[Recenzja] Zbigniew Namysłowski Quartet - "Zbigniew Namysłowski Quartet" (1966)



Poszczególne pozycje z kultowej serii Polish Jazz - wydawanej od połowy lat 60., z przerwami, do dziś - nie zawsze trzymają tak samo wysoki poziom. Jednak to właśnie w jej ramach ukazała się zdecydowana większość najwybitniejszych polskich albumów jazzowych. Szczególnie owocne pod tym względem były pierwsze lata projektu. Szczytowy moment przypadł na przełom lat 1965/66, gdy kolejno ukazały się wydawnictwa kwintetów Andrzeja Trzaskowskiego i Krzysztofa Komedy oraz kwartetu Zbigniewa Namysłowskiego, oznaczone numerami od czwartego do szóstego. O dwóch pierwszych już pisałem, dlatego pora przyjrzeć się bliżej trzeciemu. Podobnie jak wcześniej "The Andrzej Trzaskowski Quintet" i "Astigmatic", "Zbigniew Namysłowski Quartet" był próbą przeniesienia na polski grunt ówczesnych eksperymentów w zachodnim jazzie.

Zanim jednak przejdę do samego albumu, warto zatrzymać się na chwilę przy osobie lidera. Zbigniew Namysłowski zaczynał od nauki gry na pianinie, w swoich pierwszych zespołach grał na puzonie oraz wiolonczeli, by w końcu zdecydować się na saksofon altowy. Wkrótce zyskał sławę jako najlepszy polski alcista. Początkowo udzielał się w grupach grających raczej tradycyjne formy jazzu, jednak z czasem zainteresował go jazz nowoczesny. Pierwszy album sygnowany własnym nazwiskiem - a ściślej mówiąc nazwą Zbigniew Namysłowski Modern Jazz Quartet - zarejestrował w 1964 roku w Wielkiej Brytanii. Wydawnictwo o tytule "Lola" ukazało się na świecie nakładem znanej wytwórni Decca Records. Po powrocie do Polski współpracował m.in. z Komedą, biorąc udział w nagraniu "Astigmatic". Zaledwie miesiąc później, w styczniu 1966 roku, zarejestrował swój pierwszy polski album, czyli właśnie "Zbigniew Namysłowski Quartet". Podczas sesji towarzyszyli mu pianista Adam Makowicz (wówczas posługujący się jeszcze prawdziwym nazwiskiem, Matyszkowicz), basista Janusz Kozłowski oraz perkusista Czesław Bartkowski.

Na album złożyło się siedem oryginalnych kompozycji lidera. Namysłowski postawił na niekonwencjonalne rozwiązania, chętnie stosując nieparzyste metrum, a także wprowadzając do muzyki o jakby nie patrzeć afroamerykańskim rodowodzie melodie kojarzące się z polską muzyką ludową. Stylistycznie najprościej określić tę płytę jako post-bop. Całość wspaniale rozpoczyna "Siódmawka", która swój niecodzienny tytuł zawdzięcza rytmowi na 7/4. Na początku Namysłowski gra przez chwilę tylko w towarzystwie Kozłowskiego, a po krótkim przejściu Bartkowskiego już z całym zespołem, by zrobić sobie przerwę w trakcie solówki Makowicza. Poza nie do końca oczywistą budową i mniej typowym metrum uwagę zwracają właśnie porywające partie lidera. Wyraźnie słychać w nich inspirację grą Johna Coltrane'a, któremu Namysłowski nie ustępuje tu wiele pod względem ekspresji i złożoności fraz. Ale melodia głównego tematu i wynikającego z niego solówek już tak bardzo koltrejnowska nie jest, ma bardziej słowiański charakter. Wysoki poziom podtrzymuje "Rozpacz" z bardziej hardbopową, wyraźnie swingującą sekcją rytmiczną, ale też z niezwykle kreatywną i bardzo nowoczesną partią saksofonu. Stronę A winylowego wydania kończy najdłuższa na płycie "Straszna Franka", w której muzycy zapuszczają się w rejony bliskie free jazzu. Takie skojarzenia budzi przede wszystkim dość swobodny charakter utworu, wyróżniającego się kilkoma zmianami tempa, a także agresywne brzmienie saksofonu.

"Chrząszcz brzmi w trzcinie" z tą swoją skoczną rytmiką znów kieruje skojarzenia w stronę polskiego folkloru muzycznego. Jednak partia Namysłowskiego, interesująco rozwijająca się przez prawie cały utwór, nie daje zapomnieć, że mamy tu do czynienia przede wszystkim z nowoczesnym jazzem. Ciekawe, że o ile w pierwszym nagraniu sposób gry lidera mocno przypominał Trane'a, tak w kolejnych nie jest to już tak silnie słyszalne; muzyk prezentuje w nich bardziej idiomatyczne podejście. Na tle całości wyjątkowo konwencjonalnie wypada "Moja Dominika" - archetypowa ballada jazzowa o sentymentalnym nastroju. Przełamanie schematu następuje w podczas solówki Makowicza, częściowo granej bez akompaniamentu pozostałych instrumentalistów. Reszta utworu jest bardziej zachowawcza, ale nie można jej przy tym odmówić sporego uroku. Nowatorskie podejście powraca w "Szafie" łączącej bardzo intensywną grę sekcji rytmicznej w bardziej ludowym niż jazzowym metrum z bardzo ostrymi, ekspresyjnymi solówkami lidera, w których po raz kolejny pojawia się wręcz freejazzowa dzikość. Na zakończenie pojawia się jeszcze półtoraminutowa "Lola pijąca miód", w ewidentnie żartobliwy sposób nawiązująca do przedwojennego jazzu. Czysto muzycznie jest to najmniej wartościowy i w sumie niezbyt potrzebny fragment longplaya.

Mam wrażenie, że "Zbigniew Namysłowski Quartet" pozostaje trochę w cieniu paru innych albumów Namysłowskiego i wielu pozycji z serii Polish Jazz, a zupełnie niesłusznie, bo to świetny materiał. Osobiście cenię go sobie wyżej od słynnego "Winobrania". Wykonawczo jest to absolutnie światowy poziom, ale same kompozycje mają zdecydowanie bardziej swojski charakter. Co tylko dodaje całości oryginalności. Trochę się wahałem, czy dać aż tak wysoką ocenę, bo druga połowa płyty trochę już mniej zachwyca, jednak przekonały mnie bardzo duże walory obiektywne.

Ocena: 9/10



Zbigniew Namysłowski Quartet - "Zbigniew Namysłowski Quartet" (1966)

1. Siódmawka; 2. Rozpacz; 3. Straszna Franka; 4. Chrząszcz brzmi w trzcinie; 5. Moja Dominika; 6. Szafa; 7. Lola pijąca miód

Skład: Zbigniew Namysłowski - saksofon altowy; Adam Matyszkowicz - pianino; Janusz Kozłowski - kontrabas; Czesław Bartkowski - perkusja
Producent: -


Komentarze

  1. Kolejny przykład na to jak świetna była ówczesna polska muzyka jazzowa, aż sobie odświerzyłem ten album po jakiś 2 latach i brzmi nadal tak samo interesująco. Te wpływy polskiego folkloru na tym albumie to przykład dobrego inspirowania się nim i nie popadania w jarmarczne klimaty.

    OdpowiedzUsuń
  2. Pozostając w sferach Namysłowskiego polecam Ci jeszcze Winobranie, a w szczególności 1 track

    OdpowiedzUsuń
  3. Arcydzieło, każdy kawałek mi podszedł, a w szczególności "Szafa"- to jest coś pięknego, ta dynamika i ciekawa melodia. Ten album jest tak mocno klimatyczny, normalnie jak tego słuchałem to jakbym się przeniósł do Polski lat 60-tych- te szare ulice, szarzy ludzie, czerń i biel.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] Maruja - "Connla's Well" (2024)

[Recenzja] Gentle Giant - "Octopus" (1972)

[Recenzja] Oren Ambarchi / Johan Berthling / Andreas Werliin - "Ghosted II" (2024)

[Recenzja] ||ALA|MEDA|| - "Spectra Vol. 2" (2024)