[Recenzja] Sun Ra and His Astro Infinity Arkestra - "My Brother the Wind" (1970)



Jazz był jednym z ostatnich gatunków, w których zaczęto stosować syntezatory. Stało się to już w latach 70., po wprowadzeniu na rynek mobilnych, a przy tym tańszych urządzeń. Wcześniej syntezatory były ogromnymi maszynami, nadającymi się wyłącznie do użytku studyjnego. Wszystko zmieniło się w momencie, gdy Robert Moog wprowadził swój przełomowy model MiniMoog, który szybko zyskał popularność wśród przedstawicieli różnych gatunków. Pierwszym jazzmanem, który wykorzystał go w swoich nagraniach, był nie kto inny, jak jeden z największych futurystów jazzu, Sun Ra. I to jeszcze zanim pierwsze egzemplarze trafiły do sprzedaży. Muzyk poznał Roberta Mooga jesienią 1969 roku, za pośrednictwem jednego ze swoich znajomych. Dzięki niemu cały ówczesny skład Arkestry - około piętnastu osób - mógł zwiedzić fabrykę Mooga. Na koniec wizyty lider otrzymał jeden z prototypów MiniMooga, będącego wciąż w fazie testów. Dzięki niemu w końcu mógł z łatwością kreować kosmiczne brzmienia, które od dawna próbował osiągnąć za pomocą mniej zaawansowanych instrumentów, jak elektryczne pianino, organy Hammonda czy Clavioline.

Sun Ra postanowił od razu wykorzystać nowy nabytek, czego efektem jest album "My Brother the Wind". W nagraniach wspomogli go tylko saksofoniści John Gilmore i Danny Davis, a także grający tym razem wyłącznie na oboju i flecie Marshall Allen. W studiu był też obecny Gershon Kingsle, który pomógł w programowaniu MiniMooga oraz innych kwestiach technicznych, a także producent T.S. Mims. Połączenie futurystycznych brzmień syntezatora z freejazzową sekcją dętą wypada bardzo interesująco i oryginalnie. Najważniejszym fragmentem tego albumu jest szesnastominutowe nagranie "The Code of Interdependence", samodzielnie wypełniające drugą stronę płyty winylowej. Niczym nieograniczony Sun Ra w pełni wykorzystuje tu możliwości syntezatora. Co istotne, nie próbuje zastąpić nim innych instrumentów, lecz stworzyć coś, czego by nie osiągnął za pomocą tradycyjnych środków. To bardzo kreatywne granie, nawet jeśli momentami album sprawia wrażenie dość przypadkowego testu nowej zabawki. Ten półgodzinny materiał składa się jednak z tych bardziej przystępnych nagrań dokonanych w czasie tej sesji. Pominięto między innymi blisko osiemnastominutowy "Space Probe" - solową improwizacje lidera o jeszcze bardziej eksperymentalnym i bezkompromisowym charakterze. Została wydana dopiero w 1974 roku na tak samo zatytułowanym albumie, a obecnie można ją znaleźć także na reedycjach "My Brother the Wind".

Pod względem czysto muzycznym zdecydowanie nie jest to jedno z największych osiągnieć Sun Ra. To jednak bardzo nowatorskie wydawnictwo - najprawdopodobniej pierwszy jazzowy album, na którym wykorzystano syntezator, w dodatku jako główny instrument, spychając pozostałe do roli ozdobników. Zawarta tutaj muzyka nie przypomina niczego, co powstało wcześniej. I przynajmniej z tego powodu warto poznać ten longplay. Docenić go powinni przede wszystkim wielbiciele brzmień elektronicznych, a także miłośnicy niekonwencjonalnego podejścia do muzyki.

Ocena: 7/10



Sun Ra and His Astro Infinity Arkestra - "My Brother the Wind" (1970)

1. My Brother the Wind; 2. Intergalactic II; 3. To Nature's God; 4. The Code of Interdependence

Skład: Sun Ra - syntezator; John Gilmore - saksofon tenorowy, instr. perkusyjne; Danny Davis - saksofon altowy, klarnet; Marshall Allen - obój, flet
Producent: T.S. Mims


Komentarze

  1. "najprawdopodobniej pierwszy jazzowy album, na którym wykorzystano syntezator"
    A Teitelbaum i MEV nie byli wcześniej? Oczywiście pozostaje kwestia, czy to miało coś jazzem wspólnego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie, Musica Elettronica Viva to raczej czyste free improvisation, a nie jazz. A Sun Ra jest na wskroś jazzowy.

      Usuń
  2. Sun Ra nie był pierwszy. Jeśli szukacie bardziej „jazzowych” przykładów, to kłania się Paul Bley. Pierwsze „syntezatorowe” sesje przybysza z Saturna to jesień 1969 roku (październik – listopad). Paul Bley ze swoim syntezatorem Mooga koncertował od kwietnia 1969 roku. W tym czasie zarejestrował album „Revenge The Bigger The Love The Greater The Hate”. Na tej płycie syntezator nie odgrywa jeszcze pierwszoplanowej roli, inna sprawa, że jest to najgorszy jego album „elektroniczny”. Sun Ra natychmiast zaczął tworzyć rozbudowane kompozycje oparte na brzmieniu Mooga (Space Probe, The Code of Interdependence). Elektroniczne płyty Bleya to jazda obowiązkowa dla każdego fana jazzu elektrycznego i awangardowego. Dla osób, które kojarzą go z wyciszonym i kameralnym jazzem, jak choćby klasyczny ,,Open to love” (1972) jego syntezatorowe eksploracje mogą być wręcz szokujące. Często mają charakter free jazzowych improwizacji. Muzyka na tych najbardziej radykalnych wydawnictwach dosłownie tonie w dysonansach. Niejednokrotnie ma innowatorski charakter. Bley był na pewno jednym z bardziej oryginalnych jazzowych keyboardzistów. Wypracował sobie własne, od razu rozpoznawalne brzmienie. W jego przypadku szczególnie istotne jest to, że nie sięgał po elektronikę kierując się względami merkantylnymi.

    Elektryczne płyty Paula Bleya:

    Revenge The Bigger The Love The Greater The Hate (1969) – pierwsze eksperymenty z syntezatorem, najbardziej tradycyjny, surowy i nie do końca dopracowany.

    The Paul Bley Synthesizer Show (1971) – jeszcze dość konwencjonalny, choć jest na nim kilka odjechanych improwizacji, kompozycje są względnie krótkie. Pierwsza znacząca pozycja syntezatorowa w jego dorobku.

    Improvisie (1971) – coś dla zwolenników awangardowych klimatów. Zakręcone, wręcz atonalne improwizacje, ciekawy przegląd możliwości wczesnych analogowych syntezatorów (Arp 2500). Tym razem na program płyty składają się tylko dwie rozbudowane kompozycje.

    Dual Unity (1972), firmowany wspólnie z Annette Peacock – stylistycznie podobny do „Improvisie”, nagrany na żywo w 1970 roku w czasie koncertów w Europie.

    Paul Bley and Scorpio (1973) – w tym czasie Bley stopniowo odchodzi już od radykalnych eksperymentów. Płyta jest dość nierówna, trochę niezborna w sferze stylistycznej. Mieszanka syntezatorowych eksperymentów i mainstreamowego jazzu. Najciekawiej wypadają dynamiczne partie solowe na syntezatorze. Artysta jeszcze raz udowodnił, że był muzykiem obdarzonym dużą inwencją brzmieniową.

    ,,Jaco” (1974) - płyta nagrana w kwartecie Pastorius/Metheny/Ditmas/Bley. Tym razem Paul Bley gra tylko na elektrycznym fortepianie. Zbiór swobodnych improwizacji. W największym uproszczeniu jest to krzyżówka fusion i free. Bardzo klimatyczny materiał. Jedno z pierwszych nagrań młodziutkiego Pata Metheny'ego, aczkolwiek wielu fanów tego gitarzysty nie przepada za tym albumem. Najczęściej odstręcza ich dość eksperymentalny charakter muzyki.





    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie słucham sobie płyty "Jaco" (1974). Fajne granie, tak jak napisałeś, klimatyczny materiał.

      Usuń
    2. Masz rację. W przypadku pierwszej płyty warto jeszcze wspomnieć o drugiej podpisanej pod tym wydawnictwem osobie - Annette Peacock. To ona dostała od Roberta Mooga prototyp syntezatora.

      Usuń
    3. Jesteś chyba pierwszą osobą, u której widzę pozytywną opinię na temat albumu "Jaco". Nie ukrywam, że od niego bardzo odrzuciły mnie osoby Metheny'ego i Pastoriusa. Mimo, że nie mieli wtedy statusu, który uzyskali parę lat później to ich sposób grania był równie masturbacyjny, co zawsze. Aż dziw bierze, że muzyk taki jak Paul Bley w ogóle się zgodził na nagranie z nimi płyty.

      Usuń
    4. Twoja wypowiedź o Pastoriusie, ech ... Jeszcze do niedawna miałem wysokie mniemanie o twoich komentarzach ...

      Usuń
    5. Przecież Pastorius tylko szpanował szybkością i techniką. Kompletnie nie potrafił współpracować z innymi muzykami, tylko chciał skupiać całą uwagę na sobie.

      Usuń
    6. "tylko szpanował szybkością i techniką"
      Łatwo pokazać, że było inaczej. Posłuchaj jak grał kompozycję Milesa "Donna Lee", widać znajomość tradycji bopowej i jego oryginalne do niej podejście.
      "Kompletnie nie potrafił współpracować z innymi muzykami"
      Posłuchaj płyt Joni Mitchell "Hejira" czy "Mingus".

      Usuń
    7. Nie wiem w jaki sposób te przykłady przeczą temu, co napisałem. Przeciez jego partie cały czas krzyczą: Patrzcie na mnie. Na MNIE. Reszta się nie liczy, tylko mój BAS. Zgadzam się z tym, co niżej pisze Harris. W jego gra jest po prostu pozbawiona dobrego smaku.

      I wskaż mi, proszę, bopowy utwór, w którym ktoś gra w taki sposób, jak Pastorius w tym wspomnianym nagraniu.

      Usuń
    8. "Nie wiem w jaki sposób te przykłady przeczą temu"
      Twierdziłeś, że Pastorius to tylko technika i szybkość, wskazałem utwór gdzie wykazuje znajomość języka bebopu, nie można więc sprowadzać jego gry tylko do wymienionych przez ciebie elementów. Pisałeś, że nie potrafił współpracować, ja wskazałem na udaną współpracę z Joni Mitchell, dla której był jedynym basistą, z którego gry była zadowolona (jako jedyny potrafił podkreślać niejednoznaczne harmonie jej piosenek). Weźmy choćby "Coyote" - bas nie zawsze jest na pierwszym planie.

      "Przeciez jego partie cały czas krzyczą (...)"
      To chyba naturalne u solisty. Przecież Hendrix też tak miał!

      "po prostu pozbawiona dobrego smaku"
      Pozbawiona dobrego smaku to była wypowiedź Harrisa.
      Na końcu zawsze zostają "argumenty z dobrego smaku"! Muzycy grający na instrumentach elektrycznych zawsze spotykają się z tego typu krytyką. Od dawna pojawiają się uwagi, że bas elektryczny brzmi bardziej jak efekt dźwiękowy. Wynton nie dopuszcza jego użycia nawet w big bandach. Ron Carter twierdził nawet, że elektryczni basiści nie umieją grać, czym wywołał oburzenie Anthonego Jacksona.
      Musisz wziąć pod uwagę z jakich tradycji wywodzi się gra Pastoriusa. W jazz-rocku basista skupia się na groove, nie gra tradycyjnych walkingów. Pastorius zaproponował własną alternatywę dla walkingów, adoptując sposoby gry basistów funkowych (Prestia, Jemmott).

      "I wskaż mi, proszę, bopowy utwór (...)"
      Niestety nie wiem za bardzo o jaki przykład ci chodziło. Podejście Pastoriusa jest podobne do podejścia saksofonistów do tego utworu (podkreślanie melodii i gra po akordach), cytuje on nawet solo Parkera. Chyba dla porównania najlepsze jest jakieś nagranie Birda.

      Usuń
    9. W końcu mogę pisać z komputera, więc postaram się odpisać bardziej wyczerpująco.

      Nie rozumiem tych przykładów, które podałeś, ponieważ także w nich słyszę to, czego nie znoszę u Pastoriusa. U Joni Mitchell faktycznie grał bardziej subtelnie niż zwykle, jednak wciąż zbyt efekciarsko, jak na taki rodzaj muzyki. W takiej stylistyce rola sekcji rytmicznej spokojnie może sprowadzać się do prostego akompaniamentu - zwłaszcza że pozostali muzycy grają tu raczej powściągliwie, choć stać ich na więcej (w składzie z "Mingus jest przecież i Wayne Shorter, i Herbie Hancock), ale wiedzą kiedy przystopować, skupić na melodii i klimacie, a nie konkurowaniu kto przyciągnie najwięcej uwagi. To, że samej Mitchell dobrze się współpracowało to jedno, ale czym innym jest słyszalny na nagraniu efekt. Z kolei "Donna Lee" to już czysta popisówka. Sam przyznajesz, że Pastorius nie gra tutaj jak bopowy basista, ale imituje saksofon. Jednak kontrabas czy gitara basowa to instrument o zupełnie innej specyfice niż saksofon. O ile w przypadku tego ostatniego taki sposób grania jest czymś naturalnym, to granie tak na basie brzmi strasznie efekciarsko. To tylko kuglarska sztuczka obliczona na wzbudzenie zachwytu wśród słuchaczy.

      Problemem nie jest tu wcale korzystanie z elektrycznego instrumentu. W historii jazzu było wielu muzyków grających - choćby sporadycznie - na gitarze basowej. Dave Holland, Miroslav Vitous, Michael Henderson, Buster Williams, Paul Jackson, Rick Laird czy... Jack Bruce (grał w końcu w The Tony Williams' Lifetime). Żaden z nich nie zapominał jednak o podstawowej roli basu. Nawet jeśli chciał być przede wszystkim solistą - jak np. Vitous - znał swoje miejsce w zespole i potrafił dostosować do innych muzyków oraz charakteru danego utworu. W przypadku Patoriusa wyglądało to często, jeśli nie zwykle, tak jak np. na słynnym "Heavy Weather", gdzie często Shorter z Zawinulem grają jakąś prostą, wręcz banalną melodię, a Pastorius zasuwa z basem jakby to miała być nie wiadomo jak skomplikowana i ambitna kompozycja. Tak więć moje zastrzeżenia dotyczą nawet nie tyle tego, że chciał być showmanem, ale tego, że grał nieadekwatnie do charakteru kompozycji i tego, co robili inni muzycy. To odróżnia go od wspomnianych przeze mnie basistów czy przywołanego przez Ciebie Hendrixa.

      Usuń
    10. Teraz już rozumiem!
      "zapominał jednak o podstawowej roli basu"
      Masz określony pogląd na to jaką rolę powinien pełnić bas. Przewidujesz dla niego rolę podobną do tej, jaką pełnił on w tradycyjnie w jazzie (sekcja rytmiczna, walkingi, zakotwiczanie harmonii itp.). W nurcie fusion inspirowanym "Bitches Brew" jest inaczej. Basista jest zwolniony z tradycyjnych obowiązków harmonicznych, ma dbać przede wszystkim o groove. I w takim właśnie w kontekście należy rozpatrywać grę Pastoriusa. Bas staje się pełnoprawnym instrumentem solowym (stąd te porównania do saksofonistów), zyskuje własny charakterystyczny głos, może swobodniej rozwijać pomysły melodyczne.
      "Pastorius zasuwa z basem (...)"
      Znaczna część jego wirtuozerii służy przecież temu, żeby muzyka miała funkowy groove, nie są to bezcelowe popisy. Nie powiesz chyba, że w takich utworach jak "Come on Come Over" jego gra się nie sprawdza.

      O muzyce Joni Mitchell:
      "W takiej stylistyce rola sekcji rytmicznej spokojnie może sprowadzać się do prostego akompaniamentu (...)"
      Niestety, nie rozumiesz. Zacytuję samą Joni: 'And the other thing was, I had started to think, "Why couldn't the bass leave the bottom sometimes and go up and play in the midrange and then return?" Why did it have to always play the root? On "The Jungle Line" I had played some kind of keyboard bass line, and when it came around to Max Bennett having to play it, he just hated it. Because sometimes it didn't root the chord, it went up into the middle. To him that was flat-out wrong. To some people it was eccentric. So when Jaco came in, John Guerin said to me, "God, you must love this guy; he almost never plays the root!"'
      https://jonimitchell.com/library/view.cfm?id=1756

      PS
      Bardzo przepraszam za wszystkie uproszczenia, które wprowadziłem w opisie stylów muzycznych, ale w komentarzu wydaje się to być nieuniknione.

      Usuń
    11. Masz określony pogląd na to jaką rolę powinien pełnić bas.
      Ależ nie, jest całkiem na odwrót. Lubię, kiedy basista wychodzi poza rolę akompaniatora (co, nawiasem mówiąc, ma też czasem miejsce w bopie). Ale przede wszystkim jestem zwolennikiem gry zespołowej. A mam wrażenie, jakby Pastorius często nie zwracał uwagi na resztę zespołu.

      Akurat w "Come on Come Over" rola basu sprowadza się do typowo funkowego pulsu i to faktycznie bardzo dobrze się w tej kompozycji sprawdza. Nie ma tutaj żadnego szarżowania, a jednocześnie partia basu jest wyrazista i na niej opiera się cały utwór. To dobry przykład przeciwko moim (i Harrisa) zarzutom. Jest to niewątpliwie dowód na to, że Pastorius potrafił też grać inaczej. Pytanie tylko, na ile ten utwór jest reprezentatywny dla jego całego dorobku?

      Z tego cytatu Mitchell wynika, że chciała osiągnąć taki właśnie efekt, jaki dała jej współpraca z Pastoriusem. No dobrze, ale ja wciąż mam wrażenie dysonansu, gdy bas jest głównym instrumentem solowym, a pozostali instrumentalności grają bardziej powściągliwie.

      Usuń
    12. "Lubię, kiedy basista wychodzi poza rolę akompaniatora (...)"
      Ale nie lubisz kiedy nie chce w ogóle być akompaniatotem. Twoja koncepcja: bas = głównie akompaniament.
      "mam wrażenie dysonansu, gdy bas jest głównym instrumentem solowym (...)"
      Rewolucyjne gesty zawsze budzą sprzeciw, dzisiaj jednak w estetyce fusion to już standard. Popatrz ileż on ma naśladowców! Świadczy to o żywotności jego podejścia. Oczywiście nie przekonam Cię, że bas elektryczny może być pełnoprawnym instrumentem solowym, skoro nie przekonała Cię do tego gra Pastoriusa! Mam nadzieję, że jednak złagodzisz nieco swoje osądy.
      "You're afraid that you won't like it/But you don't understand…"
      Jest wiele opracowań, w których dokładnie analizowane są nagrania Jaco, może lepsze zrozumienie pozwoli Ci go bardziej docenić.
      "(..) na ile ten utwór jest reprezentatywny (...)"
      Pastorius zaczynał w zespołach R&B (C.C. Riders), może więc służyć za pewnego rodzaju podsumowanie tego wczesnego etapu.

      I polecam jeszcze nagrania Joni, nie warto patrzeć na nią jako na folkową piosenkarkę, jeden krytyk porównuje nawet duet Mitchell-Pastorius do Billie i Lestera.

      Usuń
    13. Ale nie lubisz kiedy nie chce w ogóle być akompaniatotem. Twoja koncepcja: bas = głównie akompaniament.
      To też nie tak. Moje zastrzeżenia nie tyczą się samej koncepcji basu jako instrumentu wyłącznie solowego, a efektu takiego podejścia w wykonaniu Pastoriusa. Jest to związane z tym, co wcześniej pisałem. Uważam, że często za bardzo szarżuje, zamiast dostosować się do reszty zespołu. Przykładem tego jest wspomniany już "Heavy Weather", który jest głównym powodem mojej niechęci do tego muzyka.

      Rewolucyjne gesty zawsze budzą sprzeciw, dzisiaj jednak w estetyce fusion to już standard.
      Nie każda rewolucja ma pozytywne skutki, a kierunek, w jakim poszło fusion w połowie lat 70. - w dużym stopniu za sprawą "Heavy Weather" - jest tego przykładem. Muzyka, która wcześniej była ambitna, poszukująca i stawiająca słuchaczom pewne wymagania, z czasem przerodziła się w stricte rozrywkowe, bezpieczne granie, które zdobywało listy przebojów.

      Znam te najsłynniejsze albumy Joni Mitchell i bynajmniej nie uważam ich za coś niegodnego uwagi. Niektóre oceniam bardzo wysoko.

      Usuń
    14. Nie chciałbym koncentrować się na omawianiu "Heavy Weather". Tylko kilka uwag: Nie łączyłbym tej płyty z komercjalizacją fusion (bardziej przystępne podejście pozwalające słuchaczowi lepiej orientować się w strukturze utworu niekoniecznie trzeba z nią wiązać). Podejście WR jest inne niż na ich wczesnych płytach, nacisk jest bardziej na nowe formy kompozycyjne ("linear-to-circular form" - określenie Vayo), a nie tak jak wcześniej na nowe sposoby improwizacji (dziedzictwo Milesa Davisa). Wyjątkiem jest "Havona" Pastoriusa, która posiada bardziej tradycyjną formę, to praktycznie bas plus akompaniament. Utwór ten często wymieniany jest przez basistów jako jeden z ważniejszych na ten instrument. Poza tym przecież "Birdland" to już jazzowy standard (sam Zawinul uważał, że to jego najlepsza kompozycja).
      Ad rem:
      Znasz koncertówkę Mouzon-Mangelsdorff-Pastorius "Trilogue"? Może służyć jako kolejny przykład udanej współpracy Pastoriusa, pokazuje też jak sobie radzi w bardziej swobodnej grze.
      Drugi przykład: jego big band na "Word of Mouth". Na tej płycie nacisk położony jest na bardziej zespołowe granie, a bas jest bardziej schowany.

      Usuń
    15. To oczywiste, że "Heavy Weather" był konsekwencją tego, w jakim kierunku stylistyka fusion zmierzała już od pewnego czasu. Jednak ze względu na ogromną popularność tego longplaya, był to punkt zwrotny, po którym nie było już powrotu do takiego grania, jak wcześniej.

      "Trilogue" słuchałem, ale nie pamiętam już wiele, poza tym, że tam też nie odpowiadała mi gra Pastoriusa.

      Usuń
    16. Ło matko! Jaco szkalujo! Niech no tylko Alfik (Błażej Domański) się dowie.
      (taki hermetyczny żarcik)

      Usuń
    17. Widzę, że w jakąś aferę z demonami się wplątałeś przez swoje nieopatrzne komentarze! Potrzebny egzorcysta, by hermetyczne znaczenie odsłonić.

      Usuń
    18. Te demony nawiedzają mnie już od dawna ;)

      Usuń
  3. Może mam nieco skrzywione podejście przez to, że sam gram na gitarze basowej. Zdarza mi się współpracować z różnego rodzaju składami improwizującymi (niestety nie jestem na poziomie pozwalającym mi grać jazz) i jestem w stanie powiedzieć, że Pastorius absolutnie źle podchodził do tego instrumentu. U niego liczyło się tylko to, jak bardzo pokazać swoje umiejętności w chyba najmniej subtelny sposób. Uznawanie go za wybitnego muzyka to bardzo duże spłycanie roli gitary basowej. Myślę, że basiści tacy jak Hugh Hopper czy Jannick Top mieli porównywalne z Pastoriusem umiejętności i wykorzystywali je w dużo bardziej kreatywny sposób, z większym smakiem i wyczuciem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Pastorius absolutnie źle podchodził do tego instrumentu"
      I nikt się nie zorientował! Zawinul i Shorter zatrudnili absolutnie źle grającego basistę!
      Po prostu masz inne podejście, a jak ktoś nie ma takiego jak ty to gra źle.

      "U niego liczyło się tylko to, jak bardzo pokazać swoje umiejętności w chyba najmniej subtelny sposób"
      Oczywista nieprawda. Zacytuję może Hancocka, tak pisał on o pierwszej płycie Pastoriusa: "Jaco is a phenomenon. He is able to make sounds on the bass that are a total surprise to the sensibilities. Not only single notes, but chords, harmonics, and all sorts of nuances with the color of the instrument that when combined and translated through Jaco make for some of the best music that I've heard in a long time. Of course, it's not the technique that makes the music; it's the sensitivity of the musician and his ability to be able to fuse his life with the rhythm of the times. This is the essence of music. On this record Jaco captures some of that rhythm."

      Hopper grał czasami solówki podobne w stylu do tych, które grał Pastorius u Methenego.

      Usuń
    2. O, jest jakaś szansa aby posłuchać twojej gry?
      Chyba nawet mi się wydaje, że linkowałeś kiedyś album, na którym grałeś choć nie niestety pamiętam jak się nazywał.

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Republika - "Nowe sytuacje" (1983) / "1984" (1984)

[Recenzja] Death - "Human" (1991)

[Recenzja] Present - "This Is NOT the End" (2024)

[Zapowiedź] Premiery płytowe kwiecień 2024

[Recenzja] Extra Life - "The Sacred Vowel" (2024)