[Recenzja] Wire - "154" (1979)
Sto pięćdziesiąt cztery. Podobno tyle koncertów dali muzycy Wire przed premierą swojego trzeciego albumu. Uświadamia to, że tak naprawdę niewiele czasu minęło od powstania grupy do wydania tego longplaya. Raptem trzy lata, bez jednego miesiąca. Robi to wrażenie, jeśli wziąć pod uwagę, jak bardzo w tym czasie zmieniła się muzyka zespołu. Od właściwie stricte punkrockowego, choć na swój sposób bardzo różnorodnego debiutu "Pink Flag", przez wykraczający poza punkową stylistykę "Chairs Missing", po właściwie zupełnie już niepunkowy "154". To najdłuższy z tych trzech klasycznych albumów Wire - po wydaniu których zespół zawiesił działalność, a mimo licznych powrotów nie wrócił już do tego poziomu - a jednocześnie zawierający najmniej utworów. To dlatego, że muzycy wyraźnie zwolnili tempa i bardziej urozmaicili struktury. Mówiąc o zmianach trzeba też wspomnieć o bogatszym brzmieniu, wynikającym przede wszystkim z wykorzystania na szeroką skalę syntezatorów o