[Recenzja] Jazz Sabbath - "Jazz Sabbath" (2020)



Angielskie trio jazzowe Jazz Sabbath nie miało szczególnie udanej kariery. Sformowane w 1968 roku przez pianistę Miltona Keanesa, basistę Jacque'a T'Fono oraz perkusistę Juana Take'a zdążyło przygotować materiał na debiutancki album. Premiera miała się odbyć na początku 1970 roku, jednak w przededniu Keanes zapadł w śpiączkę, a wydawca nie chciał publikować albumu, który nie mógł być promowany koncertami. Keanes wybudził się dopiero we wrześniu i nie czekały go dobre wieści. W międzyczasie taśmy z albumem spłonęły, co postanowili wykorzystać muzycy rockowej grupy, która przyjęła nazwę Black Sabbath i przywłaszczyła sobie kompozycje Jazz Sabbath. Rozczarowani jazzmani, niemający jak udowodnić, że to oni są ich autorami, postanowili całkowicie zerwać z muzycznym biznesem. Dopiero 50 lat później przypadkiem odnalezione zostały taśmy z nagraniami, grupy, uważane dotąd za zaginione. Materiał ten wypełnił eponimiczny album Jazz Sabbath, wydany w kwietniu tego roku.

Oczywiście, cała ta historyjka jest jedynie marketingowym zabiegiem. Tak naprawdę są to współcześnie nagrane przeróbki siedmiu utworów z repertuaru Black Sabbath (w tym "Evil Woman", którego twórcą i oryginalnym wykonawcą jest amerykańska grupa Crow). Pomysłodawcą całego przedsięwzięcia jest klawiszowiec Adam Wakeman, syn Ricka, mający na koncie współpracę zarówno z Black Sabbath, jak i Ozzym Osbourne'em. Podstawowego składu dopełnili basista Jerry Meehan z zespołu Robbiego Williamsa oraz perkusista Ash Soan, grający w różnych poprockowych grupach. W nagraniach wzięło też udział paru gości, głównie gitarzystów.

Sam pomysł, aby przerobić hardrockowe (niektórzy powiedzieliby: metalowe) riffy Black Sabbath na jazzowe tematy, będące punktem wyjścia do improwizacji, był świetny. Trzeba jednak zaznaczyć, że nie każdy rockowy motyw nadaje się do takiej przeróbki. A patrząc na tracklistę "Jazz Sabbath" łatwo dojść do wniosku, że o wyborze utworów przynajmniej częściowo decydowała ich popularność. Znalazły się tu zatem aż cztery nagrania z "Paranoid" (na szczęście bez tytułowego), a także po jednym z debiutu, "Master of Reality" i "Vol. 4". Po drugie, trzeba pamiętać, że do grania jazzu, a zwłaszcza do improwizowania, potrzeba doskonałej znajomości teorii, wybitnych umiejętności instrumentalnej, ale także wyobraźni. Tymczasem w skład tego tria wchodzą muzycy do tej pory chyba niewiele mający wspólnego z ambitniejszymi rodzajami muzyki.

Ich gra na tym albumie jest bardzo zachowawcza, polega raczej na imitowaniu jazzowej rytmiki, harmonii i melodii, a także brzmienia, niż na faktycznym graniu jazzu. Najwięcej do zaoferowania zdaje się mieć Wakeman, choć podejrzewam, że w jego partiach nie ma wiele prawdziwej improwizacji, może nie ma jej wcale. Sekcja rytmiczna praktycznie ogranicza się do raczej prostego, często swingującego akompaniamentu. Efekty są jednak różne. Początek okazuje się niezbyt zachęcający, bo "Faires Wear Boots" i "Evil Woman" w tych wersjach brzmią jak jakieś pseudo-jazzowe granie do kotleta, które mogłoby być grane w jakieś snobistycznej restauracji lub kawiarni. Ale potem jest już przeważenie lepiej. "Rat Salad" podoba mi się wręcz dużo bardziej od oryginału. Akurat ten riff doskonale nadawał się do przerobienia na jazzowy temat, który zostaje rozwinięty w coś przypominającego klasyczną hardbopową improwizację. Nie ten poziom, co u prawdziwych jazzmanów, ale i tak bardzo fajnie to wyszło.

Ciekawie wypada też "Iron Man", składający się z dwóch części. W pierwszej, granej solo przez Wakemana, utwór został przerobiony na staroświecką balladę. Warto zwrócić uwagę na to, co klawiszowiec zrobił tutaj ze słynnym riffem, bo potraktował go w nie do końca oczywisty sposób. Druga część jest już bardziej energetyczna, swingująca, ale do pewnego momentu nie stara się w zbyt namacalny sposób nawiązywać do oryginału, co na pewno jest plusem. Jednak w finale jest już trochę zbyt dosłownie. Przyczepić nie mogę się do "Hand of Doom", którego główny motyw dało się świetnie przełożyć na język jazzu, a i potem jest całkiem przyjemnie, szczególnie podczas gitarowej solówki Wesa Tostrayera (zapewne kolejny pseudonim, ale nie znalazłem informacji, kto się za nim kryje), która ma bardzo jazzowy posmak. Sporym zgrzytem jest natomiast "Changes", który już w oryginale opiera się na akompaniamencie pianina. Początkowy motyw jest zagrany identycznie, a potem Wakeman po prostu podąża za melodią, a dodanie jazzującej gry sekcji rytmicznej za bardzo nie zmienia charakteru tej kompozycji. Dopiero po dłuższym czasie muzycy próbują trochę dodać od siebie, ale niewiele z tego wynika. Wrażenie poprawia finałowy "Children of the Grave", który nie dość, że dobrze nadaje się do grania w jazzowy sposób (choć szkoda, że muzycy trzymają się bardzo sztywno oryginalnej budowy), to jeszcze pojawia się tu sporo dodatkowych instrumentów - nie tylko gitara, ale też saksofon i elektryczne organy - które fajnie urozmaicają brzmienie.

Na uznanie na pewno zasługuje szata graficzna, nawiązująca do starych płyt jazzowych, zarówno na froncie (patrz wyżej), jak i na rewersje, gdzie zamieszczono esej na temat zespołu i tego wydawnictwa (przedstawiając oczywiście spreparowaną historię, o której wspominałem na wstępie). Warto też dodać, że album ukazał się w różnych formatach: na płycie kompaktowej, płycie winylowej (materiał ma zresztą czas odpowiednio dostosowany właśnie do takiej wersji), kasecie magnetofonowej, a także w bezstratnym formacie cyfrowym. Tylko w wersji cyfrowej dostępny jest także miks monofoniczny, opisany jako "1969 Mono Mix".

Myślę, że jest to wydawnictwo raczej dla fanów Black Sabbath (tych bardziej otwartych na inne rodzaje muzyki), niż dla miłośników jazzu. Jako album jazzowy jest to muzyka zbyt zachowawcza, wystudiowana, ugrzeczniona, a często po prostu trywialna, choć w sumie całkiem przyjemna. Natomiast dla słuchaczy Black Sabbath bardzo ciekawym doświadczeniem może być usłyszenie tych kompozycji w zupełnie innych wersjach. Będą też mogli wyłapywać wszelkie podobieństwa i różnice. Trzeba też podkreślić, że jest to płyta bardzo łatwa w odbiorze, nie wymagająca, jak sądzę, właściwie żadnego osłuchania z jazzem. Pewnie nawet łatwiej będzie im docenić ten album, jeśli nie będą mieć porównania z prawdziwym jazzem. "Jazz Sabbath" może mieć nawet pewien walor edukacyjny i zachęcić takie osoby do muzycznego rozwoju w tym kierunku. Ja, jako wielbiciel zarówno tego gatunku, jak i wczesnych dokonań Black Sabbath mam mieszane odczucia. Sam pomysł uważam za świetny, ale mam też świadomość, że mógł być zrealizowany znacznie bardziej kreatywnie i odważnie, gdyby wzięli się za to muzycy jazzowi (z drugiej strony, mogło być też znacznie gorzej, skoro wzięli się za to rockmani). Dlatego ocena będzie odpowiednio powściągliwa.

Ocena: 6/10



Jazz Sabbath - "Jazz Sabbath" (2020)

1. Fairies Wear Boots; 2. Evil Woman; 3. Rat Salad; 4. Iron Man; 5. Hand of Doom; 6. Changes; 7. Children of the Grave

Skład: Milton Keanes - pianino; Jacque T'Fono - kontrabas; Juan Take - perkusja
Gościnnie: Steven Stringer - gitara (1); Wes Tostrayer - gitara (5); Chester Drawes - gitara (7); Fenton Breezley - saksofon (7); Leighton B'Zard - organy (7)
Producent: -

Po prawej: okładka "Jazz Sabbath - 1969 Mono Mix".


Komentarze

  1. Nie słuchałem tej płyty, ale z ciekawości sprawdziłem co to za muzycy tam grają. I muszę powiedzieć, że masz chyba zbyt duże wymagania, bo basista to ma dyplom uczelni muzycznej i podobno współpracował z Boulezem i Bernsteinem. CV perkusisty też wygląda nieźle. Ich umiejętności i znajomość teorii wydają się wykraczać poza to, co potrzebne muzykom jazzowym. Może improwizacja jest ich słabą stroną.
    Czy ta płyta to coś jak Crimson Trio?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wymagam tylko, żeby muzycy biorący się za granie jakiegoś rodzaju muzyki, potrafili grać taką muzykę. Przyznam, ze sekcję rytmiczną sprawdziłem tylko na Discogs, skąd wynika, że parają się wyłącznie graniem popu i pop rocka. Teraz widzę, że basista faktycznie ma wykształcenie muzyczne, tyle tylko, że studiował... kompozycję na fagocie i dyrygenturę. Więc jego znajomość teorii i umiejętności mogą po prostu nie pokrywać się z tym, co powinien wiedzieć i umieć muzyk jazzowy (zresztą wielu wybitnych jazzmanów nie posiada formalnego wykształcenia muzycznego, nie o to mi chodziło, gdy wspomniałem o teorii). Improwizacja na pewno jest słabą stroną całej trójki.

      Tak, jest to w sumie dość podobne do Crimson Jazz Trio, tylko tam efekt jest trochę ciekawszy, bo i same kompozycje dawały większe możliwości, i muzycy są nieco bardziej kreatywni.

      Usuń
    2. Cóż, materiał harmoniczny jest chyba zbyt ubogi, by udało się stworzyć dobrą bopową wersję. Chociaż Skolnick sobie z Black Sabbath nieźle poradził https://youtu.be/5GlF_GBuKto

      Usuń
    3. Jest ubogi i dlatego nie powinno podchodzić się do niego w taki sposób, jak Skolnick, który bardzo ściśle trzyma się oryginalnej struktury i stara się, żeby utwory były jak najbardziej rozpoznawalne. Moim zdaniem Jazz Sabbath wypadł lepiej, bo podszedł do tego odrobinę bardziej kreatywnie, choć wciąż zbyt zachowawawczo. Najlepiej byloby zostawic same riffy, przerobic je na jazzowe tematy, które potem zostałyby rozwinięte w improwizację. Utwory miałyby wtedy swobodny charakter, nie trzymalyby się schematu pierwowzorów. Ale do tego potrzeba już dużo większej wyobraźni, jaką wykazał się np. Miles Davis przerabiajac "Guinnevere" Crosby, Stills and Nash.

      U Skolnicka przeszkadza mi też to sterylnie czyste, smooth-jazzowe brzmienie.

      Usuń
    4. Smooth-jazzowe? Przecież to klasyczne brzmienie jazzowej gitary!

      Usuń
    5. Nie tylko gitara, ale wszystkie instrumenty brzmią tak sterylnie, że nie ma to za dużo wspólnego z klasycznym brzmieniem jazzu. Do tego granie tych prostych utworów w tak zachowawczy sposób sprawia, że muzyka tria Skolnicka jest strasznie banalna, jak na jazz. Tak naprawdę jest to tylko coś, co ma jazz przypominać, a nim nie jest.

      Usuń
    6. Przesadzasz, zespół jest całkiem kompetentny. Czyste brzmienie to chyba rzecz pożądana w tym kontekście, muzycy nie muszą ukrywać pod sprzęgami braku umiejętności.

      Usuń
    7. Ale czy w klasycznym jazzie, czy też ściślej mówiąc bebopie, coś jest ukrywane pod sprzężeniami? No nie jest, a jednak tam brzmienie jest bardziej naturalne. W pewnym stopniu jest to oczywiście związane z postępem technologicznym, ale raczej nie tylko. I za taki postęp to ja dziękuję. Co do kompetencji Alex Skolnick Trio, to uważam, ze muzycy poszli po najmniejszej linii oporu. W podlinkowanej wyżej wersji "War Pigs" perkusja jest właściwie identyczna jak w pierwowzorze, niektóre zagrywki gitarowe też niewiele się różnią (głównie brzmieniem), a inne są przerobione na bardziej jazzową modłę, ale cały czas jest to bardzo zachowawcze. W strukturę utworu w żaden sposób nie ingerowano, muzycy bardzo ściśle trzymają się tego, co powinni w danym momencie zagrać (trzymają się struktury oryginału), zamiast wykazać się wyobraźnią i dodać coś od siebie.

      Usuń
    8. Jeśli chodzi o produkcję to jedni wolą bardziej skompresowany dzwięk, a inni chcą by brzmiało tak jak dawniej. Rzecz gustu lub innych założeń artystycznych.
      Zgadzamy się co do faktów. Ale dla mnie trzymanie się oryginału w tym wypadku wynika z szacunku do wersji BS, Skolnick to przecież także metalowy gitarzysta, dlatego BS to zespół dla niego ważny.
      Tak, to mainstream jazz, ale nie każdy musi używać tak zaawansowanej harmonii jak jakiś Holdsworth. Chyba, że należysz to takich osób jak niektórzy z moich znajomych, dla których nawet Ellington brzmi jak "hotel band".

      Usuń
    9. Z czego to wynika, nie ma znaczenia, bo raczej liczy się to, co wynika z takiego podejścia. A według mnie wynika tyle, że nie jest to jazz, ale rock stylizowany na jazz. Stąd - i ze względu na brzmienie - moje skojarzenie ze smooth jazzem.
      Nie twierdzę, że mainstreamowy jazz jest zły. Piszę o konkretnym albumie, którego bym do jazzu w ogóle nie zaliczał. A za Holdsworthem też nie przepadam, o czym wspominam w paru recenzjach.

      Usuń
    10. "Cóż, materiał harmoniczny jest chyba zbyt ubogi, by udało się stworzyć dobrą bopową wersję.'

      Nie bardzo rozumiem to zdanie, przecież ujazzawianie nie-jazzowych kawałków polega m.in. właśnie na ich reharmonizacji, w tej materii piłeczka jest po stronie przerabiającego :)

      Usuń
    11. Otóż to. Tymczasem Skolnick niczego takiego nie zrobił, a Jazz Sabbath - tylko czasem i w mało zaawansowany sposób.

      Usuń
    12. @peredryk gamoń
      Musimy mieć co ujazzawiać przecież, Black Sabbath to nie jest zespół z ciekawymi melodiami, substytucje akordowe tu niewiele pomogą, a chcemy żeby rezultat kojarzył się z oryginałem. Chodziło mi o to, iż nie jest to najwdzięczniejszy materiał do tego typu przekształceń.

      Usuń
    13. Dlaczego: chcemy? Ja właśnie życzyłbym sobie, żeby wzbogacono te utwory, nawet kosztem tego, że byłyby trudno rozpoznawalne. Ciekawie byłoby przeanalizować, co właściwie zostało z pierwowzorów, a co wnieśli wykonawcy. Tymczasem Skolnick nie wniósł nic, Jazz Sabbath - bardzo mało. Ale im akurat zależało na tym, by zachować jak największą rozpoznawalność. Bo nagrali te płyty dla fanów Black Sabbath, a nie słuchaczy jazzu.

      Usuń
    14. Chcemy, ponieważ twierdzimy że gramy Black Sabbath. Musi istnieć różnica miedzy graniem czyichś kompozycji a tworzeniem muzyki tylko nimi inspirowanej, używaniem fragmentów w postaci cytatów, pisaniem wariacji, czy parodii. Wydaje się, że struktura w jakiś sposób powinna być określona przez materiał zaczerpnięty z oryginału. Dlatego, nie byłoby wg mnie uczciwe granie np. tylko jakiegoś sabbathopodobnego heada, a potem improwizacji w stylu free i twierdzenie, że wykonuje się utwory BS.
      Poza tym, jeśli brać koncept albumu trochę bardziej serio, to przecież prezentowane utwory powinny być tymi oryginalnymi!

      Usuń
    15. Mam wrażenie, że dyskusja zatacza już któreś z kolei koło, ale niech będzie ;) Przecież gdy jakiś zespół rockowy nagrywa swoją interpretację jazzowego standardu czy klasycznej kompozycji, to rzadko kiedy jego wersja nie jest znacznie uproszczona. Więc takie podejście, jakie bym wolał, pasowałoby nawet bardziej do tego konceptu. I nawet jeśli nie byłby to już album z coverami, ale inspirowany nimi, to właściwie co z tego, skoro efekt byłoby prawdopodobnie (o ile muzycy podołaliby zadaniu) dużo ciekawszy?

      Usuń
    16. Ale ja też uważam, że rezultat byłby ciekawszy gdyby BS stanowiło tylko inspirację, ale wtedy nie można by uczciwie twierdzić, że gra się covery i cała ta historia promująca płytę byłaby nie na miejscu.
      Gdy zespół rockowy nagrywa jakąś kompozycję klasyczną to rezultat to jest śmieć, taka wersja nie ma szans spełniać żadnych standardów wykonawstwa takiej muzyki. A jak nagrywa kompozycję jazzową to albo to też jest jazz lub fusion, albo nie warto tego nawet komentować.

      Usuń
    17. Jednak niezależnie od tego, jak wypada konfrontacja z oryginałem, taka przeróbka klasycznej lub jazzowej kompozycji może być dobrym utworem rockowym. A bardzo rzadko, może raz na tysiąc, zdarzają się takie perełki jak "The Devil's Triangle" King Crimson, gdzie "Mars" Holsta był tylko punktem wyjścia do stworzenia oryginalnego dzieła, będącego wręcz czymś rewolucyjnym w kontekście rocka. W tym przypadku nie doszło do żadnego zubożenia oryginału, a wręcz można mówić o pewnym wzbogaceniu. Natomiast przykładem ciekawie przełożonego jazzowego standardu na granie rockowe jest np. "Gold and Silver" Quicksilver Messenger Service, bardzo mocno oparty na "Take Five" Dave'a Brubecka.

      Dlatego jestem pewien, że w drugą stronę też mogłoby to działać. Zresztą istnieje dowód w postaci wspomnianej wyżej kompozycji Crosby, Stills & Nash (w oryginale raczej nie bardziej złożonej niż dokonania Black Sabbath) w wykonaniu Milesa Davisa. Pewną wskazówką mogą być też np. jazzowe wersje starych musicalowych piosenek, np. w wykonaniu Coltrane'a.

      Usuń
  2. mnie nie przekonuje to połączenie,
    btw słuchałeś może albumu Billion Dollar Babes Alice'a Coopera ?
    moim zdaniem najlepszy krążek tego artysty ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. OK, sprawdziłem to i... kurde, przez jakiś czas leciało, zapomniałem, że leci, upomniałem się, żeby słuchać, posłuchałem, znów zapomniałem, że leci... i w końcu uświadomiłem sobie, z czym mi się to brzmienie i "ekspresja" kojarzy: ze słuchaniem nie muzyki w sensie utworów, tylko profesjonalnie przygotowanych jazzowych podkładów do ćwiczenia gry na instrumencie. Wrażenie to pogłębia przede wszystkim brzmienie i drętwa perkusja - a najzabawniejsze w tym wszystkim jest to, że samo Black Sabbath, przy całej swojej firmowej toporności, potrafiło bujać lepiej, a zatem w pewnym sensie mieć z jazzem więcej wspólnego, niż te formalnie jazzowe, wygładzone, swingujące od linijki pasaże.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dlatego uważam, że ten album sprawdza się nie najgorzej jako album z przeróbkami Black Sabbath (bo jednak pokazuje te utwory od innej strony, choć poza "Rat Salad" są te wersje słabsze od oryginałów i to znacznie), natomiast fatalnie wypada jako płyta jazzowa.

      Usuń
  4. Gdy sprawdzałem ten album na YT, algorytm podpowiedział mi, że nie jest to pierwsza próba nagrania płyty z ujazzowionymi wersjami BS. Wcześniej była ta płyta: https://www.discogs.com/The-Casualties-Of-Jazz-Kind-Of-Black-A-Salute-To-Black-Sabbath/release/3056659
    Niestety, poziom jest taki jak zapowiada okładka.
    Ale za to są fajne wersje Sabbathów nagrane przez zespół muzyki dawnej z tekstami po łacinie! Tu: https://youtu.be/GKmP61RAypY

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Okładka zapowiada coś znacznie gorszego, okropnie kiczowatego, a to po prostu bardzo wierne oryginałom przeróbki, tylko bez wokalu, z Hammondem zamiast gitary i w sumie gorszą grą sekcji rytmicznej. Tutaj jazzowa jest tylko nazwa tego projektu, muzycznie jest to raczej jakaś nie za dobra psychodelia.

      To drugie przynajmniej pokazuje kompozycje zespołu w zupełnie inny sposób. Słyszałem jednak trochę muzyki powstałej w średniowieczu i muszę stwierdzić, że na jej tle ten album wypada bardzo biednie, jego autorzy zdecydowanie wypłynęli na zbyt szerokie wody dla siebie.

      Usuń
    2. Podejrzewam że w zamierzeniu miał to być jakiś soul-jazz.
      A propos Rondellusa, to nie jest muzyka średniowieczna, więc nie ma co porównywać. Stwierdziłem, że fajne bo ktoś sobie sporo trudu zadał realizując ten wydaje się bezsensowny projekt, a rezultat ma w sobie pewne napięcie wynikające z kontrastu między tym, co jest grane i tym, w jaki sposób jest to robione.

      Usuń
  5. Co więcej i w przypadku Rondellusa na początku oczywiście był manuskrypt:
    "The idea we were playing with was that all the `Sabbatum' versions were the original, that there were these medieval manuscripts that these four guys from Birmingham [England] would find centuries later and record the way they did," says Mihkel Raud, who conceived of the project, recruited Rondellus and released the CD on his own Beg the Bug Records label.
    https://www.chicagotribune.com/news/ct-xpm-2002-08-09-0208090012-story.html
    Także, jak widać, nawet strategie marketingowe w przypadku tego typu wydawnictw są podobne. Podejrzewam, że musi gdzieś istnieć jakiś skrypt jak promować album z coverami BS, który został przypadkowo odnaleziony przez pracowników obu wytwórni ...

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] ||ALA|MEDA|| - "Spectra Vol. 2" (2024)

[Recenzja] Death - "Human" (1991)

[Recenzja] Republika - "Nowe sytuacje" (1983) / "1984" (1984)

[Recenzja] Present - "This Is NOT the End" (2024)