Posty

Wyświetlam posty z etykietą my bloody valentine

[Recenzja] My Bloody Valentine - "m b v" (2013)

Obraz
Po sukcesie "Loveless" oczekiwania względem następnych poczynań My Bloody Valentine były ogromne. Jednak prace nad trzecim albumem coraz bardziej się przedłużały. Przez pięć lat grupa wypuściła jedynie dwie przeróbki cudzych kompozycji. Media muzyczne na zmianę donosiły to o całych godzinach materiału nagranego przez zespół, to sugerowały blokadę twórczą Kevina Shieldsa. On sam przyznawał później, że z zarejestrowanych w tym czasie utworów można by skompilować co najmniej jeden album, jednak nie uważał ich za wartych wydania. Stagnacja najwyraźniej znużyła połowę składu, Debbie Googe i Colma Ó Ciosóiga, którzy w 1996 roku opuścili zespół. Paradoksalnie, właśnie wtedy Shields odzyskał wenę i praca nad nowym albumem ruszyła pełną parą. Gdy jednak w kolejnym roku ze składu wykruszyła się także Bilinda Butcher, projekt umarł naturalną śmiercią. Shields wrócił do zarejestrowanego wówczas materiału niemal dekadę później, w 2006 roku - na dwa lata przed koncertowym powrotem kwartetu

[Recenzja] My Bloody Valentine - "EP's 1988-1991" (2012)

Obraz
Przez pierwsze kilkanaście lat działalności My Bloody Valentine wydali tylko dwa pełne albumy. Jednak muzycy chętnie publikowali też mniejsze wydawnictwa. O ile pierwsze EPki są raczej tylko ciekawostką, pokazującą ewolucję zespołu zanim doszedł do stworzenia własnego stylu, tak te późniejsze zawierają materiał, który nie ustępuje temu z dużych płyt. I właśnie te utwory zgromadzono na kompilacji o wszystko mówiącym tytule "EP's 1988-1991". Znalazł się tutaj komplet nagrań z płytek "You Made Me Realise", "Feed Me with Your Kiss", "Glider" oraz "Tremolo". Na dwupłytowym wydaniu winylowym kawałki z każdej EPki zajmują jedną stronę płyty. Ciekawiej jednak wypada wersja kompaktowa, do której dołączono inne utwory spoza albumów, w tym trzy wcześniej niepublikowane. Trudno wyobrazić sobie lepsze uzupełnienie "Isn't Anything" i "Loveless" (nawet jeśli część materiału się powtarza). " You Made Me Realise"  (

[Recenzja] My Bloody Valentine - "Loveless" (1991)

Obraz
"Loveless" to jeden z najsłynniejszych i najbardziej inspirujących albumów lat 90., być może najświetniejsze dokonanie ówczesnego mainstreamu. My Bloody Valentine, a właściwie Kevin Shields, doprowadził tutaj do perfekcji stylistykę znaną już debiutanckiego "Isn't Anything" i okolicznych EPek. To tutaj osiągnięty został doskonały balans pomiędzy zgiełkiem a przystępnością, eksperymentem i przebojowością, nostalgią oraz żywiołowością. Dojście do takiego efektu pochłonęło znacznie więcej czasu niż spodziewał się wydawca, planujący dla zespołu pięciodniowy pobyt w studiu. Sesje ciągnęły się przez blisko trzy lata, od lutego 1989 do września 1991 roku, w dziewiętnastu różnych studiach i z pomocą licznych inżynierów dźwięku. Muzycy jednak nie próżnowali, bo w międzyczasie z nagrywanego materiału dało się wykroić dwie EPki: "Glider" (kwiecień 1990) i "Tremolo" (luty 1991). Obie zostały bardzo dobrze przyjęte i rozbudziły apetyt na pełnowymiarow

[Recenzja] My Bloody Valentine - "Isn't Anything" (1988)

Obraz
Przez długi czas myślałem, że debiutem My Bloody Valentine był "Loveless" z 1991 roku. To tamto wydawnictwo nieustannie cieszy się statusem jednego z najsłynniejszych i najważniejszych albumów wszech czasów. O wcześniejszych dokonaniach nie mówi ani nie pisze się wiele. Tymczasem wydany trzy lata wcześniej "Isn't Anything" jest płytą niewiele słabszą, a  liczne poprzedzające ją EPki też warto poznać, bo pokazują rozwój irlandzkiego - choć działającego głównie w Wielkiej Brytanii - zespołu, zanim doszedł do stworzenia i dopracowania swojego unikalnego, inspirującego innych brzmienia. Zespół powstał w 1983 roku z inicjatywy dwóch muzyków współpracujących ze sobą już od pewnego czasu: gitarzysty Kevina Shieldsa oraz perkusisty Colma O'Ciosoiga. Najwcześniejsze nagrania, z wokalistą Davidem Conwayem, wpisują się w stylistykę rocka gotyckiego, a nawet horror punku z okolic Misfits. Muzyce proponowanej wówczas przez grupę zdecydowanie brakowało oryginalnośc