[Recenzja] Wire - "Pink Flag" (1977)



Wire to jeden z najciekawszych zespołów, jakie przyniosła tzw. punkowa rewolucja. Debiutancki "Pink Flag" to teoretycznie stricte punkowe granie. Niby tak, ale nie do końca. Do myślenia daje już sam fakt, że longplay ukazał się nakładem Harvest Records - poddziału EMI, który powstał, by wydawać płyty tych bardziej ambitnych wykonawców, na czele z Pink Floyd. I rzeczywiście, trudno postawić ten album w jednym szeregu z wydanym w tym samym roku "Never Mind the Bollocks" Sex Pistols, nie mówiąc już o chałturach innych punkowców. Zdecydowanie nie mamy tu do czynienia z niechlujnie, agresywnie zagranym rock and rollem, ale z muzyką znacznie bardziej pomysłową, dobrze przemyślaną, bliską już post-punkowego czy nowofalowego myślenia. Powyżej punkowych standardów jest już sama okładka, która równie dobrze mogłaby ozdobić album jakiegoś mniej pretensjonalnego przedstawiciela rocka progresywnego. Nie pojawia się na niej tytuł. Nie jest przecież potrzebny, skoro został przedstawiony graficznie. Bardzo dobrze pasuje to do filozofii zespołu, chętnie rezygnującego ze wszystkiego, co nie jest absolutnie konieczne.

"Pink Flag" to dwadzieścia jeden utworów o łącznym czasie trwania wynoszącym zaledwie trzydzieści pięć minut. Łatwo więc policzyć, że poszczególne nagrania nie są zbyt długie. Muzycy doszli do wniosku, że skoro ich kompozycje, zgodnie z przyjętą konwencją, opierają się na jednym czy dwóch motywach, to nie ma sensu powtarzać ich dłużej niż potrzeba do zaśpiewania całego tekstu - a w tekstach również konsekwentnie unikają dłużyzn i powtórzeń. Tym samym praktycznie zrezygnowano tu z jakichkolwiek ozdobników w rodzaju solówek, nie ma też żadnych kombinacji ze zmianami tempa czy nastroju. Jednocześnie cały czas słychać, że ta prostota nie jest wynikiem braku umiejętności instrumentalistów, ale celowym wyborem. Zwraca uwagę świetna gra sekcji rytmicznej, bardzo wyrazista i urozmaicona, a gitarzystom też zdarzają się całkiem pomysłowe zagrywki. Zdecydowanie nie jest to typowo punkowe rzępolenie.

Co więcej, choć każdy z tych dwudziestu jeden kawałków opiera się na podobnych patentach, a ich brzmienie i tempo różni się nieznacznie, to każdy z nich jest nieco inny. Nie mam tutaj wrażenia słuchania jednego nagrania w kółko. Na tle całości najbardziej wyróżniają się "Reuters", tytułowy "Pink Flag" oraz "Strange" - nie tylko ze względu na czas trwania przekraczający trzy (!) minuty, ale też wolniejsze tempo, wysunięcie na pierwszy plan sekcji rytmicznej, a także mroczniejszy nastrój. Jednak krótsze kawałki też wypadają całkiem interesująco, żeby wspomnieć tylko o niespełna półminutowym "Field Day for the Sundays", z całkiem pomysłowym operowaniem pauzami, czy niewiele dłuższym, ale zawierającym kilka zmian rytmu "The Commercial", będącym prawdopodobnie pierwszym punkowym nagraniem bez tekstu. Tutaj jednak nie ma żadnych wpadek. Cały album zachwyca potężną dawką energii oraz naprawdę świetnymi melodiami. Jeśli chodzi o to ostatnie, to muszę koniecznie wspomnieć o takich tytułach, jak "Ex Lion Tamer", "Straight Line", "Fragile", "Mannequin", "Champs" i "Feeling Called Love".

"Pink Flag" to według mnie wzorowa muzyka użytkowa - przystępna, bezpretensjonalna, pełna energii oraz chwytliwych, niewymuszonych melodii, a przy tym niepopadająca w niezamierzony banał ani kicz. Jednocześnie całkiem dobrze się jej słucha nie tylko w tle, ale również w większym skupieniu, gdy można wyłapać różne smaczki. Natomiast ze względu na dużą ilość różnorodnych utworów nie jest to płyta, którą łatwo zapamiętać, a tym samym nie powinna szybko się znudzić. Warto też dodać, że choć longplay nie był komercyjnym sukcesem w momencie wydania, to z czasem stał się kultową pozycją, zajmującą miejsce w przeróżnych mniej i bardziej profesjonalnych rankingach najważniejszych płyt. Całkowicie zasłużenie. To w końcu jeden z pierwszych punkowych albumów, które pokazały, że tego typu muzyka może być naprawdę ciekawa.

Ocena: 8/10



Wire - "Pink Flag" (1977)

1. Reuters; 2. Field Day for the Sundays; 3. Three Girl Rhumba; 4. Ex Lion Tamer; 5. Lowdown; 6. Start to Move; 7. Brazil; 8. It's So Obvious; 9. Surgeon's Girl; 10. Pink Flag; 11. The Commercial; 12. Straight Line; 13. 106 Beats That; 14. Mr. Suit; 15. Strange; 16. Fragile; 17. Mannequin; 18. Different to Me; 19. Champs; 20. Feeling Called Love; 21. 12 X U

Skład: Colin Newman - wokal, gitara; Bruce Gilbert - gitara; Graham Lewis - gitara basowa, dodatkowy wokal; Robert "Gotobed" Grey - perkusja
Gościnnie: Mike Thorne - pianino (1), dodatkowy wokal (1,14); Kate Lukas - flet (15); Dave Oberlé - dodatkowy wokal (17)
Producent: Mike Thorne


Komentarze

  1. Ciekawie się złożyło, bo słuchałem tej płyty dzień przed opublikowaniem Pańskiego wpisu. Muszę się przyznać, iż było to drugie podejście do tego wydawnictwa. Pierwsze miało miejsce kilka lat temu. Wtedy płyta niespecjalnie mi się spodobała. Nawet już nie pamiętam dlaczego. Być może wtedy słuchałem innej muzyki. Jednak tegoroczne płyty Wire spowodowały, iż postanowiłem raz jeszcze poznać ich twórczość. I ponownie sięgnąłem po "Pink Flag". I teraz oceniam ją już inaczej. Na pewno jest płyta warta poznania. W mojej ocenie trzeba jej jednak słuchać w skupieniu. Aby wyłapać wszystkie smaczki. Moim zdanie trochę się na tej płycie dzieje.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] ||ALA|MEDA|| - "Spectra Vol. 2" (2024)

[Recenzja] Santana - "Welcome" (1973)

[Recenzja] Van der Graaf Generator - "The Least We Can Do Is Wave to Each Other" (1970)

[Recenzja] Death - "Human" (1991)