[Recenzja] My Bloody Valentine - "EP's 1988-1991" (2012)



Przez pierwsze kilkanaście lat działalności My Bloody Valentine wydali tylko dwa pełne albumy. Jednak muzycy chętnie publikowali też mniejsze wydawnictwa. O ile pierwsze EPki są raczej tylko ciekawostką, pokazującą ewolucję zespołu zanim doszedł do stworzenia własnego stylu, tak te późniejsze zawierają materiał, który nie ustępuje temu z dużych płyt. I właśnie te utwory zgromadzono na kompilacji o wszystko mówiącym tytule "EP's 1988-1991". Znalazł się tutaj komplet nagrań z płytek "You Made Me Realise", "Feed Me with Your Kiss", "Glider" oraz "Tremolo". Na dwupłytowym wydaniu winylowym kawałki z każdej EPki zajmują jedną stronę płyty. Ciekawiej jednak wypada wersja kompaktowa, do której dołączono inne utwory spoza albumów, w tym trzy wcześniej niepublikowane. Trudno wyobrazić sobie lepsze uzupełnienie "Isn't Anything" i "Loveless" (nawet jeśli część materiału się powtarza).

"You Made Me Realise" (1988) poprzedził o trzy miesiące premierę długogrającego debiutu. To właśnie tutaj zespół po raz pierwszy zabrzmiał tak, jak już od pewnego czasu grał na koncertach, łącząc noise'owe gitary z melodyjnymi i nieco eterycznymi, dream-popowymi partiami wokalnymi. Było to pierwsze istotne wydawnictwo w nurcie, któremu z czasem nadano nazwę shoegaze. EPka wskazała drogę zarówno dla kolejnych poczynań My Bloody Valentine, jak i - pośrednio lub bezpośrednio - dla innych przedstawicieli tego stylu O tym, że już wtedy charakterystyczne brzmienie zespołu było praktycznie całkiem ukształtowane, najlepiej świadczą takie utwory, jak "Slow", "Drive It All Over Me", a zwłaszcza tytułowy "You Made Me Realise", w którym najciekawiej skontrastowano potężne, choć zniekształcone riffowanie z przebojowym śpiewem Kevina Shieldsa i Bilindy Butcher, a do tego fajnie wpleciono tu fragment kompletnego szumu. (czasem określany podtytułem "Holocaust"). Jednak ciekawych eksploracji brzmieniowych i jeszcze bardziej wyrazistych melodii nie brakuje też w dwóch wcześniej wymienionych kawałkach. Wydawnictwo zawiera ponadto parę łagodniejszych momentów. W "Thorn" bardziej konwencjonalne partie instrumentalne - w tym dźwięki gitary akustycznej - zdecydowanie spychają hałas na dalszy plan, jednocześnie zbliżając go do stylistyki jangle popu. Podobnie jest w "Cigarette in Your Bed", w którym zniekształcone dźwięki tylko czasem przebijają się spod bardziej nastrojowego, dream-popowego grania. Także te utwory bronią się zarówno dobrymi melodiami, jak i ciekawymi aranżacjami. Zespół nie zmarnował ani sekundy z tych niespełna dwudziestu minut. Każdy z tych pięciu utworów jest bezbłędny. Szkoda jedynie, że muzycy tak się pośpieszyli z wydaniem tego materiału. Gdyby dodać tu jeszcze 5-6 najlepszych fragmentów "Isn't Anything", byłoby to wydawnictwo na poziomie porównywalnym z "Loveless". 

Tytułowe nagranie z "Feed Me with Your Kiss" (1988) powtórzono, w tej samej wersji, na wydanym zaledwie trzy tygodnie później "Isn't Anything". Jednak EPka, przynajmniej w wersji brytyjskiej, zawiera też trzy inne utwory. W Kanadzie zdecydowano się nieco zamieszać z tracklistą, rezygnując z jednego z tych kawałków, za to dodając trzy fragmenty "You Made Me Realise". Na szczęście, na "EP's 1988-1991" trafiły wszystkie utwory z oryginalnego wydania. To dobrze, ponieważ zlekceważony niegdyś przez Kanadyjczyków "I Believe" to wzorcowy utwór My Bloody Valentine, z ciekawie, bardzo mocno zniekształconym brzmieniem oraz ledwo wydobywającym się zza niego, a w rezultacie sprawiającym dość oniryczne wrażenie śpiewem. Podobnie i równie udanie prezentuje się "Emptiness Inside", w którym melodia nieco skuteczniej przebija się przez gitarowe efekty. Ale już "I Need No Trust" to nagranie całkiem innego rodzaju, w którym brzmienie zostało zniekształcone w bardziej klimatyczny, zupełnie niehałaśliwy sposób. Całość nie robi może aż tak piorunującego wrażenia, jak poprzednia EPka, niemniej jednak stanowi bardzo przyjemne uzupełnienie. Jako ciekawostkę można dodać, że inżynierem dźwięki podczas tej sesji - tej samej, która zaowocowała albumem "Isn't Anything" - był Dave Anderson, były basista krautrockowego Amon Düül II oraz psychodeliczno-hardrockowego Hawkwind. Może nie ma to większego znaczenia w kontekście zawartej tu muzyki, jednak stanowi fajny łącznik pomiędzy My Bloody Valentine a postępowym rockiem z początku wcześniejszej dekady.

Prace nad drugim albumem grupy trwały ponad dwa i pół roku. W międzyczasie ukazały się jednak dwie kolejne EPki. Pierwszą z nich, "Glider" (1990), rozpoczyna doskonale znany "Soon", który w nieco inaczej zmiksowanej wersji powrócił jako finał "Loveless". Tutaj towarzyszą mu trzy inne nagrania. Tytułowy "Glider" to jeden z najbardziej zaawansowanych eksperymentów Shieldsa z efektami gitarowymi i jeden z naprawdę nielicznych utworów zespołu, które całkowicie odchodzą od piosenkowości. Jego całkowitym przeciwieństwem jest "Don't Ask Why", w którym na pierwszym planie dominuje melodyjna partia wokalna, dopełniana łagodnym, choć wcale nie konwencjonalnym akompaniamentem. Zresztą pod koniec pojawia się też trochę noise'owego brudu. Bliski zwyczajnej piosenki jest natomiast "Off Your Face", jeden z najbardziej chwytliwych kawałków grupy, choć i tutaj brzmienie nie jest do końca normalne. , co słuchać szczególnie w rozbudowanej końcówce nagrania. Nie dziwi mnie wprawdzie, czemu tylko "Soon" został powtórzony na "Loveless", jednak nie znaczy to, że pozostałe kawałki wypadają dużo słabiej. Po prostu niespecjalnie by pasowały na tamtej album.

Z "Tremolo" (1991) sprawa wygląda podobnie jak z poprzednią EPką, bo wydawnictwo znów rozpoczyna się utworem wykorzystanym później na "Loveless". "To Here Knows When", tutaj w nieznacznie innym miksie, to zresztą jeden z ciekawych utworów grupy - kolejny bardzo zaawansowany eksperyment z brzmieniem, choć tym razem ze śpiewem, który i tak niemalże całkiem ginie pod ścianą zniekształceń. "Tremolo" jest również chyba najlepszym przykładem wykorzystania przez Shieldsa samplingu. Przykładem tego nie tylko "To Here Knows When", gdzie wykorzystano go to spotęgowania efektu odrealnienia, ale też chociażby w "Swallow", w którym wspamplowano turecką melodię, która w połączeniu z eterycznym głosem Butcher tworzy bardzo fajny nastrój. W żywszym "Honey Power" fragmenty ze zniekształconym brzmieniem przeplatają się z łagodnymi, bardzo melodyjnymi zwrotkami. Finałowy "Moon Song" znów w całości charakteryzuje się odrealnionym brzmieniem, choć raczej subtelnym i nie przysłaniającym melancholijnego śpiewu Shieldsa. Pomiędzy czterema podstawowymi utworami pojawiają się tu jeszcze trzy instrumentalne interludia, niewydzielone jako osobne ścieżki i nie posiadające nawet tytułów. Pomysł ten powtórzono na wydanym dziewięć miesięcy później "Loveless". Warto dodać, że "To Here Knows When" w albumowej wersji został połączony z zupełnie nowym interludium.

Świetnym pomysłem było dodanie tu licznych bonusów, dzięki czemu "EP's 1988-1991" jeszcze pełniej uzupełnia dyskografię My Bloody Valentine z tytułowego okresu. Dwa kawałki o wspólnym tytule "Instrumental" oryginalnie znalazły się na singlu, który dołączono do niektórych winylowych wydań "Isn't Anything". "Instrumental No 2" to wyjątkowa rzecz w katalogu zespołu - oparta na mocnym perkusyjnym beacie z nagrania "Security of the First World" Public Enemy, do którego doklejono delikatne, przetworzone dźwięki gitary. To raczej okolice bardziej atmosferycznych odmian techno czy instrumentalnego hip-hopu niż shoegaze'u czy ogólnie rocka. "Instrumental No 1" to z kolei bardzo żywiołowy, ostrzejszy kawałek, który momentami podchodzi pod bardziej konwencjonalne odmiany rocka, ale sporo tu też dźwiękowych eksperymentów. Kolejny bonus to pełna, dziesięciominutowa wersja "Glider", pochodząca z singla opublikowanego równolegle z tak samo zatytułowaną EPką. Swoją drogą, do kompletu brakuje tu drugiego kawałka z tej samej płytki, czyli "Soon" w remiksie Andy'ego Weatheralla, podkreślającym taneczny charakter tego utworu.

Jest za to "Sugar" z wydanego w 1989 roku splita ze znacznie mniej znaną grupą Pacific. To bardziej melodyjna piosenka, z prostą partią gitary na pierwszym planie, ale też z dość ciekawym, przetworzonym tłem. Największą niespodzianką są tu jednak trzy nieznane wcześniej utwory, o których tak naprawdę niewiele wiadomo, bo nie podano żadnych szczegółów na temat czasu rejestracji. "Angel" fajnie łączy gitarowy czad z niezłą melodią i bardziej eterycznymi momentami. Jeszcze bardziej wyrazistą melodię ma "Good for You", w którym pobrzmiewa jakby jangle-popowa gitara, jednak dość mocno zatopiona w tych wszystkich efektach. Zdecydowanie nie odstaje od nich "How Do You Do It", właściwie kolejna melodyjna piosenka z ostrzejszym brzmieniem, jednak za sprawą rozmytego brzmienia daleka od typowo rockowej sztampy. Nie mam pojęcia czemu żaden z nich nie trafił na którąś z EPek. 

"EP's 1988-1991" to w zasadzie obowiązkowa pozycja dla wszystkich wielbicieli My Bloody Valentine, będąc równie istotnym wydawnictwem, co "Isn't Anything" i "Loveless". Zawarte tu utwory nie odstają poziomem  od tych z regularnych albumów (choć na każdym z tych trzech wydawnictw zdarzają się lepsze i trochę mniej ekscytujące momenty), a nawet pokazują nieco większą wszechstronność Kevina Shieldsa. Ze względu jednak na obszerność tego materiału, trwającego sto minut, nie polecam go osobom, które jeszcze nie odkryły tego zespołu. Zamiast tego mogą sięgnąć osobno po każdą z czterech EPek - szczególnie polecam "You Made Me Realise" - których długość jest zdecydowanie bardziej przyswajalna.

Ocena: 8/10



My Bloody Valentine - "EP's 1988-1991" (2012)

CD1: 1. You Made Me Realise; 2. Slow; 3. Thorn; 4. Cigarette in Your Bed; 5. Drive It All Over Me; 6. Feed Me with Your Kiss; 7. I Believe; 8. Emptiness Inside; 9. I Need No Trust; 10. Soon; 11. Glider; 12. Don't Ask Why; 13. Off Your Face
CD2: 1. To Here Knows When; 2. Swallow; 3. Honey Power; 4. Moon Song; 5. Instrumental No 2; 6. Instrumental No 1; 7. Glider (full version); 8. Sugar; 9. Angel; 10. Good for You; 11. How Do You Do It

Skład: Kevin Shields - wokal, gitara, sampler; Bilinda Butcher - wokal, gitara; Debbie Googe - gitara basowa; Colm Ó Cíosóig - perkusja i instr. perkusyjne, sampler
Producent: My Bloody Valentine


Komentarze

  1. W końcu My Bloody Valentine się pojawiło, świetnie! Enigmatyczna i bardzo klimatyczna muzyka zespół bardzo płodny. Mało jest słabych punktów w ich muzyce, może jedynie 4 pierwsze EPki. Chociaż "Forever and Again" otwierające pierwszą EP bardzo lubię. Przypomina mi The Doors, zapewne to basowy głos wokalisty potęguje to wrażenie.

    OdpowiedzUsuń
  2. To ja skontruje Twoja wypowiedź i polecę maniakom muzycznym rozpocząć przygodę z MBV od tego skladaka. Nie wiem czemu, ale podoba mnie się bardziej niż wydane wcześniej regularne plyty.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Julia Holter - "Something in the Room She Moves" (2024)

[Recenzja] Alice Coltrane - "The Carnegie Hall Concert" (2024)

[Recenzja] Laurie Anderson - "Big Science" (1982)

[Recenzja] Księżyc - "Księżyc" (1996)

[Zapowiedź] Premiery płytowe marzec 2024