśle ze sobą współpracując, tworząc przepiękny, nieco jakby odrealniony nastrój. Pomimo rozbudowanego składu jest tu mnóstwo przestrzeni. Muszę też nadmienić o wyraźnie poprowadzonej melodii, co nie jest przecież czymś oczywistym na płycie muzyka kojarzonego raczej z jazzową awangardą.

Klimat zmienia się wraz z kolejnym na płycie "Where Pathways Meet", z bardziej żywiołową, wręcz taneczną grą sekcji rytmicznej oraz chwytliwym tematem i melodyjnymi solówkami dęciaków. Pojawiają się też ostrzejsze i bardziej wyeksponowane partie solowe gitar. Sun Ra, tym razem grający na akustycznym pianinie, znów trzyma się raczej w tle, z wyjątkiem krótkiej solówki, jednak jego partie doskonale ubarwiają całość. "That's How I Feel" dla odmiany łączy subtelniejsze brzmienie z prawie tanecznym pulsem, podkreślonym przez uwypukloną linię basu. Delikatne dźwięki elektrycznych klawiszy doskonale uzupełniają się z bardziej ekspresyjnymi, choć wciąż niezwykle melodyjnymi dęciakami. Po raz kolejny zachwycają solówki, z saksofonową i klawiszową na czele. "Twin Stars of Thence" to przede wszystkim uwypuklona, ostinatowa linia basu, będąca zarazem chwytliwym tematem. Doskonale dopełniają ją partie elektrycznych klawiszy, gitar i perkusji, tworząc hipnotyczny podkład dla świetnych solówek sekcji dętej, w których gdzieniegdzie pobrzmiewa freejazzowy rodowód muzyków, ale znów dominuje melodyjne granie. W pewnym momencie świetny popis daje też jeden z gitarzystów.

Finałowy, najdłuższy na płycie "There Are Other Worlds (They Have Not Told You Of)" to z kolei nagranie najbliższe wcześniejszych dokonań Sun Ra. Przynajmniej pod względem mistycznego klimatu, odwołującego się do wyobrażeń o dawnych cywilizacjach oraz potencjalnych innych światach gdzieś w kosmosie. Transowa gra sekcji rytmicznej oraz partie lidera na syntezatorze i pianinie, dopełniane dźwiękami fletów oraz innych dęciaków, a także dogranymi później głosami lidera i June Tyson, tworzą bardzo specyficzny, retro-futurystyczny nastrój. Jak żaden inny utwór z tej płyty, "The Are Other Worlds..." bez większych zmian aranżacyjno-brzmieniowych mógłby trafić na któryś z poprzednich albumów artysty, wydanych w ciągu poprzedzającej go dekady. Na "Lanquidity" wyróżnia się trochę innym charakterem, ale jednocześnie zdaje się bardzo dobrze pasować do całości.

"Lanquidity" to, przynajmniej w moim przekonaniu, najdoskonalsze dzieło w bogatym dorobku Sun Ra (co prawda nie słyszałem wszystkich jego płyt, których są setki, ale te najważniejsze i najbardziej cenione już poznałem). Pomimo zwrotu w stronę fusion i większej przystępności, jest to wciąż muzyka bardzo w stylu tego artysty. Zachowując rozpoznawalność i kreatywność, nie tracąc dotychczasowego wyrafinowania, Sun Ra zdaje się tutaj dużo staranniej podchodzić do kwestii kompozycji (dbając o ich wyrazistość), aranżacji i brzmienia. Pod tymi względami "Lanquidity" może być jego największym osiągnięciem, a dodać jeszcze trzeba znakomite wykonanie. Dla miłośników jazzu jest to pozycja obowiązkowa, zaś dla wszystkich innych wysoce rekomendowana. Album łatwo znaleźć na serwisach streamingowych. Nie jest też aż tak trudny do zdobycia na fizycznych nośnikach, jak wiele pozostałych wydawnictw Sun Ra. Nie mam tu jednak na myśli pierwotnego wydania Philly Jazz, praktycznie nie do dostania, lecz współczesne wznowienia kompaktowe i winylowe.

Ocena: 10/10



Sun Ra - "Lanquidity" (1978)

1. Lanquidity; 2. Where Pathways Meet; 3. That's How I Feel; 4. Twin Stars of Thence; 5. There Are Other Worlds (They Have Not Told You Of)

Skład: Sun Ra - instr. klawiszowe, instr. perkusyjne, głos (5); Marshall Allen - saksofon altowy, obój, flet; John Gilmore - saksofon tenorowy; Julian Pressley - saksofon barytonowy; Danny Ray Thompson - saksofon barytonowy, flet; Elo Omoe - klarnet basowy, flet; James Jacson - obój, fagot, flet, głos; Eddie Gale - trąbka; Michael Ray - trąbka, skrzydłówka; Slo Johnson - gitara; Dale Williams- gitara; Richard Williams - kontrabas; Artaukatune - perkusja i instr. perkusyjne; Luqman Ali - instr. perkusyjne; Michael Anderson - instr. perkusyjne; June Tyson - głos (5)
Producent: Sun Ra


Komentarze

  1. Trudno się z Pawłem spierać, to na pewno jedna z najlepszych płyt Sun Ra w tym bardziej przystępnym nurcie. Trudno ją porównywać z ekstremalnie free "Magic City", która, moim zdaniem, też zasługuje na 10/10. Jeżeli chodzi o klimat to 'Lanquidity" najlepiej oddaje ten kosmiczny niepokój i nastrój, o jakim zawsze pisali recenzenci jego płyt. Na tej płycie są wszystkie te smaczki. Pozostaje jeszcze ocenić coś z nurtu bardziej radosnego, żywiołowego, mocno orkiestrowego np. koncerty z Egiptu "The Sun Arkestra Meets Salah Ragab In Egypt".

    OdpowiedzUsuń
  2. Słuchałeś tej rozszerzonej wersji może?
    https://sunrastrut.bandcamp.com/album/lanquidity-definitive-edition

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiedziałem, że taka jest, ale z reguły odpuszczam sobie słuchanie alternatywnych podejść, a tylko takie dodatki tam są.

      Usuń
  3. O, 10/10 - zabieram się za słuchanie ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Cieszy mnie pana ocena. Album pierwsza klasa!

    OdpowiedzUsuń
  5. jestem kolekcjonerem cd ten album mnie sporo kosztował ale warto było

    OdpowiedzUsuń
  6. Wczoraj słuchałem, ale niezbyt dokładnie, bo brało mnie na spanie, trzeba będzie powtórzyć odsłuch. Przed chwilą sprawdziłem albumy Sun Ra na RYM, ale on tego natrzaskał, makabra O_O

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na szczęście znalazło się dwóch gości, którym udało się dzięki detektywistycznej robocie zebrać dzieła wszystkie Sun Ra, uporządkować jego biografię (Sun Ra był mitomanem i sprzedawał mnóstwo nieprawdziwych danych na temat swojego życia) i wydać to w postaci imponującej monografii (850 stron):
      Christopher Campbell and Robert L., 2000. The Earrthly Recordings of Sun Ra (2nd edition). Cadence Jazz Books. ISBN-10 : 1881993353

      na Amazonie chodzi za 58.99 do 70.79 $.



      Usuń
    2. Jakie są Twoje ulubione płyty tego artysty? Powiedzmy, że pierwsza piątka.

      Usuń
    3. To dla mnie trudne pytanie. Mam 36 albumów na CD i 40 tylko w wersji mp3. Twórczość Sun Ra można z grubsza podzielić na trzy okresy (pomijając zupełne początki): 1. awangardowy, skrajnie free; 2. orkiestrowy z elementami etnicznymi, funky, free; 3. powrót do korzeni, czyli neoswing w osobliwej "słonecznej" aranżacji. W każdym z nich wydawał bardzo dobre płyty. W moim eseju o Sun Ra w Diapazonie wspomniałem o 7 tytułach (zob. http://www.diapazon.online/PelnaWiadomoscae36.html?bn=Artykuly&Id=510). Nie ma w nich Lanquidity, bo wtedy było bardzo trudno dostać tę płytę. Obecnie, włączył bym ją do tego kanonu. Wybór jest bardzo subiektywny, emocjonalny, bo ja nigdy nie robiłem na chłodno analiz płyt, tak jak to robi Paweł. Czasami jeden utwór na płycie decydował, że ta płyta została mi w pamięci.

      Usuń
  7. Na przestrzeni lat ten album trochę u mnie stracił. Kiedyś oceniłbym go 8/10, obecnie 7/10, w porywach 7,5/10. Bardzo fajny klimat, ciekawe kompozycje, wolę jednak nieco inne wcielenie przybysza z Saturna. Rzecz jasna, chodzi o klimaty fjużyniaste, bo radykalne free to już inna bajka. Nie wszystko mnie tu przekonuje i zachwyca. Dobrze, że artysta zapuścił się w nieco inne rejony. Uproszczenie języka muzycznego ma swoje zalety, bo dzięki temu „Lanquidity” jest doskonałym materiałem dla osób, które chciałyby poznać tajemniczy i hermetyczny świat klawiszowca. Dla mnie problemem jest jednak to, że tych uproszczeń i repetycji jest za dużo. Wolę bardziej zakręcone i bezkompromisowe wcielenie Sun Ra. W obrębie takiej stylistyki niektóre wcześniejsze i późniejsze jego płyty zawierają więcej intrygujących rozwiązań w sferze rytmicznej, harmonicznej i brzmieniowej. Sun Ra był jednym z mistrzów syntezatorowego grania. Pod tym względem ten album nie jest jednym z jego szczytowych osiągnięć. Jak na 1978 rok muzyka w wielu miejscach brzmi dość zachowawczo, czasami wręcz staroświecko. Zazwyczaj kojarzy mi się z fusion z początku lat 70. Wcześniej Sun Ra był w awangardzie postępu, tym razem brzmi trochę, jakby uwiodły go klimaty w stylu retro. Bynajmniej nie jest to żadną wadą. Nie można wymagać, aby artysta był permanentnie progresywny, innowatorski, tworzył zręby nowej estetyki. Ciekawy dokument z okresu, gdy artysta czasy „burzy i naporu” miał już za sobą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej, jakie są Twoje ulubione albumy Sun Ra. Widziałem na RYM, że dość wysoko oceniłeś "Sleeping Beauty" (1979). Słuchałem dwa dni temu, pierwszy raz. Fajne granie, ale jak dla mnie chyba trochę zbyt zachowawcze się wydało, grzeczne, choć ładne, fakt. Szczególnie pierwszy utwór - "Springtime Again". Bardzo, hmm, romantyczny? Urocza kompozycja.

      Usuń
    2. Próbowałem też "Strange Celestial Road" (1980), także oceniony dobrze przez Ciebie, ale zaczęło mi zalatywać funkiem, nie lubię :D

      Usuń
  8. „Strange Celestial Road” to przede wszystkim eksperymentalna odmiana jazzu kosmicznego, bliska tym bardziej zakręconym odmianom fusion (czasami trochę w stylu Mwandishi). Funk jest tylko dodatkiem, a nie dominującym elementem. Zwodniczy może być utwór tytułowy, który otwiera album, później zaczyna się już ostra jazda bez trzymanki. To chyba mój ulubiony album Sun Ra. Z późnego okresu nieco wyżej niż „Lanquidity” cenię również wspomniany przez Ciebie „Sleeping Beauty” (1979) i nade wszystko znakomity „Voice Of The Eternal Tomorrow” (1980).

    Bardzo lubię syntezatorowe eksploracje artysty. Z tego nurtu warto wspomnieć o następujących płytach:

    „Nidhamu” (1971) – koncert z Kairu, stylistycznie zbliżony do poczynań septetu Mwandishi z okresu „Crossings” (przede wszystkim druga strona płyty analogowej). Dominują długie partie solowe na syntezatorze, utrzymane w kosmicznej atmosferze. To jedna z najbardziej „klawiszowych” płyt Mistrza. Jeśli ktoś lubi jego syntezatorowe popisy to z pewnością jest to coś dla niego.

    „Concert For The Comet Kohoutek” (1973) – ciekawy koncert, łączy fragmenty nieco prostsze w odbiorze z zakręconymi zbiorowymi improwizacjami i natchnionymi solówkami lidera. Album dobrze ukazuje ówczesną ewolucję jego muzyki - stopniowe odchodzenie od ortodoksyjnej formuły free.

    „Live In Paris At The Gibus” (1973) - intrygująca mieszanka free jazzu i elektronicznych poszukiwań brzmieniowych. Sun Ra gra na organach i syntezatorze Mooga. Szczególnie wyróżnia się Salutations From the Universe - kilkunastominutowa solówka na Moogu.

    Sun Ra nagrał sporo interesujących albumów, dlatego najlepiej badać temat samemu. Subiektywne oceny innych słuchaczy mogą być niejednokrotnie zwodnicze.

    OdpowiedzUsuń
  9. Naprawdę uważasz tę płytę za najdoskonalsze dokonanie Sun Ra? Czy pamiętanoby o nim, gdyby był twórcą tylko tej płyty? Mnie wydaje się, że wymieniana byłaby tylko jako ciekawa, mało znana płyta nawiązująca do wczesnego fusion. Brak tu tych innowacyjnych rozwiązań, które zapewniły Sun Ra miejsce w historii muzyki improwizowanej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że w samej recenzji wystarczająco uargumentowałem swoje stanowisko, a nie zamierzam się upierać, że to jego obiektywnie największe dzieło - to zresztą zależy od tego, jakie przyjąć kryteria. Trudno przewidzieć, co by było, gdyby Sun Ra nagrał tylko ten jeden album. Jednak warto zajrzeć na Rate Your Music - niedoskonały, ale dość dobry wyznacznik, co obecnie cieszy się największym uznaniem - gdzie "Lanquidity" nie tylko ma najwyższą średnią ocen ze wszystkich płyt artysty, ale też sama liczba ocen jest największa. Album oceniło prawie 5,5 tysiąca użytkowników - o ponad 2 tysiące więcej niż drugi w kolejności "Space Is the Place" i ponad trzykrotnie więcej od tych najbardziej uznanych płyt z okresu freejazzowego. To zupełnie zrozumiałe, bo "The Magic City" i podobne dzieła mogą zainteresować chyba jedynie hermetyczne grono miłośników jazzowej awangardy, a "Lanquidity" jest bardziej uniwersalny. Jego siła tkwi w przystępności i - co odróżnia go od wielu płyt fusion z tamtego okresu - zachowaniu dobrego smaku. Nagranie dobrej płyty w takim stylu niewątpliwie wymaga umiejętności. W przypadku bardziej eksperymentalnych tworów - nie odnoszę się tu do twórczości Sun Ra - nie zawsze mam pewność, ile w tym wszystkim rzeczywiście kreatywności i zdolności, a ile zwykłego przypadku.

      Usuń
    2. Chodziło mi o coś innego. "Najdoskonalszy" myślałem, że oznacza taki album, na którym najpełniej udało mu się wyrazić to, co miał w swojej muzyce do powiedzenia. Stąd moje pytania.

      Usuń
    3. Pod tym względem zapewne należałoby wyróżnić inne albumy. Natomiast uważam, że tutaj udało mu się najlepiej wyważyć różne aspekty swojej muzyki, zachowując spójność z wcześniejszą twórczością, a całość wydaje się najbardziej dopracowana (mniej amatorskie brzmienie, większy nacisk na kompozycje i aranżacje, przy zachowaniu tego, co zawsze było istotne, czyli dużej swobody instrumentalistów).

      Usuń
    4. Z tym amatorskim brzmieniem to masz rację, na którymś utworze z "Atlantis" nawet telefon dzwoni. Choć może to pionier estetyki lo-fi w jazzie?
      Natomiast, co do uwag o kompozycji to się nie zgadzam. Sun Ra jest co prawda zaliczany do free jazzu, ale on sam nigdy nie lubił tego określenia i zawsze podkreślał wagę dyscypliny. Dla nieuważnego słuchacza Sun Ra z okresu nowojorskiego może wydawać się chaotyczny, ale przecież np. na "Shadow World" dużą rolę odgrywają partie wcześniej przygotowane.

      Usuń
    5. Oczywiście, że tak - to nigdy nie były kompletne improwizacje. Ale tutaj chyba jednak ta dyscyplina jest większa niż zwykle.

      Usuń
    6. Współczesna popularność "Lanquidity" to ciekawy temat. Może wynika z tego, że to jedyna płyta Sun Ra, która ma jakiś związek z współczesną estetyką hip-hopu czy muzyki elektronicznej ("groove-oriented"), wpływy disco chyba tu pomagają.

      Usuń
    7. To w ogóle szersza kwestia. Patrząc na oceny różnych albumów na RYM widać, że pewne idee proponowane przez twórców, którzy w czasach swojej działalności byli niezbyt znani, okazały się znacznie bardziej uniwersalne (i inspirujące), niż spora część tego, co niegdyś usilnie promowano. Masz rację, że obecna popularność "Lanquidity" może wynikać stąd, że nie jest to muzyka bardzo odległa od popularnych obecnie stylów. Moim zdaniem świadczy to na korzyść tego albumu. Muzyka z "Lanquidity" nie przynależy ściśle do jakiegoś konkretnego okresu, ale wciąż brzmi świeżo.

      Usuń
    8. Oj JD za bardzo akademicko podchodzisz do oceny muzyki. W waszej dyskusji właśnie najlepiej widać jak czysto analityczne podejście czasem zawodzi w zrozumieniu popularności płyty (choć moim zdaniem Paweł lepiej czuje w tym przypadku bluesa). Ciekawe, że moi koledzy z Diapazonu, zatwardzali zwolennicy free jazzu i free improv, też bardzo cenili tę płytę mimo jej względnej "łatwości" w odbiorze. Choć Sun Ra ma na koncie wiele dużo łatwiejszych płyt, które wcale nie były tak wysoko oceniane. Moim zdaniem o jej sukcesie decyduje znakomity balans różnych elementów, które Sun Ra wykorzystywał w swoim warsztacie kompozytorskim i wykonawczym. W efekcie uzyskał ten uwodzący feeling i klimat. Tutaj nie zgadzam się z mahavishnuu, że te tytuły, które on wyżej ceni np. z powodu użycia w większym stopniu elektroniki są lepsze niż "Lanquidity". Właśnie z powodu tego, że są słabiej zbalansowane. Mogą się bardziej podobać fanom muzyki z użyciem syntezatorów, ale ta cecha może odrzucać osoby nie przepadające za takim eksponowaniem elektro (np. mnie, który te płyty Sun Ra z dużą ilością elektro mniej ceni). Sun Ra owszem, genialnie wyczuwał trendy (typu groove, disco, elektro), ale zawsze dbał żeby nie przedobrzyć z żadnym stylem. A trzeba pamiętać, że u źródła jego muzyki była genialna szkoła swingu, gdy terminował u mistrzów tego stylu. Stąd w późnym okresie powrót do swingowych korzeni, którym też nadał swoje osobiste piętno. To groove wyczuwane przez JD to moim zdaniem taka mutacja swingu wpleciona w bardziej nowoczesny jazz. A że swing jest bardzo dobrze odbierany przez słuchaczy to wiedzą biolodzy, bo on bardzo dobrze rezonuje z biorytmami i może sprawiać uczucie dobrego nastroju (stąd świetnie nadaje się do zachowań godowych, takich jak taniec). A groove to przecież tez jest tylko forma swingu.

      Usuń
    9. I dobrze, że jest popularniejszy niż "Space Is the Place", który to z wiadomych powodów jest ulubionym albumem wszelkiej maści żurnalistów i hipsterów.

      Usuń
    10. @LeBo
      "A groove to przecież tez jest tylko forma swingu."
      Wynton by protestował. Pisząc swój komentarz miałem na myśli inne znaczenie: groove - rytmy szesnastkowe wywodzące się z muzyki funk, swing natomiast jest głównie 4/4.

      Usuń
    11. "Space Is the Place" ma też swoje zalety. Znakomita dynamika i energia w niskich rejestrach. Ona jest jeszcze bardziej swingująca, ale właśnie dużo prostsza strukturalnie i przez to należy ją raczej traktować jako tą "łatwiejszą". Powstawała w czasie, gdy Sun Ra mocno eksponował w muzyce korzenie afrykańskie, gdzie dużo większą rolę odgrywał rytm. Potem gdy taka korzenna muzyka się bardzo rozpowszechniła album zaczął trącić myszką. Jednak po ukazaniu się w roku 1973 zbierał bardzo dobre recenzje, bynajmniej nie w hipsterskich kręgach.

      Usuń
    12. Osobiście nic do tej płyty nie mam, ale jej omówienia zazwyczaj sprowadzają się do opisu kosmicznej mitologii Sun Ra i całej tej afrofuturystycznej otoczki, tworząc karykaturalny wizerunek kompozytora.

      Usuń
    13. Do JD a propos groove:
      w encyklopedii definicja "W muzyce groove to poczucie efektu („czucia”) zmiany wzorca w napędzającym rytmie lub poczucie „swing”. W jazzie można to odczuć jako cechę powtarzających się uporczywie jednostek rytmicznych, tworzonych przez interakcję muzyki granej przez sekcję rytmiczną zespołu. i dalej "Z szerszej perspektywy etnomuzykologicznej, groove został opisany jako „nieokreślone, ale uporządkowane poczucie czegoś, co jest podtrzymywane w charakterystyczny, regularny i atrakcyjny sposób, działając, aby przyciągnąć słuchacza” .
      I jeszcze "Wyrażenie „in the groove” (jak w standardzie jazzowym) było szeroko używane od około 1936 do 1945 roku, u szczytu ery swinga"
      Tak więc różnica jest w sensie rytmicznym tak jak piszesz, ale w sensie odbioru przez słuchacza efekt jest podobny. Takie zawężone rozumienie groove jak ty piszesz pojawiło się dość późno, dopiero około roku 1990. No ale znowu wkraczamy w dyskusję akademicką. Podskórnie raczej chyba podobnie jednak czujemy o co chodzi.

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Death - "Human" (1991)

[Recenzja] Republika - "Nowe sytuacje" (1983) / "1984" (1984)

[Recenzja] Present - "This Is NOT the End" (2024)

[Zapowiedź] Premiery płytowe kwiecień 2024

[Recenzja] Extra Life - "The Sacred Vowel" (2024)