[Recenzja] Sun Ra - "Astro Black" (1973)



Po wielu latach publikowania albumów w małych, sprzedawanych podczas koncertów nakładach, Sun Ra podpisał w końcu kontrakt z Impulse! Records. Wytwórnią wyspecjalizowaną w awangardowych formach jazzu, choć bynajmniej nie ograniczającą się do nich, w której katalogu znajdowały się już płyty m.in. Johna Coltrane'a, Alberta Aylera, Archiego Sheppa czy Pharoaha Sandersa. Pierwszym efektem tej współpracy było wznowienie kilku starszych albumów klawiszowca, jak "The Magic City" czy "Atlantis", które w końcu zyskały szansę dotarcia do nieco szerszej publiczności. W ramach kontraktu przygotowano też kilka zupełnie nowych wydawnictw. Pierwsza sesja Sun Ra pod okiem ówczesnego szefa Impulse!, Eda Michela, odbyła się prawdopodobnie 7 maja 1972 roku. Zarejestrowany wówczas materiał został wydany rok później pod tytułem "Astro Black". W Stanach album ukazał się w miksie kwadrofonicznym (dostępna była też wersja dwukanałowa na tzw. kartridżu), natomiast w Europie zdecydowano się na miks stereofoniczny. Longplay nie zyskał popularności i szybko o nim zapomniano. Pierwsze oficjalne wznowienia w fizycznej postaci pojawiły się dopiero dwa lata temu.

Pod względem muzycznym "Astro Black" stanowił punkt zwrotny w karierze Sun Ra. Wciąż słychać tu sporo freejazzowych naleciałości - przede wszystkim w partiach rozbudowanej sekcji dętej - a także syntezatorowe eksploracje lidera, ale jednocześnie jest to jego najbardziej komunikatywny materiał od bardzo dawna. I takie oblicze prezentuje się nie mniej ciekawie. Na longplay trafiły cztery zróżnicowane utwory. Największe zaskoczenie przynosi już rozpoczynające całość nagranie tytułowe. "Astro Black" wyróżnia się przede wszystkim obecnością partii wokalnej w wykonaniu June Tyson. Wokalistce towarzyszy charakterystyczny ostinatowy motyw kontrabasu Ronniego Boykinsa, ale też potężna sekcja dęta oraz zupełnie zwariowane partie syntezatora. O ile ta wokalna część utworu łączy eksperyment z przebojowością, tak we fragmencie instrumentalnym - gdy na pierwszy plan wychodzą niesamowite dźwięki generowane przez lidera na Minimoogu, a Boykins zaczyna grać smyczkiem - robi się zdecydowanie awangardowo.

"Discipline 99" to już zdecydowanie subtelniejsze, bardzo melodyjne nagranie, choć nie brakuje momentów, w których poszczególne instrumenty pozornie się ze sobą rozjeżdżają. Ciekawostką są partie Sun Ra na zelektryfikowanym wibrafonie, którego brzmienie wywołuje pewne skojarzenia ze stylistyką fusion. Za to w kolejnym na płycie "Hidden Spheres" lider nie zagrał w ogóle, pozwalając się wykazać swoim współpracownikom. Całość zbudowana jest wokół wyrazistej gry Boykinsa, której towarzyszą egzotyczne perkusjonalia oraz zadziorne, zdecydowanie freejazzowe dęciaki. Sun Ra powraca w blisko dwudziestominutowym finale albumu, trzyczęściowym "The Cosmo-Fire", w którym ponownie tworzy świetny nastrój za pomocą zelektryfikowanego wibrafonu, ale także elektrycznych organów. Ponownie nie brakuje charakterystycznych partii kontrabasu, będącego znów głównym nośnikiem melodii, podobnie jak agresywnych dźwięków saksofonów i innych trąb (całe instrumentarium jest dokładnie opisane pod recenzją, więc nie ma sensu tego powielać) czy egzotycznej rytmiki. W pewnym sensie jest to podsumowanie tego, co działo się przez pierwsze trzy utwory, jednak w jeszcze bardziej swobodnym wydaniu i dodając coś nowego, w postaci brzmienia organów.

"Astro Black" w bardzo interesujący sposób miesza różne konwencje (nie tylko) nowoczesnego jazzu. Free jazz spotyka się tutaj z fusion czy nawet jazz-funkiem, czasem zahaczając o transcendentny nastrój spiritual jazzu, a nawet trafia się nawiązanie do bardziej odległej tradycji, za sprawą croonerskiego śpiewu Tyson w jednym nagraniu. Zróżnicowany materiał, wiele interesujących pomysłów oraz fantastyczne zespołowe wykonanie czynią "Astro Black" jednym z najciekawszych albumów w przebogatej dyskografii artysty. Nie jest to już co prawda ten bezkompromisowy Sun Ra z wcześniejszego okresu, ale też nie mamy tu do czynienia z artystyczną kapitulacją, lecz bardzo kreatywnym połączeniem ambicji z większą komunikatywnością. Tym bardziej dziwi mnie stosunkowo mała popularność tego wydawnictwa. Choć prawdę mówiąc sam też nie od razu je doceniłem. Dopiero przy kolejnych odsłuchach "Astro Black" wyrósł na jeden z moich ulubionych albumów Sun Ra.

Ocena: 8/10




Sun Ra - "Astro Black" (1973)

1. Astro Black; 2. Discipline 99; 3. Hidden Spheres; 4. The Cosmo-Fire (Parts 1-3)

Skład: Sun Ra - syntezator, wibrafon, organy; Marshall Allen - saksofon altowy, obój; Danny Davis - saksofon altowy, flet; Danny Thompson - saksofon barytonowy, instr. perkusyjne; John Gilmore - saksofon tenorowy, instr. perkusyjne; Pat Patrick - klarnet; Eloe Omoe - klarnet basowy; Akh Tal Ebah - trąbka, melofon; Lamont McClamb - trąbka; Charles Stephens - puzon; Alzo Wright - skrzypce, altówka; Ronnie Boykins - kontrabas; Tommy Hunter - perkusja; Atakatune - kongi; Chiea - kongi; Odun - kongi; June Tyson - wokal (1); Ruth Wright - dodatkowy wokal (1)
Producent: Alton Abraham i Ed Michel

Po prawej: okładka współczesnych reedycji.


Komentarze

  1. Dobry album. Podoba mi się bardziej niż „Space Is The Place”, czyli jedna z jego muzycznych wizytówek, który ukazał się w tym samym roku. W 1973 roku przybysz z Saturna wydał sporo płyt. Dwie podobają mi się bardziej niż „Astro Black”:

    Concert For The Comet Kohoutek – album koncertowy. Łączy fragmenty nieco prostsze w odbiorze z zakręconymi zbiorowymi improwizacjami i natchnionymi solówkami lidera. Jeszcze jeden przykład, jak w owym czasie zmieniała się muzyka tego niepokornego artysty (a propos tego, co w recenzji pisał Paweł).

    Live In Paris At The Gibus - kolejny album koncertowy szalonego mistrza klawiatury. Ciekawa mieszanka free jazzu i elektronicznych poszukiwań brzmieniowych. Sun Ra gra na organach i syntezatorze Mooga niezwykle ekspresyjnie. Jego solówki są mocno zakręcone - dosłownie toną w dysonansach, często są zupełnie atonalne. Na szczególną uwagę zasługuje ,,Salutations From The Universe” - kilkunastominutowa partia solowa na Moogu. Niesamowity kosmiczny odjazd!

    Muszę przyznać, że najbardziej lubię Sun Ra właśnie wtedy, gdy mocno eksponuje brzmienia syntezatorowe, szczególnie płyty z lat 1970-1973. Warto przypomnieć, że jeden z najwybitniejszych krytyków jazzowych, Joachim Ernst Berendt, za szczytowe osiągnięcie w zakresie używania syntezatorów w jazzie uważał właśnie partie solowe mieszkańca Saturna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przesłuchałem przed chwilą "Concert For The Comet Kohoutek".
      Całkiem fajna płyta, ale nie jestem przekonany do fragmentów z wokalem. Nie są złe, ale ogólnie w jazzie mi jakoś średnio pasują. Podobnie było na jakiejś płycie Dona Cherry'ego.
      Mimo wszystko, słuchało się przyjemnie :)

      Usuń
  2. Ten wykonawca to jakaś strszna nisza. W sklepach czt to stacjonarnych czy nawet wysyłkowych płyt cd brak, co oznacza że chyba popytu na to żadnegoboinaczej już dawno jakiś wydawca by się zainteresował. No chyba że sąjakieś problemy z prawami autorskimi. Z racji tego jak tu czytałem to był raczej wykonawca undergroundowy to w sumie nie dziwne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sun Ra był strasznie niszowy przez pierwsze lata działalności. Obecnie jego płyty są w normalnej dystrybucji. Co prawda głównie w Stanach. ale można niedrogo kupić na Discogs. Poza tym duża część dyskografii jest na Bandcampie - do odsłuchu, kupienia w formie plików cyfrowych, a niektóre tytuły nawet na CD lub winylach.

      Usuń
  3. Obecnie robi się "moda" na Sun Ra. Przykładem wrocławski EABS, który ostatnio wydał płytę poświęconą temu geniuszowi pt. "Discipline of Sun Ra". Chociaż nie jestem fanem tego nurtu w muzyce reprezentowanej przez moich wrocławskich rodaków to z przyjemnością wysłuchałem tej płyty.
    A przez sklepy internetowe można kupić naprawdę dużo płyt Sun Ra, również w sklepach oferujących nagrania cyfrowe np. na i-Tunes jest dostępnych ponad 60 tytułów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ależ to jest smaczne! (ten tribiutowy EABS, rzecz jasna)

      Usuń
    2. "Astro Black" o wiele lepsze.

      Usuń
    3. Po co podróbka, jak jest oryginał, mnie osobiście jednak bardziej wchodzi "Discipline..."

      Usuń
    4. To może spróbuj z tymi bardziej komunikatywnymi płytami Sun Ra z końca lat 70., jak "Lanquidity" czy "On Jupiter".

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Death - "Human" (1991)

[Recenzja] Republika - "Nowe sytuacje" (1983) / "1984" (1984)

[Recenzja] Present - "This Is NOT the End" (2024)

[Zapowiedź] Premiery płytowe kwiecień 2024

[Recenzja] Death - "The Sound of Perseverance" (1998)