[Recenzja] Czesław Niemen - "Niemen Aerolit" (1975)



Rozpad grupy Niemen był zapewne dla wielu rozczarowaniem. Wszak to właśnie ten skład nagrał album często uznawany za największe osiągnięcie Czesława Wydrzyckiego - "Marionetki" (czyli "Niemen vol. 1" i "...vol. 2"). Odpowiada też za dwa zagraniczne wydawnictwa: bardzo dobry "Strange Is This World" oraz już nieco mniej udany, zarejestrowany w okrojonym składzie "Ode to Venus". Po rozwiązaniu zespołu, jego lider, związany kontraktem z koncernem fonograficznym CBS, samodzielnie nagrał przeznaczony na rynek niemiecki longplay "Russische Lieder", a następnie zarejestrował, z pomocą paru znanych jazzmanów, wydany w Stanach "Mourner's Rhapsody". Po powrocie do kraju, już niezobligowany kontraktem, rozpoczął zbieranie nowego składu. Jego podstawą stali się muzycy bluesrockowej grupy Krzak: grający na skrzypcach Jan Błędowski, basista Jacek Gazda, perkusista Piotr Dziemski, a także gitarzysta Maciej Radziejewski, którego miejsce szybko zajął Sławomir Piwowar. Po pewnym czasie, z powodu różnic artystycznych, odszedł także Błędowski, którego zastąpił klawiszowiec Andrzej Nowak. Zespół przyjął nazwę Niemen Aerolit (czasem pisaną jako N.Æ.) i taki jest też tytuł jego pierwszego - i jedynego w tym składzie - albumu.

Album składa się z pięciu utworów, z których dwa są nowymi wersjami kompozycji z zagranicznych longplayów Niemena. "Pielgrzym" to, oczywiście, odświeżony "A Pilgrim" z "Ode to Venus". Różni się nie tylko tym, że wykorzystany jako tekst wiersz Cypriana Kamila Norwida jest śpiewany w oryginalnym języku. Nowe wykonanie jest dwukrotnie dłuższe i bardziej subtelne, orientalizmy nie są tak nachalne, a partie instrumentalne zdają się bardziej wyrafinowane. Indywidualnego charakteru dodają partie Niemena na syntezatorze Mooga - instrumencie, którego użył po raz pierwszy na poprzednim albumie, tam jednak grając w konwencjonalny sposób, podczas gdy tutaj słychać już bardziej idiomatyczny styl. Drugą znaną wcześniej kompozycją jest "Smutny Ktoś, biedny Nikt", wydana na "Mourner's Rhapsody" jako "I Search for Love". Tutaj metamorfoza jest jeszcze większa. I znów jest to zasługa nie tylko warstwy wokalnej (oryginalny tekst został zastąpiony wierszem Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej), ale przede wszystkim muzycznej. W tym wykonaniu kompletnie zniknęła jarmarczność pierwowzoru. Z banalnej i nieco kiczowatej piosenki przerodził się w zdecydowanie ambitniejsze nagranie, z interesująco połamaną warstwą rytmiczną, przywołującą skojarzenia z avant-progiem, ciekawymi eksploracjami brzmieniowymi (ponownie Moog), a także z niemalże hardrockowymi zagrywkami gitary i jazzującymi partiami pianina elektrycznego.

W zbliżonym stylu utrzymane są także równie żywiołowy "Cztery ściany świata" i nieco subtelniejszy "Kamyk" (odpowiednio z wierszami Jonasza Kofty i Zbigniewa Herberta). Ponownie wykazać może się Dziemski, grający skomplikowane podziały rytmiczne w pełen finezji, błyskotliwy sposób. Świetnie dopełniają go partie basu Gazdy. Znów też bardzo ciekawie wypadają brzmienia klawiszowe: wyraźnie inspirowane stylistyką jazz fusion partie Nowaka oraz zupełnie oryginalne popisy Niemena na syntezatorze. Bardziej rockowego charakteru nadaje gitara Piwowara - przynajmniej pod względem brzmieniowym, gdyż jego partie są tak samo wyrafinowane, jak te grane przez pozostałych muzyków. Dodatkowo pojawiają się też charakterystyczne brzmienie melotronu, wywołujące wyraźne skojarzenia z dokonaniami King Crimson i ogólnie klasycznym rockiem progresywnym. Te wszystkie wpływy są jednak zestawione w tak niepowtarzalny sposób, że nie sposób mówić tu o jakikolwiek wtórności - jedynie o twórczym czerpaniu od innych wykonawców. Może tylko w najkrótszym "Daj mi wstążkę błękitną" (jeszcze raz Norwid) partia melotronu trochę za bardzo kojarzy się z "Epitaph", jednak na tym podobieństwa się kończą. Także w tym prostszym nagraniu uwagę zwraca niebanalna gra sekcji rytmicznej. Jest to też jedyny utwór na płycie, w którym można usłyszeć Piwowara grającego na gitarze akustycznej.

Gdyby ktoś puścił mi kiedyś instrumentalne fragmenty "Niemen Aerolit", z pewnością nie domyśliłbym się, że to album nagrany w Polsce. Zespół prezentuje tutaj prawdziwie światowy poziom i - co robi jeszcze większe wrażenie - wcale nie wydaje się spóźniony względem tego, co grano wówczas za granicą, a jeśli nawet, to naprawdę niewiele. Uważam ten album za jedno z największych osiągnięć Niemena, porównywalne z "Marionetkami". Zaryzykuje nawet stwierdzenie, że tutejszy skład przewyższa grupę Niemen (a już na pewno jej okrojone wcielenie z "Ode to Venus", bez Helmuta Nadolskiego i Andrzeja Przybielskiego). Niestety, zespół został rozwiązany jeszcze przed premierą tego albumu. Kolejne wydawnictwo lider chciał nagrać tylko w ducie z Piotrem Dziemskim. Perkusista zmarł jednak niespodziewanie w marcu 1975 roku, mając niespełna 22 lata. W późniejszym składzie Aerolit, z grających tutaj muzyków, powrócił tylko Piwowar. Ciekawym uzupełnieniem tego wczesnego okresu jest natomiast koncertowy album "41 potencjometrów pana Jana", zarejestrowany w maju 1974 roku (jeszcze z Błędowskim i bez Nowaka). 

Ocena: 9/10



Czesław Niemen - "Niemen Aerolit" (1975)

1. Cztery ściany świata; 2. Pielgrzym; 3. Kamyk; 4. Daj mi wstążkę błękitną; 5. Smutny Ktoś, biedny Nikt

Skład: Czesław Niemen - wokal, instr. klawiszowe; Andrzej Nowak - instr. klawiszowe; Sławomir Piwowar - gitara; Jacek Gazda - gitara basowa; Piotr Dziemski - perkusja i instr. perkusyjne
Producent: -


Komentarze

  1. Nie ma q&a więc tu napiszę. dużo się pisze o Niemenie i jego Anigmatic czy Marionetkach choć moja ulubioną jest płyta Sukces a wczoraj odkryłem przepiękną polska płytę o zabarwieniu progresywnym i cudownym klimatem a mianowicie Marek Grechuta - Korowód.

    OdpowiedzUsuń
  2. Album jest wspaniały, zwarty (wręcz odczuwam niedosyt) i powalający. Odnoszę wrażenie że zespół jest lepiej zgrany na tej płycie niż skład z albumu Marionetki. Dzięki Niemenowi przekonałem się do brzmienia syntezatorów. W przeciwieństwie do takiego Rainbow na albumie "Rising" gdzie syntezatory sukcesywnie odstraszyły mnie od tamtej płyty i zniechęciły na dłuższy czas do brzmienia tego instrumentu.

    Idee fixe i Katharsis zostało pominięte? Dlaczego?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie zostały pominięte, tylko odłożone na póżniej. Kiedyś w końcu się pojawią.

      Usuń
    2. W takim razie będę czekał, jestem ciekaw Twojej opinii, zwłaszcza o Idee Fixe.

      Usuń
  3. Możesz polecić jeszcze jakiś album z taką energią jak Aerolit?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Z taką energią" to bardzo ogólna czy wręcz subiektywna cecha, którą może posiadać i jakiś album punkrockowy, i freejazzowy. Musisz to jakoś bardziej sprecyzować, np. o stylistykę albo inne cechy.

      Usuń
    2. Prędzej w stronę freejazzu bo punk kojarzy mi się z jednolitym napieprzaniem, mam na myśli utwory rozbudowane i zagrane bardzo dynamicznie (czyli z elementami rockowymi)

      Usuń
    3. Jeśli nie znasz, to sprawdź sobie przede wszystkim Van der Graaf Generator i włoską grupę Area. Oba zespoły mają bardzo charakterystycznych i ekspresyjnych wokalistów - takich jak Niemen - a muzycznie czerpią z jazzu free oraz XX-wiecznej poważki, ale wciąż ma to wszystko rockową dynamikę. No i może coś z Zappy, np. jazz-rockowy "Hot Rats" (tu jest tylko jeden kawałek z wokalem, ale śpiewa kolejny wokalista tego typu - Captain Beefheart) lub "The Grand Wazoo", gdzie jazz big-bandowy jest przeniesiony na bardziej rockowy grunt. Przychodzi mi jeszcze na myśl "Valentyne Suite" Colosseum, ale tu akurat jest tak sobie pod względem wokalnym, za to muzycznie - świetna mieszanka bluesa, jazzu i proto-proga.

      Z punk rocka polecam "Pink Flag” grupy Wire - muzycy nie wychodzą poza punkowe schematy, a każdy z 21 kawałków brzmi wyraziście, nie ma mowy o poczuciu monotonii. Ogólnie zgadzam się na temat punk rocka, ale post-punk to już zupełnie inny poziom, nierzadko jest to muzyka prawdziwie progresywna.

      Usuń
    4. Area spodobała mi się, wokalista brzmi miejscami podobnie do Jorgosa Skoliasa którego głos bardzo mi odpowiada.
      Zappę posłuchałem już wcześniej i Hot Rats razem z Waka/Jawaka polubiłem. Grand Wazoo nie słuchałem jeszcze bo kłóci się to z moją wewnętrzną "sroką okładkową" ;)
      Colosseum znam bo tata mnie wkręcał w muzykę więc znam takie "klasyczne" rzeczy (na szczęście nigdy nie pociągneło mnie w stronę rocka neo-regresywnego typu Marilion)
      Pink Flag jeszcze sprawdzę
      Spytam bo tej płyty recenzji raczej nie zrobisz. Co jest tak słabego w Russische Lieder że ma u Ciebie 3/10? Pytam bo Twoje spostrzeżenia jak dla mnie często trafiają w punkt.

      Usuń
    5. "Russische Lieder" to zbiór staromodnych przyśpiewek z ZSRR, muzycznie kompletnie nic ciekawego to sobą nie reprezentuje, poziom grania przy ognisku, nie warto tego traktować poważnie.

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Death - "Human" (1991)

[Recenzja] Republika - "Nowe sytuacje" (1983) / "1984" (1984)

[Recenzja] Present - "This Is NOT the End" (2024)

[Zapowiedź] Premiery płytowe kwiecień 2024

[Recenzja] Extra Life - "The Sacred Vowel" (2024)