[Recenzja] Iggy Pop - "The Idiot" (1977)



Zanim zajmę się opisem tzw. Berlinskiej Trylogii Davida Bowie, warto poświęcić chwilę albumowi, który tak naprawdę zapoczątkował ten cykl, choć w jego skład oficjalnie nie wchodzi. Mowa oczywiście o "The Idiot", solowym debiucie Iggy'ego Popa, byłego frontmana prekursorskiej kapeli proto-punkowej The Stooges. Znajomość Bowiego i Popa sięga września 1971 roku. Pierwszy z nich był wówczas tuż przed nagraniem swojego przełomowego albumu "The Rise and Fall of Ziggy Stardust", natomiast kariera drugiego praktycznie legła w gruzach. Ekscesy członków The Stooges, związane z nadużywaniem narkotyków, doprowadziły do utraty kontraktu i rozwiązania zespołu. Pop podniósł się z dna dzięki pomocy Bowiego, który załatwił mu nowy management i wytwórnię, a następnie wystąpił w roli producenta na albumie "Raw Power" reaktywowanego The Stooges. Jednak już po kilku miesiącach wszystko znów się posypało, a Pop trafił na odwyk.

Bowie był ponoć jednym z niewielu znajomych, którzy regularnie odwiedzali wokalistę w klinice. Wkrótce potem zabrał go na koncerty promujące album "Station to Station", co przerodziło się w znacznie bliższą relację. Obaj muzycy mieli dość Ameryki, więc udali się w wspólną podróż po Europie, odwiedzając różne kraje (zaliczyli w tym czasie krótki pobyt w Polsce), najwięcej czasu spędzając jednak w podzielonym Berlinie. Chcąc definitywnie zerwać ze swoimi nałogami, skupili się na muzyce. Odkrywali twórczość niemieckich grup krautrockowych, francuskiej Magmy oraz inne europejskie wynalazki. Pod wpływem tych doświadczeń zaczęli tworzyć nowe utwory. Powszechnie przyjmuje się, że Bowie pisał muzykę, a Pop teksty, jednak zdarzały się drobne wyjątki od tej reguły. Nad jedną z kompozycji, "Sister Midnight" pracę zaczęły się już podczas amerykańskiej trasy "Station to Station", a jej współautorem jest gitarzysta Carlos Alomar, pozostały materiał powstał już w Europie.

Nagrania na album, który pod wpływem słynnej powieści Dostojewskiego otrzymał tytuł "The Idiot", rozpoczęły się w lipcu 1976 roku w podparyskim studiu Château d'Hérouville. Bowie grał na klawiszach, gitarze, saksofonie i ksylofonie, śpiewał chórki oraz pełnił rolę producenta, Pop skupił się na śpiewie, a towarzyszyła im francuska sekcja rytmiczna: basista Laurent Thibault (członek pierwszego składu Magmy, później producent kilku płyt zespołu) oraz perkusista Michel Santangeli (znany ze współpracy m.in. z grupami Catherine Ribeiro + Alpes i Malicorne). Następnie nagrania przeniosły się do Monachium, gdzie duetowi towarzyszył sesyjny gitarzysta Phil Palmer. Ostatnim przystankiem okazało się berlińskie Hansa Studio 1. Bowie ściągnął tam muzyków, którzy towarzyszyli mu już w okresie "Station to Station" - Alomara, basistę George'a Murraya i perkusistę Dennisa Davisa - a także starego znajomego, Tony'ego Visconti, który miał zmiksować całość. Visconti przyznawał później, że bardziej przypominało to ratowanie niż miksowanie materiału, ponieważ brzmienie dostarczonych mu taśm nie było ponoć najlepszej jakości. Trudno jednak się tego domyślić słuchając finalnego efektu.

"The Idiot" rozczarował za to wszystkich, którzy spodziewali się kontynuacji stylistyki The Stooges. Zawartą tu muzykę Pop określał jako skrzyżowanie Jamesa Browna z Kraftwerk. Inspirację krautrockiem słychać ewidentnie, funkiem niespecjalnie, choć w kilku momentach sekcja rytmiczna naprawdę fajnie buja. Jednak przede wszystkim album zdaje się antycypować dokonania późniejszych twórców muzyki industrialnej, post-punku oraz rocka gotyckiego. To całkiem zróżnicowany materiał. Jeśli już słychać pewne podobieństwa do byłego zespołu wokalisty, to raczej do tych ambitniejszych momentów "Fun House" niż dzikiego i prostackiego grania z "Raw Power". Takie skojarzenia przywołuje przede wszystkim "Dum Dum Boys" - zresztą napisany w hołdzie The Stooges - z zadziorną gitarą na pierwszym planie, wyrazistą sekcją rytmiczną oraz śpiewem trochę pod Jima Morrisona. Pewne, znacznie już odleglejsze echa słychać też w niesamowitym finale albumu, "Mass Production", w którym jednak uwagę zwraca bardziej posępny, gotycki klimat, tworzony za pomocą hipnotycznego rytmu, gitarowo-saksofonowych riffów oraz dziwacznej elektroniki. Parę lat później nieco podobnie grało Joy Division. Nie jest zresztą tajemnicą, że "The Idiot" to album, którego Ian Curtis słuchał tuż przed samobójczą śmiercią, a więc zapewne i wcześniej nie był mu obcy.

Wpływy krautrockowe mocno dają o sobie znać w "Nightclubbing", opartym na transowym akompaniamencie pianina i automatu perkusyjnego, którym znów towarzyszą dziwne elektroniczne dźwięki oraz bardzo kwaśne solo gitarowe. Warto wspomnieć, w kontekście Berlińskiej Trylogii, o tekście tego utworu, opowiadającym o nocnym życiu w Berlinie - mieście, w którym wciąż widoczne były skutki II wojny światowej, zagrożonym zagładą w przypadku eskalacji zimnej wojny. Takie wątki Bowie miał wkrótce rozwinąć, już na płytach wydanych pod własnym nazwiskiem. Muzycznie w podobnym stylu, będącym pomostem między krautrockiem a industrialem i post-punkiem, utrzymane są też "Funtime" i "Baby". W tym drugim zadziorny gitarowy motyw i hipnotyczny rytm ciekawie wplatają się w wyeksponowane brzmienia elektroniczne, które przywodzą mi na myśl mroczniejsze oblicze Depeche Mode. Jest jeszcze "Sister Midnight" - pierwowzór "Red Money" z "Lodger" Bowiego - w którym do powyższych skojarzeń dochodzi bardziej taneczny puls basu. Album ma też inne, jakby bardziej komercyjne oblicze. "China Girl", choć surowszy i odrobinę bardziej eksperymentalny w kwestii brzmieniowej od wersji z "Let's Dance" już tutaj stawia przede wszystkim na wyrazistą, faktycznie przebojową melodię. Bardzo fajnie wypadają ostre partie saksofonu, a na koniec rozbrzmiewa znakomite solo Alomara. "Tiny Girls" to z kolei subtelna ballada, tym razem ze znacznie cieplejszym brzmieniem saksofonu, ładnie podkreślającym klimat.

"The Idiot" to prawdziwie wizjonerski i niezwykle wpływowy album, który bez wątpienia można uznać za największe osiągnięcie artystyczne Iggy'ego Popa. Choć w rzeczywistości jest to w większym stopniu dzieło Davida Bowie, który napisał niemal całą muzykę, zagrał na wielu instrumentach, zajął się produkcją, a także zaproponował mnóstwo ciekawych rozwiązań aranżacyjnych i brzmieniowych. Bynajmniej nie był bezinteresowny dając tak wiele Popowi. Sesja nagraniowa "The Idiot" była dla niego czymś w rodzaju próby generalnej przed stworzeniem własnego, najambitniejszego w dotychczasowej karierze albumu, na którym rozwinął tutejsze eksperymenty. Zadbał też o to, by nagrany później "Low" ukazał się jeszcze przed "The Idiot", by nikt nie zarzucił mu wtórności. Pomimo nie do końca czystych intencji Bowiego, longplay sygnowany pseudonimem Popa to niezwykle interesujące dzieło, kreatywnie czerpiące z nieodległej przeszłości i będące źródłem inspiracji na wiele kolejnych lat.

Ocena: 9/10



Iggy Pop - "The Idiot" (1977)

1. Sister Midnight; 2. Nightclubbing; 3. Funtime; 4. Baby; 5. China Girl; 6. Dum Dum Boys; 7. Tiny Girls; 8. Mass Production

Skład: Iggy Pop - wokal; David Bowie - instr. klawiszowe, gitara, saksofon, ksylofon, dodatkowy wokal; Carlos Alomar - gitara; Phil Palmer - gitara; Laurent Thibault - gitara basowa; George Murray - gitara basowa; Dennis Davis - perkusja; Michel Santangeli - perkusja
Producent: David Bowie


Komentarze

  1. Planujesz coś jeszcze Iiggy'ego recenzować?? Czy to tylko jednorazowa recenzja, która można traktować jako 'odprysk'tworczosci Bowie'ego i potem będą tylko kolejne albumy Davida??

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Logicznie byłoby opisać jeszcze "Lust for Life", który też powstał z istotną pomocą Bowiego w okresie berlińskim. Jeszcze nie zdecydowałem się w tej kwestii. Natomiast nie mam pojęcia, czy później Pop nagrał cokolwiek godnego uwagi.

      Usuń
    2. Polecam jeszcze "New Values" i "Kill City". Pamiętam że temu pierwszemu dałem maksymalną ocenę, a drugi to był bardzo dobry, luźny rock.

      Usuń
    3. "Lust for Life" dałem 8/10 i miałem go na telefonie również z 3 tygodnie temu

      Usuń
    4. Przesłuchałem jeszcze raz "New Values" i zmieniłem zdanie o tym albumie, jednakże nie jest to rzecz, którą należałoby całkowicie pomijać, jeśli już się zaczęło opisywać Popa. Jest jeszcze "Zombie Birdhouse", na którym wykonawca ten połączył własny styl z brzmieniem lat 80-tych.

      Usuń
  2. Oprócz recenzowanego The Idiot i wspomnianego Lust for Life słuchałem jeszcze Post Pop Depression z 2016 roku i każdemu polecam. Świetny album.

    OdpowiedzUsuń
  3. Właściwie to po 'Lust...', moim zdaniem, nic wybitnego nie stworzył. Ale zawsze mogę się mylić 😉

    OdpowiedzUsuń
  4. Dla mnie nagrany w 2019 roku album "Free" Iggy'ego jest również warty posłuchania. Ale pod warunkiem, że zapomni się o wszystkim, co on wcześniej zrobił. To bardzo intymne, klimatyczne dzieło człowieka, który zbliża się do końca życiowego tunelu. Klimaty ambientowe, medytacyjne, nawet jest jazzowa trąbka na początek. I głos jak u Johnny Casha tuż przed odejściem. Tylko 34 minuty, ale długo się pamięta.

    OdpowiedzUsuń
  5. Z wyżej wymienionych plyt słuchałem "Lust for Life", "Post Pop Depression" i "Free". Żadna mnie nie porwała. Ale "The Idiot" też nie od razu zachwycił.

    OdpowiedzUsuń
  6. Z Iggy'ego to troche mi zajęło przekonanie się do płyt z lat 80-tych i powiem że te z pierwszej połowy są nawet całkiem całkiem. Gdybym miał je ocenić to dałbym między 6/10 lub 7/10.

    OdpowiedzUsuń
  7. David Bowie w przypadku okładki i tytułu tego albumu był prawdziwym mistrzem zła (Pop mógł być tego przecież nieświadomy, pomysł mógł zostać podsunięty i to by się składało w całość)- "niech się debil cieszy, beze mnie byłby nikim/zrobiłby gówno" - to mówi tytuł

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie istnieją żadne przesłanki sugerujące, że to Bowie wymyślił tytuł i okładkę. Obaj muzycy w tamtym czasie chłonęli europejską sztukę, nie tylko muzykę. Czytali "Idiotę" Dostojewskiego, podziwiali obrazy Ericha Heckela (właśnie jeden z nich zainspirował nie tylko tę okładkę, ale też "Heroes?") itd. Poza tym Pop był przecież idolem Bowiego. Już zanim się poznali Bowiego inspirował proto-punk, nie tylko The Stooges, ale też The Velvet Underground. Właśnie dlatego pomógł we wskrzeszeniu karier Popa i Lou Reeda (produkował "Transformer"). Nie dlatego, żeby się z nich nabijać.

      Usuń
    2. Ale tytuł to akurat idealnie pasuje do Iggy Popa. Wystarczy na You Tube znaleźć nagrania z koncertów na których Pop ściąga majtki i paraduje z gołym wackiem przed publicznością. No nie Idiota.

      Usuń
    3. Nie wiem, co w tym dziwnego?

      Usuń
    4. Nie no, racja. Przecież każdy normalny człowiek chodzi bez majtek publicznie. Sam się sobie dziwię że tego nie robię. Chyba musze zacząć bo rzeczywiście zauważyłem że wszyscy chodzą bez majtek i patrzą się na mnie jak na idiotę bo jako jedyny nie wyciągam fajki na pokaz.

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Julia Holter - "Something in the Room She Moves" (2024)

[Recenzja] Alice Coltrane - "The Carnegie Hall Concert" (2024)

[Recenzja] Laurie Anderson - "Big Science" (1982)

[Recenzja] Księżyc - "Księżyc" (1996)

[Zapowiedź] Premiery płytowe marzec 2024