[Recenzja] Frank Zappa - "Joe's Garage Act I" / "Joe's Garage Act II & III" (1979)



Frank Zappa zawsze był płodnym twórcą, jednak pod koniec lat 70. przeszedł sam siebie. W samym 1979 roku opublikował aż pięć albumów, z których drugi i ostatni to wydawnictwa dwupłytowe. Kolejno były to  "Sleep Dirt", "Sheik Yerbouti", "Orchestral Favorites", a także "Joe's Garage Act I" i "Joe's Garage Act II & III". Jak nietrudno się domyślić, dwa ostatnie tworzą całość - rockową operę w trzech aktach (kompaktowe reedycje zawierają cały materiał na dwóch, wydanych razem dyskach). Podobne przedsięwzięcia kojarzą się ze sporą dawką patosu, jednak Zappa podszedł do niego z typowym dla siebie humorem. Wszystkie recenzje "Joe's Garage", jakie udało mi się znaleźć, skupiają się na warstwie tekstowej, będącej satyrą na amerykańskie społeczeństwo i politykę, choć obrywa się też przemysłowi muzycznemu oraz instytucjom religijnym. Zappa wyraża swoją krytykę w sposób prosty, dosadny, nierzadko wulgarny, ale przy tym humorystyczny. Na temat samej muzyki recenzenci konsekwentnie się nie wypowiadali. Mogę to poniekąd zrozumieć. Zbiór dziewiętnastu, szalenie eklektycznych, nawiązujących do chyba wszystkich możliwych rodzajów muzyki utworów, nie jest wdzięcznym materiałem do opisywania. Jednak niezwykle trudno mi wyobrazić sobie sytuację, by ktoś sięgał po jakiś album ze względu na tematykę tekstów, nie wiedząc nawet, w jakiej stylistyce jest utrzymany.

Serwis Rate Your Music podpowiada takie style, jak comedy rock, rock eksperymentalny, rock progresywny, funk rock i jazz rock. To jednak wciąż nie wyczerpuje tematu, bo znalazła się tu też chociażby soulowa ballada w rytmie reggae ("Lucille Has Messed My Mind Up") czy kawałek inspirowany muzyką egzotyczną ("Outside Now"). Tu i ówdzie słychać uwielbiane przez Zappę doo-wopowe wokale (np. "Dong Work for Yuda"), a w warstwie instrumentalnej trafiają się wręcz hardrockowe riffy (np. "Why Does It Hurt When I Pee?", "Keep It Greasey", "Packard Goose"). Tym, co łączy te wszystkie wpływy, jest żartobliwy charakter tego materiału, całkowicie zdominowanego przez wokalne wygłupy, frywolne motywy oraz ewidentnie pastiszowe podejście do różnych muzycznych stylów, łączących ze sobą w prawdziwie zwariowany sposób. A przy tym słychać tu wciąż duży kunszt wykonawczy. W obszernej dyskografii Zappy trudno znaleźć inny album, na którym partie wokalne byłyby równie różnorodne i dopracowane. W nagraniach udziela się dziesięcioro wokalistów, wcielających się w różne postacie. Znakomicie spisują się również instrumentaliści, z których większość - jak gitarzysta Warren Cuccurullo, basista Arthur Barrow czy perkusista Vinnie Colaiuta - dopiero co rozpoczęła współpracę z Zappą.

Konsekwentnie satyryczno-pastiszowy charakter poszczególnych utworów sprawia, że ten blisko dwugodzinny, eklektyczny album brzmi bardzo spójnie. Mam jednak wrażenie, że muzycznie nie straciłby wiele na skróceniu do dwóch, a może nawet do jednej płyty. Wśród kawałków, których nie pominąłbym na takiej krótszej wersji, znalazłby się na pewno tytułowy "Joe's Garage" - autentycznie chwytliwy rockowy numer, pełen różnych głupawych wstawek. Naprawdę świetny, a przy tym nie mniej chwytliwy, jest także bluesowy "Crew Slut", z gitarą slide i harmonijką, przypominający trochę nagrany w współpracy z Captainem Beefheartem "Bongo Fury". Bardzo podobają mi się wspomniane ballady "Lucille Has Messed My Mind Up" i "Outside Now", a także bardziej rozbudowane nagrania, jak "Keep It Greasey", "He Used to Cut the Grass" i "Packard Goose", w których pojawiają się dłuższe fragmenty instrumentalne, z fantastycznymi solówkami gitarowymi (przynajmniej część z nich zarejestrowano podczas koncertów i za pomocą techniki znanej jako xenochrony wstawione do studyjnych nagrań). Choć moimi faworytami są jednak dwa w całości instrumentalne utwory: "Toad-O Line" (na reedycjach przemianowany na "On the Bus") oraz "Watermelon in Easter Hay". Ten ostatni bardzo wyraźnie - i, oczywiście, nieco pastiszowo - przywołuje klimat "The Dark Side of the Moon" Pink Floyd oraz wyróżnia ładnymi solówkami w stylu Davida Gilmoura.

"Joe's Garage" może nawet zawiera najlepsze momenty z tych najbardziej komediowych dokonań Franka Zappy, jednak jest tu po prostu za dużo materiału, bym chętnie wracał do tego albumu. Nawet nie chodzi o to, że są tu jakieś ewidentne wpadki, bo zdecydowana większość utworów trzyma poziom co najmniej przyzwoity. Ale słuchanie przez dwie godziny muzyki tak zwariowanej, w której praktycznie cały czas dzieje się kilka rzeczy jednocześnie, jest dla mnie jednak dość przytłaczające. Oczywiście, można słychać poszczególnych aktów osobno, choć wtedy za każdym razem będzie czegoś brakować.

Ocena: 7/10



Frank Zappa - "Joe's Garage Act I" (1979)

Act I: 1. The Central Scrutinizer; 2. Joe's Garage; 3. Catholic Girls; 4. Crew Slut; 5. Wet T-Shirt Nite; 6. Toad-O Line; 7. Why Does It Hurt When I Pee?; 8. Lucille Has Messed My Mind Up; 9. Scrutinizer Postlude

Frank Zappa - "Joe's Garage Act II & III" (1979)

Act II (LP1): 1. A Token of My Extreme; 2. Stick It Out; 3. Sy Borg; 4. Dong Work for Yuda; 5. Keep It Greasey; 6. Outside Now
Act III (LP2): 1. He Used to Cut the Grass; 2. Packard Goose; 3. Watermelon in Easter Hay; 4. A Little Green Rosetta

Skład: Frank Zappa - gitara, wokal; Warren Cuccurullo - gitara, wokal; Denny Walley - gitara, wokal; Arthur Barrow - gitara basowa, gitara (Act I), wokal; Vinnie Colaiuta - perkusja i instr. perkusyjne; Ed Mann - instr. perkusyjne, wokal; Peter Wolf - instr. klawiszowe; Tommy Mars - instr. klawiszowe (Act I); Jeff Hollie - saksofon tenorowy (Act I); Earle Dumler - saksofon barytonowy (Act I); Bill Nugent - saksofon basowy (Act I); Craig Steward - harmonijka (Act I); Ike Willis - wokal; Dale Bozzio - wokal (Act I); Al Malkin - wokal (Act I); Geordie Hormel, Barbara Issak - dodatkowy wokal
Gościnnie: Patrick O'Hearn - gitara basowa (Act II: 6, Act III: 1)
Producent: Frank Zappa


Komentarze

  1. Gdyby to wydał w 2021, to by go żywcem spalili za "blackface" na okładce :p

    OdpowiedzUsuń
  2. A dla mnie to jest album, do którego chętnie wracam. I to nie z powodu tekstu, a raczej muzyki i wokaliz. Bo wokalizy nawet dla kogoś, kto nie rozumie tekstów (a one są na tej płycie genialne) świetnie brzmią w tej musicalowej konwencji. Oczywiście, przy takich koncept-płytach raczej powinno się wszystko słuchać po kolei, ale jest tam sporo dobrych kawałków do słuchania osobno.

    OdpowiedzUsuń
  3. Najlepsza rock opera! I chyba jeden z najlepszych występów rockowych perkusistów - Colaiuta na "Keep it Greasy"!

    OdpowiedzUsuń
  4. Zdecydowanie jeden z moich ulubionych albumów Franciszka Wielkiego. Od ponad 30 lat wracam do niego regularnie. Zawsze z dużą przyjemnością. Vinnie Colaiuta faktycznie gra na tym albumie w porywający sposób. Dla mnie cichym bohaterem jest Ike Willis – kapitalne partie wokalne. No i, rzecz jasna, przepyszne zappowskie gitariady. Ulubione utwory: Toad-O Line, Sy Borg, Keep It Greasey, Outside Now. Rewelia! Jeśli ktoś chciałby rozpocząć swoją znajomość z twórczością Zappy, to Joe's Garage może być świetną furtką do jego muzycznego universum.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pozwolę sobie wyrazić odrębną opinię na temat ostatniego zdania. Objętość "Joe's Garage" może być nieco przytłaczająca dla słuchaczy niemających wcześniej do czynienia z Zappą. Na początek proponowałbym raczej coś krótszego. "Over-Nite Sensation", "Apostrophe (')" lub "One Size Fits All" dla osób słuchających rocka, "Hot Rats", "Waka/Jawaka" lub "The Grand Wazoo" dla preferujących jazz.

      Usuń
    2. Ale przecież fani prog rocka nie powinni mieć problemów z długimi albumami.

      Usuń
    3. Z długimi albumami nie powinni, ale mogą mieć z tak dużą dawką specyficznej muzyki i humoru Zappy.

      Usuń
  5. Joe's Garage to Watermelon i TYLKO Watermelon - a potem długo, długo nic i… koniec.
    Frank tu mnie zawiódł, bo od 1969 niezmiennie albo podnosił poprzeczkę, albo choć trzymał ją na swoim poziomie, a gdy robił wygłupy, to nadal więcej śpiewał/grał niż gadał - tak tutaj zrobił się z niego kolejny Dylan/Knopfler/Waters. I co zostało wypomniane w recenzji: za dużo motywów, za dużo się dzieje, by tego słuchać w muzycznym komforcie. Dlatego Watermelon i tylko Watermelon - i absolutnie nic więcej. Za to kolejny album "You are what you is" to majstersztyk (i niekoniecznie dlatego, że gra tam Vai).

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Death - "Human" (1991)

[Recenzja] Republika - "Nowe sytuacje" (1983) / "1984" (1984)

[Recenzja] Present - "This Is NOT the End" (2024)

[Zapowiedź] Premiery płytowe kwiecień 2024

[Recenzja] Death - "The Sound of Perseverance" (1998)